Ślub Emmy

Poranek przyszedł zdecydowanie zbyt gwałtownie. Wdarł się do mojej czaszki, wywarzając drzwi kopniakiem zrobionym z wypitych drinków i spalonych nielegalnie skrętów. Przez chwilę zastanawiałam się, czy na pewno dam radę wstać i wziąć ślub. To znaczy, pomóc Emmie wziąć jej ślub.

Podniosłam się i powlokłam do łazienki. Przestraszyłam się własnego odbicia i to nie ze zwykłych powodów. Z lustra patrzyła na mnie niebieskooka blondynka. Zaskakujące, jak dobrze trzymało się to zaklęcie, nawet pomimo mojego stanu, ewidentnie wczorajszego. Pozbywając się elfiej osłony, żegnałam się z przygodami poprzedniego wieczoru. Uśmiechnęłam się do własnych wspomnień. Wygrzebałam z dna torby niewielką butelkę, której zawartość wlałam sobie do ust, popijając chłodną wodą z kranu. Po szybkim i lodowatym prysznicu, czułam się zdecydowanie lepiej. Z lekkim smutkiem przywitałam w lustrze swoje własne odbicie. Ku mojemu zaskoczeniu, moje oczy znowu były ciemne, zniknęła gdzieś wiosenna zieleń. Na jej miejsce wrócił ciemny brąz. Zaklęciem zaplotłam włosy w misterny kok, a przynajmniej w tak misterny, żeby  żaden z moich krnąbrnych kosmyków nie mógł stanąć na drodze małżeństwa Emmy. Nałożyłam bordową suknię z odkrytymi ramionami. Spływała po moich biodrach aż do ziemi, rozkładając się delikatnym tiulowym wachlarzem u moich stóp. Machnęłam różdżką i zaklęciem dociągnęłam wstążkę od gorsetu. Chwyciłam torebkę i pelerynę i wybiegłam z komnaty, bo zaczynało robić się bardzo późno.

W komnacie Emmy zastałam Rowana, który miał pewne problemy z zaakceptowaniem jej wczorajszej, elfiej postaci. Doprowadzenie Emmy do stanu używalności zajęło mi dłuższą chwilą. Zaczynałam obawiać się, że sama lodowata kąpiel nie wystarczy i będę musiała dolać jej czegoś do napoju, ale na szczęście przyszła księżna odzyskała rozum krótko po tym, jak odzyskała swój wygląd.

Albo i nie – przeszło mi przez myśl, kiedy Emma biegała z kąta w kąt, z sukienką dopiętą tylko do połowy i wymachiwała jakimś świstkiem papieru.

– Gdzie jest Manon?! – krzyczała. Nie chciałam się z nią dzielić moimi podejrzeniami, co do lokalizacji Manon, sądząc po tym, że wczoraj wychodząc z baru widziałam jej bieliznę pod stołem, ale jej samej nie było w pobliżu. Na moje szczęście, pod ręką pojawił się Jarel. Widząc moje przerażone spojrzenie, wyruszył na poszukiwania elfiej królewny bez słowa komentarza.

Kiedy w końcu pojawiła się Manon, mogłam skupić się i okiełznać włosy Emmy, które bardziej niż zwykle postanowiły żyć własnym życiem. No cóż, nie na mojej zmianie.

Z poczuciem kompletnego odrealnienia, malowałam przyjaciółkę na jej własny ślub. Jak w amoku podążyłam za nią do wyjścia, kiedy okazało się, że jest wpół do małżeństwa.

Wprowadzono nas do wielkiej sali. Na drętwych ze zdenerwowania nogach stanęłam obok Jarela. Ten, stał wyprostowany jak struna i blady jak kreda. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i skupiliśmy się na ceremonii. Kiedy Emma i Rowan zaczęli składać sobie przysięgi, z moich oczu popłynęły łzy i to tak intensywnie, że cała scena zniknęła mi za mokrą kotarą. Jarel szturchnął mnie łokciem w żebra, kiedy uznał, że robię za dużo hałasu. Dyskretnie podał mi jedwabną chustkę. Kiedy krew Emmy i Rowana się połączyła, wyczułam nowy rodzaj magii. Powietrze zadrżało, jakby się przestrajało na nowy porządek. To niesamowite uczucie sprawiło, że przestałam zalewać się łzami, chociaż te nie przestawały powoli spływać mi po policzkach.

Tłum wiwatował, wypuszczając z rąk lampiony. Zachodzące niebo pokryło się setkami drżących gwiazd. Rowan pochwycił Emmę w ramiona i wyniósł ją z sali, a my ruszyliśmy za nimi. Na dole otwarto już wrota dla wszystkich gości.

Przyjęcie odbywało się w sali balowej i ogrodzie. Pomimo środka zimy, w przypałacowym ogrodzie panowała przyjemna, wiosenna pogoda. Państwo młodzi przyjmowali gratulacje. Stanęłam u boku przyjaciółki, żeby pomóc jej z przedziwnymi prezentami, jakie im wręczano, ale po chwili wyręczyła mnie w tym jedna z dwórek. Jarel zaproponował mi ramię i odeszliśmy na bok.

– Jak się czujesz?

– Jakbym zyskała dostęp do ciężkich narkotyków – powiedziałam, drżąc lekko.

– Czym się tak denerwujesz? – zdziwił się.

– Moja przyjaciółka wyszła za mąż!

– Jadłaś coś dzisiaj? – zapytał nagle.

– Co?

– Pytam, czy coś jadłaś. Może to by cię trochę… odhisteryzowało – uśmiechnął się lekko.

Kolejka do młodych powoli się redukowała, ludzie zajmowali miejsca przy niewielkich, okrągłych stolikach. Przy stole prezydialnym siedział Książę Rowan i Księżna Emma w towarzystwie Manon i Królowej. Przez chwilę obawiałam się, że moje miejsce wypadnie przy wspólnym stole, wokół którego usiedli wszyscy przyjaciele księcia i część smoczej świty Manon, na szczęście Emma przywołała mnie gestem. Obok talerza księżnej stał jeszcze jeden opatrzony winietą z moim imieniem. Królowa wzniosła toast i rozpoczęła się uczta.

– Jak się czujesz? – szepnęłam do Emmy.

Przyjaciółka zerknęła na swój nadgarstek i uśmiechnęła się.

– Super. A ty? Ślicznie wyglądasz – szturchnęła mnie lekko.

– Dzięki.

Rozejrzałam się po zgromadzonych gościach. Lucyfer był bardzo zadowolony ze swojego towarzystwa, bo zabawiał właśnie najpiękniejsze wojowniczki Fae. Ronald, który siedział przy innym stoliku niedaleko, nie mógł przestać wpatrywać się w Emmę, aż Draco, który zajmował miejsce obok niego, zwrócił mu uwagę. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia.

Z nerwów miałam tak ściśnięty żołądek, że nawet nie tknęłam jedzenia. Zamiast tego wlałam w siebie kilka kieliszków białego wina i powoli zaczynało mi się robić bardzo nieprzyjemnie.

Kiedy wszyscy się najedli, orkiestra zaczęła grać walca. Z uśmiechem przyglądałam się, jak Rowan całuje delikatnie dłoń Emmy i zaprasza ją na parkiet. Walczyłam z napływającymi do oczu łzami. Jak zahipnotyzowana patrzyłam jak młoda para wiruje po parkiecie, patrząc sobie w oczy z uśmiechem. Po kilku minutach, na parkiecie zaczęło pojawiać się coraz więcej par, które dołączyły do Księcia i Księżnej.

– Zatańczymy? – Jarel dotknął delikatnie mojego łokcia. Podałam mu dłoń i pozwoliłam zaprowadzić się na parkiet.

– Jak podoba ci się elfi ślub? – zagadnął, obejmując mnie sztywno w pasie.

– Niewątpliwie robi wrażenie – szukałam odpowiednich słów, żeby opisać, co jakie uczucia wzbudziła we mnie ta ceremonia.

– Cieszę się, że zostałaś – nachylił się do mojego ucha.

– Też się cieszę.

– Co się stało?

– Niedługo będziemy stąd wyjeżdżać. Muszę wracać do swojej pracy w szkole…

– Ach, no tak. Jakoś, nie zdawałem sobie z tego sprawy – zasępił się.

– Mam coś dla ciebie! – przypomniałam sobie nagle.

– Dla mnie? – uniósł brwi ze zdziwienia i prawie zapomniał o obrocie.

– Tak. mam to tutaj. Dam ci jak tylko uda nam się wykręcić bliżej ogrodu – uśmiechnęłam się chytrze.

– Ale ja nic dla ciebie nie mam…

– Ty już dałeś mi prezent, przecież… – wskazałam na swoją dłoń, na której połyskiwał spory tęczowy kryształ.

Jarel uśmiechnął się i miałam nadzieję, że wspomina naszą wyprawę w góry. Przysunął mnie do siebie nieco mocniej. Zerkałam na Emmę tańczącą w objęciach Rowana. Musiałam jej przyznać, że jednak ci Fae mają swój urok.

Na parkiecie byli już prawie wszyscy goście, łącznie z królową. Jedynie Lucian, obrażony na decyzję Rowana, siedział bokiem do parkietu. Kątem oka dostrzegłam jeszcze jedną osobę. Seron, książęcy kuzyn wyszedł do ogrodu i oparty o framugę drzwi, przyglądał się tańczącym. Wyglądał na przygnębionego, a kiedy nasze spojrzenia się spotkały, uniósł kieliszek w niemym toaście i posłał mi bardzo smutny uśmiech.

Muzyka powoli nabierała tempa i goście albo wpadali w taneczny szał, albo dyskretnie rozchodzili się po pałacowych ogrodach w towarzystwie swoich drinków i drugich połówek.

Jarel dyskretnie wyprowadził mnie do ogrodu i poprowadził wzdłuż żywopłotu. Kiedy odeszliśmy tak daleko, że znowu odczuwalna była rzeczywista zimowa temperatura, a prawie nie było już słychać muzyki, zatrzymaliśmy się.

– Zanim odjedziesz… muszę ci coś powiedzieć – Jarel zaciskał usta, rozglądając się ponad moją głową.

– Seron? – wypaliłam, bo nagle wydawało mi się, że coś zrozumiałam.

– Co?

– Chodzi o Serona?

– Skąd wiesz? Ktoś ci powiedział?

– Nie, a właściwie chyba trochę on sam… – uśmiechnęłam się lekko.

– Nikt nie powinien o tym wiedzieć, Hermiono…

– I na pewno nie dowie się ode mnie – przytuliłam się do jego boku.

– To nie znaczy, że wtedy, z tobą… Ja… naprawdę uważam, że jesteś niezwykłą kobietą – szeptał mi do ucha.

– To dlaczego płaczesz? – trąciłam go nosem. Zapadła cisza. Jarel pozbierał się do kupy i uśmiechnął się smutno.

– Bo poczułem, że mogę.

Staliśmy przytuleni, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Ten dowódca, wojownik, którego nie spodziewałam się spotkać, pojawił się w moim życiu i pokazał mi coś bardzo ważnego. I nie tylko magię, o której nie miałam pojęcia.

– Cieszę się, że Emma wyszła za Fae. Może kiedyś to zmieni coś dla mnie… nas – oparł usta o moje czoło.

– Sam możesz to zmienić. Jestem pewna, że Seron zrobiłby dla ciebie wszystko…

– Jeśli Rowan nie obejmie tronu, Seron jest następny w linii…

Zamarłam.

– Czyli to małżeństwo właśnie zniszczyło ci życie?

– Nie byłym aż tak dramatyczny, ale na pewno nieco je utrudniło.

– Ale nigdy się nie sprzeciwiłeś. Nie powiedziałeś Rowanowi, żeby tego nie robił… Nie rozumiem.

– Bo ja wiem, jak to jest kochać kogoś, kogo nie wolno ci kochać. A Rowan to mój najlepszy przyjaciel, nie chciałem, żeby wiedział, jak niszczy taki brak nadziei.

Milczeliśmy. Z oddali dopływały do nas pojedyncze dźwięki elfiej muzyki weselnej. Wolałam sobie nie wyobrażać, jak książę-wilk tańczy do tej melodii.

_ Mam dla ciebie prezent – sięgnęłam głęboko do wnętrza mojej torby i wymacałam ciężki pakunek.

Jarel rozpakował go ostrożnie, wytężając wzrok w ciemności. Kiedy na jego dłonie wypadł podłużny, kilkunastocalowy kryształ, mężczyzna jęknął z zachwytu.

– Co to jest?

– To kryształowa różdżka. W środku znajduje się włókno ze smoczego serca.

– Jak to zrobiłaś?

– Cóż, zaprosiłam się do twojego małego laboratorium i hm… zabrałam się za prace ręczne – uśmiechnęłam się szeroko, zadowolona z efektu swojej pracy. – Przyślę ci księgę zaklęć dla pierwszego roku, poradzisz sobie.

Jarel machnął kryształową różdżką, a z jej końca wytrysnął deszcz kropli mieniących się kolorami tęczy. Schował prezent do wewnętrznej kieszeni munduru i objął mnie mocno.

– To najpiękniejszy prezent ślubny jaki mogłem dostać – wyszczerzył się.

– Mam nadzieję, że uda ci się wyczarować piękne rzeczy – poklepałam go po ramieniu na odchodne. – Muszę wracać – wskazałam palcem na światła sali balowej i ruszyłam po miękkiej trawie.

Po drodze minęłam Serona, który starał się udawać, że mnie nie zauważył. Niech więc tak będzie. Stanęłam na skraju parkietu, rozglądając się za Draco. W końcu ile razy będzie mi dane tańczyć na weselu przyjaciółki – pomyślałam.

– Czy mogę prosić o taniec? – w moją stronę szedł Lucyfer. Wyglądał jeszcze bardziej odświętnie niż zwykle.

– Czy to jakiś nowy model garnituru?

– To smoking, Hermiono – przewrócił oczami i poprowadził mnie za rękę między inne tańczące pary. Ponad ramieniem Lucyfera starałam się wypatrzeć Emmę albo przynajmniej Draco, ale jedyną znajomą twarz, jaką udało mi się dostrzec, był Ron tańczący z Manon.

Nawet gdybym miała zamiar udawać kopciuszka i uciec z balu o północy, Lucyfer nie wypuszcza mnie z ramion nawet na chwilę. Towarzyszył mi podczas każdej wycieczki po drinka i podsuwał jakieś dziwaczne przekąski, podszeptując wskazówki co do spożywanych alkoholi.

– Masz zamiar mnie upić znowu? – uśmiechnęłam się do niego zaczepnie, kiedy wsunął mi w rękę niewielką szklankę z czymś purpurowym.

– Znowu? Wtedy upiłaś się samodzielnie – żachnął się. – Chociaż, może to nie byłaś ty – wskazał brodą na moją twarz.

– No wiem, umiem wyglądać lepiej niż teraz – pokiwałam głową, przyzwyczajona do tego, że ludzie tak o mnie myślą.

Lucyfer przyglądał mi się przez chwilę, marszcząc brwi, a potem delikatnie ujął moją dłoń i poprowadził przed lustro, które zajmowało jedną całą ścianę sali balowej. Okręcił mnie dookoła i obrócił twarzą do lustra, obejmując mnie lekko w pasie.

– Spójrz na siebie… Nigdy nie wątp w swoje piękno, niezależnie od wszystkiego. A teraz, chodź. Pokażemy tym nadętym Fae jak się trzeba bawić – uśmiechnął się do mnie z odbicia. Czarne oczy błysnęły zaczepnie i po chwili znaleźliśmy się na środku sali. Lucyfer skinął głową do dyrygenta orkiestry i muzyka zmieniła się w jednej sekundzie. Na moment wszystko ucichło. Akurat wtedy, kiedy dramatycznym szeptem powiedziałam:

– Ja nie umiem tańczyć.

Pomruk śmiechu przeszedł po sali, ale zagłuszyła go rozbrzmiewająca muzyka.

– Szostakowicz? – uniosłam brwi.

Lucyfer skinął głową, najwyraźniej zadowolony, że rozpoznałam utwór.

– A teraz skup się… Popatrz na mnie tak… Jakbyś właśnie spotkała najpiękniejszego człowieka na ziemi. Tak, jak ja teraz patrzę na ciebie.

Uśmiechnęłam się do niego szeroko, oczarowana tymi słowami. Prowadził mnie w tańcu zdecydowanie, ale była w tym też pewna delikatność i wyczucie. Nie podejrzewałam siebie o to, że mogę tak tańczyć. Kątem oka dostrzegłam, że goście rozstąpili się pod ścianami. To najwyraźniej sprawiło wielką przyjemność mojemu partnerowi, jego ciemne oczy lśniły tysiącami świateł, odbijając zawieszone pod sufitem ogromne kandelabry.

Muzyka przyspieszała, a my wraz z nią.

Wirowała sala, światła, podłoga, melodia walca… Jedynie twarz Lucyfera i jego oczy były stabilne w tym korowodzie kolorów.

Muzyka ucichła i rozległy się oklaski. Speszona tym, dygnęłam niewprawnie i planowałam czmychnąć, ale Lucyfer przyciągnął mnie do siebie i razem zeszliśmy z parkietu.

– Chyba ukradłaś imprezę Księżnej – zaśmiał się, stukając wysokim kieliszkiem o mój.

– Właśnie, gdzie jest  Emma…?

– Wolałbym nie wiedzieć, o ile nie mogę wziąć w tym udziału – uśmiechnął się znacząco i wypił trochę trunku.

– Przepraszam, muszę iść – odstawiłam nietknięty kieliszek i zebrałam swoją suknię w ręce, żeby nie przeszkadzała mi przedzierać się przez tłum.

– Hermiono… – zawołał znajomy głos. – Zata…

– Nie teraz Ron! – machnęłam ręką za siebie i wybiegłam do ogrodu. Szukałam Emmy po wszystkich zakamarkach, ale najwyraźniej Państwo Młodzi ulotnili się już z imprezy, tak jak sugerował Lucyfer.

Nie miałam odwagi na więcej tańców na oczach wszystkich, więc wymknęłam się z pałacu bocznym wejściem. Jeden ze stangretów wpuścił mnie do karocy i odjechał w stronę Twierdzy. Przez niewielkie okno obserwowałam roziskrzony pałac i żegnałam się z tym miejscem, czując, że jutrzejszy wieczór spędzę już zupełnie gdzie indziej.

Informacje o aniversum

Jedyna taka macocha w blogosferze.
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2017. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz