Green eyes

Zbliżający się  koniec roku szkolnego wzbudził w nauczycielach instynkt mordercy. Chcieli mnie zabić. Zaczęło się od tego, że wiosenna aura sprzyjała rozkojarzeniu i widocznie podgrzewała hormony, bo co chwilę musiałam wzywać kogoś na Poważną Rozmowę o tym co wypada i gdzie.

Większości rzeczy nie wypadało robić na zajęciach z zaklęć, bo kilka chybionych inkantacji i Daniela Toll spędziła dobry tydzień w Skrzydle Szpitalnym, czekając aż znikną jej skrzydła.

Inną formą zbrojnej agresji na niepodległość mojego czasu wolnego były przygotowywane pytania go SUM-ów i OWTM-ów. Najwięcej przygotowywali oczywiście ci nauczyciele, którzy uważali, że to skandal, że objęłam stanowiska dyrektora. Już któryś rok z kolei musiałam przedzierać się przez niezliczoną ilość papierów i układać sensowne testy. Najbardziej złośliwi spóźniali się z oddaniem wstępnych zestawów pytań i zagadnień, więc resztę energii, jaka mi pozostała, musiałam spożytkować na ściganie ich i dręczenie.

Popołudnia były coraz piękniejsze, a ja musiałam spędzać je w przykurzonym gabinecie. Trwał właśnie mój cotygodniowy dyżur, na którym teoretycznie prowadziłam rozmowy rekrutacyjne, ale w praktyce testowałam opcje wysyłania SMS-ów na moim mugolskim smartfonie. Więc gdy rozległo się pukanie, sugerujące petenta, westchnęłam i gestem uchyliłam drzwi.

– Witam, pani dyrektor – usłyszałam głos Emmy. Podniosłam na nią wzrok i dopiero wtedy się zdziwiłam. Była ubrana w elegancką, oficjalną szatę, jej jasne włosy były upięte i schowane pod tiarą.

– Witam, proszę usiądź – odpowiedziałam równie podniośle.

– Chciałabym zaproponować swój przedmiot w Hogwarcie…

***

Wyczekiwałam weekendu jak kania dżdżu. Kiedy w końcu w piątkowy wieczór spakowałam swoje rzeczy do podręcznej torby i siecią Fiuu przetransportowałam się do swojego mieszkania w Londynie, byłam zbyt zmęczona, żeby gdziekolwiek wychodzić. W wypłowiałych leginsach, pamiętających jeszcze czasy szkolne, zasiadłam przed płaskim ekranem komputera. Po chwili rozdzwonił się mój telefon.

– Słucham? – podniosłam przedmiot do ucha.

– Myślałem, że nie odbierzesz – ucieszył się Max. – Co robisz? Umówiłem się ze znajomymi, może do nas dołączysz?

I w ten sposób pożegnałam mój mugolski weekend i zaczęłam szykować się do wyjścia. No, może weekend nie był tak do końca mugolski, bo włosy układałam z niewielką pomocą różdżki i wielką pomocą Niesfornych Kosmyków na Które Nic Nie Poradzisz. Szkoda, że nie było żadnego zaklęcia, sprawiającego że szpilki są wygodniejsze – pomyślałam smętnie i po chwili wahania nałożyłam obcasy, w których wiedziałam, że przetrwam wieczór. Właśnie kończyłam spryskiwać się obficie perfumami, kiedy telefon poinformował mnie, że mój powóz podjechał. Max stał na zewnątrz i obracał w palcach telefon. Kiedy mnie zobaczył, posłał mi jeden z tych uśmiechów, którym nie mogłam się oprzeć. Otworzył mi drzwi do swojego samochodu. Okazało się, że w środku ktoś już jest. Na tylnym siedzeniu, z założoną nogą na nogę, siedziała dziewczyna.

– Cześć – powiedziałam i uśmiechnęłam się do niej przez ramię.

– Mhm, cześć – mruknęła zza swojego telefonu. Kiedy Max wsiadł do samochodu, od razu się ożywiła.

-To jest Amanda, poznałyście się już?

-Tak, oczywiście – ćwierknęła i uśmiechnęła się promiennie. Zdziwiłam się, bo nie przypominałam sobie tego zapoznania, ale milczałam. Max co jakiś czas zerkał na mnie i zagadywał, ale moja głowa cały czas była pełna zadań testowych, podchwytliwych pytań i skomplikowanych eliksirów. Wyjechaliśmy nieco za miasto i Max zatrzymał samochód na szerokim podjeździe przed niewielkim domem. Na werandzie paliło się delikatne światło, w środku też ewidentnie ktoś był. Sugerowało to rozświetlone ogromne okno

-Co to za miejsce? – zapytałam, wysiadając.

-To dom Maxa – odezwała się Amanda, dużo uprzejmiej. -Nigdy tu nie byłaś?

-Nie, to będzie mój pierwszy raz – uśmiechnęłam się szeroko, bo widziałam jak Max obraca się przez ramię, żeby na mnie zerknąć. Amanda chyba też to dostrzegła, ale postanowiła oprowadzić mnie po włościach. Weszliśmy do holu, który od razu łączył się z kuchnią i salonem. W środku pachniało już winem, w kominku trzaskał ogień a z kanapy, której nie było widać z miejsca przy drzwiach dobiegały rozentuzjazmowane głosy. Podłoga była wyłożona drewnem, więc z ulgą ściągnęłam obcasy i dyskretnie wsunęłam na stopy baletki, które miałam ukryte w torebce. Amanda poszła przywitać pozostałych gości, a na rozglądałam się po kuchni. Drewniane blaty i białe szafki oświetlone były punktowym światłem. Ogromne okno okazało się być jedną stroną szklanej ściany. Druga jej część była otwarta i do środka wpadało rześkie, wieczorne powietrze.

-Fajne miejsce – pochwaliłam Maxa, kiedy przyszedł do środka i postawił na blacie karton z butelkami wina.

-Hej, chodźcie tutaj – krzyknął na swoich przyjaciół, który jak na komendę przybiegli do kuchennej części domu. – Hermiono, to są moi przyjaciele. Amandę już poznałaś, to jest Claire, to West i Adam.

– My się już znamy, prawda Claire? – uśmiechnęłam się do niej i podałam ręce Westowi – wysokiemu facetowi o posturze pływaka, miał imponująco umięśnione ramiona, i Adamowi, który był niski, dość szczupły i uśmiechał się prawie tak promiennie jak Max.

-Skąd znasz Claire?

-A, należymy do tego samego klubu fitness – wypaliła Claire szybko, posyłając mi ostrzegawcze spojrzenie.

-To chyba dawno tam nie byłaś – West klepnął ją po tyłku, a ta zachichotała. Usiedliśmy na kanapie, która była na tyle ogromna, że każdy siedział swobodnie i nie musiałam dotykać ani siedzącej obok mnie Amandy, ani Adama, który zajął miejsce między mną, a Claire.

-Właśnie graliśmy na konsoli – wyjaśnił mi, podnosząc niewielkie urządzenie w kształcie litery W. – Chcesz spróbować?

-Nigdy nie grałam w gry – powiedziałam z uśmiechem.

-Tak, słyszałem, że większość życia spędziłaś w więzieniu, chociaż ja obstawiałem, że pochodzisz z jakiejś rodziny amiszów.

-Niestety, nie mam pojęcia o szyciu ubrań. Gotować też nie potrafię – wzruszyłam bezradnie ramionami.

-Max radzi sobie nieźle, nie martw się – powiedziała Claire przesłodzonym głosem i chwyciła za jedno z dziwnych urządzeń. Widząc to West, poderwał się i na czarnym, płaskim urządzeniu, które wzięłam za szafę, pojawiły się kolorowe obrazy i z głośników popłynęły irytujące dźwięki gry wideo. Amanda wstała i razem z Maxem szczebiotała w kuchni. Poczułam się trochę jak piąte koło u wozu.

– Długo się znacie? – zapytałam Adama.

– Wychowaliśmy się razem, Max i ja. Claire poznaliśmy na studiach, jakiś czas temu, a Amanda i West pracują razem z nami. No wiesz, telefony, komputery…

– Tak, nawet mam taki telefon – pomachałam złotym pudełeczkiem.

– Myślałem, że nie masz w domu ani jednego kontaktu – zdziwił się.

– Jedzenie na stole – zawołała nas Amanda, czując się ewidentnie jak gospodyni. -Hermiono, podobno nigdy nie jadłaś sushi! Specjalnie dla ciebie dzisiaj zamówiliśmy jedno z najlepszych w Londynie. Nie wiem jak mogłaś do tej pory go nie spróbować – wymieniła z Claire porozumiewawcze spojrzenie.

Pomimo płynącej z głośnika muzyki, atmosfera była nieco gęsta. West ewidentnie próbował poderwać Claire na opowieści z siłowni, a ta słuchała tym uważniej, im więcej dolewał jej wina. Amanda siedziała obok Maxa i trzymała dłoń na jego przedramieniu i snuła opowieść o nowym oprogramowaniu hakerskim. Adam postawił sobie za punkt honoru nauczyć mnie jedzenia pałeczkami.

– Tak, jakbyś pisała dwoma długopisami – złapał mnie za dłoń, żeby poprawić ułożenie bambusowego patyczka, który co chwilę smętnie zwisał mi z dłoni. Amanda uśmiechnęła się z politowaniem  i władowała sobie do ust kawał ryżu z plastrem surowego tuńczyka.

-Ale to mi się nie trzyma, nie mogę tego jeść widelcem? – uśmiechnęłam się i wbiłam widelec w kawałek sushi, które leżało na tacce przed Adamem.

-Hej, no nie! I w ogóle, nie to! -próbował złapać mnie za rękę i sushi skończyło w kieliszku z winem, a nasz śmiech zwrócił na nas uwagę wszystkich przy stole.

– Hermiono, chyba wypiłaś już dość – Claire zabrała kieliszek, ale Amanda od razu postawiła mi nowy.

-Daj spokój, dziewczyna się bawi – wzruszyła ramionami dziewczyna i powoli wlała mi krwistoczerwonego napoju. Max przyglądał mi się uważnie ponad jej kokiem. Przez cały wieczór prawie się do mnie nie odzywał, za to Adam gadał cały czas. Pomieszczenie wypełniła muzyka, którą dobrze znałam z pewnej mugolskiej imprezy, na której tańczyliśmy do niej w kółko.

-O, lubię tę piosenkę. Chodź, zatańczymy – Amanda pociągnęła Maxa za rękę i zaczęła kołysać biodrami w rytm muzyki. Świetny moment, żeby wypić wino, którego mi nie żałowano.

-Może też masz ochotę zatańczyć? – zapytał Adam, odstawiając kieliszek z wodą.

-Mam ochotę iść do domu – wyznałam.

-Odwieźć cię?

-Nie, chyba głupio jeszcze wychodzić – westchnęłam, zerkając na zegarek na jego przegubie.

-No, my zwykle tu nocujemy – odezwał się West wstając, żeby dołączyć do pary, która tańczyła na środku salonu. Claire kręciła się wokół niego powoli. Wyglądała jak kotka w rui.

Gdy muzyka ucichła wyszliśmy na taras, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Max stanął obok mnie.

-Dobrze się bawisz? – szturchnął mnie łokciem.

-Hm, nie spodziewałam się tak spędzić wieczoru – odpowiedziałam wymijająco.

-Chciałem, żebyś poznała moich znajomych…

-Claire znam lepiej, niż myślisz – uniosłam znacząco brwi.

-Chyba ona nie… No nie mów!  – spojrzał na przyjaciółkę, która właśnie otulała się jednym kocem z Amandą i przeglądały coś w telefonie. – A mi się wydawała taka pospolita.

-Max, zbieram się. Hermiono, podwieźć cię gdzieś? – Adam nakładał kurtkę.

-Nie, Hermiona przecież zostaje, prawda? – poczułam dłoń Maxa na moim ramieniu. Spojrzałam mu w oczy i uśmiechnęłam się.

-Nie, chętnie z tobą pojadę, Adam! Będę za chwilę przed domem, dobra?

-Jasne, poczekam – uścisnął dłoń Maxowi i poszedł pożegnać się z Westem wyjadającym coś z lodówki.

-Hej, jak to chcesz wracać? – uśmiech spełzł z twarzy naszego gospodarza i patrzył na mnie zmartwiony. – Myślałem, że jest w porządku? Poza tym, dlaczego chcesz jechać samochodem, nie możesz tak po prostu no wiesz, zniknąć?

-I może pantofelek zostawić? Nie wolno mi używać czarów tak blisko mugoli. A poza tym Adam jest bardzo miły, fajnych masz znajomych – rzuciłam beztroskim tonem. Max pocałował mnie w policzek, a ja chwyciłam płaszcz i wrzuciłam go na tylne siedzenie małego miejskiego auta, które czekało na mnie przed domem.

Zasnęłam, gdy tylko wyjechaliśmy na autostradę.

***

-Mam dość facetów – burczałam, leżąc w łóżku Emmy.

-Ja też – odezwała się grobowym głosem. – ŚLUB!

-Nie zgadniesz kto tam brylował na salonach, w bardzo ciasnych jeansach – ciągnęłam.

-Dawaj, Severus?

-Nie, Claire.

-Szybko się dziewczyna pocieszyła. Mogła być na moim miejscu i jeść to obrzydliwe mięso na kolację – parsknęłyśmy śmiechem.

Emma właśnie wróciła z pierwszego spotkania z rodzicami Czarnego, które skończyło się rodzinną katastrofą, dramatem i rozpaczą. Z tego, co zrozumiałam, matka Corva próbowała robić dobrą minę do złej gry, ale jego ojciec popisał się manierami godnymi kiepskiego romansidła.

-Najgorsze z tego wszystkiego było to, że on się nie zgadza na jakiś ślub. Na mój ślub się facet nie zgodził! Mój! – śmiała się Emma z niedowierzaniem.

-Szkoda, że ciebie nikt wcześniej nie zapytał.

-Nie dość, że nic o tym nie wiedziałam, to jeszcze jakiś cham się śmiał nie zgodzić. Myślałam, że tam pęknę ze śmiechu, ale Czarny mało nie wybuchł. Jego brat wyglądał, jakby chciał tę sytuację sfilmować, a matka prawie osiwiała.

– I co? Wyszliście stamtąd?

-Tak, na szczęście się okazało, że Corv też miał już po kokardę tej sytuacji.

-Gdzie on teraz jest?

-A w pracy – Emma poprawiła sobie poduszkę pod głową i spojrzała na mnie. – A co z tą imprezą?

-Przyjęcie na cześć Harrego Pottera jest ciekawsze. Nawet jeśli to on sam je urządza. Poza tym Max prawie ze mną nie rozmawiał, w ogóle nie wiem po co mnie tam zaprosił. Chyba że musiał parytet wyrobić. Żebyś ty widziała tę Amandę. Jakby miała penisa to by jej doskwierał kliniczny przypadek wzwodu permanentnego. Tak się podniecała tym Maxem, że zastanawiałam się, kiedy będzie się za nią ciągnął taki mokry ślad, jak za ślimakiem – ciągnęłam, nadal wściekła.

– Ej, ale facet wygląda dobrze. I nie tylko dlatego, że pokrewieństwo jest ewidentne! – zaśmiała się.

-Dobra, wygląda wystarczająco dobrze, że założyłam tę pieprzoną sukienkę i poszłam tam…

-I myślałaś, że ją tam zdejmiesz – Emma mnie szturchnęła i obie parsknęłyśmy śmiechem.- Swoją drogą, kiedy ostatni raz zdejmowałaś sukienkę?

-Jak Draco wpadł na pomysł, że mnie kocha…

-Uuu… to daaaawnooooo – ziewnęła.

-Nie gadaj! – prychnęłam. – Jestem wściekła! Dałam się tak wkręcić facetowi… ZNOWU!

Dochodziła trzecia w nocy, Emma objęła mnie ramieniem i pocałowała w policzek.

-Na pewno się wyjaśni o co chodziło, a jak nie to pomożemy Amandzie dostrzec inne możliwości rozwoju osobistego. W innym kraju – przytuliła mnie mocno. – Będziesz moją druhną?

-Będę – wybuczałam w jej ramię. Byłam w tym momencie bardzo nieszczęśliwa.

***

-Życie jest piękne. Jak wychodziłem, miałem jedną kobietę w łóżku, a mam dwie – Czarny wcisnął się między nas i objął nas obie ramionami. – Co mnie ominęło?

-Cześć Corve – poprawiłam koszulkę, która podjechała mi do połowy pleców i zaraz okazałoby się, jak bardzo prawdziwe są moje piersi.

-Hermi, jesteśmy prawie rodziną, nie musisz się wstydzić – uśmiechnął się, a Emma uszczypnęła go w bok.

-Hej, myślałem, że śpisz!

-I co, jak śpię to możesz świntuszyć z innymi? – pocałowała go w policzek.

-Nawet jak nie śpisz, to świntuszę z Hermioną! – zaśmiał się, a ja przewróciłam oczami. Leżeliśmy sobie chwilę, rozmawialiśmy o pierdołach, kiedy nagle Emma podskoczyła.

-Rusza się! – pisnęła,  przykładając rękę do swojego brzucha. Poderwaliśmy się i przepychaliśmy, żeby też poczuć ruchy dziecka.

-Gdzie, gdzie? – dopytywał podekscytowany Czarny. Gdzieś w miejscu, w którym spotykały się palce moje, Corva i Emmy, poczuliśmy delikatne falowanie.

-Przywitała się z ciocią! – ucieszyłam się.

-Kto?

-No, Mała Wiedźma!

-Dziewczynka? – Emma i Czarny spojrzeli na mnie ze wzruszeniem.

-No…no tak – przytaknęłam.

***

Po śniadaniu u Emmy i Corva niechętnie wróciłam do swojego mieszkania. Moja wczorajsza przygoda w świecie mugoli nauczyła mnie czegoś o sobie – nie wiedziałam, że mogę być zazdrosna o faceta, którego prawie nie znałam. Weszłam pod prysznic i odkręciłam gorącą wodę. Wyszłam z łazienki okręcona wielkim, szorstkim ręcznikiem i zostawiając ślady z mokrych stóp, przeszłam do sypialni. Na stoliku wibrował telefon, mrugając powiadomieniami o wiadomościach. W tym samym czasie ktoś zapukał do drzwi wejściowych.

-Max, a co ty tu robisz? – poprawiłam na sobie ręcznik. Mężczyzna jak zwykle miał na sobie garnitur. Patrzył na mnie, jakbym urwała się z choinki.

-Co ja robię? Co ty robisz jeszcze w proszku? Za godzinę jesteśmy umówieni u rodziców Emmy na obiedzie – ponaglił mnie. – Pisałem do ciebie SMS-y, ale na żaden nie odpisałaś, to przyjechałem sprawdzić czy żyjesz – wszedł do środka, jakby był u siebie. Odwróciłam się i poszłam zawinąć włosy w ręcznik. Kiedy wróciłam do sypialni, on nadal siedział w fotelu. W szafie czekała specjalna sukienka na tę okazję. Czysty jedwab w kolorze głębokiego turkusu. Materiał przyległ do mojego ciała na piersiach i biodrach, a przy każdym kroku ześlizgiwał się po moich udach. Rozpuściłam włosy, które kaskadami fal opadały mi na ramiona i plecy. Makijaż zajął  dobry kwadrans, ale w ogóle nie zdarzał ile kosmetyków musiałam użyć, żeby wyglądać, jakbym nic nie miała na twarzy. Tylko kobiece oko dostrzeże wszystkie dyskretne tricki, które zastosowałam, żeby kusić kurtynami rzęs.

Milczeliśmy całą podróż. Pod domem rodziców Emmy spotkaliśmy się z nią i Corveuszem.

– Hermi, skąd masz taką kiecę! – jęknęła Emma, sprawdzając palcami jakość materiału. Corv wpatrywał się w Maxa, jakby chciał urwać mu głowę. Zębami.

– Mugole mają zadziwiająco dobrze wyposażone sklepy!

-Czarownice mają zadziwiająco dobrze wyposażone … – Corv skinął w stronę mojego deloktu, ale w tym samym momencie Max otworzył przed nami drzwi i wszedł pierwszy do wąskiego korytarza.

– Ciociu?

– Maxwell? Wchodź kochanie – zaprosiła go gestem do salonu. – O, Hermiona, jak się zmieniłaś! – ucałowała mnie na powitanie, aż nagle zamarła, wbijając paznokcie w moje przedramię.

– Taka nowina, ciociu! – Max wyszczerzył się teatralnie, ale tak naprawdę jedyne, co mogliśmy zrobić, to odsunąć się na bok. Mama Emmy obejmowała swoją zaginioną córkę i całowała ją. Nic nie mówiły, a łzy leciały im po twarzach, co mówiło dużo więcej niż jakiekolwiek wyjaśnienie. Corveusz schował się za mną, kiedy ojciec Emmy wyszedł, żeby sprawdzić co się dzieje. Przez chwilę nie wierzył, w to co widział, a potem objął ją tak mocno, że myślałam, że trzeba będzie wzywać straż pożarną.

Kiedy do wszystkich już dotarła prawdziwa historia zaginięcia Emmy, łzy zostały wysuszone, Emma spuściła na swoich rodziców kolejną bombę – będą dziadkami. Jej tato najpierw spojrzał na mnie i na Maxa, który siedział obok. Corveusz chrząknął i wskazał palcem na sprawczynię zamieszania. Dyskretnie ulotniłam się z salonu, bo jeszcze chwila i sama zaczęłabym płakać. W ogrodzie było przyjemnie. Pąki na krzakach i drzewach zaczynały się zielenić, ptaki śpiewały coraz pewniejsze tego, że nadeszła wiosna. Idealny moment, żeby zacząć wszystko od nowa. Uśmiechnęłam się do swoich myśli, wyobrażałam sobie, że niedługo po tym trawniku będzie biegała kolejna wiedźma. Zerknęłam przez okno na przyjaciółkę, która gestykulując, opowiadała historię o mieczu. Przynajmniej tak zrozumiałam jej gesty.

-Wszystko w porządku? – zagadnął mnie Max.

-Słucham? – zerknęłam na niego zaskoczona. Uśmiechał się do mnie przyjaźnie. Polubiłam ten rodzaj uśmiechu, który aż promieniował z oczu i sprawiał, że wydawały się jeszcze zieleńsze.

– Hermiona, Maxwell – zawołała nas Grace, mama Emmy. – Będziecie jeść deser?

– Ja będę – przemknęło mi przez głowę.

– Hermiona będzie – krzyknął Max, a ja zdziwiłam się, że powiedziałam to na głos.

Emma siedziała na fotelu i uśmiechała się promiennie. Na kanapie obok Corv tłumaczył jej ojcu jak kieruje się miotłą. Jej mama co chwilę wracała z kuchni z pustymi rękami, jakby chciała sprawdzić, że jej ukochana córka nadal tam jest. W końcu ruszyłam jej z pomocą.

– Sprawiłaś mi piękny prezent, Hermiono. Myślałam, że po prostu chcesz odwiedzić smutną kobietę, a ty oddałaś mi życie – powiedziała do wnętrza szafki. – Max to dobry chłopak, tak…

– Najlepszy ciociu, ale dobrze, że mnie reklamujesz – zaśmiał się mężczyzna i objął mnie ramieniem. – Co na deser? Państwo magicy się niecierpliwią.

Informacje o aniversum

Jedyna taka macocha w blogosferze.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Slither in. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz