Myślodsiewnia

     Kiedy się obudziłam, słońce było już wysoko. Oczy bolały mnie po wczorajszym wodospadzie łez, ale przynajmniej nie czułam już nic, ogarnęła mnie pustka. Postanowiłam wykorzystać tą, ostatnią już sobotę przed rozpoczęciem roku i nowej pracy na zrobienie porządków w gabinecie, który miałam odtąd zajmować razem z Timothym, dlatego po szybkim śniadaniu składającym się z mleka i płatków, opuściłam Wieżę Wschodnią i powoli sunęłam korytarzami, wypełnionymi dziś jasnym światłem słonecznym, w kierunku trzeciego piętra, gdzie odtąd miałam rezydować. Nie dotarłam jednak do sali, bo na jednym z korytarzy wpadłam prosto na sypiącą iskrami Hermionę, która najwyraźniej mnie szukała.
– Masz furiatko!- wcisnęła mi w rękę flakonik wypełniony biało- srebrnymi mglistymi pasmami.
– Dzień dobry, Pani Dyrektor- przewróciłam oczami i odezwałam się nieco złośliwie.
– Idź z tym do gabinetu McGonagall. Hasło to…
-… Dumbledor. Tak, wiem- skończyłam za nią i podniosłam flakonik na wysokość oczu, żeby uważniej mu się przyjrzeć.
– Czasami jesteś nie do zniesienia!- uniosła się przyjaciółka- Ciesz się, że Czarny ma tyle cierpliwości.
– Widzę, że już Ci się poskarżył- odpowiedziałam, a ona spojrzała na mnie karcąco i, nic więcej nie mówiąc, ruszyła w swoją stronę.
– Przyjdź do mnie, jak Ci się skończy pms- krzyknęła na odchodne z drugiego końca korytarza i zniknęła za rogiem.
     Jeszcze raz spojrzałam na zawartość flakonika. Srebrzysta, półpłynna, mglista ciecz przelewała się z jednej strony na drugą, mieniąc się lekko w promieniach słońca. Schowałam go do kieszeni szaty i skierowałam się w przeciwną stronę niż wcześnie zamierzałam. Przechodziłam właśnie obok gabinetu prof. Slughorna, kiedy on sam we własnej osobie wyskoczył zza drzwi, lekko się uśmiechając. Miał na sobie swoją pomarańczowo- złotą szatę, spod której wystawała biała koszula i kraciasta kamizelka z przypiętym złotym zegarkiem.
– Emmo, moja droga przyjaciółko!- rozłożył ręce w powitalnym geście.
– Dzień dobry, profesorze Slughorn- zatrzymałam się i lekko skinęłam głową.
– Chciałem Ci tylko pogratulować posady nauczyciela Obrony Przeciw Czarnej Magii- chwycił moją dłoń w swoje ręce i potrząsnął serdecznie- Hogwart zyskał wspaniałego pedagoga. Mam nadzieję, że wpadniesz do mnie na herbatkę. Klub Ślimaka znów ma swoją rację bytu, prawda?- mrugnął do mnie.
– Oczywiście, profesorze. Będzie mi bardzo miło- uśmiechnęłam się, a on poklepał mnie delikatnie po ramieniu.
– W takim razie do zobaczenia niedługo, na balu rozpoczynającym rok, jak sądzę- jeszcze raz uśmiechnął się, a oczy mu rozbłysły. Chwilę potem drzwi od jego gabinetu zatrzasnęły się za nim z hukiem. To było fascynujące, że po siedmiu latach nauki i rozrabiania w tej szkole, miałam stanąć po drugiej stronie i przekonać się, jak to wygląda z tej perspektywy.
     W końcu dotarłam do posągu feniksa, za którym znajdowało się przejście do gabinetu Dyrektora. Stanęłam obok niego i wymamrotałam hasło, co spowodowało, że z ziemi ku górze wysunęły się schody, zabierając mnie ze sobą przed ogromne, drewniane, rzeźbione drzwi. Zapukałam, ale nikt nie odpowiedział. McGonagall najwyraźniej nie było. Kiedy weszłam, Snape z portretu wiszącego nad biurkiem, łypnął na mnie złowrogo, a potem delikatnie uśmiechnął się. Obok Dumbledor zerkał na mnie znad swoich okularów-połówek i wyciągnął rękę, tak jakby chciał mnie pogładzić po głowie.
– Cieszę się, że to właśnie Ty, Emmo, będziesz uczyć Obrony Przeciw Ciemnym Mocom- powiedział i uśmiechnął się.
– Profesorze, nie wiem czy sobie poradzę, czy mam odpowiednią wiedzę- głos mi zadrżał, kiedy to mówiłam.
– Przez siedem lat tutaj radziłaś sobie z rzeczami, z którymi miałoby problem wielu starszych czarodziejów, Emmo- zaczął słabo- Jesteś bardzo utalentowaną czarownicą, z sercem we właściwym miejscu.
Spuściłam oczy i zarumieniłam się zawstydzona, a potem spojrzałam jeszcze raz w niebieskie oczy Profesora i uśmiechnęłam się. Przypomniało mi się, że przybyłam tutaj w konkretnym celu. Przeniosłam wzrok na myślodsiewnię, która stała w rogu. Podeszłam do niej i zdjęłam szklaną pokrywę, która zawisła w powietrzu i przepłynęła przez gabinet. Sięgnęłam po flakonik, jeszcze raz obejrzałam jego zawartość i wlałam ją do złotej misy. Mglista ciecz zaczęła mieszać się z płynem myślodsiewni, układając się powoli w kształty pierwszego wspomnienia. Pochyliłam się i nim dotknęłam twarzą do powierzchni wody, poczułam, że moje nogi odrywają się od posadzki i zaczynam wirować.
     Chwilę później wylądowałam na jednym z krużganków Hogwartu. Stałam przy ścianie, a chordy uczniów ubranych w szkolne szaty, kierowały się w dwóch przeciwnych kierunkach. W powietrzu czuć było jesień, wiatr zawiewał kolorowe liście, a słońce oświetlało przemykający tłum. W końcu wyprzedziło mnie trzech chłopców. Jeden, wysoki i ciemnowłosy był bez dwóch zdań siedemnastoletnim Corveuszem. Miał na sobie szatę z herbem Slytherinu, spod której wystawała rozpięta, biała koszula. Zielono- srebrny krawat, wystawał mu niedbale z kieszeni, a skórzana torba zwisała z ramienia. Rozwiana grzywka opadała na jego orzechowe oczy, kiedy śmiał się, idąc obok brązowowłosego Ślizgona, który opowiadał jakąś fascynującą historię swoim dwóm kolegom. Z przeciwnego kierunku ja i Hermiona, ubrane w szaty Gryffindoru, przemykałyśmy, taszcząc kilka ogromnych książek. Byłam niższa, miałam nieco krótsze, falowane, napuszone brązowe włosy, które złociły się teraz w słońcu, a intensywnie zielone oczy odbijały się z daleka. Hermiona szepnęła mi coś do ucha i obie wybuchłyśmy śmiechem. Dziwnie było patrzeć na siebie z boku. Przeciskając się pomiędzy grupką Krukonów, potrąciłam Czarnego. Chłopak zatrzymał się, wzdrygnął się, tak jakby poraził go prąd, a na jego twarzy pojawiło się zdziwienie. Obrócił się, żeby na mnie spojrzeć i to samo zrobiłam ja, tyle że posłałam mu złowrogie spojrzenie. Sekundę później wmieszałyśmy się w tłum.
– Corv, idziesz?- dwaj jego przyjaciele zatrzymali się kilka metrów dalej.
– Kto to był?- zrównał się z nimi i ruszyli dalej. Musiałam podbiegać, żeby dotrzymać im kroku.
– Kto?- zapytał blondyn, na którego dopiero teraz zwróciłam uwagę.
– No ta zielonooka gryfonka, która na mnie wpadła…
– Przecież to Garner!- brązowowłosy jednym ruchem ręki rozwiązał krawat- Szlaja się z tym małym Potterem razem z Weasley’em i Granger i co roku wywijają jakieś numery.
– No tak, słynny kwartet- zaśmiał się Switch.
– Czy ja wiem… Wydaje im się, że są świetni, a założę się, że w pojedynku rozniósłbym ich wszystkich na raz- przewrócił oczami brązowowłosy.
– Nie byłbym tego taki pewny. Podobno „Laleczka” broni swoich jak lwica. Widziałem kiedyś, jak przyłożyła Malfoy’owi. No i McGonagall ciągle wspomina o niej i o tej Granger, że- tutaj przybrał nieco piskliwy głos- „musicie starać się bardziej. To nie jest takie trudne. Mam w swoim domu dwie czwartoklasistki, które bez problemu przeprowadzają tą transmutację”.
Brązowowłosy rzucił się na blondyna, złapał go i potargał włosy przy ogólnym rozgardiaszu i śmiechach. Obraz rozmył się, a moment później stałam z bibliotece.
     Tym razem Czarny siedział przy stoliku z książką do zaawansowanej Obrony, którą wertował kartkę po kartce, nawet na nią nie patrząc. Wzrok miał utkwiony we mnie, pochylającej się nad pergaminem kilka stolików dalej. Zmarszczył brwi, myśląc nad czymś intensywnie, a chwilę potem wstał i ruszył w moim kierunku. Ubiegła go jednak Hermiona, która wyskoczyła zza regału, dosiadła się do mnie i zaczęła coś mówić, energicznie wymachując rękami. Czarny zatrzymał się i schował za regałem, ukradkiem obserwując, jak w jednym momencie wrzucam wszystkie swoje rzeczy do torby i wybiegam razem z Przyjaciółką. Wszystko po raz kolejny zaczęło wirować, a mi przez chwilę zrobiło się niedobrze.
     Smugi dymu ukształtowały się w Wielką Salę tuż po bitwie. Wszędzie było pełno rannych opatrywanych przez Madam Pomfrey i kilku ochotników. Ludzie siedzieli w małych grupkach, a przez cały pokój przepływał cichy szmer podnieconych rozmów, przełamywany nerwowym śmiechem od czasu do czasu. Hermiona wtulona w Rona siedziała na ławce, otoczona jego ramieniem. Zobaczyłam siebie całą w kurzu, podrapaną i umazaną krwią, siedzącą na stole w rogu. Grzywka opadała mi na oczy, a długi warkocz leżał ciężko na plecach. Ubrana byłam w śliwkową bluzę z kapturem i jeansy, które podarły się w jednym miejscu. Prawą rękę owiniętą miałam brudnym bandażem, lewą ściskałam różdżkę. Patrzyłam przed siebie nieobecnym wzrokiem. Nigdy nie sądziłam, że w tamtym momencie wyglądałam tak przybijająco. Czarny w podartej szacie, z krwawą szramą na policzku zerkał w moim kierunku, siedząc kilka metrów dalej, między Kingsley’em i innymi Aurorami. W końcu podniósł się i ruszył w moją stronę, ale i tym razem mu przeszkodzono. Harry, Ron i Hermiona kierowali się właśnie w stronę wyjścia. Harry spojrzał na mnie, a ja na niego. Bez słowa podniosłam się i dołączyłam do nich.
     Następne wspomnienie było obrazkiem mnie wtulonej w niego, kiedy siedzieliśmy sobie na parapecie jednego z gotyckich. Na dworze świtało, a w dormitorium panował przyjemny półmrok. Switch uśmiechał się lekko, gładząc mnie po włosach, a ja z zamkniętymi oczami odpłynęłam. Wyglądaliśmy na szczęśliwych.
     Kolejny raz wszystko się rozmyło i chwilę potem wylądowałam przed drzwiami pięknego, ogromnego domu, z równie imponującym ogrodem, którego jeszcze nigdy w życiu nie widziałam. Czarny w jasnoniebieskiej koszuli, jeansach i pelerynie przewieszonej przez ramię stał przez chwilę zamyślony, a potem otworzył wrota i wszedł do środka. Przemknęłam za nim. Znaleźliśmy się w przestronnym holu z podłogą z ciemnego drewna i jasnymi ścianami. Centralną część tego pomieszczenia stanowiły drewniane, spiralne schody. Z pokoju obok dochodziły odgłosy rozmowy dwóch kobiet. Głos jednej z nich wydawał się dziwnie znajomy. Przeszliśmy do pomieszczenia, z którego słychać było rozmowy. Pierwszą rzeczą, która rzucała się w oczy w salonie, w którym się znaleźliśmy, był bogato rzeźbiony, wysoki kominek. Na bordowej kanapie przed nim, tyłem do nas, siedziały dwie czarownice, które raczyły się właśnie herbatą i ciastem podawanym im przez Domowego Skrzata. Jedna z nich była szczupła, miała jasnobrązowe włosy do ramion i ubrana była w beżową szatę. Druga, długowłosa w czarnej szacie i ze stalowoszarymi oczami, była nikim innym tylko Narcissą Malfoy, matką Draco.
– Mamo…- Czarny zatrzymał się i spojrzał na rozmawiające kobiety. Czarownica o jasnobrązowych włosach obróciła się i spojrzała na syna, uśmiechając się lekko. Miała tak samo orzechowe oczy, jak Corv. Podniosła się i uściskała go serdecznie, wskazując mu następnie miejsce w fotelu po prawej stronie. Czarny skinął do pani Malfoy i usiadł. Jego matka spojrzała na niego uważnie i zapytała:
– Jak się masz, Synu? Długo jeszcze będziesz pomieszkiwał w Hogwarcie? Tu jest przecież Twój dom.
– Zostanę w Hogwarcie tyle, ile będzie trzeba- zaczął chłodno- a poza tym nie wrócę tutaj, dobrze o tym wiesz. Przenoszę się do domu po dziadku.
– Lana wraca z podróży za kilka dni- wtrąciła pani Malfoy, chcąc najwyraźniej uniemożliwić ewentualną kłótnię- wtedy spotkamy się i ustalimy wszystkie szczegóły ślubu.
– Przykro mi, ale nie mogę tego zrobić- chłopak zdjął pelerynę i przewiesił ją przez oparcie. Oczy Narcissy rozszerzyły się, a na jej twarzy pojawił się grymas złości. Przeniosła wzrok z Czarnego na jego matkę, która zamarła w przerażeniu.
– To jakiś nonsens!- podniosła się z rozmachem, strącając talerzyk z ciastem- Corveuszu pozwól na chwilę.
Corv podniósł się i ruszył za nią w kierunku wyjścia na taras. Na palcach, zapominając, że to tylko wspomnienie, przemknęłam za nimi.
– To niedorzeczne! Jak możesz mi to robić?! Wszystko jest już przecież ustalone- zaczęła karcącym głosem matka Czarnego.
– Mówiłem Ci już, że kogoś mam…
– A ja Ci mówiłam, że złożyłam Wieczystą Przysięgę dwadzieścia lat temu, że jeżeli Lana nie znajdzie partnera czystej krwi, ożenisz się z nią, żeby mogła odziedziczyć majątek!- odpowiedziała ze złością.
– Dlaczego nie pomyślałaś, że ja nie koniecznie będę z tego faktu zadowolony?!
– W tamtych czasach ochrona rodziny przez Czarnym Panem była ważniejsza niż Twoje ewentualne sprawy uczuciowe- w tym momencie na twarzy Czarnego pojawiła się rezygnacja, jakby ten argument był niepodważalnym gwoździem do trumny.
– Poza tym Lana jest piękną i bardzo sympatyczną czarownicą- poklepała go po ramieniu, jakby dodając otuchy.
– Jest tylko jeden problem: nie ma oczu Emmy, jej uśmiechu, jej siły. Nie jest nią!- oburzył się, zaciskając dłoń w pięść, tak że na jej grzbiecie pokazały się wszystkie żyły. Wszystko znów zawirowało. Byłam ciekawa, co będzie dalej.
     Tym razem byłam w okrągłym pokoju Wieży Wschodniej. Czarny czytał Proroka, siedząc na krześle z nogami na stole. Zegar w rogu tykał rytmicznie, przerywając kurtynę ciszy. Czekaliśmy. Nie wiedziałam tylko na co. Chwilę później, jakby w odpowiedzi na moje pytanie, w drzwiach stanęła Lana. Szczupła, z długimi blond włosami uśmiechnęła się na jego widok, a on podniósł się z miejsca, patrząc na nią smętnie.
– Czarny!- blondyna upuściła torebkę, którą trzymała, podbiegła do niego, uwiesiła się na szyi i zaczęła całować. W tym samym momencie, w miejscu w którym przed chwilą stała jeszcze panna Malfoy, pojawiłam się ja ze zmierzwionymi brązowymi lokami. Zamarłam jak spetryfikowana, w oczach zaszkliły się łzy. Switch oskoczył od Lany i spojrzał z przerażeniem na brązowowłosą istotę, która obróciła się na pięcie i zniknęła z pola widzenia.
     Obraz zawirował już ostatni raz. Przeniosłam się do Malfoy Manor. Byłam dokładnie w tym samej komnacie, w którym Bellatrix torturowała mnie i Hermionę, z tym że na środku stały teraz sofy i stolik do kawy. Dreszcz przeszedł mi po plecach. Spojrzałam na przedramię, na którym wciąż tkwiła pamiątka po tym wydarzeniu. Czarny siedział ze wzrokiem wbitym w ziemię. Nie wyglądał za dobrze. Blask zieleni w kominku wyrwał go z zamyślenia. Oboje spojrzeliśmy w tamtą stronę. Lana wyszła z płomieni i strzepała resztki popiołu ze swojej szaty.
– Szukałam Cię u Hermiony- usiadła obok niego i objęła go delikatnie- chciałam też przy okazji wyjaśnić wszystko Emmie, ale to nie był najlepszy moment.
Czarny wyswobodził się z jej objęć, podniósł się i podszedł do okna.
– Dlaczego mnie pocałowałaś?- powiedział chłodno, patrząc na nią.
– Nie wiem. Po prostu… Nie wiedziałam, że między Tobą i Emmą coś jest- głos jej się załamał.
– Ten cały ślub to jakiś nonsens- w głosie Switcha słychać było nutkę złości. Spacerował nerwowo od okna do okna.
– Twój i mój na pewno- wyszczerzyła się Lana, a chłopak posłał jej złowrogie spojrzenie- Oj, no nie patrz tak na mnie! Nie będzie żadnego ślubu. Przynajmniej naszego. Możesz spokojnie dalej obracać Emmę. Poznałam Abdula! Zakochałam się! Wychodzę za niego!
Twarz Czarnego rozpromieniła się, a w jego oczach zabłysły iskierki. Obraz znowu rozpłynął się i zaczął wirować z masakryczną prędkością, tak jakby ktoś wyciągnął korek z wanny pełnej wody. Otworzyłam oczy dopiero, kiedy poczułam grunt pod nogami. Wróciłam do rzeczywistości. W fotelu naprzeciwko siedział Czarny, tym razem już prawdziwy.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Było a nie jest. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz