Najpiękniejsza forma magii…

     Obraz znowu rozpłynął się i zaczął wirować z masakryczną prędkością, tak jakby ktoś wyciągnął korek z wanny pełnej wody. Otworzyłam oczy dopiero, kiedy poczułam grunt pod nogami. Wróciłam do rzeczywistości. W fotelu naprzeciwko siedział Czarny, tym razem już prawdziwy. Założyłam ręce na piersiach i popatrzyłam na niego uważnie, czekając aż się odezwie. On jednak liczył najwyraźniej, że ja pierwsza skomentuję to, co przed chwilą widziałam.
– Nie licz, że to cokolwiek zmieni. Fakt, dużo rzeczy wyjaśnia, ale mimo to, nie powiedziałeś mi o tym, a ja Ci zaufałam- wyrzuciłam z siebie jednym tchem ze smutkiem pomieszanym ze złością.
– Emmo, jak miałem Ci powiedzieć, skoro nie pozwoliłaś mi się do siebie zbliżyć?!- podniósł się i poszedł do mnie, stając  w bezpiecznej odległości.
– Myślę, że wiedziałeś o tym od miesięcy, a rozmowa z matką była tylko potwierdzeniem…
     W tym momencie drzwi gabinetu otworzyły się z lekkim skrzypnięciem, a do środka weszła McGonagall. Hermiona zapomniała ją chyba poinformować, że skorzystam z myślodsiewni, bo w pierwszym momencie podskoczyła wystraszona, a potem na jej twarzy pojawiło się zdziwienie.
– Panno Garner… Panie Switch… Co wy tutaj robicie?- przeniosła wzrok z Czarego na mnie. Poczułam się dokładnie tak, jak na piątym roku, kiedy zostaliśmy przyłapaniu na szlajaniu się w nocy po zamku w trakcie przeprawy na spotkanie DA. Całe szczęście, że złapała nas wtedy McGonagall, a nie Umbrige…
– Pani Dyrektor, bardzo przepraszam… – zaczęłam ostrożnie- Pozwoliliśmy sobie skorzystać z myślodsiewni. Ważna sprawa w Ministerstwie, a nigdzie nie mogliśmy Pani znaleźć- spojrzałam na Switcha, a ten pokiwał tylko głową.
– Rozumiem… Następnym razem, Emmo, po prostu wyślij sowę- McGonagall przewróciła oczami z dezaprobatą, że nie wpadłam na coś tak prostego.
– Zapamiętam- uśmiechnęłam się lekko. Wyciągnęłam różdżkę, zebrałam za jej pomocą wciąż wirujące w misie pasma i umieściłam je powrotem w flakonie.
– Do widzenia Prof. McGonagall- Corv pożegnał się, otwierając przede mną drzwi.
– Do widzenia panie Switch, panno Garner- do zobaczenia na bankiecie rozpoczynającym rok- McGonagall rozpromieniła się i usiadła za biurkiem.
– Do widzenia- odpowiedziałam i wyszłam na schody, które, gdy tylko Czarny stanął obok, zjechały w dół, przenosząc nas na zalany słońcem korytarz. Szliśmy przez chwilę w milczeniu, a nasze kroki odbijały się echem przez pusty korytarz.
– Kiedy to się stało?- zapytałam niejasno.
– Cooo…?- odpowiedział pytaniem nieco zdezorientowany.
– Rozmowa z Twoją mamą…- sprostowałam.
– Tego samego dnia, w którym zaatakował Cię ten wampir. Chciałem Ci powiedzieć, ale kiedy najpierw zniknęłaś na cały dzień, a potem pojawiłaś się w kuchni Hermiony cała umazana krwią, przestało to mieć znaczenie.
– A potem?- uniosłam brwi- Nie rozumiem, jak potrafiłeś…- zawahałam się przez chwilę, zastanawiając się, jakich słów użyć-  zachowywać się w ten sposób w stosunku do mnie, wiedząc, że masz się ożenić… Do tego z Laną Mafoy! Pomyślałeś może, jak ja będę się czuć, kiedy się dowiem?
Założyłam ręce na piersiach, a lewy rękaw mojej szaty zsunął się tak, że część blizny w kształcie „Szlamy” była  widoczna.
– Co to jest?- Czarny chwycił mnie za rękę i odsunął rękaw, żeby dobrze się przyjrzeć.
– Pamiątka po Bellatrix Lestrange. Hermiona Ci nie mówiła?- dodałam, widząc iskry złości w jego oczach.
– Nie- odpowiedział, pchając drzwi od głównego wejścia do zamku.
– W sumie nic dziwnego, nie ma się czym chwalić- poprawiłam rękaw, żeby więcej już na to nie patrzeć. Wyszliśmy na dziedziniec. Wiatr wiał tutaj, niosąc ze sobą pierwsze kolorowe liście, które złociły się w słońcu. Bez słowa przeszłam po kamiennej posadzce, kierując się w stronę wiaduktu prowadzącego do szkoły.
– Tak właściwie to co my tu robimy?- Switch oparł się o balustradę, stając obok mnie.
– Nic… Stoimy i patrzymy. Lubię tu przychodzić- spojrzałam w dół, w przepaść pod nami. Czarny objął mnie delikatnie ramieniem, a potem sam wychylił się, żeby sprawdzić, co też ciekawego tam dojrzałam.
– No już nie udawaj, że się na mnie tak boczysz. Wiem, że nie…- przyciągnął mnie do siebie i uśmiechnął się łobuzersko.
– Będziesz musiał odkupić swoje winy- wyszczerzyłam się, poprawiłam mu kaptur szaty i uwiesiłam się na szyi.
– Taaak? Ile buziaków mnie wykupi?- spojrzał na mnie uważnie.
– O Kochany, całego życia Ci nie starczy- zaśmiałam się, a on pocałował mnie lekko.
-Pomożesz mi czasami na lekcjach- zapytałam przymilnie, robiąc maślane oczy.
– Hmm… A myślałem, że skończyłaś szkołę trzy lata temu. McGonagall najwyraźniej przyuważyła, że zdawałaś egzaminy na ładne oczy i cofnęła Cię z powrotem na czwarty rok.
– Taaa… Szczególnie Snape dawał się na to złapać- wystawiłam język- ale dlaczego właściwie na czwarty?
– Bo wtedy pierwszy raz zaliczyłem z Tobą spotkanie pierwszego stopnia i wtedy miałaś już ładne oczy.
– Sugerujesz, że wcześniej były brzydsze…
– Nie wiem, nie miałem okazji się przyjrzeć- roześmiał się. Przewróciłam oczami i zalotnie potargałam jego kruczoczarne włosy.
     Powoli, śmiejąc się i rozmawiając o wszystkim i o niczym, skierowaliśmy się w stronę zamku. Słońce  świeciło wesoło, zapowiadając prawdziwą złotą jesień. Chłodny wiatr  strącał z bijących wierzb pierwsze złotożółte liście. Kiedy w holu głównych ruszyłam w stronę klatki schodowej, Corv zatrzymał się i złapał mnie za rękę.
– Chodź, pójdziemy na błonia i rozłożymy się pod drzewem. To już może ostatnie dni takiej pogody.
– Miałam uporządkować swój gabinet…- zaczęłam niepewnie.
– Och, daj spokój! Od tego są skrzaty. Chodź…- pociągnął mnie za sobą. Puściliśmy się biegiem korytarzem i przemknęliśmy przez drewniany most prowadzący na błonia. W końcu rozłożyliśmy peleryny na trawie pod jednym z drzew i położyliśmy się, patrząc w niebo. Przypomniały mi się lata dzieciństwa, kiedy często kładłam się w ten sposób na trawie i obserwowałam przepływające chmury albo liście wirujące na wietrze. Pamiętam moje zdziwienie, kiedy pierwszy raz zorientowałam się, że sprawiam, że te liście fruwają jak małe ptaszki. Miałam wtedy może pięć lat. Kiedy powiedziałam o tym mojej mamie, pogładziła mnie tylko po głowie i uśmiechnęła się: „Głuptasku, liście nie mogą fruwać. Ależ ona ma wyobraźnię”- zwróciła się do ojca. Ale wkrótce potem okazało się, że to nie jest jedyna rzecz, którą potrafię.
     Czarny założył ręce za głowę i wyciągnął się, a ja usiadłam, podkulając nogi. Złapałam liść, który wirował wokół mnie targany wiatrem i schowałam go w dłoniach, żeby chwilę później wypuścić z rąk małego złocistożółtego wróbelka, który okrążył mnie, a potem Switcha unoszącego się na łokciach, świergocząc wesoło i pofrunął w stronę zamku. Corv uśmiechnął się.
– To była pierwsza rzecz, którą zrobiłam świadomie- odwzajemniłam uśmiech- miałam wtedy sześć lat.
– Jak reagowali na to Twoi rodzice?- zaciekawił się.
– Nie wierzyli mi- popatrzyłam na niego, a wiatr zaczął bawić się moimi włosami- Dopiero, kiedy nauczyłam się tej małej sztuczki, zdali sobie sprawę, że to nie tylko moja wyobraźnia.
Czarny podniósł czerwony liść, który leżał obok niego na trawie i podał mi piękną różę, którą z niego wyczarował.
– Piękna jest taka magia…- spojrzałam na niego czule i pocałowałam go. Chłopak odgarnął mi grzywkę z oczu i objął ramieniem. Leżeliśmy tak zapatrzeni w zamek i wirujące liście…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Było a nie jest. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz