Changes.

Do przesłuchania został raptem jeden dzień, a moje wielkie przygotowania skończyły się na krążeniu po mieszkaniu Corveusza i przerzucaniu co ciekawszych książek, które znalazłam w salonie. Czarny zniknął gdzieś na cały dzień, żeby mogła w spokoju poukładać sobie w głowie, co mam zamiar powiedzieć, ale zamiast nudnych przemów postanowiłam  dać im po prostu to jedno, szczególnie wspomnienie, na którym zależało im najbardziej. Kiedy zegar nad kominkiem wybił godzinę 18.00 stwierdziłam, że to naprawdę nie ma sensu. Poprawiłam włosy, narzuciłam pelerynę i wyszłam na ciemną, zaśnieżoną ulicę, kierując się w stronę Dziurawego Kotła. Miałam zamiar przemknąć niezauważenie przez bar na Pokątną, ale zatrzymał mnie charakterystyczny śmiech Rona, który wyłapałam z wszechogarniającego szumu. Szybko udało mi się zlokalizować mały stolik w rogu, przy którym Corveusz, Ron i Draco Malfoy popijali najwyraźniej mocniejsze trunki.
– Zlot starych kawalerów?- Zagadnęłam, stając nad nimi uśmiechnięta od ucha do ucha.
– Uważaj, żebyś nie dostała zmarszczek od tego szczerzenia się, Garner.- Syknął blondyn, pociągając spory łyk z dużego kufla. Wyglądał na… zmartwionego. Corv pociągnął mnie za rękę i posadził sobie na kolanach.
– Panicz Malfoy, jak zawsze w wyśmienitym humorze. Co jest?- Zapytałam, a cała trójka zamilkła.- Rozumiem, że mam nie drążyć.- Dodałam, widząc, że nie kwapią się z odpowiedzią.
Zaczepiłam przechodzącą obok kelnerkę i zamówiłam kremowe piwo. Atmosfera wyraźnie się rozluźniła, kiedy Draco zorientował się, że naprawdę nie mam zamiaru wyciągać z niego powodu jego przygnębienia. Po kolejnym drinku zrobiło mi się błogo, kiedy przytulona do Corveusza słuchałam opowieści o miłosnych podbojach Rona. Nim się zorientowaliśmy wybiła jedenasta. Pożegnaliśmy się z trochę ugłaskanym Malfoy’em  i skierowaliśmy do kamienicy, w której mieszkała Hermiona.
– Hermiona zawsze robiła bałagan, ale teraz to już przesadziła.- Prychnął Ron, kiedy przekroczyliśmy próg jej mieszkania.
– Odezwał się ten o cnotliwości domowego skrzata.- Ironizował Corv.
Rzeczywiście, ubrania porozwalane były po całej podłodze, część poprzewieszana była na krzesłach. Bardziej jednak niepokoiła mnie inna rzecz.
– Zostawiła różdżkę.
Zdążyłam tylko wypowiedzieć to zdanie, gdy usłyszeliśmy głosy i wyraźne szuranie za drzwiami. Kiedy głosy przeniosły się do środka, całą trójką zadziałaliśmy automatycznie.
– Co kurwa?- Odezwał się chłopak, który przed chwilą zaczął rozbierać Hermionę.
– Grzeczniej proszę.- Burknął stojący obok mnie Czarny. Buchnęły świece, ukazując absurd całej sytuacji.
– O kurw… – Wyrwało się Corveuszowi. Przyjrzałam się dokładnie kawalerowi stojącemu obok przyjaciółki. Było na co popatrzeć. ;)
– Hej, hej, spokojnie. – Zachichotała Hermiona. Rumieńce na jej policzkach zdradzały, że nie tylko my raczyliśmy się tego wieczora herbatką z wkładką.
– Dzwonić na policję? Po pogotowie? Do psychiatryka? – Zdezorientowany chłopak nie wiedział na co patrzeć i wtedy dotarło do mnie, że to musi być ten mugol, którego Hermi poznała na King’s Cross.
– Dobra, nie rób sobie jaj, pięknisiu. – Czarny dał znać, żebyśmy usiedli.
– Max, to są moi przyjaciele: Ron, Emma i Corveusz. Ludzie, to jest Max.- Przedstawiła Hermiona. Podaliśmy sobie ręce, a potem zapadła cisza.
– Ten, no… To może my już sobie pójdziemy, co Corv?
– Eee… No w zasadzie.
– Ron, myślę, że powinieneś nam pomóc z… tym no… z szafą!- Wymyśliłam na poczekaniu.
– Jaką szafą?
– No tą szafą…
– Tą, w której zalęgły nam się chochliki kornwalijskie.- Podłapał Corveusz.
– Naprawdę?!- Zdziwił się Rudzielec.
– Tak, chodźmy już!- Pociągnęłam go za kaptur, sama wstając.- Do jutra z szafy zostaną tylko wióry, jeśli się nie pospieszymy. A wy, bawcie się dobrze.- Mrugnęłam porozumiewawczo do Hermi.
– Paaa!- Pomachaliśmy z Corveuszem, wypychając Rona na zewnątrz. Zbiegliśmy po schodach bez słowa i odetchnęliśmy dopiero na ulicy. Mroźne powietrze przyjemnie szczypało w policzki.
– Nie nadążam za nią ostatnio.- Przyznałam szczerze.- Chyba zacznę wysyłać patronusa, zanim pojawię się w jej mieszkaniu. Merlin wie, kogo nowego można tam spotkać następnym razem.
– Taaa… Gdybyś tylko potrafiła go wyczarować.- Wyszczerzył się Corv i nim uśmiech zdążył zejść z tej jego słodkiej buźki, oberwał kulą śniegu, którą wyczarowałam.
– Odpokutujesz za to… w łóżku.- Brązowooki otrzepał się ze śniegu i objął mnie ramieniem, przygotowując do teleportacji.- Spadamy, cześć Ron!
– Ej, a szafa?!

***

W holu głównym Ministerstwa Magii jak zwykle było tłoczno. Czarodzieje i Wiedźmy pędzili w różnych kierunkach, a nad ich głowami łopotały skrzydłami magiczne koperty.
– Ej, Corv, nie zostawiaj mnie samej, co?- Uczepiłam się mocniej ramienia Czarnego, który poradził mnie do Kwatery Głównej Aurorów. Miałam wrażenie, że oczy każdego, kogo mijamy wpatrują się we mnie.
– Będzie dobrze.- Chłopak pocałował mnie w czoło, kiedy przystanęliśmy w oczekiwaniu na windę. Starałam się patrzeć przed siebie i nie zauważać ciekawskich spojrzeń; skupić na zadaniu. Nie było innego wyjścia. Musiałam się z tym zmierzyć.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, nie zdążyłam nawet poprawić sukni- Corveusz pchnął drzwi, nie zwracając uwagi na moje zdenerwowanie i wciągnął mnie do środka. Głosy, które do tej pory żywo nad czymś dyskutowały, ucichły. Kingsley i reszta podnieśli głowy, a stojący tyłem Harry, odwrócił się. Wszyscy wgapiali się we mnie bez słowa.
– Przeszkodziliśmy wam w czymś?- Zapytał Czarny.
– Czyżby?- Odważył się w końcu odezwać Emeric.- Młodszy Auror Emma Garner powstała z martwych?- Brunet doskoczył do mnie i uściskał serdecznie.
– Poznałeś mnie?- Uśmiechnęłam się.
– Yhym. Po pieprzyku na dekolcie. Wybacz, Czarny…- Wyszczerzył się, klepiąc Corveusza w ramię.
Do naszej trójki dołączyli inni, w tym Kingsley.
– Szkoda tylko, że Derek nie miał tyle szczęścia.- Głos Harry’ego przebił się przez szum, które wywołało to swoiste pospolite ruszenie powitalnych uścisków. – Może wyjaśniłabyś wszystkim, co się z nim stało, Emmo?
– Właśnie po to tu dziś jestem.- Odpowiedziałam, patrząc mu w oczy. Odwrócił wzrok.
– Jakoś nie spieszyłaś z wyjaśnieniami.- Rzucił, w ogóle na mnie nie patrząc.- Podejrzewam, że nie spieszyłaś też z pomocą naszemu drogocennemu przyjacielowi.
– To poważne oskarżenia, Potter.- Wtrącił Corv.- Ta sprawa cię nie dotyczy. Proponuję, żebyś sprawdził, czy nie zostawiłeś mózgu za drzwiami.
– Ta sprawa dotyczy mnie w takim samym stopniu jak nas wszystkich. Dociekam prawdy!
– Harry!- Kingsley uciszył nas wszystkich ruchem ręki.- Czas, żebyś wyruszył, czyż nie?
Harry prychnął wściekle i wyszedł, uprzednio otwierając drzwi kopniakiem.
– Kiedy on się zrobił takim…?
– Dupkiem?- Skończył za mnie Czarny.- Nie przejmuj się. Czasami mam wrażenie, że razem z horcruxem zabrakło mu czegoś w spodniach i dlatego ma problem.
Zachichotałam. Większość aurorów otoczyła nas, zagadując, zadając pytania lub po prostu rzucając krótkie: „Cześć!”, ale znalazło się też kilku, który stali z boku, zerkając na mnie nieufnie. Starałam się zamienić z każdym chociaż kilka słów, ale wkrótce Kingsley klepną mnie w ramię, dając znać, że już czas.

Zjechaliśmy na dół do Departamentu Tajemnic, przeszliśmy wąskim korytarzem, a następnie zostałam wprowadzona przez Corveusza i Kingsleya do okrągłej Sali Rozpraw. Głowy siedzących na trybunach członków Wizengamotu zwróciły się w moją stronę. Niektórzy wychylili się, żeby lepiej mi się przyjrzeć. McGonagall uśmiechnęła się, dodając mi otuchy. Corv posadził mnie na dużym, drewnianym krześle przypominającym narzędzie tortur, uśmiechając się. Jak tylko odszedł kilka kroków, wokół mojej talii, nadgarstków i kostek ze szczękiem pojawiły się coś na kształt bransolet przytwierdzających mnie do krzesła. Zrobiło się strasznie.
– Czy Przesłuchiwana dobrowolnie oddała różdżkę?- Przewodniczący Wizengamotu popatrzył na mnie, a Czarny pomachał radośnie moją własnością.
– Jakby była użyteczna…- Mruknęłam pod nosem.
– W takim razie otwieram przesłuchanie Emmy Anabelle Garner w sprawie zaginięcia jej i jej ówczesnego partnera Dereka Laurence’a Moora.
Samonotujące pióro zaczęło skrobać po pergaminie.
– Czy Przesłuchiwana rozumie przyczynę zastosowanych środków ostrożności?
– Tak.- Zachrypiałam. Czułam, że zaschło mi w gardle.
– Czy Przesłuchiwana zgadza się na zastosowanie Nowego Veritaserum? Eliksiru Ostatecznej Prawy? Uprzedzam, że kłamstwo po podaniu tego eliksiru skutkuje śmiercią.
– Zaryzykuję.
Przewodniczący skinął na kogoś stojącego za mną, a chwilę później Severus Snape wtykał mi pod nos fiolkę z przezroczystym płynem. Z każdym łykiem moje ciało zalewała fala gorąca, a serce przyspieszało, pompując kolejną dawkę trucizny. Magiczna substancja, która krążyła w żyłach całego mojego ciała, czekała tylko na moment, w którym będzie mogła wgryźć się w każdą, najdrobniejszą, zmutowaną komórkę. Byłam pewna, że zwykłe zawahanie będzie przesuwało szalę w odpowiednią stronę. Wiele można było powiedzieć o Snapie, a już na pewno to, że był Księciem Eliksirów.
– W porządku. W takim razie zaczynamy. Może na początek od prostych pytań…

***

– Spójrz ty, bo ja się boję – Jęknęłam.
Następnego dnia, kiedy okazało się, że do skutków ubocznych eliksiru dotarły poranne mdłości, Hermiona zmusiła mnie do zrobienia testu ciążowego.
– Dobra, tylko się trzymaj…- Przyjaciółka wzięła ode mnie kawałek plastiku, popatrzyła na niego i uśmiechnęła się.
– No i?- Niecierpliwiłam się.
– Gratuluję! – Hermi wyszczerzyła się, pokazując okienko z dwoma czerwonymi kreseczkami.- Co to Czarnego mam pewne wątpliwości, ale ty na pewno będziesz świetną mamą.
– Jaja sobie robisz!- Wyrwałam jej plastikowy prostokąt i pomachałam nim kilkakrotnie, ale w okienku nadal dwie kreski układały się w szyderczy uśmiech.- Nie, to niemożliwe! Wiedźmini są bezpłodni!
– Nie jesteś wiedźminką.- Przypomniała Hermiona.
– Przeszłam mutację, to tak jak bym była! Muszę być bezpłodna…- Jęknęłam ponownie, wyciągając następny test. Po pięciu kolejnych, które Hermiona ustawiła w pociąg, świecący dwiema, czerwonymi kreskami, nie było wątpliwości. To był sen, z którego nie mogłam się obudzić. Byłam przerażona. Nie uwzględniłam w swoich planach ani jednej Małej Wiedźmy.
– Chodź, napijemy się herbatki.- Przyjaciółka pociągnęła mnie z podłogi i przytuliła mocno.
– Co ja mam teraz zrobić…?- Siąpnęłam w swój kubek, kiedy rozsiadłyśmy się w kuchni.
– Może na początek, powiedzieć Czarnemu?- Uśmiechnęła się. – To dobry chłopak. Poradzicie sobie.
– Najlepszy!- Z zielonych płomieni, które buchnęły w kominku, wyszedł Czarny.- O czym powinienem się dowidzieć? Wyglądasz dużo lepiej, Em. Cieszę się.- Cmoknął mnie w usta i rozsiadł się wygodnie na krześle obok.
– Ja w zasadzie muszę…- Hermiona podniosła się i chwyciła za pelerynę.
– Też ci się zalęgły chochliki kornwalijskie w szafie?- Wyszczerzył się Corv.
– Tak! To jakaś epidemia! Lecę, do zobaczenia.- Puściła oczko do Corveusza i zniknęła za drzwiami.
Zapadła cisza. Tylko tykanie zegara wciąż odmierzało upływające sekundy.
– Em, co jeeest?- Sprzedał mi kuksańca. – Jesteś taka… poważna.
Nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu. Chłopak ukucnął przede mną i objął mnie w pasie, przytulając się. Pogładziłam go po czarnej czuprynie, a on zamruczał w odpowiedzi.
– Co się stało?- Powtórzył.
– Jestem w ciąży.- Wydukałam. Wyprostował się energicznie i spojrzał na mnie błyszczącymi, orzechowymi oczami.
– Przecież jesteś…
– No właśnie nie jestem.- Westchnęłam.- Przepraszaaam.
– Żartujesz?!- Porwał mnie w ramiona i zawirowaliśmy tak, że znowu zrobiło mi się niedobrze.- To cudownie! Będziemy mieli Małą Wiedźmę!- Pocałował mnie i przytulił mocno.
– Co teraz?- Zadałam to, wciąż nurtujące mnie, pytanie.
– A co ma być?- Corveusz cały promieniał.- Będziemy dalej żyć i robić różne rzeczy, tylko… we trójkę.

***

Mijały tygodnie, a dziecko w moim brzuchu rosło z każdym dniem. Z bólem przyjęłam przesunięcie do papierkowej roboty, której zdawało się nigdy nie ubywać, a każdą wolną chwilę przeznaczałam na praktykowanie zaklęć i ćwiczenie wiedźmińskich umiejętności, które nadal przychodziły mi z oporem. Na szczęście Corveusz nadal był moim Corveuszem, chociaż w naszych rozmowach coraz częściej pojawiały się kwestie, które musieliśmy rozwiązać w najbliższym czasie. Pewni byliśmy tylko tego, że zostaniemy w mieszkaniu Czarnego, a to była już połowa sukcesu. Powoli przyzwyczajałam się do myśli, że przynajmniej na jakiś czas będę musiała porzucić wymachiwanie mieczem.

Tego wieczora Corveusz  teleportował nas przed bramy dużego, wiekowego dworu. Switch Court prezentował się bardzo okazale ze swoimi dużymi oknami i rzeźbioną elewacją. Bram strzegły dwa, przepiękne kruki, które tworzyły jednocześnie element herbu.
– Na bogato!- Bąknęłam, a Corv pociągnął mnie za sobą. Brama zniknęła, ustępując nam przejścia, żeby za chwilę pojawić się z powrotem na swoim miejscu. Na progu domu czekali już na nas rodzice Corveusza i jego młodszy brat, który zdawał się dopiero co skończyć Hogwart. Zapowiadał się ekstrawagancji rodzinny obiad…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Slither in. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz