Po drugiej stronie świata

Zima opanowała centrum Londynu. O ile na obrzeżach jeszcze można było wdepnąć w błoto, tak w okolicy Dziurawego Kotła można było się jedynie pośliznąć na zamarzniętej kałuży. Śnieg padał nieprzerwanie już trzeci dzień i nie wyglądało, jakby miał kiedykolwiek przestać. Ludzie otulali się szalami, chowali czerwone od mrozu policzki w wysoko postawionych kołnierzach, naciągali czapki na uszy i starali się osłaniać parasolami. Okazało się jednak, że jest to zbyt słaby oręż przeciwko śnieżycy.

Ulica Pokątna wyglądała jak bajkowy obrazek z książki dla dzieci. Spadziste dachy spowite były grubymi pierzynami śniegu. Pomiędzy wirującymi płatkami widać było mgliste światło gazowych latarni, którymi oświetlone było przejście. W oknach sklepów pojawiły się pierwsze bożonarodzeniowe dekoracje. Czarodzieje dreptali od jednego do drugiego lokalu, chowając się w połach peleryn.

Widziałam to wszystko z okna mojego gabinetu, który sporadycznie pełnił też funkcję kuchni. Na stole stał cienki laptop, moje narzędzie pracy. Trochę to trwało, zanim udało mi się tak go zaczarować, żeby wyłapywał Internet pomimo silnego pola magicznego. Obok wielkiego kubka w kształcie kociołka, leżał płaski telefon komórkowy. Czasami nadal nie wiedział, co się dzieje, kiedy w okolicy ktoś czarował, jednak przez większość czasu udało mi się pracować spokojnie, nie zdradzając się z tym, że nie do końca jestem człowiekiem.

W kuchennej części pomieszczenia tlił się ogień. Stare mieszkania wyposażone były w kaflowe paleniska, które służyły jednocześnie jako kuchenka i centralne ogrzewanie. Płomienie cicho trzaskały w kominku, jednocześnie dbając o zupę, bulgoczącą leniwie w garnku.

Na sąsiednim krześle spał, zwinięty w kłębek, wielki, rudy kot. Czasami rozbudzał się i posyłał mi pełne zawodu spojrzenie. Jemu, dużo bardziej niż mi, brakowało magii.

Moja różdżka leżała w swoim pudełku, schowana pod stertą zapasowych poduszek, na dnie szafy w sypialni. Niedługo minie rok, odkąd ostatni raz byłam częścią magicznego świata.

Utkwiłam wzrok w wirujących śnieżynkach, które opadały na parapet. O mało nie dostałam zawału, kiedy na ten sam parapet, z impetem wpadła wielka sowa włochatka, typowa dla Hogwardzkiej poczty.

Uchyliłam okno i ptak powoli wkroczył na stół, otrzepując pióra ze śniegu. Wyciągnął sztywno nóżkę, do której przywiązana była wielka, szarobrązowa koperta z pergaminu. Krzywołap obudził się i już miał przystąpić do obwąchiwania gościa, kiedy ten kłapnął groźnie dziobem, niebezpiecznie blisko kociego nosa, odwrócił się i wyskoczył przez uchylone okno.

List z Hogwartu nie wywołał we mnie wiele sprzecznych uczuć. Zanim jednak zdążyłam go otworzyć, zazgrzytał klucz w zamku i ciężkie drewniane drzwi wpuściły do środka wysokiego, złotowłosego chłopaka.

– Jak tak dalej będzie sypać, to ogłoszą stan klęski żywiołowej! – zawołał, wytrzepując z kołnierza śnieg.

– Może niedługo pogoda się odmieni – odezwałam się, zamykając komputer z listem w środku.

– Wpadłem tylko na chwilę, zobaczyć czy cię nie zawiało całkiem. Kto wie, może na Pokątnej pada bardziej niż na Liverpool Street. – mężczyzna rozcierał sobie dłonie i ogrzewał je ciepłem promieniującym z paleniska. – Skończyłaś już?

– Zostało mi jeszcze kilka tabel – odpowiedziałam wymijająco. Maxwell pomagał mi pogodzić pracę ze studiami. Odkąd porzuciłam posadę zastępcy dyrektora w Hogwarcie i skupiłam się na życiu po drugiej stronie Dziurawego Kotła, miałam bardzo mało czasu. Na cokolwiek. Szczególnie na początku mojego przejścia do świata Mugoli, dostawałam bardzo dużo wiadomości i pytań. Z czasem jednak sowy przestały przylatywać, przyjaciele skupili się na swoim życiu. Emma wyjechała do Europy Wschodniej studiować słowiańską magię, Harry i Ron dbali o to, żeby zmniejszała się populacja czarnoksiężników, którzy przyczaili się gdzieś po upadku Voldemorta, ale mogliby wpaść na jakieś głupie pomysły. Mieliśmy spotykać się regularnie, ale kiedy ostatni raz byliśmy wszyscy w jednym miejscu, wybuchła straszliwa awantura o to, czy świat bez magii jest w ogóle miejscem do życia. Było to dawno temu, jednak echa niektórych zdań wypowiedzianych tamtego wieczoru, odbijały się echem po całej naszej relacji.

– Wszystko w porządku? – Max dotknął delikatnie mojej dłoni.

– Jasne, jestem trochę zmęczona, to wszystko – uśmiechnęłam się. – Co u ciebie?

– Jadę na święta do rodziców, do Surrey. Muszę pozałatwiać parę spraw w tych okolicach. Poradzisz sobie sama?

– Jasne.

– W razie czego możesz pisać – popukał palcem w wyświetlacz telefonu.

W milczeniu wpatrywaliśmy się w śnieg za oknem, który nieco zwolnił tempo zasypywania świata. Moją uwagę przykuła postać w czarnej pelerynie. Wyglądała bardzo znajomo.

Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk telefonu, który odezwał się w kieszeni Maxa. Chłopak wymienił z rozmówcą kilka słów i chwilę potem musiał wyjść. Przede mną leżał komputer, w którym uwięziłam list ze świata czarodziejów. Nie mogłam się zdecydować, czy bardzo chcę go otworzyć, czy bardzo nie chcę. Ciekawość jednak zwyciężyła i rozerwałam kopertę. W środku znajdował się list i lśniąca kartka pocztowa, wyglądająca na zaproszenie. Kiedy przyjrzałam się jej bliżej, okazało się, że miałam rację. Zaproszono mnie na Bożonarodzeniowy Bal Absolwentów.

Widocznie nowa osoba w dyrekcji wpadła na taki pomysł.

Dołączony list był nieco bardziej osobisty, bo odręcznie napisany przez dyrektor McGonagall.

 

Hermiono,

Mam nadzieję, że niedługo spotkamy się na Balu Absolwentów. Tak dawno się nie widziałyśmy. Mamy do omówienia kilka spraw. Liczę, że uda ci się przyjechać kilka dni wcześniej.

Czekam na twoją sowę,

Minerva.

 

Nie mogłam nie odpowiedzieć na osobiste zaproszenie dyrektor Hogwartu. Przynajmniej tak sobie to tłumaczyłam. Starałam się zignorować budzące się we mnie podekscytowanie. Święta w Hogwarcie były kwintesencją magii. Żeby odpowiedzieć na list, musiałam użyć sowy. Walcząc sama ze sobą, poszłam poszukać różdżki, bez której wejście na Ulicę Pokątną jest niemożliwe.

 

Walcząc ze śniegiem wpadającym mi za kołnierz, przepychałam się między przechodniami w stronę punktu pocztowego. Wewnątrz panował zaduch, sowy wlatywały i wylatywały, wzbijając w powietrze słomę, którą była wyłożona „ich” część poczty.

– Pani Granger! – ucieszył się na mów widok kasjer. – Niech się pani nie przejmuje, doliczymy do rachunku!

Trochę się zdziwiłam, że nadal mam tam otwarty rachunek, bo od tak dawna nie korzystałam z Banku Gringotta, że nawet nie zakładałam iż mogą tam nadal być jakieś pieniądze.

Muszę to sprawdzić.

 

Skoro już wyszłam z domu, postanowiłam przejść się po ośnieżonej Pokątnej. Co prawda codziennie widziałam ją z kuchennego okna, ale to nie to samo, co stać tam z innymi czarodziejami. Powoli podchodziłam do każdej witryny, czując się jak wtedy, kiedy weszłam tutaj z rodzicami, szesnaście lat temu. Serce biło mi mocniej, kiedy wpatrywałam się w nowości wydawnicze, wystawione w oknie Esów i Floresów.

Podsłuchując urywki rozmów czarownic, które wyglądały na niewiele młodsze ode mnie, zrozumiałam, że one również wybierają się na bal w Hogwarcie.

Przyjemnie było znowu wkroczyć do tego świata, który nie tak dawno temu, był też moim światem.

Zauważyłam, że kilka osób przygląda mi się niepewnie. Jakby nie byli do końca przekonaniu, co tu robię i kim jestem. Starałam się naciągnąć czapkę bardziej na oczy, jednak pewnie niewiele to pomogło. Dopiero dostrzegłszy swoje odbicie w oknie sklepu z tiarami i kapeluszami, zrozumiałam, dlaczego zwracam uwagę. I wcale nie była to moja sława związana z udziałem w Bitwie o Hogwart, kilka lat temu. Nie. Po prostu miałam na sobie najbardziej mugolskie ubrania, jakie widziała ta ulica.

No i pewnie też trochę jednak ludzie kojarzyli, kim jestem. Ktoś szturchnął mnie w tłumie, który tłoczył się przy wejściu do Dziurawego Kotła. Miałam wrażenie, że to ta sama postać w czarnej pelerynie, którą widziałam z okna, ale zanim zdążyłam się lepiej przyjrzeć, i peleryna  i właściciel rozpłynęli się w ciemnościach, które powoli ogarniały ulicę magicznych sklepów.

 

Podłączyłam telefon do ładowarki i napisałam wiadomość o balu do Emmy. Wiedziałam, że miała niedługo kończyć swoje szkolenie na wschodzie i wrócić do Londynu. Ona jako jedna z nielicznych, rozumiała moją potrzebę powrotu do świata Mugoli i sama korzystała z telefonu podczas swojej wyprawy.

Po kilku sekundach dostałam odpowiedź:

– Możemy jechać razem! Spotkamy się w piątek na stacji?

Czyli zostały mi trzy dni na przygotowanie się do wyjazdu, wybór sukni i załatwienie urlopu w pracy. Szczęśliwie semestr na studiach już dobiegał końca, czekały mnie tylko egzaminy na początku stycznia.

Maxwell zadzwonił tylko raz, kilka sekund po tym, kiedy powiedziałam mu, że wracam go Hogwartu na święta. Nie była to przyjemna rozmowa. Właściwie trochę przypominała tę, podczas której poprosił mnie, żebyśmy zostali przyjaciółmi. Tylko przyjaciółmi. Nie takiej prośby z jego strony oczekiwałam, jednak od tamtego czasu wiele się zmieniło. W sypialni, z rozbebeszonej szafy wyglądał na mnie stary album ze zdjęciami i kartkami, które zbierałam jeszcze podczas nauki w Hogwarcie. Z pierwszej strony patrzyła na mnie moja dwunastoletnia wersja, unieruchomiona na mugolskim zdjęciu, ale już ubrana od stóp do głów w szaty czarodziejów. To zdjęcie zrobiono na kilka dni przed wyjazdem go Hogwartu, gdzie rozpoczęła się największa przygoda w moim życiu. Na kolejnych stronach było mnóstwo zdjęć naszej czwórki: Emma i ja w bibliotece, Ron, śpiący na zwoju pergaminu, Harry bawiący się z Krzywołapem… Jakieś pojedyncze zdjęcia z późniejszych lat – Corveusz i Draco siłujący się na rękę w mojej kuchni, Ron i Fred grający w szachy, Emma szykująca się do balu bożonarodzeniowego w czwartej klasie. Kilka listów od Wiktora Kruma. Zaproszenie na ślub Billa i Fleur. Zdjęcia ślubne Harry’ego i Ginny. Wróciło do mnie coraz więcej wspomnień i moja decyzja o odejściu ze szkoły nie wydawała mi się już taka słuszna. Gdzieś tam wiedziałam, że to targają mną emocje i sentymenty, ale siedząc w pustym pokoju, bardziej niż kiedykolwiek tęskniłam za gwarem Pokoju Wspólnego, przyjaciółmi i magią.

 

Pakując walizkę, spojrzałam krytycznie na swoje odbicie w lustrze zawieszonym na drzwiach szafy. Wyglądałam lepiej niż rok temu, kiedy obowiązki służbowe i życie prywatne przygniotły mnie tak bardzo, że postanowiłam od wszystkiego uciec. To mniej więcej zimą zeszłego roku wybrałam się na pierwsze „mugolskie” zakupy. Moje włosy nadal tworzyły kasztanową gęstwinę, jednak ich zdecydowane skrócenie zbawiennie wpłynęło zarówno na mój wygląd, jak i ich zdowie. Przez ostatnie kilka miesięcy nosiłam tylko mugolskie ubrania. Spakowałam swoją najbardziej wieczorową kreację, którą nałożyłam raz w życiu, na Sylwestra z rodzicami Maxa i liczyłam, że jakoś uda mi się wtopić w tłum, kiedy zarzucę na siebie czarne szaty czarodziejów.

Na Peronie 9 i ¾ czekała już na mnie Emma. Ona zdecydowanie nie wyglądała, na powracającą z mugolskiego  świata. Z daleka było widać jej promienny uśmiech i kolorowe wstążki, które wplotła w długi warkocz.

– Tęskniłam za tobą! – rzuciła mi się na szyję z okrzykiem. – Nie widziałyśmy się wieki! Musisz mi wszystko opowiedzieć, muszę ci wszystko opowiedzieć!

Jeszcze zanim pociąg wtoczył się na peron, przegadałyśmy większość najważniejszych tematów, czyli kto się z kim żeni, komu urodzi się dziecko i jaki urok jest obecnie najtrudniejszy do zdjęcia.

– Myślałam, że najtrudniej to jest pozbyć się kaca po jabłkowym winie musującym –zażartowałam, kiedy Emma opowiadała mi o swoim pobycie na wschodzie. Za jej plecami dostrzegłam zamaszystą czarną pelerynę. Wspięłam się nawet na palce, żeby zobaczyć osobę, która ją nosi, ale znowu zniknęła mi w tłumie oczekujących na pociąg do Hogsmeade. Niedługo miał się tam rozpocząć największy magiczny Jarmark Bożonarodzeniowy, więc każda szanująca się magiczna osoba musiała tam pojechać. My też, oczywiście.

 

Pociąg pędził swoją stałą trasą. Udało nam się opanować przedział tylko dla siebie, więc mogłyśmy swobodnie rozmawiać. To zdecydowanie nie to samo, co pisanie do siebie SMSów i listów. Znowu jechałam do Hogwartu i miałam obok siebie swoją najlepszą przyjaciółkę. W tym momencie nie istniało absolutnie nic innego poza ośnieżonymi polami przesuwającymi się za oknem i nami dwiema, rozprawiającymi o ważnych rzeczach. Objedzone słodyczami kupionymi od czarownicy z wózkiem, rozwaliłyśmy się na siedzeniach, snując opowieści o tym, gdzie będziemy spać. Kiedy wysypałyśmy się na peron w Hogsmeade, usłyszałam znajomy głos.

– Emma! Wróciłaś już! – cofnęłam się nieco w głąb wagonu, żeby poczekać na rozwój wypadków.

– Ron! Jaki ty jesteś wielki! – odpowiedziała przyjaciółka zduszonym głosem, co za pewne było spowodowane tym, że Ron przydusił ją do siebie.

– Nareszcie! Bałem się, że tam zamarzniesz! – odezwał się drugi męski głos. Równie znajomy.

– Tam naprawdę nie było aż tak zimno – Emma przytulała teraz Harry’ego Pottera. Nadszedł czas, żeby stawić czoła rzeczywistości – pomyślałam i ostrożnie wyskoczyłam z pociągu. Tak jak się spodziewałam, zapadła nieco kłopotliwa cisza. Emma zerkała na Rona, Ron przeskakiwał spojrzeniem z Harry’ego na mnie, a Harry przez chwilę wyglądał, jakby chciał się rzucić pod Hogwart Express. W końcu Ron okazał się nie być spetryfikowany i rzucił się mi na szyję. Po chwili poczułam kolejne dwie pary ramion obejmujące mnie i Rona. Łzy kapały mi z nosa, kiedy tak trwaliśmy w uścisku. Okazało się po chwili, że każdy z nas ma lekko zaczerwienione oczy. Spojrzałam na Harry’ego niepewnie. Ten przeczesał sobie włosy palcami i odezwał się:

– Przepraszam cię, za to co powiedziałem rok temu. Nie powinienem był w ogóle pomyśleć wielu z tych rzeczy – wyciągnął do mnie rękę, a ja ją uścisnęłam.

– Harry, ty pacanie. – westchnął zmęczony Ron i objął mnie ramieniem. – Hermiono, mam nadzieję, że zostajesz w Hogwarcie!

– Tylko na bal – uśmiechnęłam się lekko. Ruszyliśmy w stronę wyjścia z dworca, kiedy spostrzegłam, że Emma ociąga się za nami. Ewidentnie wypatrywała kogoś w tłumie. Kątem oka zauważyłam ciemną pelerynę znikającą pomiędzy kolędnikami.

– Wszystko w porządku? – zawołałam.

– Tak, tak. Wydawało mi się coś – podgoniła Emma i zrównała się z nami. – A gdzie Ginny?

– Przyjedzie na sam bal. McGonagall poprosiła nas, żebyśmy pojawili się kilka dni wcześniej – powiedział dumnie Harry.

– Mnie też o to poprosiła – zmarszczyłam czoło. To zaczynało być podejrzane.

– A mnie w ogóle nikt tutaj nie zaprosił – Emma udawała oburzenie.

– Może w twoim szałasie czeka na ciebie bardzo wściekła sowa – zaproponował Harry.

– Sowy były moim najmniejszym zmartwieniem – pokręciła głową Emma, ale nim dopytałam o szczegóły, dotarliśmy do Trzech Mioteł, gdzie mieliśmy wynajęte pokoje.

– Szkoda, że nie możemy spać w zamku – rozmarzył się Ron, wyciągając się na krześle przed kominkiem.

– Rok szkolny się jeszcze nie skończył i uczniowie potrzebują swoich dormitoriów – odpowiedziałam mu.

– Ale tam jest tyle pomieszczeń, moglibyśmy się rozgościć w kilku z nich – wzruszył ramionami przyjaciel. Widać było, że tak samo jak my, tęsknił za Hogwartem. Podwinął rękawy wełnianego swetra. Na jego przedramionach widać było blizny po naszej wyprawie do Departamentu Tajemnic na piątym roku. Zupełnie zapomniałam, że je ma. Niechętnie zerknęłam na swoje przedramię, gdzie blade litery układały się w słowo Szlama. Przeniosłam wzrok na szramę na szyi Emmy, ślad po ostrzu sztyletu, który przystawiła jej do gardła Bellatrix. Harry chyba wyczuwał moje myśli, bo obciągnął rękaw szaty, żeby schować dłoń, na której wciąż można było odczytać pozostałość po szlabanie z Umbridge.

Emma owinęła się wielkim szalem i przysunęła bliżej ognia. Wyglądała, jakby miała za chwilę zasnąć.

Karczma była wypełniona gwarem, rozmowami i śmiechem. Dekoracje bożonarodzeniowe wypełzały z pudeł i same decydowały, gdzie w tym roku się zawieszą. Najbliżej nas zaplotły się wieńce z ostrokrzewu i maleńkich dzwoneczków. Teraz wygrywały świąteczne melodie. Za oknem sypał śnieg i prawie nie było widać nic, oprócz mlecznej poświaty, poprzecinanej słabym światłem ulicznych latarni.

Drzwi otwierały się co chwilę, wpuszczając do środka zimny wiatr i ośnieżonych turystów. Liczyłam, że spotkam kogoś znajomego, jednak kolejna osoba wplątująca się z szalika okazała się być jakąś smukłą wiedźmą, która przyjechała w interesach do Madame Rosmerty.

Ron zaczął chrapać w swoim fotelu, co przesądziło o tym, że pora już iść spać. Wspięliśmy się po krętych schodach na pierwsze piętro. Spodziewałam się ciasnych pokoików ze skosami, ale zamiast tego znaleźliśmy się na przestronnym korytarzu, który ciągnął się chyba przez kilka sąsiadujących budynków. Pokoje były skromne, ale przytulne. Każdy urządzony był w nieco innym stylu. Mój, ostatni na końcu korytarza, miał spore okno, które składało się z mniejszych okienek. Zamiast firanki, wisiały tu sznury kryształowych paciorków, które rozpraszały światła świec. Ogień buzował w kominku i był największym źródłem światła w tym pomieszczeniu. Wpełzłam pod kołdrę, która okazała się specjalnie podgrzana. Chwilę przed zamknięciem oczu dostrzegłam, że na suficie namalowane są konstelacje zimowego nieba.

 

 

Obudził mnie chłód zimowego poranka. Palenisko wygasło, a przez szpary w oknach wpadało mroźne powietrze. Owinęłam się kołdrą niczym ludzki naleśnik i jednym skinieniem różdżki wznieciłam płomienie w kominku. Odczekałam dobrą chwilę, zanim odważyłam się wystawić chociażby czubek nosa poza obszar łóżka. Słońce było już wysoko na niebie i zapowiadała się naprawdę wspaniała pogoda. Śnieg skrzył się za oknem, na niebie prawie nie było chmur. W pośpiechu się ubrałam i zbiegłam po schodach, bo czułam, że zaspałam na śniadanie. Nie chciałam też, żeby cokolwiek mnie ominęło. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy w PUBie nie zastałam nikogo, oprócz pomocnika barmana, który różdżką pomagał sobie rozpakowywać jakieś przesyłki.

– Pani na śniadanie? – skinął do mnie głową na powitanie.

– Spóźniłam się?

– Nie nie, wszyscy jeszcze śpią. Mogę coś pani przygotować na szybko, ale kuchnię otwieramy dopiero za godzinę.

– Nie ma potrzeby. Posiedzę sobie tu, poczekam – zapewniłam go. Miałam wrażenie, że trochę mu ulżyło. Z regału upchniętego między schodami a filarem wygrzebałam rozpadającą się księgę. „Praktyczna magia gospodyni”, Jotyldy Morpin. Chyba widziałam ją już kiedyś u mamy Rona. Usadowiłam się w fotelu przy kominku i podciągnęłam kolana pod brodę. Niektóre zaklęcia ćwiczyłam sobie delikatnie pod bokiem. Muszę kupić sobie tę książkę, bo większości z tych czarów nigdy nie widziałam.

Ze świata mycia szklanek na wysoki połysk, wyrwało mnie parsknięcie śmiechu.

– Czyli to nadal ty – Harry przysunął sobie fotel bliżej mojego i usiadł w nim. – Zawsze z nosem w książce.

– To cała ja – skinęłam głową i odwzajemniłam jego uśmiech. – Co słychać?

– Muszę z tobą porozmawiać – zaczął, rozglądając się na boki. Sprawdzał, czy nikt nas nie podsłuchuje.

– Coś się stało?

– Nie, chodzi o to, co robiłaś przez ostatni rok… I jak się wtedy zachowałem, jak powiedziałaś, że chcesz wrócić do świata Mugoli.

– Dajmy temu spokój, przecież to było dawno

– Nie chciałbym, żebyś miała mnie za kompletnego palanta.

– Do tego jeszcze daleka droga – starałam się go pocieszać, chociaż po tamtej pamiętnej rozmowie zdecydowanie wysunął się na prowadzenie w konkursie na kretyna roku.

– Po prostu nie mogłem zrozumieć, jak można chcieć zostawić ten świat. Jak można nie chcieć być częścią magii – pokręcił głową.

– Harry, ja po prostu potrzebowałam odpocząć o tego wszystkiego. Nauczyć się żyć w świecie zwykłych ludzi. Tyle nas ominęło, studia, praca, problemy z parkowaniem samochodu… Chciałam poznać życie moich rodziców.

Przyjaciel otworzył usta, ale nic już nie powiedział. Uścisnęłam jego dłoń.

– Nie mówmy o tym już, okej? – uśmiechnęłam się.

– Uuu… Harry, czy powinienem ci obić to i owo? – po schodach zbiegł Ron. Spod swetra wystawała mi góra od piżamy.

– Przyłapałeś nas, kurcze Ron!  – przewróciłam oczami. – Czyli brakuje tylko Emmy.

– A ty czego się uczysz już od świtu? – Ron wyjął mi z ręki książkę. – No tak, zajęcia gospodarskie. Tak czułem, że ten mugol nie jest aż takim idiotą, żeby cię puścić!

– A tu się mylisz. Akurat puścił mnie już jakiś czas temu – wyznałam.

– Może to jemu coś trzeba obić – potarł dłonie przyjaciel.

– Daj spokój, on już chyba coś ma obite – parsknął śmiechem Harry.  Przewróciłam oczami. Za oknem przemknęła postać w czarnej pelerynie. A za nią następna i kolejna, bo ulice zapełniały się turystami, mieszkańcami i uczniami z Hogwartu. Właśnie zaczynał się Jarmark Bożonarodzeniowy.

– Z kim idziesz na bal? – zagadnął mnie Harry.

– Z Wiktorem Krumem – odpowiedziałam automatycznie. Ron zaczął kaszleć herbatnikami, które przyniósł sobie od młodego barmana. – Spokojnie Ronald. Myślałam, że na ten bal nie musimy mieć partnerów. A wy?

– Z Ginny oczywiście! A Ron teraz spotyka się z taką… z resztą sama zobaczysz – coś wzbudziło w Harrym pokłady wesołości. Ron szturchnął go lekko w ramię.

– Nie czepiaj się, ślubu z nią nie biorę – mruknął.

– Nawet mamie nie chce jej przedstawić.

– Wiesz jaka ona jest, od razu przeprowadza test na Panią Weasley. Jestem za młody, żeby się żenić – przeciągnął się Ron i jakby na potwierdzenie tych słów, posłał przeciągłe spojrzenie grupce uczennic, które właśnie zamawiały grzane kremowe piwo do swojego stolika. Chrząknęłam znacząco, a Harry kopnął Rona w stopę.

– To są uczennice. Uczennice. – upomniał go surowo.

– Jedna z nich jest prefektem naczelnym, więc nie przesaaadzaaaaajcie – ziewnął przeraźliwie rudzielec.

– Cześć wszystkim! Idziemy jeść? Umieram z głodu! – przywitała się dziarsko Emma.

– O, głód! Ta emocja doskwiera mi najbardziej  – ucieszył się Ron i poderwał z fotela. Nie trzeba było go dwa razy namawiać do jedzenia.

Kelner przygotował nam stolik w głębi lokalu, z dala od ciekawskich spojrzeń uczniów. Harry nadal zwracał na siebie uwagę, a i my nie byliśmy już zupełnie anonimowi. W wydzielonej sali nakryto kilka stołów. My zajmowaliśmy jeden z nich, ale reszta ciągle czekała na innych, którzy widocznie też nocowali dzisiaj w Trzech Miotłach.

– Jak myślicie, czego chce od nas McGonagall? – zagadnęłam.

Emma i Ron nie mieli czasu na rozmowę – naładowali sobie pełne talerze jajecznicy i kiełbasek i chyba mieli zamiar urządzać zawody, kto to szybciej zje. Wymieniłam porozumiewawcze spojrzenie z Harrym, który właśnie nalewał nam kawy.

 

Informacje o aniversum

Jedyna taka macocha w blogosferze.
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2017. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz