Inne oblicza Magii

Płatki śniegu wirowały w powietrzu, skrząc się na tle różnokolorowych iluminacji, ozdabiających lampy uliczne, budynki i okoliczne drzewa. Ludzie tłoczyli się na chodniku, z uśmiechem na ustach targając torby z zakupami. Śnieg skrzypiał pod ich stopami i nawet wszechobecny gwar nie potrafił tego zagłuszyć. Część z nich przystawała przed witrynami sklepowymi, pozdrawiała napotkanych znajomych przechodniów i pędziła dalej, brnąc w śniegowych zaspach. Miasto tętniło życiem! Chłonęłam jego energię każdym skrawkiem swojego ciała. Wróciłam! Wróciłam do domu! Wróciłam do Londynu!

Uśmiechnęłam się do swoich wspomnień, pogładziłam Lyre po czarnym łebku. Kilka osób zaczęło przyglądać mi się z zaciekawieniem. W długiej czarnej pelerynie, z kapturem na głowie i krukiem na ramieniu musiałam wyglądać zdecydowanie niecodziennie. Gdzieś w połach mojej szaty zawibrował telefon. Cud, że jeszcze działał. Podczas wyjazdu, przez moją aurę magiczną, straciłam ich kilka. Odkąd Hermiona zamieszkała po niemagicznej stronie Londynu, była to nasza jedyna forma komunikacji. Sowy za bardzo rzucały się w oczy, a Patronus był zbyt energochłonny. Zmarzniętą ręką sięgnęłam po cienki przedmiot. Przyjaciółka informowała mnie w smsie, że zostałyśmy zaproszone do Hogwartu na Bożonarodzeniowy Bal Absolwentów. Serce zabiło mi mocniej z ekscytacji. Miałam wrażenie, że uniosłam się kilka centymetrów nad ziemią. Lyre skrzeknął niepewnie i rozłożył skrzydła.
– Spokojnie, Mały. Wracamy do domu.

Kilka uliczek dalej zatrzymałam się przed wejściem do Dziurawego Kotła. Już zza drzwi biło przyjemne ciepło, zapach goździków i cynamonu. Zapach wspomnień. Po wejściu do środka, przeleciałam wzrokiem po osobach siedzących przy stolikach, ale nie rozpoznałam nikogo znajomego. Przywitałam się z barmanem krótkim skinieniem głowy i ruszyłam na tyły budynku. Ulica Pokątna, cała w świątecznych dekoracjach, wydawała mi się jeszcze bardziej magiczna niż zwykle. Podobnie jak na ulicach mugolskiego Londynu i tutaj czarodzieje tłoczyli się na chodnikach, wędrując od sklepu do sklepu. Kilkanaście minut później stałam już na progu mojego małego mieszkania, położonego w kamienicy naprzeciwko Banku Gringotta.

W środku było chłodno i ciemno. W powietrzu unosił się zapach pergaminu, garbowanych skór i suszonych ziół. Meble pokryte były grubą warstwą kurzu, który zaczął kłębić się w powietrzu, kiedy Lyre sfrunął na swoją żerdź przy oknie. Wyciągnęłam różdżkę, zamknęłam oczy i wypowiedziałam zaklęcie, a kiedy je otworzyłam mój dom wyglądał jakbym wyszła na zewnątrz tylko na chwilę. Ogień wesoło trzaskach w kominku, rzucając miękkie cienie na poustawiane na półce zdjęcia. Większość z nich przedstawiała całą naszą czwórkę w różnych okresach życia, na kilku razem z Hermioną śmiałyśmy się w głos. Serce zabiło mi jednak mocniej, kiedy z jednej z ramek patrzyły na mnie czarne jak smoła oczy Corveusza, obejmującego ramieniem trochę młodszą wersję mnie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to wszystko się tak potoczy.

 

Peron 9 i ¾ jak zwykle był zatłoczony. Krążyłam między ludźmi z Lyre na ramieniu, czekając na Hermionę, która powinna pojawić się za kilka minut. Kilka osób rozpoznało mnie, podeszło się przywitać. Kilka szeptało, zerkając w moją stronę niezbyt dyskretnie. Dopiero jednak, kiedy ponad głowami innych mignęła mi czarna czupryna, do złudzenia przypominająca Czarnego, zrobiło mi się najpierw gorąco, a potem przeraźliwie zimno. Na szczęście, Hermiona dotarła na miejsce. W mugolskich ciuchach ukrytych pod szatą czarodziejów odbiegała trochę od innych czarownic, ubranych momentami w dziwaczne stroje. Rzuciłyśmy się sobie w ramiona, a kiedy zaczęłyśmy omawiać najważniejsze wydarzenia obecnych czasów, czyli kto z kim, gdzie i dlaczego, zrozumiałam, jak bardzo mi jej brakowało. Wpakowałyśmy się do przedziału, cały czas rozmawiając, nie zauważyłyśmy nawet, kiedy pociąg ruszył. Nie zorientowałam się, kiedy zrobiło się ciemno. Przypominając sobie uśmiechniętą twarz Corveusza, miałam właśnie zapytać Hermi, czy ma o nim jakieś wieści, ale w tym momencie zadzwonił telefon i przyjaciółka odebrała połączenie.
– Wyruszyłaś już? Jak się czujesz?- Usłyszałam w słuchawce głos Maxa. Na migi przekazałam Hermionie, że wychodzę do toalety i zostawiłam ją samą. Nie podobała mi się ta „przyjaźń”, ale postanowiłam nie wtykać w to wszystko nosa i wspierać przyjaciółkę w jej decyzjach.

Kręciłam się po korytarzu bez celu, w końcu otworzyłam okno, a mroźne powietrze uderzyło mnie w twarz. Chciałam już znaleźć się na powrót w zamku.

 

Na peronie w Hogsmeade wpadłam wprost w mocne ramiona Rona. Chłopak przycisnął mnie do siebie i był to uścisk, dzięki któremu poczułam się jak w domu jeszcze bardziej. Rudzielec w końcu mnie puścił i mogłam mu się dokładniej przyjrzeć. Wydoroślał. Przeniosłam wzrok na Harry’ego. Obaj wydorośleli. Wyprzystojnieli. Miałam wrażenie, jakby nie było mnie 10 lat a nie rok. Objęłam bruneta. Przyjaciel trzymał mnie w ramionach przez chwilę, w końcu poczułam jak cały się spina, kiedy Hermiona wyszła z pociągu. Przypomniało mi się, że nasze ostatnie spotkanie przebiegło dość burzliwie. Na szczęście Harry zrozumiał swój błąd i nastąpiło prawdziwe reunion. Dobrze było mieć ich wszystkich znowu przy sobie.

 

Hogsmeade pełne było czarodziejów i czarownic z różnych okolic Zjednoczonego Królestwa. Z tego co oznajmiały poruszające się plakaty, jutro miał rozpocząć się Jarmark Bożonarodzeniowy- największy w tutejszych okolicach. Nikogo nie mogło na nim zabraknąć. W tłumie znowu zamigała mi czarna czupryna. Nie byłam pewna, czy był to ten sam osobnik co na Kings Cross czy po prostu wytwór mojej wyobraźni. Chłopak zniknął jednak szybciej niż się pojawił.

 

Ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu, nie mieliśmy spać w zamku. Zamiast komnat z wielkimi gotyckimi oknami, czekały na nas przytulne pokoje w Trzech Miotłach

 

Obudziło mnie nerwowe stukanie w szybę. Otworzyłam jedno oko. Promienie zimowego słońca zalewały cały pokój i potrzebowałam trochę czasu, żeby mój wzrok przyzwyczaił się do tej jasności. Za oknem Lyre wisiał w powietrzu łopocząc skrzydłami. Kiedy mnie zobaczył, skrzeknął z wyrzutem, zwlekłam się więc z łóżka i otworzyłam okiennicę. Razem z krukiem do pomieszczenia wleciało mroźne powietrze, wywołując u mnie gęsią skórkę. Ptak usiadł na ramie łóżka i strzepał resztki śniegu z granatowoczarnych piór. U moich stóp upuścił gałązkę ostrokrzewu, postanowiłam więc uwzględnić ten drobny prezent w moim dzisiejszym uczesaniu. Ubrana w jeansy i sweter od mamy Rona i z ostrokrzewem wplecionym w długi warkocz zeszłam na śniadanie. W głównej sali kręciło się już sporo osób, przyjezdni czarodzieje, miejscowe czarownice i uczniowie Hogwartu. Przyjaciele zajęli jeden ze stolików ustawionych pod oknem. Podeszłam do nich, posadziłam Lyre na oparciu krzesła, a sama zajęłam miejsce obok Harry’ego.

– Aaale jestem głodna…- Ziewnęłam.

 

Przyjaciele uznali, że to rzeczywiście czas na śniadanie. Przenieśliśmy się więc do sali położonej w głębi, z daleka od oczu przyjezdnych i uczniów Hogwartu, gdzie czekała już na nas mała uczta. Kiedy już wszyscy mieliśmy pełne brzuchy, ja i Hermiona postanowiłyśmy przejść się na osławiony Jarmark, natomiast chłopcy mieli odebrać ze stacji jakiegoś bardzo ważnego gościa.

 

Razem z przyjaciółką kręciłyśmy się między straganami oświetlanymi małymi magicznymi płomykami. Nie było to łatwe, biorąc pod uwagę śniegowe zaspy i tłumy ludzi, kłębiące się przy kontuarach. Żałowałam, że nie przyszłyśmy tutaj po zmroku. Niebieskie lampiony unoszące się nad naszymi głowami, choinki skrzące się zawieszonymi na gałązkach płatkami śniegu- noc z pewnością dodawała im uroku. Drewniane stoły uginały się od różnego rodzaju magicznych przedmiotów- zabawek, biżuterii, książek, przyrządów astronomicznych i alchemicznych, składników eliksirów z różnych zakątków świata, słodyczy. Hermiona przechodziła od straganu do straganu, dotykając kolejno różnych przedmiotów, jakby chciała przypomnieć sobie, czym jest magia. Ja zatrzymałam się najpierw przy straganie z biżuterią. Moją uwagę przykuła wykuta z dziwnego srebrzystego metalu kolia, wykonana w taki sposób by przypominała kruka obejmującego skrzydłem szyję właścicielki. W miejscu oka ptaka połyskiwał rubin.

– Unikat.- Odezwał się sprzedający czarodziej, widząc, na czym zatrzymałam wzrok.- Dzieło wykute wieki temu przez elfów z księżycowej stali. Może chciałaby Pani przymierzyć?

Kiwnęłam głową, a wtedy stal ożyła i kruk zleciał na moje ramię. Otulił mnie chłodnym, metalicznym skrzydłem i zastygł w miejscu. W powietrzu, na wysokości mojej twarzy nakreśliłam różdżką owal, który wypełnił się czystym lustrzanym srebrem. Popatrzyłam na swoje odbicie. Moje zielono- szare tęczówki błyszczały z ekscytacji, wręcz buchały zielenią. Uśmiechnęłam się, a lustro zniknęło. Dotknęłam przemarzniętą do kości dłonią lekko chropowatych skrzydeł. Wtedy mój wzrok padł na jeszcze jeden przedmiot, przedmiot który był stworzony dla jednej, jedynej znanej mi osoby. Czarodziej wręczył mi dwa średniej wielkości pakunki, a ja zostawiłam u niego małą fortunę. Ukryłam pudełka w połach mojej szaty i przepchałam się przez tłum do straganu z książkami, gdzie Hermiona przerzucała strony jakiegoś opasłego tomiska.
– Upolowałaś coś?- zapytała przyjaciółka nie podnosząc głowy znad książki.

– Yhym.- Mruknęłam z zadowoleniem.- Pokażę Ci w pokoju.

Objęłam wzrokiem leżące na drewnianym blacie woluminy i wybrałam ten, na okładce którego czarny jak smoła wilk wył niemo do księżyca. Przerzuciłam kilka stron- książka okazała się opowiadać o wywodzących się od wilków rodach starożytnych wojowników. Odłożyłam ją na bok jako potencjalny zakup i wzięłam się za przeglądanie niewielkiej książeczki zatytułowanej: „Ukryte w gwiazdach”. Zaczytywałam się właśnie w naukowej teorii pochodzenia magii, kiedy przez szum tłumu przebił się znajomy głos; głos, który sprawił, że zrobiło mi się gorąco. Wszędzie poznałabym ten mocny, lekko gardłowy ton.

– … Nie mamy tyle czasu. Obiecałem, że dotrzemy na obiad.- Nie miałam odwagi się odwrócić, ale ciekawość wzięła górę. Corveusz Switch, Corv, Czarny, Mój Czarny zmierzał właśnie w naszym kierunku pod rękę z ładną niebieskooką blondynką. Jej proste włosy sięgały ramion, idealny makijaż podkreślał błękit oczu, a długiego płaszcza nie powstydziłaby się modelka z okładki Czarownicy. Poczułam, że jeżeli za chwilę się stąd nie ewakuuję, grunt wysunie mi się spod stóp. Odwróciłam się na pięcie, przyciskając do siebie książkę i ruszyłam do przodu, ale… nie zdążyłam.

– Em?

W jego głosie słychać było zaskoczenie. Czułam na sobie jego czarne oczy. Hermi ukradkiem ścisnęła mnie za ramię. Odwróciłam się i próbowałam uśmiechnąć, ale wyszedł z tego niezbyt ładny grymas.
– Cześć Corv!- Przywitała się nieco chłodno przyjaciółka.- Dawno się nie widzieliśmy.

Chłopak nic nie odpowiedział, nadal na mnie patrzył, a ja nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy.
– To trochę niegrzeczne nie przedstawiać starych znajomych.- Pospieszyła go Hermiona. Podniosłam głowę i wtedy nasze oczy się spotkały, ale z jego nie dało się nic wyczytać.

– To jest Aelin Dornhall. Lina, poznaj Hermionę Granger i… Emmę Garner.

Lina? Miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Oczy dziewczyny rozszerzyły się z ekscytacji. Wyciągnęła wypielęgnowaną dłoń w stronę Hermiony.

– Bardzo się cieszę, że mogę was poznać! Corveusz opowiadał, że pracował ze Złotą Czwórką w Zakonie Feniksa, ale nigdy nie sądziłam, że poznam którekolwiek z was!- Po krótkim uścisku dłoni z Hermi, dziewczyna postanowiła przywitać się ze mną, ale nie byłam w stanie się ruszyć. Dramatyzmu całej sytuacji dopełnił Lyre, który bezszelestnie sfrunął na moje ramię. Dotyk aksamitnych piór na policzku przypomniał mi się, co obiecałam sobie, zanim ruszyłam do Europy Wschodniej i opuściły mnie wszystkie emocje. Mój umysł stał się czysty jak łza.

– Przepraszam.- Uścisnęłam w końcu jej dłoń i uśmiechnęłam się, a ona odwzajemniła uśmiech.- Jestem troszkę zaskoczona. Corveusz nie miał okazji poopowiadać nam o Tobie.

– Fakt, ostatnio jest trochę zajęty, ale na pewno będzie okazja, żeby to nadrobić. Prawda, Ko?- Blondynka przycisnęła się do jego ramienia, a on spojrzał na nią i uśmiechnął się niepewnie.

– Wybieracie się na Bal Absolwentów?- Zadała strategiczne pytanie Hermiona.
– Muszę uciekać.- Przerwałam otwierającej już usta Aelin.- Miło było Cię poznać i… do zobaczenia!- Zostawiłam za sobą Hermionę razem z Czarnym i jego Przyjaciółką i zaczęłam przeciskać przez tłum w stronę Trzech Mioteł. Dopiero kiedy opadłam na kanapie w jednym z wielu zakamarków karczmy zdałam sobie sprawę, że wciąż przyciskam do siebie Ukryte w gwiazdach, za które zapomniałam zapłacić. Wyciągnęłam jedną z opakowanych w szary papier paczuszek i popatrzyłam na nią ze smutkiem, a moje serce zaczęło zwalniać.

– No, przynajmniej zachowałaś się jak dorosła.- Kilka minut później Hermi podsunęła mi książkę z czarnym wilkiem na okładce.

– Taaa… Dzięki.- Burknęłam.
– Nie ma za co, zapłaciłam za obie.- Przyjaciółka usiadła obok mnie i objęła mnie ramieniem.- Wszystko okej?

– Co jest?- Trzymający w rękach paczkę serowych chrupków Ron, opadł na miejsce obok.- Idziemy jeść? Jestem strasznie głody. Harry powinien zaraz wrócić ze stacji.

– Muszę się na chwilę położyć. Spotkamy się na obiedzie.- Wyplątałam się z ramion Hermi i ruszyłam na górę.

Mój pokój był ciemny i chłodny. Nie rozpaliłam jednak ognia, chciałam na chwilę posiedzieć w mroku. Tak jak stałam, rzuciłam się na łóżko. Poczułam jak opuszczają mnie wszystkie siły. Nie było dnia podczas całego tego roku, kiedy nie pomyślałabym o Corvie. Czekałam na spotkanie z nim, mając cichą nadzieję, że może cienka nić, która nas złączyła, nie została jeszcze zerwana. Tak mi się przynajmniej wydawało. Aż do dzisiaj.

 

Kiedy godzinę później weszłam do sali, w której jadaliśmy posiłki, przyjaciele siedzieli już przy suto zastawionym stole. Miejsce, gdzie zwykle siedziałam, było jednak zajęte. Podeszłam do stolika, a brązowowłosy chłopak przeniósł na mnie swoje niemalże czerwone oczy i uśmiechnął się.
– Jaspis?- Wydusiłam.
– Cześć Em!- Chłopak podniósł się i objął mnie silnymi, umięśnionymi ramionami, nie zwracając uwagi na zdziwione miny moich przyjaciół. Ron otworzył buzię tak szeroko, że byłam niemal w stanie zobaczyć porcję mięsa, którą właśnie przeżuwał.
– Co Ty tutaj robisz?- Zapytałam. Miałam wrażenie, że jest jeszcze większy i jeszcze wyższy niż kiedy się ostatni raz widzieliśmy.

– Przyjechałem na zaproszenie Harry’ego. I dyrektora Hogwartu.- Odpowiedział, podstawiając mi krzesło.- Mam przeprowadzić szkolenie.

Posadził mnie obok siebie, a Hermi uniosła sugestywnie brwi. Zrobiłam skruszoną minę.

– Jak się poznaliście?- Zapytał zaciekawiony Harry.

Jaspis podwinął rękaw bawełnianej koszuli, pokazując ciągnącą się od ramienia aż do nadgarstka brzydką bliznę. Wiedziałam, że nie jest to jedyna z nich.

– Emma pocerowała mnie po starciu z leszym.- Patrzył na mnie i uśmiechał się.
– Widać, że nie tylko Czarny nie próżnował przez ostatni rok.- Wyszczerzyła się Hermiona, a chłopcy spojrzeli na nią pytająco.

Na szczęście Harry miał z Jaspisem kilka spraw do omówienia, więc temat naszej znajomości zszedł na boczny tor.  Po obiedzie czekała nas wizyta w zamku i spotkanie z McGonagall, więc nie było za dużo czasu na świętowanie. Nie mogłam się doczekać momentu, kiedy znowu będziemy przemykać przez stare mury.

 

 

Maszerowaliśmy w stronę bramy prowadzącej do zamku, próbując wtopić się w tłum uczniów wracających z ostatniej przedświątecznej wyprawy do Hogsmeade. Było to trudne, biorąc pod uwagę Rona, który co chwilę mrugał z dzikim uśmiechem do tej czy tamtej bardziej obdarzonej małolaty oraz podbiegających do nas co chwilę starszych i młodszych czarodziejów, który chcieli uścisnąć dłoń słynnego Harry’ego Pottera. Niektórzy z nich witali się również ze mną, Ronem i Hermioną, wywołując tym zdumienie na twarzy Jaspisa. Śnieg skrzypiał pod naciskiem naszych kroków, a z krystalicznie czystego nieba mrugały do nas miliony gwiazd. Ścieżka oświetlona była rzędem niebieskich płomieni.
– Ron!- Prychnęła Hermiona, wbijającej łokieć w bok Rudzielca, kiedy ten przywitał się nader życzliwie z jedną ciemnowłosych Krukonek.- To jeszcze dziecko!

– Nie przesadzaj, raptem 10 lat różnicy!- Machnął ręką Ronald, a przyjaciółka przewróciła oczami.

Jaspis kroczył obok mnie, rozglądając się uważnie na boki. Ścieżki, którymi my przemykaliśmy przez tyle lat, były dla niego totalną nowością.

– Zaraz za zakrętem dotrzemy do bramy i będzie widać zamek.- Rzuciłam do niego, a chłopak pokiwał z aprobatą głową.
– Nie wiedziałem, że Ty i Twoi przyjaciele jesteście tacy popularni w waszych stronach.- Uśmiechnął się, a jego czerwone oczy zamigotały.

– Ludzie trochę przesadzają…- Zaczęłam, ale wpadłam na Hermionę, która nagle się zatrzymała i zatoczyła pod wpływem impetu, który mnie wyhamował. Przyjaciółka oddychała ciężko i miałam wrażenie, że jest rozpalona.
– Wszystko w porządku, Hermi?- Zapytałam, podtrzymując ją, ale sekundę później wszystko ustąpiło. Hermiona wyprostowała się i nabrała głęboko powietrza.

– Tak, wszystko dobrze. Przez chwilę było mi bardzo gorąco.

Uniosłam brwi. Trzeba będzie przyglądać się przyjaciółce z większą uwagą. Poklepałam ją po plecach i ruszyliśmy przed siebie. Kilka minut później przekroczyliśmy wysoką żelazną bramę, a magiczna bariera ugięła się lekko, przepuszczając nas na teren szkoły. Jeszcze tylko kilka metrów, kilka kolejnych drzew, dodatkowy zakręt i naszym oczom ukazał się górujący na wzgórzu Zamek Hogwart. Światła z gotyckich okien odbijały się na powierzchni odcinającego się po lewej, ciemnego jeziora, migając pod wpływem lekkich zmarszczek, wywołanych przez wiatr. Staliśmy w miejscu całą piątką przez dłuższą chwilę, nie mogąc oderwać wzroku od tego widoku, chłonąc wszechobecną magię.
– Hogwart to najlepsze miejsce na świecie…- Wyszeptała Hermiona tak cicho, że jej głos niemal nikł w podmuchach zimowego wiatru.
– Harry! Hej, Harry!- W naszą stronę kroczył górujący ponad resztą, szeroki jak stary dąb, długobrody…

– Hagrid!- Wykrzyknęłam i pomachałam do niego radośnie.

– Emmo! Hermiono! Wróciłyście!- Pół-olbrzym przyspieszył, roztrącając przy tym uczniów. W jego oczach szkliły się łzy. Nim zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć, przyciągnął do siebie mnie i przyjaciółkę. Miałam wrażenie, że za chwilę się uduszę, kiedy przyciskał mnie do siebie, a jego długa broda wchodziła mi do oczu i zasłaniała usta. Gorące łzy kapały mi na głowę.

– Nigdy już tego nie róbcie. Nigdy nie wyjeżdżajcie. Obie.- Smarkał olbrzym.

– Dobrze, już dobrze. Nigdzie się nie wybieram.- Odsunęłam się od niego. Hermiona poszła w moje ślady, ale się nie odezwała. Chlipała cichutko, ocierając łzy wystającym rękawem swetra.
– Cholibka, jak dobrze zobaczyć znowu całą waszą czwórkę. – Otarł ostatnią zbłąkaną łzę.

– Hagrid, to jest Jaspis.- Przechyliłam głowę w stronę chłopaka o włosach w kolorze miodu, który podszedł do przyjaciela i uścisnął jego wielką dłoń.

– Pan z Polski?- Zapytał Hagrid, a chłopak przytaknął.- To się świetnie składa. Dyrektor czeka na Was wszystkich od kilku godzin. Ruszajmy!

 

Przyspieszyliśmy. Przez całą ośnieżoną i oblodzoną drogę nie mogłam oderwać wzroku od zamku- miejsca, który zawsze będzie moim domem. W końcu dotarliśmy do Głównego Holu, a Hagrid porzucił nas na progu wielkich rzeźbionych drzwi. Zamek przywitał nas wszechogarniającym ciepłem w porównaniu do temperatury na zewnątrz. W Wielkiej Sali panował wesoły rozgardiasz towarzyszący trwającej właśnie kolacji. Hermi wetknęła głowę do środka, a chwilę później dała znać że McGonagall tam nie ma. Ruszyliśmy za Harry’m, który najlepiej z nas wszystkich znał drogę do Gabinetu Dyrektora. Jaspis jednak stał w miejscu, nie mogąc oderwać wzroku od tablic przymocowanych na kamiennych ścianach. Jedna z nich upamiętniała wszystkich poległych podczas walki o Hogwart, druga przedstawiała tych najbardziej zasłużonych w samej Bitwie, w tym mnie i moich przyjaciół.

– Nie sądziłem, że walka z Czarnym Panem pochłonęła tyle istnień…- Szepnął Jaspis. Gdybym nie stała tak blisko, pewnie nie rozróżniłabym słów, które wypowiedział. Nie odezwałam się, nie spojrzałam nawet na listę nazwisk złocących się w płomieniach pochodni. Pociągnęłam go za sobą i uciekłam, dogoniliśmy przyjaciół dwa poziomy wyżej. Myślę, że żadne z nas nie miało odwagi zatrzymywać się przy tych tablicach choć na chwilę.

 

Atmosfera zrobiła się nieco posępna. Powrót w stare mury, z którymi wiązało się tyle, nie zawsze przyjemnych wspomnień, zrobiło swoje. Nikt nie odezwał się ani słowem do momentu, aż zatrzymaliśmy się przed drzwiami, prowadzącymi do gabinetu McGonagall. Harry uniósł dłoń, żeby zapukać, ale nim jego palce zetknęły się z gładką drewnianą powierzchnią, usłyszeliśmy stanowcze: „Wejść!”, więc chłopak nacisnął klamkę.

Gabinet Dyrektorki w ogóle się nie zmienił. Minerwa zajmowała krzesło za dużym, dębowym biurkiem, zawalonym stosem papierów, a na kanapie w kąciku wypoczynkowym siedział ciemnowłosy chłopak. Oczy Corveusza Switcha przemknęły po twarzach moich przyjaciół i zatrzymały się na mnie. Z portretu wiszącego z boku Dumbledor mrugnął do mnie porozumiewawczo. Po krótkim przywitaniu, profesor zachęciła nas, żebyśmy usiedli. Pomknęłam w kierunku miejsca najbardziej oddalonego od Corveusza, a Jaspis wcisnął się obok mnie.

– Cieszę się, że dotarliście wszyscy cali i zdrowi.- McGonagall uśmiechnęła się nieznacznie.- Zacznę od Pana Czarneckiego.- Skinęła głową w kierunku Jaspisa.- Dziękuję, że zgodził się Pan, przybliżyć naszym uczniom tajniki magii słowiańskiej. To ogromny zaszczyt wymienić doświadczenia z tak zacną uczelnią. Panna King- Na te słowa zza drzwi wyłoniła się szczupła wysoka czarownica- zaprowadzi Pana do przygotowanego dla Pana gabinetu. W trakcie wieczornej uczty zostanie panu przedstawione grono pedagogiczne. Dziękuję.

Jaspis spojrzał na mnie, a ja dałam mu znać, żeby ruszył za Panną King, kimkolwiek była. Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, Profesor odetchnęła i zajęła fotel naprzeciwko mnie.

– Przepraszam, że ściągnęłam was tutaj kilka dni wcześniej…- Zaczęła.- Jednak jest coś, czym trzeba się zająć, zanim do zamku zaczną zjeżdżać się absolwenci.
– O co chodzi, Pani Dyrektor?- Harry nie wytrzymał, widząc zmartwioną minę McGonagall.
– Coś dziwnego dzieje się w Zakazanym Lesie. W przeciągu ostatnich trzech tygodni zostały znalezione ciała dwóch centaurów, a reszta gdzieś się ukryła, więc trudno ustalić, w jaki sposób zginęły. Wiem, że proszę was o wiele…
– Oczywiście, że się tym zajmiemy.-Ron niemalże uderzył się w pierś.
– Dziękuję. Nikomu nie ufam bardziej niż wam. Pomyślałam, że trzech wyszkolonych aurorów i dwie utalentowane czarownice poradzą sobie z tym zadaniem.

– Trzeba będzie przeszukać Zakazany Las…- Odezwał się po raz pierwszy Corveusz.- Obejrzeć ciała, miejsca ich znalezienia…

– Mamy jeszcze tydzień.- Mruknął Harry.- Najważniejsze, żeby udało nam się ustalić, czy zagrożenie jest realne. Zaczniemy od jutra.

– Świetnie. Rubeus Hagrid powinien okazać się pomocny. Sugeruję, żebyście zatrzymali się w zamku. To ułatwi wiele spraw.

– Z przyjemnością, Pani Profesor!- Wyszczerzyłam się.

– Bardzo się cieszę, bo wasze rzeczy zostały już przeniesione do Wieży Zachodniej, którą oddaję do waszej dyspozycji.- Minerwa podniosła się, dając znać o zakończeniu spotkania.- Do zobaczenia na kolacji.

Ruszyliśmy do wyjścia. Corveusz przytrzymał przede mną drzwi, ale się nie odezwał. Miałam wrażenie, że powietrze wokół nas stało się chłodne, wręcz mroźne. Minęłam go bez słowa. Miałam nadzieję, że jego sypialnia będzie w dużej odległości od mojej. Ciekawe, czy zabrał ze sobą tą… Linę.

 

Miałam wrażenie, że otchłań w moim sercu powiększa się z każdym krokiem dzielącym mnie od Corveusza, gdy wzięłam Hermionę pod ramię i ruszyłyśmy w stronę przydzielonych nam sypialni. Ekscytacja związana z powrotem do zamku przysłoniła jednak wszystko inne. Miałam ochotę wskoczyć do gorącej wanny, a potem zagrzebać się w pościeli i już z niej nie wychodzić.

Pokój, który został mi przydzielony okazał się jednym z pięter wieży. Większość okrągłych ścian zajmowały duże gotyckie okna, z których rozpościerał się widok na jezioro i szczyty gór. Jedną trzecią zajmowała łazienka oddzielona od sypialni kamienną ścianą. Po wejściu do komnaty przywitał mnie skrzek Lyre, który zajmował już żerdź obok mojego łóżka. Mój kufer zajął miejsce przy ścianie. Wzięłam długą gorącą kąpiel przy blasku świec i przebrałam się w kusą koszulkę nocną. Zdążyłam wpakować się do łóżka, gdy ktoś zapukał do drzwi. Nie czekając na zaproszenie, Hermiona wpakowała się do pokoju.

– Nie wybierasz się na kolację?

– Straciłam apetyt…

– Ale nie pogardzisz dyniowymi pasztecikami i domowym winem?- Przyjaciółka pomachała butelką i tacą pełną pyszności. Uśmiechnęłam się szeroko.

 

Kilka kieliszków wina później, a jak się okazało obie nie miałyśmy zbyt mocnej głowy, leżałyśmy na mojej pościeli w półmroku, a z adaptera stojącego na stoliku sączyły się dźwięki muzyki. Hermiona zabrała ze sobą komputer i próbowała odtworzyć na nim kilka swoich ulubionych kawałków, ale ekran zamigotał kilka razy, a potem ostatecznie zgasł. Puściłyśmy więc jakieś wygrzebane z kąta płyty.

– Przypomnij mi jeszcze raz, co się właściwie stało z tobą i Corveuszem…- Przyjaciółka czknęła. A ja zwiesiłam się z łóżka głową w dół, ale robiło mi się niedobrze i musiałam się podnieść.

– Stało, nie stało…- Odpowiedziałam niezbyt przytomnie. – Narzekałam na robotę w św. Mungo, bo to naprawdę gówniana robota, i to dosłownie, a on w pewnym momencie pękł, powiedział, że ma dosyć i wyszedł.

– Ale że tak po prostu?

– Nom. Miałam wtedy ciężki okres…

– Pamiętam. Nie mogłam już słuchać twojego jęczenia.- Przyjaciółka czknęła po raz drugi, wepchnęła sobie pasztecik do buzi i zapiła winem.- Ale że Corveusz wymięknie… Tego bym się nie spodziewała.

Wzruszyłam ramionami i opróżniłam kolejną lamkę bez przerwy, do dna.

– Ale że cię powiało do Polski…- Zaczęła znowu Hermiona, chwiejąc się już lekko.- Ten Jaspis…?- Spojrzała na mnie pytająco.
– Co z nim?- Próbowałam się podnieść, bo poczułam silną potrzebę pójścia do toalety.

– Przespaliście się?- Wyszczerzyła się przyjaciółka.

– Może raz…- Przewróciłam oczami. Hermi patrzyła na mnie świdrująco.- Może kilka razy…

– Widać. Lata za tobą jak pies z wywalonym językiem. Może…?

– Daj spokój, to była tylko zabawa.- Machnęłam ręką i chwiejnym krokiem skierowałam się do łazienki. Ściany rozjeżdżały mi się i zjeżdżały zupełnie jak akordeon.

– Wróci to do ciebie, Wiedźmo.- Hermiona próbowała przekrzyczeć odgłos, który wydobył się z łazienki, kiedy wyrzuciłam z siebie zawartość swojego żołądka.

– Już wraca.- Burknęłam. Nie wiem jak doszłam do łóżka, ale kiedy przebudziłam się kilka lub kilkanaście minut później, Hermiona śliniła się na moje ramię.

 

Po nocny spędzonej na szlajaniu się po korytarzach, poranek był trudniejszy niż się spodziewałam. Słońce wręcz wdzierało się do umysłu, kalecząc moje zmysły jak ostre, ogniste ciernie. Głos Rona, który został oddelegowany, żeby sprawdzić, dlaczego nie pojawiamy się na śniadaniu, brzmiał jak wzmocniony przez magiczną tubę. Rudzielec wykorzystał sytuację, lustrując na zmianę odkryte nogi Hermiony i spodenki od piżamy opięte na moim tyłku. Starając się nie otwierać oczu, przygotowałam miksturę, neutralizującą skutki uboczne nadmiaru alkoholu i wcisnęłam jeden kubek przyjaciółce, która powlekła swoje zwłoki do własnej komnaty. Kiedy już konwulsje przestały targać moim żołądkiem, wyciągnęłam z kufra swoje ulubione ciuchy. Naciągnęłam pelerynę z obszernym kapturem, a jej poły załopotały, przykrywając spodnie moro i czarną ciepłą bluzę. Na wyjściu machnęłam jeszcze różdżką w stronę moich włosów, a one zaplotły się w długi warkocz, który spoczął ciężko na ramieniu, uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze i ruszyłam lekkim truchtem w stronę polany, na której mieliśmy się zebrać. Lyre zataczał kręgi nad moją głową.

Hermiona okazała się nie do końca przygotowana na przeprawy przez leśne gęstwiny. Zastanawiałam się, dlaczego nie przyszła do mnie, żebym pożyczyła jej jakiś ciuch, ale kiedy weszliśmy w gęstwinę przestałam się tym zamartwiać. Szliśmy wąskimi ścieżkami, aż w końcu Harry zarządził podział na dwuosobowe drużyny. Ku mojej wielkiej uldze, zarzucił mi ramię na szyję, oznajmiając, że on „zabiera najwredniejszą wiedźmę”.

Wrednej to on mniej jeszcze nie widział, prychnęłam w myślach, ale puściłam go przodem wąską ścieżką zagrodzoną gałęziami. Czułam na sobie wzrok Corveusza do momentu aż zniknęliśmy za zakrętem. Przez kilka długich minut Harry szedł obok mnie w milczeniu, a nasze kroki skrzypiały na śniegu. Księżyc był w nowiu, ciężko więc było przebić się wzrokiem przez gęstwinę mroku. Wydawało się jakby on sam pochłaniał światło naszych różdżek.

– Tak niczego nie znajdziemy…- Burknęłam. Starałam się przywołać w myślach wspomnienie, które pozwoli mi przywołać Patrnusa, ale każde, które przychodziło mi do głowy, związane było z Corveuszem i przedstawiało się w czarno-białych barwach. W końcu nie wiadomo skąd dotarł do mnie zapach jesiennych liści i popiołu. Rozejrzałam się dookoła, spodziewając się, że właściciel tego zapachu zmaterializuje się przede mą, ale nic takiego się nie stało. To jednak wystarczyło, żeby z końca mojej różdżki wystrzelił srebrzysty kruk, który zaskrzeczał dziko i pomknął przed siebie, łopocząc skrzydłami.

– Dobry pomysł.- Odpowiedział Harry i po chwili do mojego kruka dołączył jego jeleń. Przeczesywaliśmy leśne zaułki już dobrą godzinę, ale jak do tej pory nie zauważyliśmy nic niepokojącego.

– Co się stało z tobą i Corveuszem?- Zapytał w końcu przyjaciel.

– Po prostu… nie wyszło nam.- Starałam się to powiedzieć najbardziej obojętnym tonem na jaki było mnie stać.

– Szkoda. Jak na was patrzyłem, wydawało mi się, że skończycie na ślubnym kobiercu.

– Ale nie skończyliśmy…- Zawrzałam, a potem zdałam sobie sprawę, że chłopak nie miał nic złego na myśli.- Przepraszam. Nie chcę o tym rozmawiać. Wracajmy już.

Jego słowa spowodowały jednak, że gdzieś w środku mnie powiało chłodem. Dotarliśmy do polany jako ostatni. Reszta gotowa była już do powrotu, jednak po krótkiej ożywionej dyskusji zadecydowaliśmy, że łatwiej będzie nam przespać tę noc w namiocie i od rana przeczesywać drugą część lasu.

 

Harry musiał dobrze to przemyśleć, bo z dużego plecaka, który targał na plecach wyjął namiot, ten sam, który służył nam za dom podczas poszukiwać horkruksów. Chłopcy szybko się z nim uporali, dlatego pół godziny później siorbaliśmy już herbatę, siedząc w środku opatuleni kocami. Namiot pełen był drobnych przedmiotów pomocnych nam podczas prawie rocznej tułaczki. Corveusz, który usiadł na wciśniętą w kanapę ramkę ze zdjęciem moich rodziców, spojrzał na mnie, po raz pierwsze od wielu godzin, zdając sobie sprawę gdzie się znajduje. Nie odezwał się jednak, a  ja nie przerwałam ciszy. Z każdą kolejną minutą patrzenia na niego w moim brzuchu narastało łaskotanie, które ostatecznie przyjęło formę kłucia, przypominające okruchy lodu. Miałam wrażenie, że jeśli się tego nie pozbędę, wybuchnę, albo zacznę się płonąć. Nie mogłam do tego dopuścić. Nie tutaj.

– Musimy patrolować okolicę. Cholera wie, co się kryje w tym lesie. Ja biorę pierwszą wachtę.- Rzuciłam i nie czekając na aprobatę Harry’ego, który był szefem całej operacji, wyszłam na zewnątrz. Nie zatrzymałam się jednak przed wejściem, tak jak planowałam. Nogi mnie same poniosły poza granicę bariery, którą roztoczyłam ponad nami. Mój brzuch zalała fala chłodu, opuszki moich palców zamieniły się w kryształki lodu, wokół zerwał się wiatr. Ruszyłam przed siebie, najpierw lekkim truchtem, a potem biegiem. Byle dalej od przyjaciół. Dotarłam w końcu do sporej wielkości stawu, otoczonego gęstwiną. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, dotknęłam czarnej jak smoła powierzchni wody i wywaliłam to z siebie, starając się ograniczyć zasięg. Woda… zamarzła, a szron pokrył dodatkowo okoliczne drzewa. Ból zelżał, ale moje dłonie nadal były lodowato zimne. Opadłam na lód wciąż oddychając ciężko.

– Wszystko w porządku?- Corveusz wyłonił się zza drzew wpatrując się we mnie ciemnymi jak noc oczami. Strach ścisnął mnie za gardło. Modliłam się do wszystkich bogów tego świata, żeby nie był świadomy tego, co się tutaj zadziało.

– Taaak… Poślizgnęłam się na lodzie.- Skłamałam. Czarny postąpił kilka kroków i wyciągnął do mnie rękę. Jego dłoń była ciepła, ale nie na tyle, żeby roztopić lodowy pancerz, który utkałam pod skórą. Postawił mnie na nogach, nie spuszczając oczu z mojej twarzy. Odgarnął zbłąkany kosmyk i dotknął lodowatego policzka.

– Wracajmy już.- Chwyciłam go za nadgarstek i oderwałam jego ciepłe palce od mojej skóry.

– Przepraszam, że cię zawiodłem.- Wyszeptał, a jego oczy błyszczały.- Że cię opuściłem w takim trudnym momencie.

Patrzyłam na niego. Na jego czarne jak smoła włosy i oczy  kolorze nocnego nieba. Patrzyłam i zastanawiałam się, co czuję, a czułam tylko spokój.

– Może po prostu spotkaliśmy się w nieodpowiednim momencie.- Uśmiechnęłam się nieznacznie, chyba trochę gorzko.- Dobrze, że to zrobiłeś. Dzięki temu stanęłam na nogi.

Wahałam się przez chwilę, ale w końcu objęłam go i uścisnęłam. Jego mocne ramiona zamknęły się na moich plecach i przycisnęły mocno do siebie.

– I cieszę się, że masz kogoś, przy kim czujesz się szczęśliwy.- Wyplątałam się z jego objęć i pogładziłam po czarnej czuprynie.- Wracajmy.

 

Tydzień przetrząsania Zakazanego Lasu okazał się płonny. Drugiego dnia zawędrowaliśmy do miejsca, gdzie Hagrid znalazł ofiary mordu, ale oprócz osmalony ciał, nie znaleźliśmy niczego ciekawego. Dokładne oględziny zwłok, którego dokonaliśmy z Corveuszem, wniosły tylko tyle, że prawdopodobnie śmiercionośny cios został zadany magią, a potem sprawdza nieudolnie próbował zatrzeć ślady. Nie udało nam się też namierzyć pozostałych członków stada centaurów, którzy prawdopodobnie porzucili Las. Nie bardzo wiedzieliśmy, co począć z ciałami zmarłych, a na propozycję pochówku, Hermiona stanowczo zaprotestowała, argumentując to świętymi prawami. Zostawiliśmy więc wszystko tak jak było, a Harry zarządził przerwę w poszukiwaniach aż do Nowego Roku. Mieliśmy jednak być czujni. Rozmowa w lesie bynajmniej nie poprawiła sytuacji z Corveuszem. Chłopak dalej był nieobecny i niewiele się odzywał. Częściej za to wodził za mną wzrokiem i nie było mi łatwo odpowiadać na jego spojrzenie. Kiedy nikt nie patrzył, użalałam się bezgłośnie nad sobą.

 

W końcu jednak choinki zostały poustawiane w Wielkiej Sali, a bożonarodzeniowe ozdoby wypuszczone z pudełek. Na dziedziniec zamku co chwilę podjeżdżały karoce zaprzężone w testrale, z których wysiadali kolejni zaproszeni goście. McGonagall biegała w tą i z powrotem, próbując ogarnąć całe zamieszanie. Po śniadaniu porzuciłam towarzystwo i ruszyłam do Hogsmeade, żeby uzupełnić zapasy i dokupić brakujące prezenty. Zainwestowałam też w kilka koronkowych drobiazgów, które miały uzupełnić wieczorny strój. Stwierdziłam, że skoro mam umrzeć samotna, to chociaż piękna. Sytuacji nie poprawił fakt, że znowu wpadłam na Corveusza i przyklejoną do niego Aelin. Pocieszający był jedynie fakt, że Hermiona świetnie rozumiała, co obecnie czuję. Po wigilijnym obiedzie, który spędziliśmy u Hagrida, robiłyśmy wszystko, żeby wprowadzić się w świąteczny nastrój. Odwiodłam ją jednak od pomysłu, żeby pomóc domowym skrzatom przy pieczeniu pierniczków.

 

W bożonarodzeniowy poranek, a raczej południe, obudziły mnie skrzeki Lyre, który dłużej już nie mógł znieść mojego przewalania się w pościeli. Nie miałam jednak ochoty rozpakowywać stosu prezentów złożonego niedaleko mojego łóżka, nie bardzo też miałam ochotę coś jeść. Świetnym planem na najbliższe kilka godzin wydawało mi się zagrzebanie w pościeli i ignorowanie całego świata. Lyre jednak miał co do tego zupełnie inne zdanie. Skrzecząc przeraźliwie, uniósł jedną z niewielkich paczuszek i upuścił mi ja na głowę.

– Przeklęte ptaszysko!- Rzuciłam w niego kapciem, który miałam pod ręką, ale kruk zwinnie uniknął ciosu. Usiadł na żerdzi, kłapnął obrażony dziobem, a potem obrócił się do mnie kuprem.

– No dobrze, już wstaję.- Odwinęłam z rozmachem kołdrę, a tedy mała paczuszka potoczyła się po pościeli. Nie było przy niej żadnej przywieszki z imieniem i nazwiskiem, nie byłam więc w stanie określić, kto może być jej nadawcą. Nie zastanawiając się dłużej zdjęłam wieczko, a na dnie pudełka zamigotał pierścionek, z czarnym jak smoła, błyszczącym kamieniem. Drżącą ręką wyciągnęłam kartkę, na której napisane było tylko jedno zdanie: „Od początku należał do Ciebie”. Odskoczyłam od pudełka jak oparzona, z hukiem zamknęłam wieczko i upchnęłam go głęboko na dnie kufra. Uciekłam do łazienki, nalazłam gorącej wody do wanny i wskoczyłam do niej, zanurzając się po czubek głowy. Nie mogłam jednak usunąć sprzed oczu lekko niedbałego pisma Corveusza. W końcu naciągnęłam pierwsze lepsze ubranie, owinęłam włosy ręcznikiem i z resztą paczek przeniosłam się do Hermiony, gdzie po chwili przymierzałyśmy już nowe swetry od Pani Weasley, a ja nie pamiętałam już o pierścionku z czarnym kamieniem.

Kiedy rozpoczęłyśmy przygotowania do balu, na zewnątrz wirował śnieg, uzupełniając zaspy na błoniach. Mróz skuł lodem część ogromnego jeziora, a księżyc, który zmierzał powoli do pełni, skrzył się na jego powierzchni. Wzięłyśmy długą, gorącą kąpiel w łazience prefektów, a potem przez większość czasu walczyłyśmy z włosami przyjaciółki, które po wielu wysiłkach opadały w końcu lekkimi falami na jej ramiona. Nie miałam pomysłu, co ze sobą zrobić, machnęłam więc różdżką na odczepnego, efektem czego część moich długich włosów przybrała postać ciekawego, warkoczowego splotu, a reszta spłynęła falami na plecy. Suknia, którą zaprojektowała dla mnie jedna z młodych wiedźmowych projektantek przeszła moje oczekiwania. Jej dekolt odsłaniał ramiona, a długie rękawy, ciągnące się do ziemi mieniły się ciemnym granatem, przypominając pióra w kruczych skrzydłach. Pogładziłam kolię, zakupiona na Jarmarku, a srebrny ptak ożył i objął moją szyję swoim chłodnym skrzydłem. Ostatnie spojrzenie w lustro, poprawka makijażu i schodziłam w dół długimi spiralnymi schodami, u stóp których czekała już na mnie przyjaciółka. Jej zielona suknia obszyta tiulem powodowała, że w jej oczach błyszczały żywe szmaragdy.
– Moja pani, to zaszczyć mieć taką piękną kobietę przy swoim boku.- Ukłoniłam się teatralnie i podałam jej rękę, a Hermi zachichotała.- Jeżeli każdy facet będzie na tyle głupi, żeby nie zaciągnąć cię do łóżka tej nocy, ja to zrobię. Albo Ron.- Mrugnęłam, a Hermiona wybuchła śmiechem.

 

Kilka minut później, kiedy już przebiłyśmy się przez tłum „przyjaciół” i dotarłyśmy do udekorowanej w klimatach Krainy Lodu Wielkiej Sali, o mało nie udusiłam się własną śliną, widząc, że zostałam posadzona obok Corveusza. Spojrzałam błagalnie na przyjaciółkę, na co ta zamieniła winietki, uchraniając mnie przed losem żałosnej, porzuconej eks, po prawicy Czarnego i jego nowej miłości. Do sali napływało coraz więcej osób, miejsca powoli się zapełniały. Muzycy przygrywali jakąś spokojną melodię, a lodowe ozdoby mieniły się w płomieniu świec. McGonagall przywitała się krótko i dała znak, że imprezę czas zacząć. Część par ruszyło od razu na parkiet, inne zabrały się do pałaszowania przekąsek. Z satysfakcją przyjęłam fakt, że oczy Corveusza mimowolnie przesuwały się z jego partnerki w moją stronę. Po kilku minutach do tańca porwał mnie Jaspis, potem Ron, który uległ złudzeniu, że moja twarz w określonych sytuacjach znajduje się na wysokości biustu. Wirowałam w objęciach coraz to innych mężczyzn, byle nie wracać do stołu, byle unikać palącego wzroku oczu w kolorze nocnego nieba. Zatraciłam się w tańcu i muzyce, tracąc poczucie czasu.

Dziękując za taniec, ukłoniłam się chłopakowi o włosach w kolorze popiołu, który przedstawił się jako Dorian i rozejrzałam po sali. Otoczony kilkoma dziewczynami Ron musiał opowiadać jakąś wyjątkowo zajmującą historię, bo jego towarzyszki nie odrywały od niego wzroku. Harry kołysał się razem z Ginny, obejmując delikatnie jej wystający już brzuszek, a Hermionę porwał do tańca Jaspis, ku wielkiemu niezadowoleniu Draco Malfoya, który wyglądał teraz jak bóg wikingów.

Po krótkiej ocenie sytuacji stwierdziłam, że chwilowo mam dość tańców i że przyda mi się łyk świeżego powietrza. Na dziedzińcu ciężko było jednak znaleźć zakątek, który nie byłby zajęty przez obściskujące się pary, dlatego skierowałam swoje kroki w stronę mostu, który na szczęście odbudowano już po tym jak Neville wysadził go w powietrze.

Oparłam się o balustradę i obserwowałam zalaną blaskiem księżyca polanę. Kilka minut później zorientowałam się, że nie jestem sama. Kilka metrów dalej o drewniany słup opierał się Corv, który patrzył na mnie w milczeniu. Potrzebowałam tego spotkania. Jeszcze tylko tego jednego. Wyciągnęłam ukrytą w połach sukni srebrną przypinkę w kształcie głowy wilka, podeszłam do niego i przypięłam do jego koszuli.

– Wiem, że sprawy nie ułożyły się między nami najlepiej…- Odpowiedziałam, opierając drżące dłonie na jego klatce piersiowej.- Ale chciałabym, żebyś to miał. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby to trafić do kogoś innego.

Uniosłam się na palcach i ucałowałam jego policzek. Długo, z namaszczeniem. Z jakiegoś powodu wiedziałam, że to pożegnanie. Że już zawsze będziemy bardzo odlegli, pomimo tego, że obok siebie. Odsunęłam się i byłam gotowa odejść.

– Dostałaś mój prezent?- Zapytał ochrypłym głosem, zatrzymując mnie wpół kroku.
– Tak, ale go zwrócę. Uważam, że oddawanie klejnotów rodzinnych to nie jest najlepszy pomysł.

– Mimo wszystko, też sobie nie wyobrażam, że mogłyby trafić do kogoś innego…

Stałam tam i zastanawiałam się, czy powiedzieć, co naprawdę o tym myślę, ale ogarnął mnie nagły niepokój. Coś się zmieniło. Przez moje ciało przeszła dyskretna, mrukliwa fala magii. Magii potężnej, starożytnej. Rozległo się głośne, przeciągłe wycie wilków gdzieś w Zakazanym Lesie. Obudzona falą bijąca wierzba, rozpostarła gałęzie i otrzepała się ze śniegu. Księżyc wyglądał zza ciemnych, niosących okruchy lodu chmur. Cały świat zawisł w drżącym oczekiwaniu na coś lub na kogoś, kto się zbliżał. Miałam wrażenie, że na ścieżce prowadzącej do Hogsmeade zamigotała sylwetka postaci.

– Rusz się!- Trąciłam Czarnego. Podciągnęłam kieckę i puściliśmy się biegiem naprzeciw przybyszowi.

Z zamku wysypali się także Harry, Ron i Hermiona, a za nimi McGonagall z uniesioną różdżką i Draco Malfoy. Przyjaciele musieli wyczuć dokładnie to samo, co my, skoro podążali teraz w ślad za nami. Zatrzymaliśmy się kilkadziesiąt metrów dalej, w napięciu, z uniesionymi różdżkami. W naszym kierunku w istocie kroczyła zakapturzona postać. Z Sali Głównej docierał do nas dźwięk muzyki i śmiechy rozbawionych, niczego nie świadomych gości. Nieznajomy poruszał się z gracją drapieżnika, bezszelestnie, ciszej niż północny wiatr, który miotał poły jego płaszcza, odsłaniając przytroczone do pasa sztylety. Zbliżał się powoli, spokojny, niewzruszony, krok za krokiem zmniejszając dzielący nas dystans. Zatrzymał się kilka metrów przed nami, bez słowa. Wiatr zmienił swój kierunek, niosąc jego zapach. Popiół i jesienne liście.

Opuściłam różdżkę i wystąpiłam przed szereg, dając znać uniesioną dłonią, że wszystko jest pod kontrolą. Zbliżyłam się do nieznajomego, a on pozwolił, żeby wiatr, który znowu zmienił swój kierunek zsunął jego kaptur. Jego ciemnozielone oczy przemknęły po twarzach moich przyjaciół, żeby ostatecznie spocząć na mnie. Wiatr targał ciemnobrązowymi, sięgającymi mu ramion włosami, a na wąskich ustach malował się ledwie zauważalnych uśmiech. Jego przystojna twarz była majestatyczna, spokojna; była twarzą wojownika, który widział więcej niż niejeden człowiek.

– Witaj, Wiedźmiątko.- Przedłużone kły błysnęły drapieżnie, kiedy wypowiedział te słowa. Pomimo kosmyków włosów targanych przez wiatr trudno było nie zauważyć lekko spiczastych uszu Fae, Aen Seidhe, Starszego Ludu.

– Witaj, Książątko.- Uśmiechnęłam się.

Rowan Biały Cierń stał naprzeciwko mnie u progu Zamku Hogwart. To nie mogło dziać się naprawdę.

„Dobrze cię widzieć… niepoobijaną jak śliwkę”- Mówiło jego spojrzenie. „Grzeczniej! Dopiero, co wpadłeś. Szkoda byłoby wyrzucać cię na bruk”.- Odpowiedziałam w myślach i byłam pewna, że zrozumiał. Na jego ustach pojawił się wilczy uśmiech.

– Znalazłem wasze konie – Powiedział już na głos, przechylając lekko głowę w stronę grupki centaurów, które szły za nim posłusznie. Mogłam przysiąc, przez moment błysnęła srebrna nic utrzymującej ją mocy. – Strasznie pyskate.

– Jak śmiesz! – fuknęła Hermiona, przepychając się w naszą stronę.

– Spokojnie, Hermi…– próbowałam ją uspokoić, ale przyjaciółka zawrzała. Śnieg wokół niej stopniał. Rowan obserwował ją z niewzruszonym wyrazem twarzy. Rejestrował każdy jej najmniejszy ruch, każde drgnięcie włosa.

– To są centaury. – zrobiła krok w jego stronę z zaciętą miną.

– I czemu pozwalacie swoim centaurom biegać bez smyczy? – zakpił. Potem zerknął na mnie. „Po poznaniu ciebie mogłem się spodziewać, że wszystkie Wiedźmy będą… pyskate”.

– On cię tylko prowokuje, daj spokój – Odezwał się milczący do tej pory Czarny.

– Puść ich!–Burzyła się Hermiona, unosząc różdżkę. Książę nie odpowiedział. Przyglądał jej się uważnie, w końcu zerwał nicie utrzymujące centaury.

– Dziękujemy ci za pomoc. Jednak nigdy nie nazywaj centaurów końmi – jeden z nich splunął mu pod nogi, a potem stanął dęba, a jego przednie kopyta zafurkotały przy głowie wojownika. W oczach Białego Ciernia zapłonął tak dobrze znany mi płomień złości, ale nie poruszył się. Zamiast tego wskoczyła między nich Hermiona.

– To chcesz mnie zabić czy osłonić?

– Może wejdziemy do środka? – odezwał się w końcu Harry.

– Chwila, chwila – Nie dawała za wygraną Hermiona. – Kim jesteś?

– Jestem Rowan, wojownik Fae. – odezwał się mężczyzna.

– Książę Rowan- dodałam, wyszczerzając się. Ten uciszył mnie spojrzeniem.

– Przychodzę w pokoju. – uniósł dłonie w obronnym geście.  „To lepsza opcja- pomyślałam- Biorąc pod uwagę, że pozabijałby nas wszystkich zanim ktokolwiek zdążyłby nawet mrugnąć.”

– Poznaliśmy się w Twierdzy Cieni – dodałam.

– My również – niespodziewanie dla wszystkich odezwał się Draco. Rowan uścisnął jego dłoń mocno i krótko. Wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, dlaczego zmiana w sposobie poruszania się Dracona wydała mi się taka znajoma.

– A ty jesteś…? – zwrócił się do przyjaciółki Rowan.

– Wściekła – zacisnęła usta.

– To jest Hermiona, to Harry Potter i Ron Weasley. A to Corveusz Switch. –Wyręczył mnie Draco.– Zapraszamy do zamku.

Hermiona obróciła się na pięcie, prawie przewracając się o własną suknię i ruszyła przed siebie, dając wyraźny znak, że ona bynajmniej nie zaprasza.

W drodze do zamku całą uwagę Rowana zajął Draco, który chciał się uzupełnić informacje z ostatnich kilku miesięcy. Większość z nich była z czasu mojego pobytu tam, więc co nieco byłam w temacie. Wzrok Fae mówił mi jednak, że w niektórych sytuacjach milczenie jest złotem, a ja- wyjątkowo- miałam ochotę go posłuchać. W Holu Głównym zatrzymaliśmy się przed wejściem do Wielkiej Sali, gdzie Hermiona wirowała właśnie w objęciach Oliwiera Wooda.
– Przepraszam, ale ktoś mi właśnie ukradł partnerkę…- Malfoy klepnął Rowana po plecach jak starego druha i zniknął w tłumie, najprawdopodobniej z zamiarem odbicia Hermiony.

– Zanim opowiesz mi, co tutaj właściwie robisz, może porwiesz mnie na parkiet, Książę?- Oparłam się o drzwi i zlustrowałam go od stóp do głów.

– Nie, dzięki. Jeśli tańczysz tak koślawo, jak rzucasz sztyletami, mógłbym nie wyjść z tego cało…- Jego usta wykrzywił szelmowski ale zauważalny uśmiech. W soczyście zielonych oczach zamigotały płomyki, kiedy jego wzrok przesuwał się po mojej twarzy, odkrytych ramionach i długiej, ciemnogranatowej sukni.
– Dobrze cię widzieć, Czarnoskrzydła…- Jego twarz złagodniała, a dłoń dotknęła kolii na mojej szyi. Ciepłe opuszki palców przypadkowo musnęły chłodną skórę mojego ramienia, a magia wewnątrz mnie zamruczała. – Szczególnie, kiedy wyglądasz w końcu jak kobieta.

– Chyba jednak cię uściskam, bo wiem, jak bardzo tego NIE LUBISZ.- Odgryzłam się.

Nim zdążyłam jednak zrobić jakikolwiek ruch, chłopak zagarnął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. Otoczyła mnie przyjemna, ciepła aura. Oparł policzek o moją głowę i wciągnął głośno powietrze. W końcu wypuścił mnie z objęć i odsunął się, wpatrując w Hermionę, która rozmawiała teraz z Ronem.
– Wiecie, że macie tutaj Strażniczkę Ognia?- Odezwał się w końcu.

– Hermiona?- Zapytałam, a on przytaknął lekkim skinieniem głowy.- Tak przeczuwałam. Od kilku dni dziwnie się zachowuje.

Obserwowaliśmy przez chwilę, jak przyjaciółka rozmawia, popijając z kieliszka. Przez tłum przepchał się do nas Harry:

– Przepraszam, że wam przeszkadzam, ale muszę porwać twojego księcia. Rowan, pozwolisz?

„Znajdź mnie później, książątko”- Spojrzałam na niego spod rzęs.

„ Nie odmówię sobie polowania”- Popatrzył na mnie przez ramię, odchodząc razem z Harry’m.

Nie, to na pewno nie działo się naprawdę.

Jak tylko zniknął za rogiem, zmaterializował się przede mną Jaspis, który ośmielony najwyraźniej kilkoma lampkami wina, wymruczał mi do ucha, że „nie spotkał jeszcze takiej seksownej czarownicy” i pociągnął mnie na parkiet. Brązowowłosy przycisnął mnie do siebie, a ręka, którą podtrzymywał mnie w pasie, dyskretnie ale zdecydowanie zmierzała w kierunku mojego tyłka. Znosiłam to przez dwa kawałki, ale kiedy szatyn spojrzał na mnie maślanym wzrokiem i odgarniając kosmyk włosów z mojej twarzy, wychrypiał, że mnie kocha, stwierdziłam, że wystarczy mu zabawy na dziś. Pociągnęłam go za sobą ledwie oświetlonymi korytarzami z zamiarem położenia go do łóżka.
– Kocham Cię, Emmo!- Bełkotał po raz nie wiadomo który, kiedy zatrzymaliśmy się przed drzwiami, prowadzącymi do gabinetu nowego nauczyciela Magii Słowiańskiej. Chłopak nie wypuszczał mnie ze swoich objęć, opierając się na mnie jak na stojaku. Otworzyłam drzwi uderzeniem magii, a kiedy przekroczyliśmy próg, złapał moją twarz i wpił się w moje usta.
– Jaspis, daj spokój.- Próbowałam go od siebie odepchnąć, ale jego ramiona były mocno zakleszczone na mojej talii.

– Ostatnim razem nie narzekałaś…- Wydyszał, a na te słowa gniew chwycił mnie za gardło. Zadziałałam automatycznie, wykonując ruchy, które Rowan tłoczył mi do głowy podczas katorżniczych treningów. Chwyciłam go za nadgarstek i odgięłam rękę pod takim kątem, że kończyna zatrzeszczała a on jęknął z bólu, padając na kolana.

– Jedno słowo i złamię ci rękę.- Wywarczałam, górując nad nim. Oprzytomniał. Patrzył na mnie zdziwionymi, załzawionymi z bólu oczami, ale się nie odezwał. Puściłam go i wyszłam bez słowa.

 

Energicznym krokiem zmierzałam w stronę Wieży Zachodniej, poprawiając części mojej garderoby. Kiedy weszłam w mrok za zakrętem korytarza usłyszałam tuż przy mnie gardłowy, niemal warczący głos:

– Długo ci z nim zeszło.- W światle latarni pojawiła się twarz Fae, opartego o chłodny kamień.

– Ty draniu, nie przyszedłeś mi z pomocą!- Fuknęłam.
– Wiedziałem, że sobie poradzisz…

– Gdzie ci mężczyźni…?- Przewróciłam oczami. Rowan położył mi dłoń na ramieniu i pchnął przed siebie.

– Chodź, czekamy już tylko na ciebie.

Uniosłam brwi

„Przecież chciałaś wiedzieć, po co tu przybyłem…”- Odpowiedział mi spojrzeniem.

– Myślałam, że się za mną stęskniłeś.- Wyartykułowałam swoje myśli. Książę nie odezwał się, ale czułam, że się uśmiechnął.

 

Kiedy dotarliśmy do Pokoju Wspólnego Wieży Zachodniej przyjaciele rozłożyli się już na kanapach. Do zacnego grona dołączył Draco, który odprowadził mnie spojrzeniem do wielkiego fotela, kiedy Rowan przepuścił mnie w przejściu i zamknął za mną drzwi. Hermiona, która ukryła stopy pod obszerną sunią, patrzyła na mnie pytająco, zastanawiając się zapewne, gdzie zniknęłam, ale dałam jej znać, że opowiem jej wszystko później. Fae skrzyżował ręce i oparł się biodrem o oparcie mojego fotela. Moc bijąca z jego ciała ogrzewała moje plecy. Miałam ochotę odwrócić się i spojrzeć w jego twarz, ale nie miałam odwagi. Oczy Corveusza obserwowały nas oboje.

– Zostałem przysłany przez Elide, Panią Aen Seidhe, żeby was ostrzec… – Zaczął Rowan. Coś się zmieniło. Nie użył określenia: „Moja Królowa”.- Raz na pięćset lat następuje Koniunkcja Sfer, otwierają się wrota, dzięki którym energia przepływa swobodnie między nakładającymi się światami. Trudno jest przewidzieć skutki tego otwarcia: czasem Ziemię zalewa energia, która wspomaga jej rozwój, czasem do naszej przestrzeni przenikają byty, które uczą się z nami współżyć, a czasem świat ogarnia chaos, chaos który niszczy i zabija. Ten czas się zbliża, a aktywność energii w waszym rejonie wskazuje, że musicie być czujni.

Wśród całego naszego grona zapadła pełna napięcia cisza.

– Przygotowani na wszystko.- Dodał, widząc, że nikt nie kwapi się do rozmowy. Chłopcy popatrzyli po sobie, a ja nie odrywałam wzroku od Hermiony, której oczy zaszły mgłą. Miałam wrażenie, że jej magiczna aura skwierczy jak rozżarzone węgle.

– Myśląc czysto teoretycznie…- Odezwał się w końcu Corveusz.- Jeśli te całe wrota się otworzą i wyjdzie z tego jakieś paskudztwo, jesteśmy ugotowani?

– Można ta powiedzieć…
– A gdzie wy w tym wszystkim jesteście, Leśni Ludzie?- Zapytał aż nazbyt bojowym tonem Ron.
Rowan nie odpowiedział. Podobnie jak ja wpatrywał się w Hermionę, w oczach której pojawiły się płomienie. Jej aura pęczniała jak prażona kukurydza, wzbierała na sile. Dopadłam do niej w jednym skoku jak lwica, odpychając jednocześnie siedzącego obok niej Harry’ego. Zagłębiłam się w studni swojej mocy, zdecydowanie za szybko i wypchnęłam ją, otaczając ją barierą, odcinająca dopływ powietrza. Jej magia wybuchła, a moja magiczna bariera przejęła cały jej impet. Siła wybuchu odrzuciła mnie do tyłu, ale dzięki Rowanowi, który chronił moje tyły zdołałam utrzymać się na nogach.

– Dusi się, ona się dusi!- Draco, który przypadł do nas, warknął na mnie wściekle. Rzeczywiście przyjaciółka wiła się na podłodze, łapiąc się za gardło z braku powietrza, które wyrwałam z je płuc; płonąc żywym ogniem.

Bariera pękła, a od wpływem tego zabiegu ogień wezbrał na sile. Jej suknia popielała szybko.

– Hermiono!- Przypadł do niej Draco, ale naraz odskoczył rycząc wściekle  bólu, z bąblami na poparzonych dłoniach. Rowan wyciągnął ręce w stronę Hermi, a Malfoy warknął ostrzegawczo.

– Musimy ją schłodzić. Inaczej się przegrzeje. Jej moc ją pochłonie, pożre.- Ton Księcia tchnął chłodem opanowanego wojownika. Mierzyli się przez chwilę wzrokiem, a w końcu blondyn skinął głową. Ogień można było zwalczyć na dwa sposoby: poprzez silniejszy ogień bądź lód.

Ciało Rowana otoczyło się białymi płomieniami, a on sam wziął Hermionę w ramiona.

– Łazienka prefektów! Szybko!- Cząstka mocy, którą posłałam, żeby otworzyć drzwi wybiła je z zawiasów.

– Ostrożniej!- Warknął Rowan. Zignorowałam jednak jego ostrzeżenie, przypominając sobie jego własne słowa, mówiące mi kiedyś, że każde, niekontrolowane przebicie jest zgubą dla właściciela mocy. Nie pozwolę, żeby przyjaciółka spłonęła żywcem! Obniżyłam temperaturę na mijanych korytarzach do tego stopnia, że z ust chłopaków, którzy biegli za nami wydobywała się mgła. Mknąc obok Rowana dźwigającego przyjaciółkę starałam skupić się na tym, żeby w otchłani lodu schodzić niżej i niżej, pobierać jeszcze więcej mocy. W końcu dopadliśmy do pomieszczenia, a drzwi ustąpiły pod naporem magii, która nas otaczała. Basen napełnił się szybko, a kiedy Rowan złożył w nim Hermionę woda od razu zawrzała. Nie zastanawiając się dłużej wskoczyłam do wody, a moje otoczone lodem ciało zasyczało przy zetknięciu z wrzątkiem. Zaczęłam uwalniać swoją moc. Woda ochłodziła się, przestała wrzeć, ale nadal była ciepła. Pobrałam jeszcze więcej i z całą mocą starałam się otoczyć ciało przyjaciółki. Lód wypełznął z łaźni i skuł podłogę i ściany, aż po sufit. Fae zatrzymał lodową falę oddzielając ich od nas ognistą tarczą. Lód który ze mnie wypełzał stawał się chropowaty, coraz bardziej popękany, odłamki zaczynały mnie kaleczyć, wywołując fale bólu. Książę uklęknął obok mnie i zmusił mnie, żebym na niego popatrzyła.

– Nie uratujesz jej, jeśli sama siebie zniszczysz, Czarnoskrzydła.

Ale ja nie miałam zamiaru go słuchać, dopóki Hermiona nie była bezpieczna. Moja magia, która miała teraz postać okruchów lodu o ostrych krawędziach rozrywała moje ciało od środka. Powoli traciłam kontakt z rzeczywistością. Rowan syknął. W końcu coś plusnęło. Poczułam, że energia Hermiony zapada się jak umierająca gwiazda. Rozchyliłam powieki. Przyjaciółka przestała płonąć. Mój lód przebił się przez jej ogień. Odetchnęłam i uśmiechnęłam się, chociaż moje ciało zamieniało się w lodową rzeźbę. Poczułam jeszcze jak silne, gorące, pokryte tatuażami ramiona wyciągają mnie z wody, a moja głowa zostaje oparta na twardej jak skała piersi. Ogień, który mnie otoczył, skwierczał, niósł ze sobą majestatyczny spokój i siłę. Zapachniało jesiennymi liśćmi i popiołem. Zapadłam się w ciemność.

 

 

Świadomość wróciła mi na chwilę, kiedy Książę Fae wnosił mnie do mojej sypialni. Warcząc na przyjaciół, szczelnie zamknął im drzwi przed nosem, dalej otaczając mnie białymi, przyjemnie ciepłymi płomieniami.

– Na bogów, jaki tu burdel.- Skrzywił się.

– Wszystko słyszę.- Burknęłam. Chciałam potargać jego czuprynę, ale nie byłam wstanie podnieść ręki. Najdrobniejszy nawet ruch powodował miliony igiełek wbijających się w moje ciało.

– Śpij, Wiedźmiątko…- Położył mnie ostrożnie na łóżku, a potem sam położył się obok.- Pobędę tu z Tobą przez chwilę.

– Jak za starych dobrych czasów?- Uśmiechnęłam się lekko. Pokiwał głową.- A czy tak jak za starych dobrych czasów, po wszystkim czeka mnie kara za nieposłuszeństwo?- Wyszczerzyłam się, a potem skrzywiłam z bólu. Potwierdził kolejnym skinieniem.

To była ostatnia rzecz, którą pamiętam z tego dnia.

 

 

Przez kolejnych kilka dni, ile- tego nie byłam w stanie zliczyć, noc zlewała mi się z dniem, naprzemiennie budziłam się i zapadałam w głęboki sen. Świadomość wracała mi tylko częściowo, czasem towarzyszyła jej nocna pustka, czasami ubarwiały ją zielone oczy wojownika Fae.

Tego dnia po raz pierwszy wróciłam do pełni zmysłów. Magia znów delikatnie buczała w moim wnętrzu, nieśmiało wyłaniała z otchłani lodowy wierzchołek. W komnacie było ciepło i przeraźliwie cicho, a także sterylnie czysto. Koronkowe fatałaszki, zakupione przed Bożym Narodzeniem złożone były na wieku wielkiej drewnianej skrzyni, stojącej pod oknem, przez które wpadały do środka miękkie promienie zimowego słońca. Chciałabym zobaczyć minę Rowana, przez palce którego przesuwały się moje koronki, byłam bowiem pewna, że Książę osobiście zajął się porządkowaniem sypialni.

Zsunęłam się powoli z łóżka i zachwiałam pod wpływem własnego ciężaru. Moje ciało było w pełni skupione na odnawianiu zasobów magii, ciągle więc byłam bardzo słaba. W głowie mi huczało. Miałam wrażenie, że w miejscu, gdzie normalnie powinien być żołądek, miałam studnię bez dna, której nie podołają nawet Hogwardzkie domowe skrzaty. Przebrałam się w codzienne ubranie, a moje włosy splotły się w długi warkocz. Zarzuciłam jeszcze pelerynę na ramię i otworzyłam drzwi prowadzące na korytarz. Nie ruszyłam się jednak, wpatrywałam się w przejście podejrzliwie. Jak na Rowana, to wszystko było zbyt proste. Powoli wyciągnęłam dłoń, a kiedy ta trafiła na przezroczystą ścianę, powierzchnia styku lodu i płomieni zasyczała ostrzegawczo.

– Przeklęty drań!- Wyrzuciłam z siebie. A potem wyplułam jeszcze kilka dodatkowych epitetów. Normalnie bym się nie cackała, jednak teraz nie chciałam przerywać procesu, który jeszcze się nie zakończył.- Wypuść mnie! Jestem cholernie głodna!- Ryknęłam.

Fae musiał mnie usłyszeć, bo ognista bariera zniknęła. Moje policzki owiało chłodne, zimowe powietrze.

 

Wielka Sala była prawie pusta. Kilku czarodziejów kończyło jeść obiad. Przysunęłam do siebie miskę z pieczonymi ziemniakami i zaczęłam ją opróżniać, nie siląc się nawet na porcjowanie jej zawartości na mniejsze talerze. Dobierałam się właśnie do makaronu ze szpinakiem, kiedy Książę opadł bezszelestnie na miejsce naprzeciwko mnie i wbił we mnie swoje zielone spojrzenie.

– Witaj, książątko!- Wymlaskałam pomiędzy kolejnymi kęsami pożywienia.

– Witaj, wiedźmiątko!- Odpowiedział przez zaciśnięte zęby. W jego oczach narastał gniew, choć jego twarz była niewzruszona.

– No co?!- Nie przestawałam pałaszować.- Mnie nie pytaj, ja nic nie wiem.- Zrobiłam niewinną minę.

– Jak dojdziesz do siebie, zapłacisz mi na wszystkie dni niańczenia!- Warknął.

– Okej! Dam ci znowu potrzymać moje koronki, wystarczy?- Wyszczerzyłam się. Jego ponure oblicze złagodniało.- No dobrze już, miałeś rację, jak zwykle, ale… dałam radę.- Potargałam go po brązowej czuprynie, a on kłapnął zębami w odpowiedzi.

 

Przez kolejnych kilka dni kręciłam się po zamku bez celu, nadal zbierając siły. Przetrząsałam bibliotekę, poszukując czegoś o Koniunkcji Sfer, na stoliku w komnacie piętrzyły się więc księgi ze starymi legendami o niejasnym znaczeniu. Codziennie też obserwowałam wspólne treningi Hermiony i Księcia Fae. Przyjaciółka robiła imponujące postępy z każdym dniem, pomimo tego, że Rowan dawał jej fory. Widziałam pełnię możliwości Białego Ciernia i wiedziałam, że gdyby przełączył by się na tryb wyrachowanego zabójcy, Hermi zorientowała by się, że nie żyje dopiero w zaświatach i nie pomogła by jej przy tym żadna z form jej magii. W każdej wolnej chwili wymykałam się do Pokoju Życzeń, żeby doskonalić umiejętności przekazane mi przez Wiedźminów i samego Rowana: strzelanie z łuku, rzucanie sztyletami, walka mieczem i walka wręcz. Nadal daleko byłam od mistrzostwa, gubiłam rytm, traciłam równowagę. Pocieszał mnie jednak fakt, że Książę, który z samej natury był drapieżnikiem, wyrabiał odruchy przez ostatnich 300 lat. Miałam świadomość, że w walce z przeciwnikiem, który miał choć minimalne pojęcie o zabijaniu, furia Hermiony, która często dawała jej przewagę w towarzyskich potyczkach, miała niewielkie szanse.

 

Tego dnia dodatkowo zaserwowałam sobie bieg po błoniach, pierwszy od dłuższego czas. Sapałam zupełnie jak Hogwart Express, a gardło paliło mnie żywym ogniem, kiedy z wielkim bólem pokonywałam kolejne metry. Do Wieży Zachodniej wróciłam kompletnie pozbawiona sił. Nim pogrążyłam się w głębokim śnie, dałam tylko radę wziąć ciepłą kąpiel i napełnić żołądek. Śniło mi się, że lód niekontrolowanie skuwa moje ciało, wdziera się do gardła, zalewa serce, które przestaje bić, a ja staję się martwa, obojętna. Obudziło mnie przerażenie związane z uczuciem spadania. Otworzyłam oczy. W komnacie było ciemno, a ciszę przerywał szmer miarowego oddechu. Rowan spał spokojnie na drugim brzegu łóżka, zupełnie tak jak spaliśmy w Twierdzy Cieni, kiedy raz za razem dochodziło u mnie do przebicia, a on pilnował, żebym przez sen nie zmiotła z powierzchni ziemi okolicznych budynków albo moje ciało zamieniło się w lodową figurę, w której na mnie nie było już miejsca. Brązowe kosmyki opadały częściowo na jego spokojną, łagodną teraz twarz, a ja nie mogłam oderwać od niej oczu. Powstrzymałam się od dotknięcia jego marmurowego policzka i położyłam się na swoim brzegu łóżka. O poranku nie dałam po sobie poznać, że wiem o tym, że Biały Cierń wkrada się do mojego łóżka po tym jak zapadnę w sen, żeby zasnąć na drugim jego brzegu i uciec nim nastanie świt.

 

Kolejnego dnia przedpołudnie spędziłam w towarzystwie Lyre, który wrócił z kilkudniowej wyprawy potargany i cholernie głodny. Po raz nie wiadomo który przewertowałam zapisy mitologii i legend, a kiedy znudziło mnie to doszczętnie, postanowiłam poszukać moich towarzyszy. Ćwiczenia Hermiony i Rowana zyskały na intensywności, dlatego widywałam ich ostatnio w przelocie. Przypomniało mi się jednak, że przyjaciółka mówiła coś o porządkowaniu gabinetu, przyjęła bowiem propozycję McGonagall powrotu do funkcji zastępcy dyrektora. Skierowałam więc swoje kroki w kierunku dobrze znanego mi pokoju.  Nie siląc się na uprzejmości, nacisnęłam na klamkę, a kiedy drzwi się otworzyło zmroziło mnie od stóp do głowy. Rowan pochylał się nad Hermioną trzymając w swoich rękach jej dłoń. Odskoczyłam zaskoczona i zatrzasnęłam wrota nim Książę zdążył nawet mrugnąć. Płomyk, który tlił się gdzieś tam w centrum mojego lodowego serca zgasł, moje myśli wygładziły się, a zmysły wyostrzyły. Wróciłam do Wieży Zachodniej, a korytarze, którymi przeszłam pokryły się lodem. Za oknem rozszalała się wichura, ale bynajmniej nie była to sprawka mojej mocy. Resztę dnia spędziłam samotnie w Pokoju Wspólnym, rzucając do tarczy utworzonymi przez moją magię, ostrymi jak brzytwa lodowymi piórami. Każde z piór przecinało ze świstem powietrze i wbijało się w ścianę z cichym stukiem.

– Co tu tak zimno?- Na fotelu obok mnie rozsadziła się Hermiona, wyrywając mnie z letargu. Rowan stał z założonymi na biodrach rękami i patrzył na mnie, a zapach liści i popiołu unosił się w powietrzu.

– Nie miał kto wzniecić płomieni.- Odpowiedziałam obojętnie. Milczeliśmy, a Rowan dalej nie spuszczał ze mnie wzroku. W końcu Hermiona mruknęła coś, że idzie spać i zmyła się na górę. Przełknęłam wielką gulę, która urosła mi w gardle i zmusiłam się do uśmiechu. Bardzo zależało mi na przyjaźni Księcia, nie mogłam tego zepsuć z powodu takiej głupoty. Starałam się wykrztusić z siebie pytanie o postępy Hermiony, ale potem stwierdziłam, że nie chce mi się odzywać. Patrzyłam w jego zielone oczy, na jego przystojną twarz z przekonaniem, że przetrwałam już tyle, że przetrwam także i to. Fae dalej nic nie mówił, usiadł obok mnie, objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. Otoczyło mnie przyjemne ciepło.

– Nie wiem, co cię gnębi, ale chciałbym, żebyś wiedziała, że nie jesteś z tym sama.

Zesztywniałam, słysząc te słowa. Moje ręce nieśmiało oplotły się wokół jego talii.
– Dziękuję.- Mruknęłam, przytulając się do niego.

– Zmieniłaś się.- Odgarnął z twarzy moje włosy.- Przestałaś pachnieć nim.

– Nim?- Zdziwiłam się.
– Corveuszem. Nie masz na sobie jego zapachu, który czuć było wyraźnie w Twierdzy .

– Jakie to ma znaczenie…- Wzruszyłam ramionami.

– Dla Fae to oznaka, że zerwała się łącząca was nić.

– Niektóre rzeczy się zmieniają…- Odsunęłam się od niego. Dotknął mojego policzka. Jego ciepłe palce przesuwały się po mojej skórze.
– Teraz pachniesz powietrzem w trakcie ciepłego letniego deszczu, pachniesz burzą.- Jego wzrok zatrzymał się na moich ustach. Nie odpowiedziałam. Moje zmysły śmiertelnika dalekie były od wyłapania tej woni. Zbliżyłam swoje usta do jego twarzy i ucałowałam kącik jego ust. Wyplątałam się z jego objęć, a potem chwyciłam go za rękę i pociągnęłam za sobą.

– Chodź. Nie chcę dzisiaj spać sama.- W odpowiedzi Fae uśmiechnął się.- I nie musisz zmywać się, zanim się obudzę…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Inna forma Magii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz