A postcard from Azkaban…

     Obudziły mnie krople deszczu rytmicznie bębniące o szyby dormitorium Wieży Wschodniej. W zamku panował półmrok, a powietrze pachniało, zbliżającą się wielkimi krokami, jesienią. W pokoju wspólnym, na starym drewnianym stole znalazłam kawałek pergaminu, na którym Czarny napisał, że wybrał się do rodziców w jakiejś pilnej sprawie. Nic nie wskazywało, żeby ten melancholijny nastrój dzisiejszego dnia, przerwało jakieś przewrotne wydarzenie. Po śniadaniu, jednym machnięciem różdżki rozpaliłam w kominku i rozsiadłam się w fotelu, zagłębiając się w „Najczarniejszą magię i jak się przed nią bronić”. Naukową atmosferę, którą roztoczyłam wokół siebie przerwała brązowo-szara sowa, która przyniosła mi list od Williamsona, chcącego się spotkać jeszcze dziś w Hogsmeade. Wiadomość szczerze mnie zdziwiła, ale postanawiając nie popadać w paranoję, odpisałam, że chętnie się z nim spotkam w Trzech Miotłach około godziny dwunastej. Pół godziny przed zaplanowanym spotkaniem przebrałam się w jeansy i przylegający do ciała, czerwony sweterek, zarzuciłam szatę na ramiona, różdżkę i kilka monet schowałam do małej torebeczki, która dzięki Zaklęciu Bezdenności, zdawała się nie mieć dna i ruszyłam w kierunku czarodziejskiej wioski.
     Kiedy dotarłam na miejsce spotkania, Williamson już siedział przy jednym ze stolików, nerwowo przekładając coś w rękach.
– Witaj, jak się masz?- zapytałam, podchodząc do niego, a on uśmiechnął się tylko lekko. Było coś dziwnego w tym uśmiechu
– Chciałeś ze mną rozmawiać- dodałam.
– Nie tutaj- ściszył głos- sprawy zawodowe. Harry chciał, żebyś rzuciła na coś okiem.
     Wstał i ruszył przed siebie, zachęcając mnie, żebym poszła na nim. Nie podobało mi się to. Coś było nie w porządku. Gdyby Harry chciał, żebym pomogła Williamsonowi na pewno osobiście by mnie o to poprosił. Poza tym, dlaczego spotykamy się tutaj, skoro mogliśmy załatwić wszystko w Kwaterze Głównej? Spojrzałam człowieka, idącego przede mną. Szedł bardziej pewnie siebie, niż zwykle. W końcu zatrzymał się w jakiejś ciemnej uliczce, rozejrzał się dookoła i powiedział:
– Przepraszam, że spotykamy się tutaj, ale musisz mi pomóc. Inaczej Harry wyrzuci mnie z roboty- starał się zrobić wrażenie zdesperowanego. Nic nie odpowiedziałam, widząc jak coraz bardziej się denerwuje.
– O co chodzi?- przyjrzałam mu się uważnie. Jego aura wariowała.
– Wydaje mi się, że znalazłem coś istotnego w sprawie Covinga- wyciągnął rękę, podając mi grubszy zeszyt, obłożony w skórę. Wyciągnęłam rękę, nie do końca pewna, czy  to dobre posunięcie. Otworzyłam go i kartka po kartce przeglądałam jego zawartość, która składała się z wycinków z Proroka, zdjęć, jakiś zapisków, map, a wszystko porozrzucane było bez ładu i składu.
     Nagle wszystko wokół zaczęło wirować. Ciemna ulica i Williamson rozmazali się w wirze, który zaczął mnie wciągać. W przerażeniu, wypuściłam zeszyt z rąk, ale było już za późno. Stałam już po kostki w rozmokłej ziemni, w ciemnym lesie, nie wiadomo gdzie. Zaklęłam pod nosem. To musiał być świstoklik. Rozejrzałam się dokoła. Ciężka mgła unosiła się na wysokość dolnych gałęzi drzew. Było zimno i wilgotno. Miałam wrażenie, że chłód przenika mnie do szpiku kości. Nie byłam w stanie ocenić, czy w miejscu, w którym się znalazłam był dzień, czy noc. Las był po prostu zbyt gęsty.
– Witaj, Emmo Garner. Nie byłem pewny, czy zaszczycisz mnie swoją obecnością- usłyszałam za sobą mocny, zimny głos. Strach ścisnął mnie za gardło. Odwróciłam się na pięcie, by stanąć oko w oko z nieziemsko przystojnym, bladoskórym mężczyzną o ciemnych włosach i oczach koloru płonącego szkarłatu. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, dzięki któremu dojrzałam parę wydłużonych kłów. Twarz i oczy pozostawały jednak tak samo bez wyrazu jak wcześniej. Bez dwóch zdań był to… wampir.
– Wybacz, że nie przedstawiłem się. Jestem Aro- skłonił się nisko.
– Szkoda, żeby taka ślicznotka skończyła jako stek na dzisiejszym obiedzie- zaczął poruszać się po okręgu, nie zmniejszając jednak między nami dystansu, jakby chciał sobie mnie obejrzeć z każdej strony. Serce waliło mi jak oszalałe, a krew uderzała do głowy. Czułam jakby moje zmysły wyostrzyły się chociażby dwukrotnie. Z całych sił starałam się uspokoić i myśleć logicznie. W pamięci odszukiwałam sposoby walki z tymi duchami. Było ich niewiele, biorąc pod uwagę, że byli przecież martwi. Miałam dwie głównie możliwości do wyboru: sosnowy kołek albo srebro, pomijając światło słoneczne i wodę święconą, których działanie nie było do końca udowodnione. Niestety, nie miałam w zwyczaju tak na wszelki wypadek nosić takich przyrządów w kieszeni. Ba, nawet nie miałam na sobie kolczyków.
– A może…- spojrzał mi prosto w oczy- pozwolę Ci żyć u mojego boku, jako moja partnerka? Co Ty na to Emmo?
– Wolę być wypruta jak lalka niż żyć z kimś takim jak Ty- odezwałam się w końcu.
– Błąd, moja droga Emmo. Po przemianie byłabyś jeszcze piękniejsza i silniejsza- wciąż nie odrywał swoich szkarłatnych oczu od moich. Poczułam, że moje ciało przestaje mnie słuchać, jakbym była w jakimś transie. Bez mojej woli, zrobiłam dwa kroki w przód. Skupiłam się z całych sił, żeby przerwać kontakt wzrokowy.
– Jestem tu z powodu Malfoy’a, tak? Lucjusz Cię przysłał- odezwałam się po raz kolejny, nie patrząc na niego.
– Rzeczywiście, jesteś tak bystra, jak mówią- odpowiedział spokojnie, a ja nerwowo rozglądałam się dookoła, w poszukiwaniu sosny, ale żadnej nie było w zasięgu wzroku. Było bardzo źle.
– Pachniesz tak pięknie. Wanilią i cynamonem, o ile dobrze pamiętam- zauważyłam kątem oka, że uśmiechnął się- Dziś najwyraźniej zacznę od deseru.
     Rzuciłam się do ucieczki w tak niespodziewanym momencie, że Aro przez moment stał bez ruchu, najwyraźniej zaskoczony. W końcu ruszył za mną. Był zdecydowanie szybszy ode mnie, ale dawał mi fory, najwyraźniej świetnie się bawiąc. Przemykałam między drzewami, co i rusz potykając się o wystające korzenie, albo raniąc się o krzaki i ciernie. Zgubiłam go na moment, więc skorzystałam z okazji i wyciągnęłam różdżkę, w nadziei, że może uda mi się znaleźć sosnę gdzieś w tym lesie. Ukryłam się za drzewem, dysząc ze zmęczenia. Jeśli nie znajdę jednej malej sosny, będzie po mnie, tego byłam pewna. Westchnęłam cicho, uważnie nasłuchując, ale wydawało się, że nie drgnął nawet mały listek. Byłam w błędzie, bo chwilę potem ręka wampira, zaopatrzona w ostre pazury, wyłoniła się zza drzewa i głęboko wbiła się w moje udo, raniąc mnie na całej jego długości. Jęknęłam z bólu, a on głośno się zaśmiał.
– Myślałaś, że jedna młoda czarownica poradzi sobie z wampirem?
Nie słuchałam go. Znów ruszyłam przed siebie, nie zwracając uwagi na palący ból. W końcu zobaczyłam z daleka… piękną ogromną sosnę. Jedyną na przestrzeni tylu metrów kwadratowych. Uniosłam różdżkę
– Fragor!- czerwone światło uderzyło w drzewo, odłupując kawałek twardego pnia. Modliłam się, żeby był ostry. Upadłam wprost u jego podnóża. Aro zawisł nade mną, najwyraźniej poirytowany całą gonitwą.
– Dosyć tej zabawy, Emmo Garner!- jego zimne, twarde jak stal ciało przygniotło mnie do ziemi. Delikatnie przesunęłam rękę po trawie, w poszukiwaniu odłupanego kawałka, który chwilę potem już ściskałam w dłoniach.
– Mmm… Pachniesz tak apetycznie, tak zmysłowo… Będę musiał podziękować Lucjuszowi za tak smakowity kąsek. Ale może najpierw…- zaczął delikatnie rozpinać mój sweter i całować moje ramiona. Dreszcz przeszedł mi po plecach. Nie było mowy, żeby w takiej pozycji trafiła go prosto w serce. Spojrzał mi w oczy, próbując wciągnąć mnie do swojej erotycznej zabawy. Udałam, że się temu poddaję. Zaczęłam oddawać jego pocałunku, w końcu rzucając się w wir pożądania, które próbował we mnie wywołać, zaciskając palce na kawałku drewna. Udało mi się sprawić, ze teraz ja siedziałam na nim okrakiem.  Wtedy to, szybkim ruchem wbiłam mu ostry koniec odłupanego pnia prosto w serce. Wydał z siebie demoniczny dźwięk pełen bólu i chwilę później otaczał mnie już tylko popiół.
     Odetchnęłam głęboko. Serce nadal biło mi niezmiernie szybko. Przez moment siedziałam w popiele, jakby nie wierząc temu, co przed chwilą się stało. Dopiero ostry, palący ból uda spowodował, że oprzytomniałam. Musiałam jak najszybciej się stamtąd wynieść. Bez dwóch zdań. Podniosłam się i, kulejąc, ruszyłam przed siebie. Po kilku metrach zorientowałam się, że całe spodnie mam umazane we krwi. Udo musiało mocno krwawić. Próbowałam wyleczyć ranę zaklęciem, ale była za głęboka. Zdjęłam szatę, oderwałam szeroki pas z jej dołu i kilkakrotnie owinęłam nogę, mocno zawiązując, żeby powstrzymać krwawienie. Ten prowizoryczny opatrunek musiał mi wystarczyć na kilka godzin.
     Kręciłam się od drzewa do drzewa, nie wiedząc w którą stronę iść. Las wydawał się nie mieć końca. Po około trzech godzinach, usiadłam na ogromnym korzeniu załamana. Łzy bólu i zmęczenia popłynęły mi z oczu.  Nie byłam w stanie się deportować, bo raz, nie wiedziałam, gdzie jestem, dwa nie miałam tyle siły. Z oddali błysnęło słabe światło. Nie wiedziałam, czy to wzrok płata mi figle, czy rzeczywiście ktoś tam jest, ale nie miałam nic do stracenia. Pół godziny potem pukałam już do drzwi drewnianej chaty. Musiał tam mieszkać czarodziej, albo czarownica, bo dom otoczony był fiołkową łuną.
Czarownica, która mi otworzyła, aż podskoczyła na mój widok. Była niska, przysadzista i nosiła równie fiołkową, jak jej aura, szatę.
– Co Ci się stało, Kochanie?- zapytała drżącym głosem, prowadząc mnie do kuchni.
– Miałam spotkanie z wampirem- uśmiechnęłam się słabo- Gdzie jestem?
– W Sloghorn Village- odpowiedziała, oglądając mnie z przerażeniem z każdej strony. Musiałam wyglądać naprawdę kiepsko. Nic mi to jednak nie mówiło.
– Jak się czujesz?- dodała po chwili ciszy.
– Nie najgorzej, pomimo mojego wyglądu. Jest pani podłączona do sieci Fiuu?
– Oczywiście.
– Mogłabym skorzystać? W tym stanie raczej nie dam rady się deportować.
Kiwnęła głową. Uściskałam ją serdecznie i moment później stałam już w zielonych płomieniach.
     Wylądowałam w ciemnej kuchni Hermiony z lekkim trzaskiem. Przez moment zastanawiałam się, czy przypadkiem coś nie trzasnęło w mojej nodze, ale to, że udało mi się wyjść z kominka wciąż ją zginając, pomimo bólu, uspokoiło mnie trochę. Usłyszałam podniesione głosy Harry’ego, Rona, Hermiony i Switcha, którzy dyskutowali o czymś żywo w salonie. Zakręciło mi się w głowie, najprawdopodobniej z powodu utraty dużej ilości krwi. Opierając się o stół zwaliłam srebrną tacę, która z hukiem uderzyła o podłogę. Chwilę potem do kuchni wpadła cała czwórka z uniesionymi wysoko różdżkami. Mój widok, całej brudnej, podrapanej, z wielką plamą krwi na spodniach, spowodował, że zamarli w przerażeniu.
– To tylko ja, nie patrzcie tak!- obruszyłam się, siadając na stole.
– Słychać, że Ty siebie nie widziałaś- pierwszy odezwał się Czarny, który doskoczył do mnie i zaczął uciskać moją nogę w miejscu, w którym krew zaczęła przesączać się przez mój prowizoryczny opatrunek.
– Co się stało?- z letargu obudził się Ron.
– Miałam bliskie spotkanie z wampirem- odrzekłam spokojnie, tak jakby to była codzienność.
– Hermiono, rusz się i zrób coś- Ron szturchnął wybrankę, aż w końcu wróciła do żywych.
– Najlepiej jakieś silne antidotum. Curo Venefici będzie najlepsze- spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się. Skinęła tylko głową i wyszła do ogrodu, żeby zebrać odpowiednie zioła. Pierwszy raz widziałam, żeby Czarny był tak przerażony. Jedną ręką silnie uciskał ranę, a drugą pogładził mnie po policzku.
– Czułem, czułem, że coś jest nie tak!- Harry wziął mnie pod ramię.
– Zostaję tutaj, pomóżcie mi usiąść na ziemi i niech ktoś przyniesie ciepłą wodę i ręczniki- wyrwałam im się, a ból ogarniał już całą moją nogę. Kiedy rozcięłam nogawkę spodni, okazało się, że mam głęboką szramę od kolana do samego biodra. Na ten widok Ron zrobił się zielony i wyszedł, rzucając, że pomoże Hermionie.
– No nie, mam nadzieję, że nie zostanie blizna, bo już nigdy nie założę mini- pisnęłam, próbując rozładować atmosferę. Chłopcy zaśmiali się nerwowo. Oczyściłam ranę i nasączyłam gazę eliksirem, który podała mi Hermiona, a potem owinęłam szczelnie bandażem. Eliksir od razu zaczął działać. Poczułam ulgę. Kiedy w końcu umyłam się i zajęłam drobnymi zadrapaniami, przebrana w ciuchy Hermiony, rozsiadłam się w salonie przyjaciół, otoczona czwórką z nich. Wpatrywali się we mnie w milczeniu.
– Pewnie chcecie się dowiedzieć, jak to się stało…- zaczęłam.
– Pewnie chcemy- odpowiedziała cicho Hermiona, a reszta pokiwała głowami.
– Dostałam sowę od Williamsona- spojrzałam na Harry’ego, którego oczy się rozszerzyły- że chce się ze mną spotkać w Hogsmeade. Byłam tym trochę zdziwiona, ale poszłam. Był jakiś inny, bardziej pewny siebie niż zwykle, więc uruchomiłam czujność.
– Jak widać niezbyt skutecznie- wtrąciła Hermiona, ale Ron szturchnął ją, żeby nic nie mówiła.
– Sądzę, że to nie był Williamson, tylko ktoś pod wpływem Eliksiru Wielosokowego- ciągnęłam dalej, nie zwracając na nią uwagi- Pokazał mi jakiś zeszyt, że niby znalazł coś znaczącego w sprawie Corvinga. Okazało się, że to był świstoklik. Chwilę potem byłam już w jakimś ciemnym, nieznanym mi lesie. Czekał tam na mnie Aro. Najpierw próbował przekonać mnie, żebym została wampirzycą i jego partnerką, potem postanowił poużywać sobie, zanim skonsumuje mnie na deser, jak to określił.
– Co to znaczy poużywać sobie?- zapytał Czarny.
– To znaczy wykorzystać- Hermiona spojrzała na niego i przewróciła oczami.
– Dobierał się do Ciebie?!- w oczach Czarnego pojawił się płomień, a ręka zacisnęła mu się w pięść.
– Tylko dzięki temu,  byłam w stanie wbić mu kawałek drewna w serce- spojrzałam na niego.
– Użyłaś sosny?- zapytała Hermiona. Kiwnęłam głową.
– Ale ciężko było ją znaleźć. Byli przygotowani.
– Kto to mógł zrobić?- zamyślił się Ron.
– To oczywiste…- zaczął Harry, wymieniając ze mną porozumiewawcze spojrzenie.
– To była interaktywna kartka z pozdrowieniami z Azkabanu od Luciusza Malfoy’a- wyszczerzyłam się, a ból przeszył moją nogę.
– Poinformuję o tym Ministerstwo. Trzeba dołożyć temu dupkowi- podniósł się Harry, a zaraz za nim Ron, żeby obaj zniknęli w płomieniach kominka.
– Jak się czujesz, Hermiono?- spojrzałam na nią zmartwiona. Nie chciałam, żeby takie atrakcje spotykały ją właśnie teraz, kiedy była w ciąży.
– Zdecydowanie lepiej niż Ty- uśmiechnęła się lekko i przytuliła mnie- zostajesz u nas. Bez gadania!
     Zmęczenie powoli zaczęło brać górę. Wtuliłam się w Czarnego i, ukojona jego ciepłem, zasnęłam nie wiedząc nawet kiedy…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Było a nie jest. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz