Nie smućcie się z powodu umarłych, ale żywych, którzy umrą nie zaznając prawdziwej miłości…

     Tej nocy, pierwszy raz od długiego już czasu, śniła mi się bitwa o Hogwart. Stałam w ruinach zamku,  po mojej prawej stronie buchały płomienie, a wokół trwały walki. Patrzyłam na wszystko, jakby czas płynął wolniej. Widziałam kulejącego Neville’a, odważnie nacierającego na któregoś ze śmierciożerców, umazanych krwią i błotem Hermionę i Rona biegnących, trzymając się za ręce, Harry’ego i Ginny składających sobie ostatni pocałunek… Stałam pośrodku piekła z uniesioną różdżką zupełnie sama. Usłyszałam, odbijające się echem, słowa Dumbledora: „Nie smućcie się z powodu umarłych, ale żywych, którzy umrą nie zaznając prawdziwej miłości”. Rozejrzałam się, ale nikt oprócz mnie zdawał się tego nie słyszeć. Nagle, z różnych stron zaczęli nacierać na mnie Dementorzy. Starałam się przypomnieć sobie najbardziej radosne wspomnienie, ale w głowie miałam tylko pustkę. Ruszyłam przed siebie. Znalazłam się przed zamkiem, otoczona zakapturzonymi postaciami. Ogarniał mnie coraz większy chłód i beznadzieja. Ostatkami sił uniosłam różdżkę: „Expecto patronum!”. Z jej końca ulotniła się tylko marna strużka światła. Upadłam na ziemię. Duchy wysysały moją duszę. Odgłosy walki wydawały się cichnąć. Nie, to nie był koniec bitwy, to po prostu ja powoli odpływałam.
– Emmo…- usłyszałam znajomy, męski głos jakby z oddali, a fala gorąca zalała mi serce- Emmo, dasz radę…
Podniosłam się z ziemi: „Expecto patronum!”- tym razem z różdżki wystrzeliła struga światła, która uformowała się w Patronusa. Nie był to jednak jednorożec, tak jak wcześniej, tylko…
– Feniks- powiedział ten sam głos. Patronus- feniks spojrzał na mnie, wydał z siebie dźwięczny głos i ruszył w kierunku Dementorów. W tym momencie się obudziłam…
     Do dormitorium przez wielkie gotyckie okna wpadały już pierwsze, nieśmiałe promienie letniego słońca. Wygrzebałam się z pościeli i usiadłam na kamiennym parapecie. Miałam widok wprost na jezioro. Uspakajając się, jeszcze raz analizowałam to, co wydarzyło się we śnie. Sny potrafią dać wiele cennych wskazówek na temat tego, co dzieje się głęboko w nas. Starałam się przypomnieć barwę głosu, dokładny kształt Patronusa i wszystkie inne detale. Wraz z detalami snu, wróciły inne wspomnienia, te głęboko zakopane, do których nie chciałam wracać. Ciarki przeszły mi po plecach. Ten Patronus nie dawał mi spokoju. Musiałam coś sprawdzić…
     Naciągnęłam na siebie jeansy i bordowy t-shirt z przypiętym złotym kwiatem. Pofalowałam włosy i wykonałam standardowy make-up. Zerknęłam na zegarek. Było po szóstej. W sam raz na wizytę w bibliotece. Uwielbiam to miejsce. Szeregi  drewnianych półek zawalonych pergaminami, zapach starych ksiąg i magii w nich zawartej, ogromne gotyckie okna z widokiem na błonia- wszystko to, czyniło to miejsce niepowtarzalnym. W dziale „Zaklęcia” udało mi się znaleźć dwie odpowiednie pozycje, które mogły pomóc mi rozwiać wątpliwości. Rozsiadłam się przy stole i zaczęłam przeszukiwać opasłe tomy obłożone skórą. Wertowałam pierwszy kartka po kartce, żeby niczego nie pominąć. Kojącą ciszę przerwał stłumiony huk upadających książek i syk Czarnego. Najwyraźniej nie byłam tu sama od jakiegoś czasu.
– Cholera! Co za…!- powstrzymał się od wyartykułowania kilku zapewnie niecenzuralnych słów, kiedy wyłoniłam się zza regału z książkami. Był w Dziale Ksiąg Zakazanych, a jedna z nich właśnie pożerała mu rękę. Spojrzał na mnie z zaskoczeniem i konsternacją jednocześnie. Wyciągnęłam różdżkę z małej torebki, którą miałam ze sobą:
– Confundus!- z jej końca wystrzelił piorun i uderzył w księgę, która pisnęła złowrogo i puściła kończynę Switcha.
– Dzięki zostawiłem różdżkę na górze- uśmiechnął się.
– Hermiona Ci nie powiedziała, że tutaj lepiej wchodzić uzbrojonym?- zapytałam chłodno. Nie odpowiedział. Miałam wrażenie, że zdziwił go dystans, z jakim się do niego zwróciłam.
– Przecież od razu widać, że coś razem kombinujecie- dodałam.
– Niestety, nie mogę Ci powiedzieć, co. Obiecałem Hermionie- wyartykułował po dłuższej chwili, patrząc na mnie.
– To musi być coś naprawdę ważnego, skoro wymaga odwiedzin w Dziale Ksiąg Zakazanych- spojrzałam na niego badawczo. Ten przesłał mi tylko przepraszający uśmiech. Odkręciłam się i wróciłam na miejsce. Posadził się naprzeciwko mnie i przyglądał przez chwilę. Starałam się trzymać emocje na wodzy, ale w końcu się posypałam.
– Hermiona ma do mnie pretensje, że nie było mnie przy niej przez ostatnie pół roku, kiedy się zaręczyli z Ronem, kiedy budowali dom…- mówiłam smutno, powstrzymując łzy- ale nie wzięła pod uwagę, że mi też było ciężko, samej daleko w górach, z powracającymi w snach fragmentami bitwy i momentami, w których szukaliśmy horkruksów. Zawsze jestem tą dzielną Emmą, która wszystko znosi bez śladu goryczy. Może chociaż raz zajęłybyśmy się moimi problemami, a nie tylko Hermiony?
     Czarny, nie odpowiedział nic, tylko wziął mnie za rękę. Jego aura rozbłysła, kiedy mnie dotknął, a mnie zalała fala ciepła, dokładnie taka, jak wtedy w śnie z Patronusem- Feniksem. Wtedy przypomniał mi się moment z bitwy, w którym Switch, biegnąc do natarcia z uniesioną różdżką, cały w kurzu, mijając mnie zatrzymał się i spojrzał prosto w oczy. Potem widziałam go opartego o framugę ogromnych, drewnianych drzwi klasy od transmutacji w szatach Slytherinu, otoczonego kilkoma innymi siódmoklasistami. Siedziałam wtedy na schodach z książką na kolanach. Uśmiechnęłam się.
– Rzeczywiście mijaliśmy się kilka razy na korytarzu.
– I na polu bitwy- dodał. Przytaknęłam ruchem głowy. Oboje zorientowaliśmy się, że nadal trzymamy się za ręce. Speszona, uwolniłam swoją i podniosłam się.
– Idziemy?
– Idziemy.
     Wracając do Wieży Wschodniej rozmowa zeszła na bezpieczniejszy grunt- wesele Hermiony i Rona. W końcu rozsiedliśmy się na kanapach w okrągłym pokoju wspólnym. Chwyciłam Proroka Codziennego.
– Piszą coś ciekawego?- zapytał Czarny
– Piszą o zgarnięciu Lucjusza Malfoy’a- mruknęłam znad gazety. Przejrzałam pobieżnie artykuł i przewertowałam kilka stron dalej, aż trafiłam na horoskop. Zaczęłam na głos odczytywać przewidywane dla mnie na ten dzień wydarzenia, w postaci fali miłosnych uniesień pod opieką bogini Wenus i deszczu spadających na głowę kociołków, z powodu zgubnego wpływu Saturna. Czarny trzymał się za brzuch ze śmiechu, a i ja mu wtórowałam.
– Dobra, dobra. Powiedz lepiej, kiedy się urodziłeś, pośmiejemy się z Ciebie- wystawiłam język.
– 25 marca- wydusił pomiędzy atakami śmiechu.
     Odczytywałam właśnie, jak to tego ranka Switch miał spotkać uroczą jasnowłosą czarownicę, kiedy do pokoju weszła Hermiona.
– Hermiono! Uważaj! Zgubny wpływ Saturna spowoduje, że powijesz rude dziecko!- zwijał się ze śmiechu w najlepsze. Przyjaciółka uśmiechnęła się.
– Lepiej się zbierajcie. Odprowadzicie nas do Hogsmeade?- spojrzała na nas błagalnie.
     Hermiona i Ron zapakowali się do pociągu, a ja i Czarny staliśmy na peronie, patrząc, jak czarodzieje i czarownice różnego pokroju to wchodzą do wagonów, to wychodzą, żeby jeszcze pożegnać się z rodzinami. W końcu usłyszeliśmy świst gwizdka, buchnęła para i lokomotywa ruszyła ciężko. Państwo Weasley (już niedługo) powiesili się na oknie i machali do nas żywo, uśmiechając się. Ostatecznie pociąg zniknął nam z oczu pozostawiają po sobie tylko smugi dymu.
– Masz ochotę poćwiczyć zaklęcia?- uśmiechnęłam się do Switcha.
– A co, chcesz się upewnić, że nadal umiesz czarować?- zaśmiał się
– Tak na wszelki wypadek- mrugnęłam.
Jego zdziwione spojrzenie mówiło samo za siebie, kiedy nie zatrzymałam się na błoniach, tylko skierowałam w stronę Zakazanego Lasu.
– Dokąd idziemy?- zapytał, przybliżając się do mnie.
– Zobaczysz- uśmiechnęłam się zalotnie.
– Na błoniach jest za mało wolnego miejsca, żeby ćwiczyć te zaklęcia?
– Potrzebuję, żeby było trochę ciemniej- odpowiedziałam mu.
     Zagłębialiśmy się w las coraz bardziej. Brnęliśmy wąskimi ścieżkami, przedzierając się przez zarośla. Spomiędzy drzew co i rusz spoglądały na nas pary różnokształtnych oczu, słychać było pomrukiwania, pohukiwania, skrzeczenie i zgrzyty. Robiło się coraz ciemniej i chłodniej. Zatrzymałam się na skraju dużej polany. Było tam znacznie ciemniej niż na błoniach, z powodu gęsto rosnących drzew.
– Czy to tu…?- Czarny stanął zaraz za mną, bo znów czułam bijące od niego ciepło.
– Tak- przerwałam mu. Staliśmy przez chwilę w milczeniu.
– I co chcesz tu robić?
– Muszę coś sprawdzić- wyciągnęłam różdżkę i wyszłam na polanę, próbując przypomnieć sobie najprzyjemniejsze wspomnienie, ale żadne z nich nie wydawało się wystarczająco silne.
– Co Ty kombinujesz?- Czarny patrzył na mnie jak na szaloną, stając obok. Odwróciłam się do niego, spojrzałam w oczy, poczułam ciepło, spokój, bezpieczeństwo. Uniosłam różdżkę:
– Expecto patronum- szepnęłam, a z jej końca wystrzelił snop światła, który uformował się w… feniksa. Patronus rozłożył skrzydła i uniósł się w górę.
– Feniks- powiedział z namysłem Czarny i sam wyciągnął różdżkę- Expecto patronum!
     Jego Patronus był orłem, większym niż mój feniks. Oba ptaki zaczęły kluczyć wokół siebie nad naszymi głowami . Ich blask rozświetlał całą polanę. W końcu zniknęły, razem… Usiadłam na kamieniu, niewiele z tego rozumiejąc. Przecież mój Patronus był wcześniej jednorożcem. Wprawdzie znalazłam w jednej książce, że Patronus może zmienić swój kształt wówczas, jeżeli coś zmieni się w duszy czarodzieja czy czarownicy, ale kompletnie nie wiedziałam, jak mam to odnieść do siebie. Switch patrzył na mnie pytającym wzrokiem.
-Widzisz, mój Patronus był wcześniej jednorożcem- starałam się mu wyjaśnić- ale nie wiem dlaczego się zmienił. Wyczytałam dzisiaj rano, że może tak się zdarzyć, jeżeli coś istotnego zmieni się w duszy i mocy czarodzieja bądź czarownicy.
Czarny zamyślił się patrząc przez siebie, po chwili spojrzał na mnie:
– Z tego co pamiętam, to na polu bitwy Twój Patronus też był feniksem.
– Wtedy nie przyglądałam mu się za bardzo- odpowiedziałam i ruszyliśmy przed siebie. Szliśmy w milczeniu, każdy pogrążony w swoich myślach.
     Po obiedzie Czarny pożegnał się ze mną i zniknął. Prawdopodobnie załatwiał  te ich czarne interesy. Rozsiadłam się w fotelu w Wieży Wschodniej i zaczęłam przeglądać katalog z kieckami, które mogłabym założyć na wesele Hermiony. Pomyślałam też, że fajnie byłoby zrobić coś na wzór wieczoru Panieńskiego i Kawalerskiego. Z zamyślenia wyrwała mnie sowa, pukająca w szybę. Kiedy wpuściłam ją do środka, ptak spojrzał na mnie z wyrzutem, skrzeknął i wyciągnął łapkę, do którego przywiązany był kawałek pergaminu. Pogłaskałam zwierzątko po brązowych piórach, a ono klapnęło tylko dziobem i wyfrunęło. Pergamin okazał się wiadomością od mojego szefa, że mam się jutro wstawić  o 9.00 w Biurze Aurorów. Postanowiłam, że w związku z tym, załatwię w Londynie lokal na Wieczór Panieński, kupię sukienkę na Pokątnej i rozejrzę się za jakimś prezentem. Pustka i cisza w Hogwarcie dawała mi się we znaki. Tęskniłam za czasami, kiedy byliśmy zawsze wszyscy razem, ale cóż… taka jest kolej rzeczy. Chciałam zjeść kolację razem z Hagridem, ale znowu gdzieś zniknął, prawdopodobnie zalewając robaka z kolegami w Hogsmeade, więc pożywiłam się kanapkami sama. Z nudów transmutowałam meble w pokoju. Stół przerobiłam na prześlicznego kasztanka, ale kiedy ruszył z kopyta wprost na mnie i w ostatniej chwili przemieniłam go znowu w stół, stwierdziłam, że czas spać.

***

     Następnego ranka Czarny pojawił się na dole, kiedy właśnie kończyłam śniadanie i byłam gotowa wyruszyć do Ministerstwa. Był ubrany w jeansy i szkarłatny sweter, a pelerynę przewiesił zawadiacko na ramieniu. Jego ciemne włosy opadły na orzechowe oczy, kiedy uśmiechnął się na dzień dobry:
– Miałem nadzieję, że jeszcze Cię zastanę, kiedy wróciłem wieczorem.
– Chciałeś się podzielić się fascynującymi wieściami z wyprawy?- wyszczerzyłam się.
– Dobrze wiesz, że nie mogę Ci powiedzieć- udawał obruszonego.
– Zmykam do Ministerstwa, Harry potrzebuje mnie w Kwaterze Głównej.
– Poczekaj- chwycił w rękę trzy tosty- idę z Tobą.
     Wyszliśmy na zewnątrz. Z ciemnych chmur, które zbierały się nad Hogwartem od samego rana, padał  drobny deszcz. Okryłam się szczelnie peleryną. Czarny znalazł na drodze kawałek kija, wyciągnął różdżkę i przetransfigurował go w czarny parasol, który chwilę później rozłożył mi nad głową i uśmiechnął się. Szliśmy obok siebie, rozmawiając o rzeczach, które przytrafiały nam się w dzieciństwie. Switch z fascynacją opowiadał o pierwszych lotach na miotle i zaklęciach, które działały zgodnie z jego wolą. Miałam wrażenie, że kończymy dawno zaczętą rozmowę, tak jakbyśmy się znali od wieków. Dotarliśmy do Hogsmeade.
– Będziesz wieczorem, czy znowu się gdzieś urywasz?- zapytałam.
– Dowiesz się o właściwiej porze- mrugnął do mnie.
– W takim razie do widzenia, panie Switch- ukłoniłam mu się teatralnie.
– Dbaj o siebie, Emmo Garner- uśmiechnął się, a ja nic więcej nie mówiąc teleportowałam się do Ministerstwa.
     Jak tylko wylądowałam przy Fontannie, na mojej piersi pojawiła się plakietka z imieniem i nazwiskiem. Kilku sympatycznych czarodziejów ukłoniło mi się, kiedy czekałam na windę. W końcu wtoczyłam się do środka prosząc, żeby zabrano mnie na poziom II, gdzie znajdowała się m.in.  Kwatera Główna Aurorów. Po kilku minutach szaleńczej jazdy znalazłam się w końcu w korytarzu obitym drewnianą boazerią. Mijając się z przewodniczącym Wizengamotu, przywitałam się grzecznie, ale z zachowaniem odpowiedniego dystansu. Na końcu korytarza znajdowało się biuro okupowanie głównie przez naszą trójkę, czyli Harry’ego, Rona i mnie i kilku innych bardziej gorliwych aurorów. Harry przyglądał się właśnie mapie świata zawieszonej na ścianie, a kiedy weszłam, odwrócił się do mnie, skinął głową i uśmiechnął. Ron ze skwaszoną miną rozsiadł się na kanapie i popijał kawę. W rogu pokoju na stole porozkładanych było mnóstwo pergaminów, nad którymi pocił się właśnie Williamson i kilku członków jego ekipy.
– Co jest chłopaki?- zapytałam krótko, podchodząc do Harry’ego i delikatnie poklepując go po plecach.
– Williamson ma problem z określeniem położenia Slythe’a- odpowiedział przyjaciel przez zaciśnięte zęby- męczy się z tym od dobrego miesiąca. Proszę Emmo, rzuć okiem na te papiery- kiwnęłam głową na znak zgody.
– Will, Emma rzuci okiem na to, co zgromadziliście, jeśli nie masz nic przeciwko.
     Przelewitowałam sobie krzesło, rozsiadłam się za stołem i zaczęłam zbierać porozwalane wszędzie pergaminy, żeby je jakoś logicznie ułożyć.
– Przydałaby się jakaś duża kawa, Szefie- zaśmiałam się, a Harry roześmiał się razem ze mną.
– Co tylko zechcesz- dodał i już chwilę później miałam obok siebie parujący kubek.
     W końcu pogrupowałam sobie wszystkie papiery, użyłam kilku zaklęć, żeby sprawdzić ich autentyczność i uwidocznić to, czego nie można było odczytać, albo odszyfrować to, co było zaszyfrowane. Poczytałam, popatrzyłam, posłuchałam,  popytałam różdżki i po półtorej godziny logicznego składania w całość kawałków układanki, postawiłam diagnozę:
– Jak na moje oko, szukacie w zupełnie innym miejscu. Biorąc pod uwagę jego tok myślenia, nie będzie sam- to raz, nie będzie daleko- to dwa, stawiam na- podeszłam do mapy i różdżką postawiłam jasny punkt w małej miejscowości pod Londynem- Coretown!
– Dlaczego tak myślisz?- podszedł do nas Ron.
– Wynika to z…- zaczęłam im po kolei tłumaczyć, pokazując pergamin za pergaminem. W końcu przyznali mi rację.
– Mam nadzieję, że Willamson poradzi sobie ze znalezieniem go tam…- przewróciłam oczami.
– Ja też mam taką nadzieję- przytaknął Harry.
– Kochani, przepraszam Was bardzo, ale muszę lecieć dalej. Muszę kupić kieckę na wesele- puściłam oczko do Rona, a ten uśmiechnął się i powiedział:
– Widzieć dzisiaj u nas na kolacji. Oboje!
– Z miłą chęcią. Może uda mi się sprzedać Jamesa na moment- wyszczerzył się Harry. Zaśmiałam się i uściskałam go.
– Z Tobą Emmo, chciałbym zamienić jeszcze jedno słówko- przymilił się Ron.
– Dobra, choć Rudzielcu, podobno i tak zmierzasz na Pokątną- chwyciłam go pod ramię i pomachałam do Harry’ego.
Wsiedliśmy razem do windy, kiedy zapytałam:
– O co chodzi, Ron? Coś się stało?
– Hermiona spotyka  się z Draco Malfoy’em. Wiesz coś na ten temat?- uszy mu się zaczerwieniły.
– Wiem tylko tyle, że rozmawiali razem w sowiarni- wzruszyłam ramionami.
– Bo on przemienia się w sowę- odparł, a ja wybuchłam śmiechem. Draco w sowę? No ja rozumiem, orzeł, kruk, ale… sowa?! To takie niegodne Malfoy’ów.
– Naprawdę, sam sprawdziłem w Wydziale.
– W porządku, wierzę Ci, tylko to mi zupełnie nie pasuje do Draco- uśmiechnęłam się i dodałam- Nie ma się czym martwić. Hermiona na pewno wie, co robi, musimy jej zaufać. Poza tym, z tego co wiem, to w całą tą aferę zamieszany jest też Czarny, więc możesz być spokojny.
– Masz rację- powiedział po chwili, rozluźnił się i uśmiechnął.
– Sądzę, że ma to związek z waszym ślubem. Tylko tyle- przytuliłam go i poklepałam przyjaźnie.
     Kiedy rozstawałam się z Ronem na Pokątnej, humor miał znacznie lepszy. Jak zwykle w tym miejscu, tłok był niesamowity. Co i rusz potrącała mnie jakaś czarownica, albo wpadał na mnie podstarzały czarodziej. Pod witryną apteki stali dwaj chłopcy, na moje oko dwunastoletni i podziwiali złote rogi jednorożców. Całe szczęście, że odbiera je się tylko tym stworzeniom, które już nie żyją. Najpierw zaszłam do sklepu z pergaminami, gdzie zakupiłam kilka nowych piór do pisania, w tym jedno z pięknym pawim oczkiem, a potem skierowałam się do Madam Malkin Szaty na Każdą Okazję. Po przekroczeniu progu sklepu, podbiegła do mnie niska, tęga czarownica, która jeszcze kilka lat temu zaopatrywała mnie w szkolne szaty.
– Witam Kochanie, w czym mogę Ci pomóc?- zapytała miłym głosem, a  ja pokrótce wytłumaczyłam jej, jakiej sukni potrzebuję. Chwilę później stałam już na podeście ubrana dokładnie w to, o co mi chodziło. Była to mini rozsądnej długości  z granatowego materiału z rękawkami i delikatnym złotym haftem z przodu. Z bioder do ziemi spływał tren z delikatnej, półprzezroczystej bordowej tkaniny, która mieniła się delikatnie. Podobało mi się. Wyglądałam jak bojownik, szykujący się do ataku. Musiałam przyznać, że moje nogi wyglądały w niej na niebotycznie długie i zgrabne.
     Usłyszałam za sobą pukanie w szybę witryny sklepowej. Odwróciłam się i zobaczyłam Neville’a i Lunę, trzymających się za ręce, uśmiechających się i machających do mnie. Od razu, jakby czytając w moich myślach, weszli do sklepu. Rzuciłam się na szyję najpierw Lunie a potem Neville’owi, który zawstydził się i zarumienił.
– Jak się macie, co u Was?- uśmiechnęłam się, szczerze się ciesząc, że ich widzę.
– W porządku, a jak Ty się masz? Świetnie sobie poradziłaś z tym starszym Malfoy’em- Neville delikatnie poklepał mnie po plecach- ale tego można było się po Tobie spodziewać.
– Chwileczkę, tylko to zdejmę i zaraz do was wrócę- wyszczerzyłam się. Chwilę potem siedzieliśmy już w Dziurawym Kotle, sącząc zimne napoje.
– Spotkaliśmy wczoraj McGonagall- powiedziała Luna- Była wniebowzięta, że Hermiona zgodziła się zostać jej zastępcą.
– Fakt, Hogwartowi przyda się odświeżenie kadry- dodał Neville. Jego oczy skierowały się w stronę wyjścia, które było za moimi plecami i rozpromienił się.
– Harry, Ginny, Czarny!- podniósł się, żeby się przywitać, a za nim ruszyła Luna. W końcu rozsiedliśmy się wszyscy wygodnie. Czarny, siadając obok, mrugnął do mnie porozumiewawczo i posłał swój łobuzerski uśmiech. Siedzieliśmy ramię przy ramieniu, dlatego czułam to przyjemne ciepło, które wprowadziło mnie w stan błogiego odprężenia. Odpłynęłam na chwilę. Rozmowa poszła w kierunku Hogwartu i kadry, która miała się  tym roku zmienić.
– Z tego, co wiem, to prof. Sprout odchodzi, wciąż też nie ma dobrego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią – zaczęła Ginny.
– Neville, jesteś genialny z Zielarstwa, na pewno byś się nadał-spojrzał na niego Harry, a potem dodał- nie, żebyś nie był dobrym aurorem, ale zawsze to uwielbiałeś.
– Taaak, dlatego zatrudniłem się dorywczo w ŚwMungo, brakowało mi tego- przytaknął.
– Zgłoś swoją kandydaturę- poparł go Czarny.
– Zastanowię się nad tym- odpowiedział po namyśle.
– Emma mogła by uczyć Obrony- cicho odezwała się Luna. Wszyscy spojrzeli na mnie.
– Ale ja lubię swoją pracę…- zaprotestowałam.
– Sama słyszałaś, że zawód Aurora nie jest dla kobiet- powiedział z naciskiem Czarny.
– A kto tak twierdzi?- zainteresowała się Ginny.
– McGonagall- uśmiechnął się Switch- zrobiła Emmie wykład na temat zgubnego wpływu jej zawodu na populację przyszłych pokoleń.
– Nie planuję dzieci w najbliższym czasie- wyszczerzyłam się.
– Coś mi się wydaje, że Twoje plany mogą nabrać rozpędu- roześmiała się Ginny i posłała wymowne spojrzenie Czarnemu.
– Nie licz też na żadną gonitwę za Śmierciożercą, nigdzie Cię już nie puszczę- Harry spojrzał mi prosto w oczy- chcę mieć was wszystkich tutaj…
– Jesteś zbyt cennym pracownikiem, żeby Cię zeżarł smok-wystawił język Czarny, za co oberwał ręką w brzuch.
– Głodna jestem- próbowałam zmienić temat.
– Zróbmy nalot na Weasley’ów!- oczy Neville’a znów rozbłysły- Jak pogratulujemy Hermionie, to może nas przy okazji nakarmi.
– To ja, Ginny i Harry skoczymy przez kominek, a wy się teleportujcie, co by się linie transportowe nie pozapychały- uśmiechnęłam się, dumna z tego, że tak pięknie udało mi się wywinąć. Wszyscy zgodnie kiwnęli głowami. Na trzy wepchnęliśmy się z Harry’m i Ginny do kominka i sekundę potem już byliśmy w kuchni Hermiony.
     W tym samym momencie, w którym wytoczyliśmy się z kominka, do środka przez frontowe drzwi wpadł Czarny, a za nim Neville i Luna.
– Eee… witajcie, może coś zjecie? – zapytała Hermiona lekko oszołomiona tak nagłym pojawieniem się nas wszystkich.
– Mówiłem, że Hermiona da nam jeść – kiedy już samowolnie rozsiedliśmy się przy stole, pierwszy odezwał się Neville, widząc jak Hermiona i Ron, kręcą  się po kuchni przygotowując kolację. Miałam ogromną ochotę na ciastka, więc postawiłam na samoobsługę i przeszukiwałam szafki kuchenne, za co zostałam zrugana wicedyrektorskim tonem:
– Nie przed kolacją!
– Dobrze mamusiu – poklepałam ją dyskretnie po brzuchu, ale oczy Luny to dostrzegły.
– O będziesz miała dziecko – powiedziała cicho – Tak myślałam, bo gnębiwtryski od ciebie uciekają. Boją się – dodała sennie i zajęła miejsce koło Neville’a
– Kto będzie miał dziecko? – zapytał Harry, gryząc jabłko.
– Ty – odpowiedziała mu Ginny wesoło. Harry zaśmiał się krótko i spojrzał na Lunę.
– Hermiona i Ron, przecież to widać – powiedziała, wzruszając lekko ramionami, a potem spojrzała przyjaciółce prosto w oczy – Chyba  to miał być sekret, prawda?
– Teraz już nie jest- uśmiechnęła się szeroko. Ron westchnął z ulgą:
– W końcu mogę się pochwalić!
     W tym momencie w kuchni zapadła głucha cisza konsternacji. Spojrzeliśmy na siebie z Czarnym, uśmiechnęliśmy się do siebie i wróciliśmy do wybierania rodzynek z ciastek, żeby nadawały się do zjedzenia. On nie znosił ich tak samo jak ja. Luna jakby wyrwana z transu odezwała się w końcu:
– Myślę, że to będzie córeczka.
– To będzie syn! – zaprotestował Ron.
– Przykro mi Ron, może następnym razem- wyraźnie to czułam. To była dziewczynka.
– Ty też przeciwko mnie?!- oburzył się Rudzielec.
– Aura Hermiony mówi wyraźnie, że to czarownica- Luna musiała widzieć to, co ja. Wszyscy rzucili się, żeby jej pogratulować. Kiedy Kiedy brzuszek Hermiony został już wytulony i wycałowany, dosiadła się do nas, mówiąc:
– Wiecie co…?
– Noo…? – zapytał Neville, przegryzając kanapkę małosolnym ogórkiem.
– Będę zastępcą dyrektora w Hogwarcie.
– Noo… – mruknęli bez entuzjazmu.
– A myślisz, że czemu tu jesteśmy? Przecież nie dlatego, że lubimy rozgotowane parówki – powiedział Neville.
– Zgłaszam kandydaturę Nevilla na nauczyciela Zielarstwa, Pani Dyrektor- uśmiechnęła się Ginny.
– A ja Emmy na psorkę od Obrony Przeciw Czarnej Magii- wtórował jej Switch, podnosząc rękę, jak do głosowania.
– Nie jesteś moim adwokatem, Corveusie Switch, więc racz się nie odzywać!- posłałam mu zabójcze spojrzenie, z którego niewiele sobie robił.
– A co z tym domem?- zapytała półprzytomnie Luna- Przyjemnie tutaj jest.
– Pracuję nad tym- uśmiechnął się Ron zuchwale, pewny swojego sukcesu.
     Za oknem słońce, które na chwilę przed zgaśnięciem wyłoniło się z chmur, chyliło się właśnie ku zachodowi. Czerwono- żółte światło wpadało przez otwarte okno razem z zapachem deszczu i jaśminu. Patrząc na to miałam wrażenie, że słyszę głos wili unoszący się w powietrzu. A może to był głos wiatru? Za stołem, gdzie siedziała reszta, wybuchły gromkie śmiechy. Poczułam charakterystyczne ciepło Czarnego. Musiał być w pobliżu. Stał tak przez chwilę bez słowa.
– Wiem, że tam jesteś- szepnęłam- czuję ciepło Twojej magii.
Spojrzał na mnie zaskoczony. Nadal nic nie odpowiedział.
– Widzę magię, czuję ją i słyszę… Białą i Czarną. Stąd to całe gadanie o aurze- uśmiechnęłam się lekko.
– Jesteś pełna tajemnic…- zaczął, ale przerwał mu Ron, który potrzebował potwierdzenia przebiegu wydarzeń jakiejś ich wspólnej fascynującej historii. Wróciliśmy do reszty. Stanęłam nad Hermioną i położyłam jej rękę na ramieniu.
– Lepiej już pójdę, Hermi. Późno już- pocałowałam ją w policzek. Reszta również zorientowała się, że czas dać spokój młodym, przyszłym państwu Weasley’om, więc powoli zaczęliśmy się zbierać. Neville i Luna zniknęli w zielonych płomieniach kominka, a ja i Czarny wyszliśmy na zewnątrz razem z Potterami, w celu deportacji. Uściskałam Ginny i Harry’ego, obiecując, że następnym razem pojawię się u nich. Czarny wyciągnął do mnie rękę, mówiąc:
– Daj rękę, dzięki temu nie będziemy musieli się szukać w Hogsmeade.
Spojrzałam mu w oczy i włożyłam dłoń w jego wielką łapę.
– Na trzy. Raz, dwa, trzy…
     Zdeportowaliśmy się zaraz niedaleko drogi, prowadzącej do Hogwartu. Szłam w milczeniu, prowadzona wciąż za rękę przez Czarnego, lekko się uśmiechając. Magia Hogwartu to najpiękniejsza muzyka, jaką słyszałam w życiu. Muzyka, niosąca nie tylko to wiarę, miłość, dobro, odwagę, mądrość ale też wszystko to, co odcisnęło swoje piętno na tym miejscu zaledwie trzy lata temu: strach, złość, poświęcenie, krew, w końcu… śmierć. Spojrzałam na Czarnego, który bacznie mi się przyglądał.
– Żałuję, że nie możesz tego usłyszeć- uśmiechnęłam się.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Było a nie jest. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz