Inaczej

Siedzieliśmy wysoko na gałęzi starego wiekowego drzewa, a chłodny powiew wiatru co i rusz omywał moją twarz. Śnieg w końcu przestał padać, a niebo było bezchmurne, dzięki czemu mieliśmy dobry widok na położy na polanie poniżej mały drewniany domek. W środku kręciło się kilka osób, wszędzie paliły się światła. Część okien przystrojona była kolorowymi światełkami. Co i rusz w ramach okna na piętrze pojawiała się postać kobiety o prostych brązowych, poznaczonych już nitkami siwizny włosach. Moje serce przyspieszało, za każdym razem.

– Co to za ludzie?- Zapytał Rowan.

Kobieta i mężczyzna, zdecydowanie gospodarze domu, wiedzeni jakąś niewidzialną siłą, wyszli na taras.

– Moi rodzice.- Odpowiedziałam. Fae ledwie zauważalnie uniósł brwi.

– Może pójdziemy się przywitać?- Zapytał w końcu, widząc, że nie kwapię się rozwinąć wypowiedzi.

– Nie możemy.

– Dlaczego? Nie wiedzą, że jesteś Wiedźmą?

Pokiwałam przecząco głową.

– Oni… Oni mnie nie pamiętają.- Wydukałam w końcu.

– Co to znaczy, że cię nie pamiętają?- Zaniepokoił się.

– Zanim wyruszyliśmy na poszukiwanie Horkruksów, zmodyfikowałam im pamięć w taki sposób, żeby myśleli, że nigdy się nie urodziłam.- Wyjaśniłam odległym głosem.- Obserwowałam jak moja twarz znika ze zdjęć, poustawianych na kominku; jak dematerializowały się przedmioty, które kiedykolwiek do mnie należały… Chciałam mieć pewność, że zaklęcie działa. Potem odeszłam. I nigdy więcej nie wróciłam.

– Pozbawiłaś się rodziny, żeby ich chronić…- Stwierdził, a jego ciepła dłoń zacisnęła się na mojej. Nie odpowiedziałam. Przeniosłam tylko wzrok na niego. W jego zielonych oczach i na niewzruszonej zawsze twarzy pojawił się żal i… strach. Jakaś wywołująca lęk myśl przemknęła przez jego głowę.

– Naprawdę potrafiłabyś sprawić, że bym o tobie zapomniał?- Patrzył na mnie. Jego ogień przybrał na sile. Kora drzewa zaczęła się smalić.

– Mogłabym spowodować, że nie nie wydukałbyś nawet swojego imienia. I pomimo tego, że jest to surowo karane w Azkabanie, nie zawahałbym się użyć tej umiejętności, jeśli wymagała by tego sytuacja.

– Muszę na ciebie uważać. Jesteś bardziej niebezpieczna niż sądziłem.

– No nareszcie!- Prychnęłam, a on wyszczerzył się, ukazując kły.- Nie potrzebuję stali, żeby się bronić. Nie z tego powodu poprosiłam, żebyś mnie szkolił. Czasem po prostu łatwiej jest wbić komuś łeb na szpilkę.- Zerknęłam na zegarek.

– Zaraz północ!- Prawie krzyknęłam.- Za chwilę skończy się rok. Skacz!!!

– Co?!?!

– Skacz, już!- Pociągnęłam Rowana za sobą. Ześlizgnęliśmy się z gałęzi i spadaliśmy w dół. Rozległ się trzask, lecz nie była to oznaka zetknięcia z ziemią. Leżałam na Rowanie, a on na szklanej podłodze. Wagonik kołysał się lekko. Oko Londynu było nieruchome, lecz z jego szczytu nadal rozciągał się niesamowity widok. Big Ben wybił dwunastą. Niebo zalała fala różnokolorowych fajerwerków. Cały horyzont upstrzony był różnobarwnymi światłami. Książe Fae niemalże przykleił nos do szklanych ścian. W jego oczach skrywało się zdumienie. Nawet lekko rozchylił usta.

– Wszystkiego najlepszego, Rowanie Biały Cierniu.- Uśmiechnęłam się. Chłopak złapał mnie w pasie i przylgnął do moich pleców. Ucałował policzek. Musnął wargami moją szyję.

– Patrz, patrz!- Uśmiechałam się szeroko. Uśmiechałam całym sercem, tak jak dawno już tego nie robiłam. To był jeden z najlepszych dni w tym roku.

 

 

 

 

Następnego dnia obudziłam się jeszcze przed świtem. Rowan spał spokojnie, z lekkim uśmiechem na ustach. Wysunęłam się z jego objęć i skierowałam się do łazienki. Przyglądałam się przez chwilę swojemu odbiciu w lustrze. W moich tęczówkach- do tej pory o trudnym do określenia kolorze- od kilku miesięcy mieszały się barwy szarości. Dziś błyszczało w nich oksydowane srebro. Obmyłam twarz zimną wodą, splotłam włosy w długi warkocz , sprawdziłam zawartość powiększonej magicznie torebki. W końcu zaczęłam naciągać na siebie strój podróżny- długie wzmocnione skórą spodnie, buty sięgające za kolano, białą koszulę i bluzę ze srebrnymi klamerkami. Pierwsze promienie słońca wychyliły się zza horyzontu. Nie mieliśmy czasu do stracenia, jeżeli chcieliśmy dotrzeć do Twierdzy w rozsądnym czasie.  Przysiadłam na brzegu łóżka. Książę dalej smacznie spał. Brązowe kosmyki opadały na jego zamknięte oczy. Nachyliłam się, żeby cmoknąć go w policzek, a wtedy silne ramiona oplotły się wokół mojej talii i przyciągnęły do siebie.

– Jak długo nie śpisz, Rowanie Zimny Draniu?

– Wystarczająco długo, żeby wszystko sobie dokładnie obejrzeć, kiedy się przebierałaś.

– Grasz nieczysto!

– A kto powiedział, że ta gra ma jakieś zasady.

– Ruszaj się. Nie mamy czasu.

– Jeszcze chwila.

– Już?

– Leż spokojnie.

– Już? No ile można leżeć?!

– Z Tobą? Nawet całą wieczność…

– Nuda. Poza tym nie mamy tyle czasu. A przynajmniej ja nie mam.

– …

– Naprawdę musimy już iść…

– Ech, człowiek chociaż raz chciał sobie odpocząć.

– Tak w zasadzie to nie jesteś człowiekiem…

– Wiedźma!

– Stać cię na więcej..

– Ale nie wiem czy chcę.

– Za 3 minuty na dole.

– Będę za dwie.

– Nie dasz rady…

– A założymy się?

– O co?

Fae nie odpowiedział. Zniknął za drzwiami sypialni.

 

Oczywiście pojawił się przed kamienicą, w której mieści się moje mieszkanie, dokładnie minutę i pięćdziesiąt pięć sekund później. Teleportowaliśmy się pod granicę  magicznej bariery otaczającej Twierdzę i samo Doranelle. Dalej musieliśmy pójść na własnych nogach.

– Chyba pójdzie szybciej, jeśli będziemy się przemieszczać w zwierzęcej formie.

Książę skinął głową, błysnęło białe światło i w miejscu Fae stanął wielki, srebrny wilk. Nie czekając dłużej, zamieniłam się w kruka. Machnęłam skrzydłami, łapiąc wiatr w lotki. Wznosiłam się coraz wyżej i wyżej; mknęłam wzdłuż koron drzew. Daleko w dole pędził ścieżkami wilk. Chłodne powietrze owiewało moje ciało, muskało zachęcająco pióra. Wolność! To właśnie była wolność! Wydobyłam z siebie okrzyk radości, ale zamiast ludzkiego głosu od ściany lasu odbiło się echem radosne krakanie. W odpowiedzi na moje zawołanie las ożył. Zwierzęce głosy ułożyły się w prawdziwą symfonię. Gdzieś za mną rozległo się stłumione już wycie. Potrzebowałam znaleźć się wyżej! Wyżej! Poprosiłam wiatr, żeby pomógł popłynąć do nieba, a on spełnił moją prośbę. Zostawiłam daleko w dole las, a wraz z nim Koniunkcję, kłótnię z przyjaciółką, miesiące pełne bólu. Teraz liczył się tylko błękit nieba i mroźne prądy powietrza.

Przemieszczaliśmy się w ten sposób praktycznie cały dzień, nie tracąc czasu na odpoczynek. Kiedy słońce zbliżyło się do horyzontu, kolorując niebo różnymi odcieniami czerwieni, zatrzymałam się na umówionej polanie. Zdążyłam już wrócić do swojej ludzkiej postaci, kiedy z krzewów wyłonił się wilk, który z kolejnym krokiem zamienił się w brązowowłosego Fae. Jego oddech wciąż był lekko przyspieszony.

– Zmęczyłeś się?- Uniosłam brwi.

– Może odrobinkę.

– Starzejesz się.- Poklepałam go po ramieniu.

W kilka minut rozstawiliśmy namiot, który pożyczyłam od Rona. Rowan odsunął się, podziwiając nasze wspólne dzieło, w końcu odezwał się bardzo cicho…

– To ten sam namiot…

– Skąd wiedziałeś?- Rzuciłam, wchodząc do środka. Książę ruszył za mną i aż przystanął, kiedy jego oczom ukazało się wnętrze, tak inne od pozorów, które sprawiał zewnętrzny visus.

– Tak naprawdę nie spotkaliśmy się po raz pierwszy w Twierdzy Cieni.- Usiadł naprzeciwko mnie przy stole.

– Nie?- Zdziwiłam się.

– Kiedy byliście w trakcie wojny z Czarnym Panem, zostałem wysłany przez Elide, żeby rozeznać się w sytuacji. Przemieszczałem się głównie w wilczej formie i w jednym z lasów, gdzieś daleko na północy, natrafiłem na ślad magii, dokładnie magicznej bariery. Po kilkudziesięciu metrach dotarłem do rozbitego wśród drzew namiotu, przed którym siedziała dziewczyna o brązowych włosach splecionych w warkocz.

-Szkoda, że nie przyszedłeś się przywitać. Świetnie się tam razem bawiliśmy.- Odpowiedziałam nieco sztywnie. Przypomniał mi się chłodny ciężar horkruksa, który nosiliśmy na zmianę na szyi.

– Kiedy dziesięć lat później odnalazłem cię w naszych lasach, nie miałem wątpliwości, kim jesteś.

– Co i tak nie zmieniło faktu, że traktowałeś mnie jak podczłowieka.- Wystawiłam do niego język, stawiając na stole kubki z herbatą.

– Może rzeczywiście momentami trochę przesadzałem…

– Momentami.- Prychnęłam.- W Hogwarcie też się nie popisałeś.

– No co?- Spojrzał na mnie pytająco.

– Konie? Nazywać centaury końmi?

– Chciałem wkurzyć tą… Hermionę chciałem wkurzyć.

– To moja przyjaciółka, powinieneś traktować ją z szacunkiem.

– Ooo… W tym nie było ani krztyny braku szacunku.

– Ale manier w tym też nie było, Książę.- Skrzyżowałam ręce na piersi i oparłam się o stół.- Może w Doranelle i w Twierdzy wszyscy kłaniają ci się w pas, ale tam jest Hogwart. Dobrze jest czasem porozmawiać z ludźmi, a nie tylko… komunikować im swą wolę.

– Hermiona o mało nie wysadziła nas wszystkich w powietrze! Trzeba było działać szybko.

– To prawda i nikt nie ujmuje ci twoich zasług. Szkoda tylko, żeby ludzie, którzy są dla mnie ważni, nie mieli okazji przekonać się o tym, że pod tą maską chłodu i obojętności, chowa się fajny chłopak. Chłopak, którego… pokochałam.

Wyprostował się. Spojrzał na mnie tymi swoimi soczyście zielonymi oczami. Uśmiechnął się lekko, wyciągając do mnie dłoń. Posadził mnie na swoich kolanach, a ja zaplotłam nogi wokół jego tali. Dotknął mojego policzka i uśmiechnął się po raz drugi, jakby słowa, które właśnie wypowiedziałam, docierały do niego z opóźnieniem.

– Ko…- Zaczął, ale nie pozwoliłam mu skończyć. Przywarłam ustami do jego ust i zaczęłam całować. To nie był dobry moment na takie słowa. Jeszcze nie teraz. W tym przypadku może nigdy nie będzie. Po policzku spłynęła mi jedna samotna łza. Pierwsza i ostatnia od dłuższego czasu. Fae podniósł się ze mną na rękach i przeniósł na kanapę. Ta noc przyniosła kres toczącej się od dłuższego czasu wojny.

 

Kolejne trzy dni spędziliśmy w podobny sposób. Od świtu do zmierzchu przemierzaliśmy las, ja ponad koronami drzew, a Rowan mknąc ośnieżonymi ścieżkami. Nocami natomiast intensywnie pertraktowaliśmy warunki zawarcia pokoju: wśród pocałunków i ugryzień, westchnień i szeptów, dotyku i ruchu zacierały się granice, rodziły nowe. Kojące było zasypianie i budzenie się w objęciach silnych, pokrytych runicznym tatuażem ramion. W spojrzeniu zielonych oczu kryła się obietnica bezpieczeństwa.

Do Twierdzy Cieni został nam zaledwie dzień drogi. Po kolejnych godzinach pełnych namiętności, Książę zasnął, przytulając mnie do siebie, ja natomiast nie byłam w stanie zmrużyć oka. Dotarło do mnie, że wpakowałam się w coś, co po prostu nie mogło się udać. Dwa tak różne światy, dwa w zasadzie przeciwstawne sobie życia- śmiertelne i nieśmiertelne- nie mogły się połączyć. Chociaż poczułam, że znalazłam swoje miejsce, musiałam kurczowo trzymać się faktu, że to wszystko jest tylko na chwilę i że skończy się, prędzej niż później. Spojrzałam na oddychającego miarowo Rowana, wysunęłam się z jego ramion i naciągnęłam spodnie. Potrzebowałam świeżego powietrza; chłodu, który przypomni mi kim jestem i co powinnam robić.

Wyszłam na pogrążoną w ciemności polanę. Z moich ust buchnęła mroźna para, śnieg skrzypiał pod nogami. Ruszyłam przed siebie, w głąb gęsto rosnącego lasu, pogrążona w niezbyt optymistycznych wizjach przyszłości. Otoczyła mnie woń sosen i świeżego śniegu, z oddali słychać było wycie wilków, długie i przejmujące. Z każdym kolejnym krokiem do głosu dochodził żal i wyrzuty sumienia. Nie powinnam była tego robić. Od początku wiedziałam, że z relacji z Księciem Fae będą same kłopoty. Krążąc od jednego pnia do drugiego, dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, że  mróz zelżał, ucichły odgłosy lasu, niebo zasnuła gęsta, nieprzenikniona ciemność, a zamiast w śniegu grzęznę w błocie. Powietrze zrobiło się ciężkie, z trudem zaczęłam łapać każdy oddech. Coś było tutaj bardzo nie tak. Zatrzymałam się. Czułam jak z każdą sekundą wyostrzają się moje zmysły. Sięgnęłam do kieszeni, ale moje palce natrafiły na pustkę. Różdżka została na szafce przy łóżku. Po plecach spłynął mi zimny pot. Mrok zagęścił się do tego stopnia, że z trudem byłam w stanie zobaczyć moje dłonie. Uporczywie wpatrywałam się w ciemność, ale to nie pomagało. Kiedy się pojawili, wyczułam najpierw ich obecność. Przypominało to moment zetknięcia się z dementorem, a raczej ich setką.  Ciała trzech zakapturzonych postaci, które wyłoniły się z czerni, zdawały się być wykonane z żarzących się popiołów, a nad ich głowami na kształt korony buchał ogień. Magia w środku mnie obudziła się, zawrzała, zawarczała. Jakaś niewidzialna siła oplotła moje nogi, uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch. Jeden z nich podszedł do mnie i choć nie mogłam dostrzec jego twarzy, byłam pewna, że się uśmiecha. Wyciągnął żarzącą się, powykręcaną dłoń i dotknął mojego gardła, jakby chciał ocenić jakość posiłku, a wtedy… Wtedy zobaczyłam jego wspomnienie, jakby odszczepione mocą lodu, który wypełzł ze mnie i łapczywie zaczął pochłaniać jego dłoń. Miejsce, z którego pochodziło ów monstrum, było mroczne i gorące, ludzie- a raczej istoty, które z nich zostały- płonęli, krzycząc przeraźliwie. Po suchej jałowej ziemi sunęły rzeki ognistej lawy. To miejsce można było określić tylko jednym słowem. Piekło. Piekło, w którym nie chciałam się znaleźć. Z satysfakcją obserwowałam niepewność w postawie tego, który odważył się mnie dotknąć. Lód bowiem rozszerzał się w tempie wykładniczym, otulając jego ciało. Stwór zastygł w niemym przerażeniu już jako lodowa figura, zawiał silny wiatr, który przewrócił to swoiste arcydzieło, a wtedy wokół nas posypały się kryształki lodu. Moc tego, który właśnie zginął, musiała utrzymywać mnie w miejscu, bo moje nogi odzyskały czucie. Wykorzystując moment zaskoczenia dwóch pozostałych, puściłam się szaleńczym biegiem przed siebie, w stronę polany i rozbitego namiotu. Powietrze znowu stało się zimne, a moje nogi zapadały się w śniegu. Starałam się wykonywać możliwie największe kroki, byle przemieszczać się szybciej, byle dalej. Zatrzymał mnie jednak odgłos wybuchu kilkaset metrów przede mną i fala gorąca, przed którą musiałam osłonić się lodową tarczą.

„Rowan!- Przemknęło mi przez myśl- Tylko nie Rowan!”. Warknęłam wściekle. Las wokół mnie płonął, zniknęła warstwa śniegu. Zamiast tego mlaskało błoto. Wpadłam na polanę i o mało nie przewróciłam się o jeszcze gorący popiół, który wścielał piasek niczym dywan jesiennych liści. Rowan klęczał na środku, dysząc ciężko, trzymając się za bok, z którego obficie kapała krew. Jego skóra była gęsto pokryta licznymi skaleczeniami, lewe ramię rozharatane praktycznie do kości. Żołądek podjechał mi do gardła na ten widok. Dopadłam do niego w kilku susach, od razu przykładając dłoń do rozprutego brzucha. Wtedy stało się coś dziwnego. Przez moje ciało przepłynęło przyjemne ciepło innej, chociaż nikłej teraz mocy. Książę też musiał to poczuć, bo jego zielone oczy rozszerzyły się lekko. Złapał mnie za nadgarstek i spojrzał na moją dłoń. Przez moją prawą dłoń i całe przedramię, aż do łokcia, ciągnęło się rozcięcie. Koszula powoli nasiąkała krwią. Musiał mnie skaleczyć lodowy odłam.

– Jesteś ranna.- Odezwał się cicho Fae.

– Nic mi nie będzie. Musimy zająć się Tobą.

Z płonących resztek namiotu wygrzebałam swoją powiększoną magicznie torebkę oraz torbę Rowana, na które- na szczęście- rzuciłam ognioodporne zaklęcie. Niestety, moja różdżka okazała się niewystarczająco trwała i nie przerwała uwolnienia mocy. Pozbierałam jeszcze broń Księcia, przełożyłam głowę przez cięciwę łuku i pomogłam podnoszącemu się już Rowanowi.

– Dasz radę iść?

– Taaa… To tylko draśnięcie.- Uśmiechnął się słabo zielonooki.

– Musimy się stąd zabrać. I to szybko. Zostawiłam dwóch za sobą, a dodatkowo Twoje Uwolnienie może przyciągnąć ich więcej.- Chłopak przytaknął. Rozejrzałam się niepewne i popchnęłam go w gęstwię.

 

Zatrzymaliśmy się w skalnej jamie u podnóża rozpoczynających się gór jakąś godzinę później. Rowan stracił mnóstwo krwi i pod koniec drogi nogi zaczęły mu się plątać. Ułożyłam go na wywalonych z toreb ubraniach i zabrałam się za oględziny obrażeń. Chociaż udało mi się opanować drżenie rąk, nie byłam w stanie powstrzymać kapiących z oczu łez, kiedy badałam głębokość ran i oceniała utratę krwi. Na szczęście, cięcie brzucha nie sięgnęło otrzewnej, a kość ramienna była cała- nie było to nic, z czym nie poradziło by sobie kilka szwów oraz eliksiry i okłady. Fae zdrową ręką ocierał łzy, co chwilę spływające mi po policzku, kiedy cerowałam rozcięcie na brzuchu, a potem próbowałam przyłapać naczynia ramienia. W końcu podałam mu do wypicia kilka eliksirów wspomagających gojenie, w tym odtrutkę (tak dla pewności) i nakładając na rany gniecione zioła, obwiązałam je szczelnie bandażem. Na drobne skaleczenia nałożyłam maść, po której ranki goiły się z cichym sykiem.

– Hermiona miała racje.- Mruknęłam, ucierając zioła w moździerzu. Szatyn spojrzał na mnie pytająco znad swojej zupy.- Wszystkie wycieczki ze mną kończą się źle.

– I myślisz, że ta jedna mnie powstrzyma?- Odpowiedział. Spojrzałam na niego. Nie uśmiechał się. Jego twarz była poważna.- To co stało się dzisiaj było tylko ostrzeżeniem. Przedsmakiem tego, co będzie działo się po Koniunkcji. A ja w tym wszystkim mam zamiar być z tobą. Do samego końca. Jakikolwiek by nie był.

– Na ten temat porozmawiamy innym razem.- Odwróciłam się z powrotem do moździerza.

– Emmo!- Złapał mnie za ramię i odwrócił do siebie. Zabolało. – Nie rób niczego głupiego. Nie zależnie od tego, jak daleko będziesz próbowała uciec i tak cię znajdę.

– A potem za karę mnie wychłoszczesz?- Obróciłam to w bardzo kiepski żart.

– I to na goły tyłek.

– Śpij już.- Cmoknęłam go w usta.- Ja przygotuję zioła na ranek.

– Ktoś musi ci pomóc przy tym.- Wskazał na moje przedramię. Dopiero kiedy mi to uświadomił, rana zaczęła boleśnie palić.

– Poradzę sobie. Śpij.

Nie podziałało. Biały Cierń posadził mnie obok siebie, podwinął przesiąkniętą krwią koszulę i powiedział:

– Mów mi, co mam robić.

Instruowałam go, a on- nieco niezdarnie- starał się wykonać moje polecenia. Najlepiej poradził sobie z bandażem. Kiedy miał pewność, że moja rana jest zaopatrzona, w końcu zasnął. A ja wyciągnęłam pergamin. Czas było napisać do Hermiony.

 

 

Byłam zmęczona i potwornie głodna. Czuwanie nad śpiącym Rowanem przez całą noc zrobiło swoje. Książę nie odzyskał jeszcze mocy na tyle, żeby móc zmienić formę, postanowiliśmy więc resztę drogi pokonać pieszo. Wyruszyliśmy o świcie, zaraz po inspekcji ran Fae, które szczęśliwie wyglądały nie najgorzej. Przez całą drogę analizowaliśmy wydarzenia poprzedniego dnia, zastanawiając się, czy stworzenia, które nas zaatakowały, były zwiastunem Koniunkcji. Wyliczałam właśnie, gdzie powinnam poszukać informacji, kiedy Rowan nagle się zatrzymał. Jego ciało napięło się, ustawiając w pozycji drapieżnika, który zwęszył trop. Rozglądał się na boki, lekko mrużąc oczy. Nie odezwałam się. Wbiłam wzrok w gęstwinę przed nami, ale moje oczy nie były w stanie wyłapać niczego niepokojącego.

– Ktoś się zbliża.- Szepnął szatyn. Podał mi łuk i kołczan pełen strzał. Sam wyciągnął ukryte do tej pory w połach szaty sztylety. Moje ciało napięło się. Czekaliśmy. Słyszałam każde uderzenie mojego serca. Krzaki zaszeleściły. Paradoksalnie Rowan rozluźnił się i opuścił ręce. Ja natomiast nadal trzymałam strzałę opartą na cięciwie łuku. W końcu dotarło do mnie parskanie i tupot kopyt na zmarzniętej ziemi. Chwilę później z zarośli wyjechało dwóch jeźdźców, prowadząc dodatkowe konie. Zakapturzone postacie zatrzymały się kilka metrów od nas, zeskoczyły z koni. Kaptury zsunęły się. Wysoki, postawny Fae o krótko przystrzyżonych włosach zrobił krok do przodu, obaj pokłonili się nisko.

– Wasza Wysokość!

Opuściłam łuk. Patrzyłam na tą scenę z rozdziawionymi ustami. Zapomniałam już, że Rowan naprawdę był Księciem. Nie był to tylko prześmiewczy przydomek. Szatyn skinął uprzejmie głową w odpowiedzi, ale po chwili uśmiechnął się i uścisnął dłoń chłopakowi.

– Dobrze Cię widzieć, Jarel.- Poklepał go po plecach.- Pamiętasz Emmę?

– Cześć!- Uśmiechnęłam się nieco niepewnie.

Fae wymienili porozumiewawcze spojrzenia. W oczach Jarela dostrzegłam pytanie, na które Rowan musiał w jakiś sposób odpowiedzieć, bo Fae spojrzał na mnie i wyszczerzył się.

– Jak mógłbym zapomnieć… Może przyda wam się podwózka?- Wskazał na dwa dodatkowe wierzchowce, które próbowały skubać gałązki jakiegoś krzaka. Podeszłam do karusa i pogładziłam jego smukłą głowę. Zanim zdążyłam zaprotestować, Rowan chwycił mnie w pasie i wrzucił na siodło. Sam dosiadł stojącego obok kasztana. Książę jechał obok Jarela, słuchając, co działo się w twierdzy pod jego nieobecność. Ja natomiast zrównałam się z Fae o krótkich złotych włosach i oczach w kolorze bursztynu.

– Jak masz na imię?- Zapytałam, chcąc urozmaicić sobie przejażdżkę.

– Niech mi Pani wybaczy. Mam na imię Tamlin.- Odpowiedział, pochylając głowę.

– Mów mi Emma.- Uśmiechnęłam się.- Darujmy sobie te wszystkie uprzejmości.

Tamlin jednak pokręcił przecząco głową, jakby chciał odpędzić wypowiedziane przeze mnie słowa.

– Nie wypada, żebym mówił po imieniu do kobiety Jego Książęcej Mości.- Powiedział to tak cicho, że mogłabym udać, że tego nie usłyszałam. Jednak usłyszałam. A na te słowa mój mózg się zatrzymał. A potem ruszył do przodu w zatrważającym tempie.

– Jesteś żołnierzem Jarela?

– Tak, Pani.

Tamlin nie pociągnął wątku. Najwyraźniej należał do tego typu wojowników Fae, którzy odzywali się tylko wtedy, kiedy ich o coś pytano. Stwierdziłam, że jestem zbyt zmęczona, żeby zagajać rozmowę i resztę drogi przejechaliśmy w ciszy. Kiedy na horyzoncie zamigotał, tak dobrze znany mi przewrócony pień (W lesie były ich tysiące, tego jednak nie dało się pomylić z żadnym innym), Rowan podjechał do mnie, zmieniając szyk pochodu. Wyciągnął do mnie rękę. Jego ciepła dłoń objęła moją.

– Denerwujesz się?- Zapytał, uśmiechając się na tyle szeroko, że zabłysły kły.

– A powinnam?

Książę nie zdążył odpowiedzieć. Las rozmył się, a w jego miejsce pojawił się otoczony murami plac, nad którym górowała twierdza. Końskie kopyta zastukały o bruk. Obejrzałam się za siebie. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą była gęstwina drzew, znajdowała się teraz wysoka, łukowata brama. Pomimo tego, że wjeżdżałam do Twierdzy już tyle razy, nadal robiło to na mnie wrażenie. Rozglądałam się na boki, chłonąc widok muru i ciężkich, strzelistych wież. Zatrzymaliśmy się na środku. Część rezydujących w twierdzy osób wypełzło na plac, w wykuszach muru pojawiły się wyprostowane sylwetki wojowników. Jarel zsiadł z konia i dołączył do Fae stojących kilka metrów od nas. Chciałam zrobić to samo, ale Rowan powstrzymał mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu. Zanim zorientowałam się, co tak naprawdę się dzieje, Fae przed nami skłonili się nisko, a żołnierze na murze zasalutowali. Twierdza Cieni witała powracającego w jej mury Księcia. Tylko dlaczego ja nie znalazłam się po tej drugiej stronie?

 

Rowan skinął głową, Fae podnieśli się, po Twierdzy rozniosła się codzienna wrzawa. Do naszych koni przyskoczyło dwóch stajennych. Zsunęłam się z siodła i pogładziłam czarną, błyszczącą sierść rumaka.

– Muszę odebrać raport. Spotkamy się w mojej kwaterze. Trafisz?- Skinęłam głową w odpowiedzi, a Książę pocałował mnie w czoło. Ruszyłam w stronę bocznego przejścia, zielonooki natomiast zniknął razem z Jarelem za dużymi dwuskrzydłowymi drzwiami. Od miękkiego łóżka i ciepłej kąpieli dzieliła mnie jeszcze przeprawa przez długi korytarz i wspinaczka po spiralnych schodach. Za rzędem dużych, gotyckich okien powoli zaczynało się ściemniać. W korytarzu panował półmrok, świece i pochodnie zatknięte w ściany zaczynały płonąć dopiero po zmierzchu. Na końcu u podnóża schodów zamigotała sylwetka postaci. Ze zmęczenia oczy zaszły mi mgłą i nie potrafiłam określić, do kogo należy. Ów Fae zbliżał się jednak do mnie. Zamigotały jego czerwone włosy, złote oczy zmrużyły się lekko, przystojną twarz wykrzywił nieprzyjemny grymas. Nawet wśród nieskazitelnych Fae, Lucien wyróżniał się urodą.

– Ty!- Warknął. Niestety, nie szło to w parze z dobrymi manierami.- Co TY tutaj robisz?

– Cześć, Lucjan. Też za Tobą tęskniłam.

– Lucien. Mam na imię Lucien.- Wysyczał.

– Postarałabym się nie przekręcać Twojego imienia, gdybyś ty wysilił się na zapamiętanie mojego.- Wzruszyłam ramionami.

– Co tu robisz? I dlaczego pachniesz Księciem?- Wyszczerzył kły. Wyglądał groźnie, jednak nie na tyle, żeby mnie przestraszyć.

– Jego zapytaj. Może Ci odpowie.

– Jak śmiesz mówić o Jego Wysokości z takim brakiem szacunku?!- Pluł się.

– Średniowiecze.- Przewróciłam oczami.- Naprawdę albo zacznij brać hormony, albo rzuć te, które bierzesz. Pogadamy innym razem, pa.- Minęłam go i zaczęłam spinać się po schodach, nie oglądając się więcej za siebie, chociaż czułam, że krew się w nim gotuje. Lucien był jednym z czwórki najbliższych przyjaciół Rowana i z niewiadomych mi powodów, jedyny, który zwyczajnie mnie nie lubił. Od momentu, kiedy przekroczyłam próg Twierdzy po raz pierwszy krzywo na mnie patrzył i nie szczędził uszczypliwych komentarzy pod moim adresem. Kiedy dotarłam na szczyt schodów, stwierdziłam, że nie ma sensu się tym przejmować. Z zamiarem spędzenia popołudnia w przyjemny sposób, nacisnęłam klamkę ciężkich mahoniowych drzwi. Komnata Rowana niczym nie różniła się od pokoi, które zajmowali inni mieszkańcy Twierdzy. Wystrój był bardzo oszczędny, a na wyposażenie składało się zaledwie kilka mebli: duże drewniane łóżko, biurko z poukładanymi stosami papierów, kamienny kominek, przed którym stały dwa wygodne fotele. Zajrzałam do garderoby, gdzie- ku mojemu wielkiemu zdumieniu- nadal wisiała moja własna tunika. Rzuciłam torebkę na łóżko, a jej zawartość zabrzęczała niebezpiecznie. Nie miałam jednak siły się tym przejmować. Zdjęłam z siebie ubrania, porzucając je na podłodze i napełniłam wannę wodą. Potrzebowałam dobrych dwudziestu minut, żeby zmyć z siebie cały brud. Moje włosy znowu zaczęły lśnić. Narzuciłam na siebie pierwszą lepszą koszulę Rowana i zawinięta w koc ułożyłam się przed kominkiem. Nie wiem nawet, kiedy oczy same mi się zamknęły.

 

Kiedy się obudziłam, zdałam sobie sprawę, że leżę w łóżku, przykryta miękką puchową kołdrą. Rowan siedział w fotelu, a jego oczy przesuwały się po linijkach tekstu jakiegoś dokumentu, który trzymał w dłoniach. Z jego wyrazu twarzy dało się niewiele wyczytać, znałam go jednak na tyle, żeby wiedzieć, że się martwi. Odsunęłam kołdrę i ześlizgnęłam się na podłogę. Fae ani drgnął. Podeszłam do fotela i objęłam go za szyję. Książę uśmiechnął się i ucałował mój policzek.

– Witaj, Wiedźmiątko! Dobrze spałaś?

– Witaj, Książątko! Bardzo dobrze. Na długo odpłynęłam?

– Na jakieś półtora dnia.

– Serio?

Szatyn rzucił dokument na ziemię i wciągnął mnie na swoje kolana.

– Yhyyym.- Wymruczał w moją szyję. Jego ciepły oddech delikatnie łaskotał. Mój żołądek głośno zaburczał.

– Ale jestem głodna…

Fae zaśmiał się, objął mnie w pasie i przytulił się. Pogładziłam go po głowie. Jego włosy były jedwabiste w dotyku.

– Elide chce nas dzisiaj widzieć.- Odezwał się w końcu.

– Ma jakiś konkretny powód czy po prostu ciekawi ją, dlaczego wróciłam?

– Chciała, żebyśmy złożyli raport z ataku. Oboje.

– No właśnie!- Przypomniałam sobie.- Jak Twój brzuch?

– W porządku. Medycy pochwalili twoją robotę. Nie mieli już za dużo do poprawek.

Skinęłam głową, a ten klepnął mnie w pośladek i uśmiechnął się obiecująco.

– No, zbieraj się. Zjemy coś i ruszamy do pałacu, a potem…

– Potem?

– Potem się zobaczy.

 

 

Doranelle było miastem, przypominającym obrazki z dziecięcych książeczek. Strzeliste kamieniczki, tak inne od ciężkich murów Twierdzy Cieni, rozciągały się wzdłuż szerokich ulic, prowadzących do centralnie położonego pałacu wykonanego ze… szkła. Czerwone promienie zachodzącego słońca odbijały się od jego ścian, kiedy stanęliśmy u podnóża szerokich schodów, prowadzących do głównego wejścia. Strażnicy pokłonili się Rowanowi, a ten poprowadził mnie do środka. Kilka minut później zostaliśmy wprowadzeni do niewielkiej Sali Audiencyjnej. Złoty tron, stojący na niewielkim podeście, rzeźbiony był w różne zwierzęce totemy. Podziwiałam kolorowe, nieco wyblakłe już freski na ścianach, opowiadające historie rodziny królewskiej. Na jednym z nich biały wilk pędził leśnymi ścieżkami, a nad jego głową szybował kruk. Szambelan zastukał trzykrotnie w marmur pod stopami i drzwi z boku sali otworzyły się. Do środka wpłynęła (tego ruchu nie da oddać się innymi słowami) niezwykłej urody kobieta Fae o jedwabiście prostych, niemalże granatowych włosach i oczach przypominających rozgwieżdżone niebo. Szkarłatny płaszcz powiewał za nią, razem z połami delikatnej białej sukni. Pokłoniłam się, tak jak uczyła mnie Manon, żałując jednocześnie, że nie wyciągnęłam z szafy czegoś bardziej odświętnego. Moja prosta, szara suknia prezentowała się… Nie, ona się w ogóle nie prezentowała.

– Wasza Wysokość…- Ukłonił się Rowan. „Co ja tutaj robię?”- Przemknęło mi przez myśl. Nie podniosłam jednak wzroku.

– Och, darujmy sobie te frazesy, Rowanie. Chodź tu do mnie, niech cię uściskam. Dobrze cię widzieć całego i zdrowego, i niemal… radosnego.- Zaśmiała się, ściskając szatyna. Elide była kobietą pełną elegancji i spokoju. Nie wiem, ile miała lat, ale wydawała się bardzo mądra.

– Dobrze cię znowu widzieć w naszych progach, Emmo Garner.- Wyprostowałam się. Królowa patrzyła na mnie, uśmiechając się ciepło.

– Dziękuję. Cala przyjemność leży po mojej stronie.- Odpowiedziałam niezbyt bystro.

– Wybaczcie, że zaczniemy od mniej przyjemnych rzeczy, ale jest to sprawa nie cierpiąca zwłoki…

Zrozumieliśmy przesłanie. Rowan zaczął opowiadać o grupie ognistych stworów, które zaskoczyły go podczas snu, następnie ja przedstawiłam spotkanie z ich książętami. Królowa siedziała na tronie, z głową opartą na dłoni i słuchała, potakując delikatnie. Kiedy zakończyliśmy opowieści, wyprostowała się tylko i powiedziała:

– Dziękuję, Rowanie. Możesz odejść.

Książę pokłonił się, spojrzał na mnie porozumiewawczo i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Elide podniosła się z miejsca, zrównała się ze mną. Była ode mnie wyższa o połowę głowy, musiałam unieść podbródek, żeby na nią spojrzeć. Królowa odsunęła brązowy kosmyk z mojej twarzy, dotknęła mojego chłodnego policzka, opuszkiem smukłego palca zarysowała kontur mojej górnej wargi.

– Nic dziwnego, że tak się w Tobie kocha…- Uśmiechnęła się. Zakrztusiłam się swoją własną śliną. Zaczęłam kasłać, a czarnowłosa Fae zaśmiała się.

– Trudno nie wyczuć waszej więzi.- Położyła mi rękę na ramieniu.- Ale nie o tym chciałam rozmawiać, Czarnoskrzydła. To, co spotkaliście w lasach to zwiastun najbliższej Koniunkcji, Koniunkcji, która nie przyniesie nic dobrego.- Skinęłam głową na znak, że już dawno mam tego świadomość.- Chciałabym poprosić cię o pomoc. Ciebie i twoich przyjaciół- Ciągnęła dalej Królowa.- To, co się zbliża jest większe od Fae, większe od nas wszystkich. To będzie trudny czas. Czas, w którym trzeba pamiętać, że nie zawsze poprawne jest to, co wydaje nam się słuszne. W najciemniejszą noc, idź za głosem serca, Emmo Garner. Czasem serce wie dużo więcej niż rozum. Prawda?- Przekrzywiła lekko głowę, patrząc na mnie bezdennie czarnym wzrokiem i uśmiechnęła się. Objęła mnie i uściskała, szepcząc do ucha jeszcze jedno zdanie. Potem wręczyła mi mały srebrnych kluczyk na długim łańcuszku ze słowami: „Ten kluczyk otworzy ci drzwi, których potrzebujesz” i to był koniec audiencji.

 

Kiedy wyszłam na korytarz, zatoczyłam się lekko i usiadłam na marmurowej posadzce. Prawie podarłam sobie kieckę o ledwie wystający obcas.

– Co jest?- Rowan bezceremonialnie posadził się obok mnie.

– Czy to możliwe, żeby Twoja Ciotka była wizjonerką?- Zapytałam.

– Co Ci powiedziała?

– Nie mam pojęcia. Nie mam zielonego pojęcia, jeśli mam być szczera. Ale za to, uzyskałam dostęp do biblioteki.- Zamachałam mu przed oczami srebrnym kluczykiem.- Wracajmy.

 

Kolejne dni spędziłam na intensywnych treningach oraz przeszukiwaniu archiwów Twierdzy. Fae nadal byli niedoścignieni w niemal każdej możliwej sztuce walki. Jedyne w czym zaczynałam deptać im po piętach, było strzelanie z łuku. Rowan znikał na całe dnie, nadrabiając obowiązki, strzępki wolnego czasu spędzałam więc w towarzystwie jego wiernych przyjaciół. Pierwsze spotkanie z Wielką Czwórką, jak zwykle, było ekscytujące.

 

Szłam właśnie z biblioteki, przerzucając od niechcenia zbiór jakiś bajek dla dzieci, kiedy usłyszałam nieco mrukliwy głos.

– Emma Garner we własnej osobie!

Podniosłam oczy znad książki. Przy jednej z ciężkich kolumn stał Jarel, a obok niego dwóch innych wojowników Fae. Obaj wysocy i barczyści, obaj lekko uśmiechnięci.

– Cześć, chłopaki! Co słychać?- Fae patrzyli jak opasłe tomisko znika we wnętrzu mojej niewielkiej torebki. Ten o złocistych włosach i lazurowych oczach, imieniem Aedion, chwycił moją rękę i pochylając się, przycisnął ją do swoich miękkich warg.

– Dobrze cię znowu widzieć. Mamy wspólnie kilka niedokończonych spraw…

– Uważaj…- Wszedł mu w słowo czarnowłosy Lorcan.- Wydaje mi się, że Rowanowi się to nie spodoba.

Blondyn zaśmiał się perliście. Gdyby nie broń przytroczona do pasa, mogłabym przysiąc, że to anioł, który stąpił z niebios. Przeklęci przystojniacy Fae…

Aedion kochał wino i kobiety, ale był przy tym wybredny. Pił tylko najlepsze roczniki, a do łóżka zabierał tylko najpiękniejsze kobiety. Oprócz fizycznych atutów, miał też kilka innych zalet: wesołe usposobienie i umiejętności flirtowania, które zaprezentował mi podczas poprzedniego pobytu. Jakoś nie po drodze mi było do jego sypialni, mimo to, całkiem się polubiliśmy.

– Ten tylko Rowan i Rowan. Ależ Ty bywasz nudny.

– Znasz zasady.- Burknął Lorcan.

– Kilka ugryzień jeszcze nic nie znaczy…- Fae mierzyli się spojrzeniem.

– Uroczy jak zawsze…- Wyszczerzyłam się, a Fae oboje warknęli coś pod nosem.- Wiecie co z Manon i jej Trzynastką?

– Powinna wrócić za trzy dni.- Odezwał się milczący do tej pory Jarel.

– Dzięki. Do zobaczenia na arenie?- Zapytałam, odchodząc. Chłopcy skinęli głowami. Zniknęłam za zakrętem. Ucieszyłam się na wieść, że Manon niedługo wróci do twierdzy. Kobiety Fae nigdy nie darzyły mnie szczególną sympatią, a po wjeździe na dziedziniec u boku Księcia, sytuacja jeszcze się pogorszyła. Manon była jedyną, z którą łączyła mnie jakaś nić porozumienia. Żałowałam, że nie ma tu ze mną Hermiony. Miałam nadzieję, że moje wiadomości w jakiś sposób do niej dotarły. Kiedy złość mi już przeszła, zaczęło brakować mi tego, że nie mogę na bieżąco mówić jej co się dzieje, nie tylko na zewnątrz, ale też między mną i Rowanem. Potrzebowałam też jej bystrego umysłu, a dodatkowo ustawiłaby to całe towarzystwo.

Manon nie pojawiła się jednak w przewidywanym terminie. Coś najwyraźniej musiało ją zatrzymać. Starałam się więc ignorować komentarze i złowrogie spojrzenia kobiet Fae i skupić się na tym, co miałam do zrobienia. Każdy kolejny dzień przebiegał rutynowo: przedpołudnia spędzałam na treningach z Rowanem albo jego przyjaciómi, popołudniami natomiast znikałam w bibliotece. Wraz z początkiem lutego przyszły roztopy. Powietrze po raz pierwszy zapachniało wiosną.

Wieczory nadal były chłodne, siedziałam więc opatulona kocem na fotelu przed kominkiem i po raz kolejny czytałam legendę o powstaniu świata i ludzi Fae. Drzwi otworzyły się i zamknęły z cichym trzaskiem. Do moich nozdrzy dotarł zapach popiołu i jesiennych liści. Rowan stał u progu i patrzył na mnie błyszczącymi w półmroku, zielonymi oczami. Na jego ustach błąkał się delikatny uśniech.
– Coś się stało? – Zapytałam, wracając do tekstu. Fae ukleknął przed fotelem, na którym siedziałam, wyrywając mnie w ten sposób z zamyślenia.
– Złóżmy sobie Przysięgę Krwi… – Powiedział pewnym, głosem.
Jego słowa docierały do mnie powoli, wywołując łaskotanie w żołądku. Zamknęłam wolumin, popatrzyłam na niego: poważnego, skupionego, klęczącego u moich stóp.
– Czy ty mi się właśnie oświadczasz? – Zapytałam nadzwyczaj spokojnie. Rowan skinął głową. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, dodał:
– Kocham Cię.
Moje serce otoczyło przyjemne ciepło razem z dziwnym, nieznanym mi uczuciem lekkości. Miałam wrażenie, że radość zacznie się ze mnie wylewać. I wtedy przypomniałam sobie, kim jest Rowan i kim jestem ja sama. Cała paleta uczuć przygasła.
– Rowan, kocham Cię równie mocno, ale…
– Wiedziałem, że będzie jakieś ale… – Skrzywił się. I był to bardzo nieładny grymas. Pogładziłam go po szorstkim policzku.
– Są rzeczy, których nie przeskoczymy.- Kontynuowałam.- Jesteś księciem. W przyszłości królem wszystkich Fae…
– Nie dbam o dziedzictwo tronu.- Przerwał mi. – Nigdy nie miałem takich ambicji. Może to robić któryś z moim kuzynów. Rozmawiałem już o tym z Elide.
– Twoi ludzie Cię potrzebują.- Pokręciłam głową. – Potrzebują leadera, mądrego i odważnego, takiego jak Ty. Kogoś, kto będzie nad nimi czuwał i dbał o ich interesy. Nie możesz postępować egoistycznie.
– Chęć bycia u boku kobiety, którą się kocha to nie egoizm, to powinność- to po pierwsze… – Wzburzył się, zrywając na równe nogi- A po drugie: mogę przysłużyć się swojemu ludowi w inny sposób.
– Nawet jeśli udało by nam się obejść wszystko to, co związane jest z Twoim królewskim pochodzeniem, jest kwestia, która jest nierozwiązywalna: moja śmiertelność i Twoja długowieczność.- Moje ręce zaczęły się trząść. Z ledwością udawało mi się nie wybuchnąć płaczem.
– Na to też znajdę jakiś sposób…
– Nie rozumiesz!- Wybuchłam.- Masz ponad 300 lat, ja przy dobrych wiatrach dożyję może 150. Ty będziesz wiecznie młody, moje ciało się zestarzeje. Nic tego nie zmieni. Proszę więc, cieszmy się wspólnym czasem, który nam został.
Ochłonął nieco, widząc łzy szklące się w moich oczach. Podszedł do mnie i przytulił mocno.
– Poczekam, aż będziesz gotowa. – Szeptał. – Ja nie cofnę swoich decyzji. I nie próbuj mi mówić, że może nigdy nie będziesz… – Zamknął mi usta tymi słowami. – Mogę czekać. Mam cholernie dużo czasu.
Pocałował mnie, a łzy popłynęły mi po policzkach.

Podczas kolejnych kilku dni za każdym razem, gdy patrzyłam na Rowana, nie przestawałam się uśmiechać. Z okazji niedoszłego małżeństwa ochrzciliśmy bibliotekę i zbrojownię, i arenę, i jeszcze kilka innych ciekawych miejsc. Uciekaliśmy czasami przed strażnikami, w popłochu zbierając ubrania, roześmiani, rumiani od tętniącej w żyłach krwi. Nawet w obecności innych Fae Rowanowi coraz częściej wymykał się wilczy uśmiech, zwiastujący wydarzenia kolejnych godzin, a czasem minut, jeśli akurat przypadała przerwa w obowiązkach dowódcy Twierdzy.
– Dziś przygotowałem coś wyjątkowego… – Mruknął mi do ucha Biały Cierń, poprawiając pasek podtrzymujący kołczan ze strzałami na moich plecach.
– Nie mogę się doczekać… – Uśmiechnęłam się.
Książę zesztywniał, jakby jego czułe ucho coś wyłapało. Odwrócił głowę w stronę głównego placu.
– Aedion, zaopiekujesz się Emmą. – Rzucił w stronę złotowłosego, ruszając do wyjścia.
– Jasne, jeśli tylko… – Zaczął blondyn.
– Rowan, co jest? – Zaniepokoiłam się. – Co się dzieje?
– A nie. W końcu to Emma Garner. – Dokończył, widząc, że ruszyłam za dowódcą. Książę wyprzedził mnie, znalazłam się na dziedzińcu długie minuty po nim. Żołnierze stali na wykuszach w gotowości, ze strzałami na cięciwach łuków. Rowan natomiast podnosił się właśnie z klęczek, trzymając w ramionach jakąś kobietę. Jarel odwrócił głowę w moją stronę z niejasnym wyrazem twarzy. W końcu Fae się a wśród burzy jasno brązowych włosów rozpoznałam…
– Hermiona?! – Przypadłam do nich. Książę zbladł tylko.
– Belladonna. – Szepnął.
Podniosłam powiekę nieprzytomnej przyjaciółki, obejrzałam rozszerzone źrenice, zadałam tętno.
– Nie jest źle. Nie ma jeszcze szczękościsku. Szybko!
Fae prawie biegł, niosąc przyjaciółkę jakby zupełnie nic nie ważyła. Z trudem dotrzymywałam mu kroku. Książe wszedł do komnaty na pierwszym piętrze, ja wbiegłam po schodach, wpadłam do jego komnaty i pogrzebałam w swojej własnej torebce. W końcu natrafiłam na odpowiedni flakonik, zbiegłam na dół do pokoju, w którym Hermiona już ułożona była na łóżku i wlałam jej zawartość do ust. Na szczęście spokojnie to przełknęła.
– Nie wiem, dlaczego nadal mnie to dziwi. W końcu to Hermiona. – Wyprostowałam się. Poczułam ciepłą dłoń na swoim ramieniu.
– Co teraz? – Zapytał Książę.
– Czekamy. Trochę to potrwa.
Potrwało. Hermiona obudziła się równo po tygodniu od swojego spektakularnego przybycia.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Moon Stone. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz