08/04

Urodziny Harry’ego

Przedzierałam się przez gęstwinę, grzęznąc po kolana w rozmokłej ziemi. Ciemność otaczała mnie ze wszystkich stron. Nawet księżyc przykryły ciemne, ponure chmury. Gałęzie chlastały mnie po twarzy, rozcinając skórę. Las stawał się co raz bardziej dziki. Brakowało mi już sił, ale wiedziałam, że muszę tam dobiec. Muszę ich ratować. Tylko… Kogo ratować? Starałam się nie zastanawiać się teraz nad tym. To nie ma znaczenia. Najważniejsze jest teraz to, że Voldemort ich dopadł. Biegłam dalej, mimo iż brakowało mi tchu. W końcu potknęłam się o wystający korzeń i upadłam w błoto. W tym samym momencie lunął rzęsisty deszcz. Podniosłam się i ruszyłam dalej. Dotarłam na polanę. Wszystko ucichło… Zamarłam z przerażenia, kiedy odsłonięty księżyc ukazał to, czego się najbardziej obawiałam. Harry, Ron i Hermiona wiszący sztywno w powietrzu. Pokrwawione ciała przyjaciół zatopione w srebrnym blasku księżyca i ON- Voldemort.
– Emmo, pomóż nam, proszę! Emmo, błagam!- Hermiona patrzyła na mnie z oczami pełnymi łez.
– Zamknij się! Ona ci nie pomoże. Nie pomoże żadnemu z was- z mroku wyłoniła się zakapturzona postać. Wsadziłam rękę do kieszeni spodni w poszukiwaniu różdżki, ale znalazłam tam tylko małą kulkę na srebrnym łańcuszku, którą Harry wręczył mi w czasie podróży ekspresem. Czarny Pan uśmiechnął się szyderczo- trzymał w ręku moją różdżkę.
– Nie jesteś aż tak bystra, jakby się wydawało, Garner.
– Zostaw ich! Zostaw ich w spokoju!- krzyknęłam, bo tylko to mogłam zrobić. On roześmiał się tylko w głos.
– Trzymajcie się. Dumbledor na pewno kogoś przyśle.
– Dumbledor nikogo nie przyśle, głupia szlamo. Ten stary dureń nie żyje.
– Nie! On żyje! Wiem to!
Odpowiedział mi tylko śmiech, tak zimny i mroczny, że gęsia skórka przeszła mi po plecach.
– Najpierw zabiję ich, a potem ciebie, Garner- oznajmił, zbliżając się do mnie. Serce zaczęło mi walić niesamowicie szybko. Był blisko, co raz bliżej. Uciekałam, ale to nie miało sensu. On mnie zabije. Teraz, czy kilka minut później- żadna różnica. Spojrzałam na przyjaciół, a potem na tę małą kuleczkę, w której teraz unosiła się czarna mgiełka. Przed oczami stanęło całe moje dzieciństwo i lata spędzone w Hogwarcie. To koniec.
Usłyszałam jednak ciche rżenie, a potem tętent kopyt. Najwyraźniej biegł w tę stronę jakiś koń. Uśmiechnęłam się. Zawsze chciałam umierać wśród przyjaciół, zarówno tych dwunożnych jak i czterokopytnych. Na polanę wbiegł Grannus. Byłam pewna, że Dubledor go przysłał i jesteśmy uratowani. Voldemort odsunął się ode mnie i spojrzał niepewnie na jednorożca, który krążył teraz wokół nas. Czekałam, kiedy ruszy nam na pomoc. Czarny Pan nie wykazywał jednak żadnych oznak strachu, wręcz przeciwnie, uśmiechnął się.
– Grannus, pomóż nam!- szepnęłam błagalnie, spoglądając w ciemne oczy przyjaciela. Jednorożec stanął dęba i ruszył do ataku. Minął jednak rozbawionego Voldemorta i… jego lśniący róg tkwił już w klatce piersiowej Harry’ego.
– Nie!!!- krzyknęłam na całe gardło, ale mój głos dobiegał jakby z oddali, przeplatając się ze mrożącym krew w żyłach śmiechem.

– Emmo, obudź się!- nade mną stała mama. Leżałam na kanapie w salonie, cała zlana potem, zaciskając łańcuszek od Harry’ego w jednej ręce. Za oknem szalała wichura. Mój kufer stał gotowy do drogi. Mieli mnie zabrać do kwatery głównej Zakonu Feniksa. Z podróży pamiętam niewiele, tak z resztą jak z tych kilku pierwszych dni spędzonych na sprzątaniu. Byłam już trochę spokojniejsza, bo miałam przy sobie Hermionę i Rona. Ten sen jednak ciągle mnie dręczył. Być może dlatego, że Harry wciąż był nieobecny.

– Emmo, jeżeli będziesz się wylegiwać jeszcze dłużej, to naprawdę nie zdążymy nic kupić Harry’emu- Hermiona czesała właśnie włosy przed lustrem.
– Zauważ, że to, czy w ogóle mu coś kupimy, zależy od pani Weasley i całej reszty- powiedziałam, przeciągając się. To była pierwsza spokojna noc. Żadnych snów.
– Mam nadzieję, że jakoś ją do tego przekonamy. Ubieraj się!- przyjaciółka rzuciła we mnie spódnicą.
– Jak sądzisz, kiedy przyjedzie tutaj Harry?- zapytałam, naciągając bluzkę.
– Za jakieś dwa tygodnie. Tak przynajmniej mówili na ostatnim zebraniu.
– Przecież nie wpuszczają żadnego z nas na zebrania!
– Fred, George i te ich Uszy Dalekiego Zasięgu czasem się przydają- uśmiechnęła się. Jeszcze dwa długie tygodnie zanim zjawi się tutaj Harry. Miałam przeczucie, że jednak stanie się to wcześniej. Coś wyraźnie mówiło mi, że stanie się coś niedobrego.
Zeszłyśmy po schodach, uważając na głowy domowych skrzatów, które „zdobiły” ściany. W holu zamilkłyśmy. Nie chciałyśmy, żeby mamusia Syriusza znowu dała pokaz. Tego byłoby za wiele. Mimo iż za oknem świeciło słońce i było wręcz duszno, nie można było odczuć tego w budynku. Dom pozostawał bowiem zimny i ponury, jakby zostało to wpisane w jego mury. Ginny czatowała przed zamkniętymi drzwiami kuchennymi.
– Jeszcze nie skończyli- oznajmiła na nasz widok. Przysiadłyśmy na schodach.
– Zaraz, zaraz. Czegoś mi tu brakuje. A gdzie Fred i George?- zapytałam, bo jak przystało na bliźniaków, już dawno powinni podsłuchiwać coś za pomocą tych swoich obłędnych wynalazków.
– Sama nie wiem- wzruszyła ramionami. W tym momencie drzwi rozwarły się z hukiem, ukazując prof. Snape’a. Nauczyciel obrzucił nas wściekłym spojrzeniem i ruszył do przodu. Zaraz za nim wybiegła pani Weasley.
– Możecie już wejść, dziewczynki. Jajecznica już gotowa.
Przy stole siedziała Tonks, prof. Lupin i Syriusz, a także pan Weasley i Bill. Po chwili dołączyła do nas reszta Weasley’ów i można było rozpocząć śniadanie.
– Pani Weasley, jajecznica jest wprost wyśmienita- uśmiechnęłam się i puściłam oczko do Hermiony.
– Och, to drobiazg, kochanie. Proszę jedz- mama Rona nałożyła mi kolejną porcję jajek.
– Hmm… Dzisiaj są urodziny Harry’ego i… i chcielibyśmy mu coś kupić, dlatego…
– O nie, Hermiono! Mowy nie ma! Żadnego wypadu na Pokątną- pani Weasley spojrzała na nas surowo- A tym bardziej ty, Emmo. Nie zgadzam się!
– Ale… proszę pani, przecież prof. Lupin na pewno by się z nami wybrał.
– Mamo, daj spokój. Nie dość, że Harry jest uwięziony u tych mugoli, to miałby jeszcze nie dostać prezentu- zaprotestował Ron, a reszta go poparła.
– W porządku. Pod warunkiem, że Remus i Tonks pójdą z wami- ustąpiła w końcu, a prof. Lupin kiwnął głową na znak, że się zgadza. Syriusz patrzył na to smętnie. On też chciałby się w końcu stąd wyrwać.
– Świetnie, pójdę się przygotować- odsunęłam talerz.
– O nie, Emmo. Ty zostajesz. To zbyt niebezpieczne.
– Ale…
– Przykro mi.

Czy już na wieki pozostanę w zamknięciu? Czy ktokolwiek pomyślał, że przez ponad miesiąc spacerowałam ulicami Londynu i nic mi się nie stało? Nie, oczywiście, że nie, ale i tak nie pozwalają mi wyjść. Dałam Hermionie kilka galeonów, żeby kupiła coś w moim imieniu. Żadne protesty nie pomogły.

Dodaj komentarz