The great day…

     Kilka kolejnych dni zajęły nam przygotowania ceremonii zaślubin Hermiony i Ronalda. Profesor McGonagall zaproponowała, że większością zajmą się Domowe Skrzaty, ale Przyjaciółka nawet nie chciała o tym słyszeć. Zgodziła się tylko na przygotowanie przez nich potraw, a dekoracjami w gruncie rzeczy obarczyła mnie. Czarny odpowiedzialny był za przetransportowanie mugolskiej części rodziny Hermi do zamku w bezpieczny dla nich sposób, a Ron i Harry zajęli się porządkowaniem dormitoriów, w których mieli zatrzymać się goście. Nie mogłyśmy się zdecydować z Hermioną, czy całość ma się odbyć na błoniach, czy w zamku, ale ostatecznie podpierając się zmiennością pogody, postanowiłyśmy przygotować wszystko wewnątrz.
     To był ostatni wieczór przed wielkim dniem. Większość mugolskich gości, w tym rodzice Hermiony i moi, byli już obecni i Harry i Ron oprowadzali ich po zamku, pokazując gdzie mogą przebywać, a których miejsc raczej powinni unikać. Padłam zmęczona na sofę w pokoju wspólnym Wierzy Wschodniej, po intensywnej całodziennej pracy, obok zadowolonego z siebie Czarnego. Deszcz bębnił intensywnie o szyby w oknach, wystukując nadzwyczaj, jak na tą pogodę, wesołą melodię.
– Z jakiego powodu jesteś taki zadowolony?- spojrzałam uważnie na Switcha.
– Szykuje się niezła impreza- wyszczerzył się.
– No nie wiem- przewróciłam oczami i założyłam ręce na piersiach.
– Daj spokój! Będzie świetnie, zobaczysz- objął mnie ramieniem, a przytuliłam się do niego.
– Jestem już tym wszystkim zmęczona- jęknęłam, kiedy pogładził mnie po głowie.
– W takim razie zmykaj na górę- pocałował mnie lekko- bo jutro nie dam Ci ani chwili spokoju.
     Uściskałam go z całej siły, a potem wstałam, przesłałam mu ostatnie zalotne spojrzenie i zniknęłam za godłem Gryffindoru.
     Następnego ranka, obudził mnie Corveusz, który zakradł się do mojego dormitorium tuż o świcie. Kiedy otworzyłam oczy, siedział w fotelu naprzeciwko mojego łóżka i, uśmiechając się łobuzersko, rysował różdżką w powietrzu serduszka z różnokolorowych świetlistych pasm.
– Czarny, co Ty tutaj robisz?- okryłam się szczelniej kołdrą, żeby nie widział mojej starej koszulki, w której miałam w zwyczaju spać.
– Liczyłem raczej na: „Dzień dobry, Kochanie. Jak miło Cię widzieć”- spojrzał wymownie w moją stronę.
– Na słowo: „Kochanie” z moich ust trzeba sobie zasłużyć- wyszczerzyłam się i rzuciłam w niego poduszką.
– Taaak?- uśmiechnął się złowrogo i ruszył na mnie. Skoczył na łóżko i, przygniatając mnie sobą, zaczął łaskotać.
– Corv… Przestań!- zdołałam wydusić z siebie pomiędzy kolejnymi atakami śmiechu.
– Magiczne słowo…
– Abrakadabra?
– Źle, panno Garner- uśmiechnął się tylko i nie przestawał mnie torturować. Próbowałam mu się wyrwać, ale był zbyt silny i zwinny, żebym mogła się wywinąć, chociaż dzielnie próbowałam. Później starałam się dosięgnąć  różdżkę, która leżała na stoliku nocnym, ale widząc to Czarny jednym machnięciem swojej, zmiótł moją z pola zasięgu. Jak się za chwilę okazało, wpadła prosto w ręce Hermiony, która stała w drzwiach i przyglądała się naszym wybrykom.
– Nieźle!- Czarny znieruchomiał, słysząc za sobą jej głos, a potem obrócił się, padając obok mnie na łóżko- Nie sądziłam, że tak szybko znajdę was tutaj razem- uśmiechnęła się przyjaciółka. Poczułam jak rumieniec spływa mi na twarz.
– To nie tak jak myślisz…- zaczęłam.
– Ja nie myślę- wystawiła język i rzuciła mi szlafrok- Ubieraj się, mamy mnóstwo rzeczy do załatwienia jeszcze. A Ty Czarny, jako drużba , lepiej znajdź Rona.
Switch spojrzał na nią wyraźnie niezadowolonym wzrokiem , pocałował mnie w policzek i wyszedł.
– Nie sądziłam, że tak szybko się to wszystko między wami rozwinie- nawijała Hermiona, kiedy robiłyśmy ostatnią rundkę po Wielkiej Sali, sprawdzając, czy wszystko jest na swoim miejscu.
– Do niczego między nami nie doszło!- zaprotestowałam- Zastałam go siedzącego w fotelu, kiedy się obudziłam.
– Oj, nie o to mi chodzi! Ty tylko o jednym- dodała nieco poirytowana- Chodziło mi bardziej o to, jak się przed nim otworzyłaś. Jak bije od was… No jaka chemia i magia jest między wami. Tak, jakbyście się dopełniali.
– Tak dokładnie wygląda Twoja i Rona aura, kiedy jesteście razem. Jest wtedy większa i jakby bardziej ognista- uśmiechnęłam się. Hermiona odwzajemniła uśmiech i pogładziła się delikatnie po brzuszku.
– Zastanawiam się, co wyjdzie z tej naszej mieszanki.
– Na pewno coś wybuchowego- przyłożyłam jej rękę do brzucha. Maleństwo kopnęło, jakby na potwierdzenie tej spekulacji.
– Wygląda na to, że wszystko jest gotowe, chodźmy się przebrać. Nie zostało nam wiele czasu, a ja muszę być jeszcze  na dole przed Tobą, witać i usadzać gości- dodałam, popychając delikatnie Hermionę w kierunku schodów.
     Zamknęłam się w łazience w swoim dormitorium, wdzięczna, że nie dzielę jej już z Hermioną. Nie wiem, ile czasu zajęłoby nam szykowanie się, gdybyśmy miały korzystać z jednej. Wzięłam chłodny prysznic i owinięta ręcznikiem zajęłam się paznokciami. Złoty lakier wydał mi się odpowiedni do mojej sukienki. Dodatkowo każdy paznokieć udało mi się ozdobić szkarłatnym wężem. Byłam z siebie niezmiernie zadowolona. Większość włosów podpięłam w szykowny kok ozdobiony spinką w kształcie feniksa, zostawiając swobodnie część pofalowanych, brązowych kosmyków sięgających pasa. Ubrałam swoją fenomenalną, moim zdaniem sukienkę, podkreśliłam zdecydowanie bardziej niż zwykle oczy, dodałam szkarłatne długie kolczyki i małą szkarłatną torebeczkę. Jeszcze tylko wysokie szpilki i już byłam gotowa do wyjścia. Schodząc na dół, zajrzałam do Hermiony, czy nie potrzebuje mojej pomocy, ale jej mama właśnie trzymała w rękach jej białą suknię, cichutko szlochając i ukradkiem ocierając łzy. Bez słowa wycofałam się, nie chcąc im przeszkadzać i zbiegłam na dół w poszukiwaniu panicza Switcha.
     Na drewnianym stole czekał jednak na mnie tylko kawałek pergaminu z wykaligrafowanymi słowami: „Czekam w Głównym Holu. Czarny” Najszybciej, jak tylko pozwoliły mi wysokie obcasy, przetransportowałam się ciemnymi korytarzami. Za oknem padał deszcz, więc w zamku było ponuro. W niektórych przejściach musiałam użyć różdżki, żeby nie potknąć się o tren. W końcu stanęłam na szczycie schodów w Holu Głównym. Czarny stał w drzwiach prowadzących do wnętrza zamku i oparty o framugę, patrzył przed siebie, zamyślony. Poczułam się dokładnie jak na czwartym roku przed Wielkim Balem Turnieju Trójmagicznego. Kiedy Switch uniósł głowę i, widząc mnie lekko się uśmiechnął, żołądek mi się ścisnął. Powoli, uważając na każdy stopień, zeszłam na dół.
     W końcu stanęłam obok drużby Rona, wymieniliśmy delikatne uśmiechy i przystąpiliśmy do witania kolejnych gości przechodzących przez ogromne, drewniane hogwardzkie drzwi, wskazując jednocześnie kierunek, w którym mieli się udać. Ostatecznie wszyscy zostali usadowieni na białych krzesłach, które, ozdobione śnieżnobiałymi kokardami podtrzymywanymi przez elfy,  stały w dwóch rzędach pomiędzy czerwono-złotym dywanem. Stojąc w przejściu do wielkiej sali, zauważyłam, że w pierwszym z nich, w pobliżu biało- złotych gołębi, siedzieli rodzice państwa młodych. Mama Hermi i pani Weasley rozmawiały o czymś z przejęciem, co chwilę załamując głos, pan Weasley słuchał z fascynacją opowieści pana Grangera, poprawiając nerwowo krawat.
– Wow, wyglądasz świetnie!- usłyszałam za sobą głos Rona, który kroczył właśnie w towarzystwie Switcha, czerwony ze zdenerwowania.
– Ty również- uśmiechnęłam się i, nie czekając dłużej, rzuciłam mu się na szyję. Przyjaciel objął mnie równie mocno i poklepał delikatnie po plecach.
– Tak się cieszę, że wszystko wam się poukładało. Jesteś świetnym czarodziejem, naprawdę genialnym- puściłam go i otarłam łzę wzruszenia, która spłynęła mi po policzku.
– Nie bardziej niż Ty- rozpromienił się.
– Myślę, że cała wasza czwórka się dopełnia- dodał Czarny.
– Tak, razem jesteśmy niepokonani- Harry objął mnie po przyjacielsku w pół i uśmiechnął się- Gdzie nasze brakujące ogniwo?
– Hermiona powinna już tu być- rozejrzałam się, oczekując, że pojawi się za chwilę, ale tak się nie stało- Pójdę jej poszukać. Pewnie zaginęła gdzieś po drodze- poprawiłam krawat Harry’emu i puściłam oczko do Rona.
– Miejmy nadzieję, że nie zabiła się o kant swojej sukni- wyszczerzył się Czarny.
– To by było jak najbardziej w jej stylu- nerwowo zaśmiał się Ron.
     Konwersacja toczyła się dalej, ale ja byłam już poza zasięgiem mojego błędnika, żeby cokolwiek usłyszeć. Skupiłam się na zapachu jaśminu, który prowadził mnie do przyjaciółki. Znalazłam ją samą w jakiejś ciasnej, od dawna nieużywanej klasie. Wyglądała nieziemsko, w śnieżnobiałej długiej sukni, która mieniła się milionami drobnych brylancików, z opadającymi na ramiona lokami, częściowo przykrywającymi jej twarz zapatrzoną w widok za oknem.
– Hermiono! Pospiesz się, bo zaczniemy bez ciebie!- wyrwałam ją z zamyślenia i zanim zdążyła się zorientować, już wyciągnęłam ją z klasy. Wyglądała na jeszcze bardziej zdenerwowaną niż Ron.  Zatrzymałyśmy się przed wejściem do Wielkiej Sali, na której w końcu zapadła cisza. Delikatna muzyka zaczęła się sączyć, z nikąd, tak jakby wypływała prosto z serc Państwa Młodych. Odwróciłam się do niej, spojrzałam prosto w oczy i zapytałam:
– Jesteś gotowa?
– Tak- odpowiedziała, patrząc jakby nieobecnym wzrokiem i ruszyła przed siebie.
     Byłam wzruszona, patrząc, jak przyjaciółka kroczyła środkiem Sali, którą dokładnie dziesięć lat temu, przemierzałyśmy razem, zaciekawione i zdenerwowane jednocześnie, na oczach tłumu uczniów Hogwartu, żeby założyć na głowę Tiarę Przydziału. To wtedy właśnie zaczęła się nasza przyjaźń i wielka przygoda, którą jest życie czarownicy. Tutaj, w tym miejscu, spotkałyśmy Harry’ego i Rona, i wszystkich innych, którzy byli tu teraz z nami, albo patrzyli na nas z góry. Idąc na swoje miejsce obok Hermiony, pogładziłam ją delikatnie po plecach, dodając otuchy i uśmiechnęłam się do Rona, a potem wymieniłam porozumiewawcze spojrzenie ze Switchem, który stał po drugiej stronie Rudzielca.  Urzędnik z Ministerstwa Magii zaczął swoją przemowę. Obie mamy Państwa Młodych ocierały łzy wzruszenia, Fleur, siedząca obok Billa kilka rzędów dalej, co chwilę unosiła się lekko, żeby przyjrzeć się Hermionie, moja mama, trzymając pod rękę tatę, uśmiechała się do mnie, a George robił głupie miny do Rona, chcąc najwyraźniej rozładować nieco nadętą atmosferę. Rzeczywiście, napięcie było tak duże, że miałam ochotę roześmiać się w głos, ale skutecznie się powstrzymywałam. Czarny, widząc moje rozbawienie, też zaczął się dusić ze śmiechu, udając że kaszle. Nikt jednak zdawał się nie zauważać naszego zachowania, wszyscy z przejęciem słuchali przysięgi, którą składały sobie dwie najbliższe mi na świecie osoby. Kiedy padło wiążące zaklęcie, a obrączki podane przez Harry’ego znalazły się na swoim miejscu, w Sali rozbrzmiały gromkie brawa, gołębie poderwały się do lotu, a zaczarowane sklepienie wypełniło się drobnymi, mieniącymi się tęczowo motylami.
     Wkrótce brawa przeszły w delikatną muzykę skrzypiec, a goście rzucili się w kierunku Młodej Pary, żeby złożyć im życzenia. Stałam obok Hermiony, przejmując od niej kwiaty, a Czarny opiekował się prezentami. W tym czasie rzędy krzeseł zniknęły zastąpione stołami uginającymi się od przepysznie pachnących potraw. Hermiona i Ron skierowali się do stołu prezydialnego, a my z Czarnym wymknęliśmy się do Sali obok, żeby odłożyć prezenty i kwiaty. Równie dobrze mogliśmy zrobić to za pomocą magii, ale chyba oboje chcieliśmy wymknąć się na chwilę. Kiedy odłożyliśmy wszystko, Czarny wziął mnie w ramiona i okręcił, a potem uśmiechnął się i pocałował. Chwilę potem opadłam na krzesła obok Hermiony. Corveusz, stając obok Rona, zadzwonił widelcem w kielich. Gości uciszyli się i wpatrywali w niego z zainteresowaniem.
– Witam, witajcie… Szanowni goście, rodzice, przyjaciele państwa młodych… Gdy Ronald poprosił mnie, abym był świadkiem na jego ślubie w pierwszej chwili bardzo się zdziwiłem i chciałem odmówić. Jestem wojownikiem, nie wiem nic o ślubach, dzieciach i odpowiedzialności za drugą osobę. Gdy poznałem Hermionę, taką jaką znam dzisiaj, zacząłem rozumieć dlaczego można chcieć się ożenić. Gdy do nich wpadam,  zawsze mają ciastka i nigdy się nie dziwią, ile mogę ich zjeść – goście wybuchli śmiechem – Z każdym dniem naszej przyjaźni zdawałem sobie sprawę, że życie we dwoje to nie tylko dobre jedzenie, bo inaczej Hermiona by się długo nie utrzymała. To musi być coś więcej i mam wrażenie, że sam też dowiem się co to, prędzej niż później – przerwał na chwilę. Nabrał powietrza i chyba miał powiedzieć coś jeszcze, ale głos mu się lekko załamał, więc podniósł kielich w górę: – Za Rona i Hermionę!
– Za Rona i Hermionę- szum przeszedł po Sali. Corveusz usiadł na krześle i posłał mi znaczące spojrzenie. Serce zaczęło mi bić szybciej.
     Kiedy wszyscy zaspokoili już pierwszy głód, kapela narzuciła bardziej skoczną nutę i rozpoczęła się zabawa! Pierwszy do tańca porwał mnie George, który stwierdził, że musi jako pierwszy zatańczyć z Emmą ubraną jest jak dziewczyna. Wywijał mną w tą i powrotem, tak że widać było tylko wirujący za mną w powietrzu tren. Następny w kolejce był tata, który poprowadził mnie w walcu, dumny ze swojej córki. Później przykleił się do mnie jakiś kolega Rona z Ministerstwa, przedstawiający się jako Brutus Screamgour. Pomimo tego, że darowałam mu jeden taniec, nie chciał mi dać spokoju. Z nadzieją, że ktoś mnie od niego uratuje przeszukiwałam tłum, ale Ron tańczył właśnie z moją mamą, Harry obracał Ginny, a Czarny sunął po parkiecie z wpatrzoną w niego i uroczo się uśmiechającą Cho.
     W końcu przeprosiłam grzecznie Brutusa i wyszłam na zewnątrz, żeby odetchnąć świeżym powietrzem.
     Błonia oświetlone były latarniami. Na niebie nie było ani jednej chmurki. Po całym sklepieniu rozsiewały się tysiące, jeżeli nie miliony gwiazd. Księżyc w pełni oświetlał wzgórza i drzewa zakazanego lasu. Zapach deszczu, który padał wcześniej, wciąż unosił się w powietrzu. Otuliłam się szczelniej bordowym szalem, który wzięłam ze sobą i przypatrywałam się rodzinie Hermiony, spacerującej właśnie i podziwiającej zamek. W pewnym momencie poczułam ciepło Switcha, a chwilę później jego ogromne ramiona objęły mnie.
– Tutaj jesteś, Księżniczko- szepnął mi do ucha. Gorące powietrze z jego ust łaskotało mnie w. Jego aura wręcz migotała, jak biało-czarny ogień.
– A gdzie miałabym być?- usłyszałam swój głos, jakby z oddali.
– Ty mi powiedz…- uścisnął mnie jeszcze mocniej. Milczeliśmy przez chwilę patrząc przed siebie, każdy pogrążony w własnych myślach. Sielankę przerwał Ron, który zdyszany wybiegł z zamku.
– Nie czuję nóg!- obruszył się- To miał być nasz dzień, mój i Hermiony, a mam wrażenie, że każdy czegoś ode mnie chce…- przerwał. Przez jego twarz przebiegło zdziwienie przechodzące w zmieszanie. Musiał zauważyć, że Czarny wciąż mnie obejmuje. Uśmiechnęłam się do niego lekko i to samo musiał zrobić Czarny, bo chłopak wyszczerzył się.
– Nie chciałem przerywać waszego romantycznego spaceru.
– Mogłeś nam przerwać, ale nie musiałeś tak się zawstydzać. Masz małą czarownicę w drodze, więc nie powinny Cię ruszać takie rzeczy- odgryzł się Switch, a ja roześmiałam się. Z alejki na prawo, wybiegł Brutus, który wepchnął się między mnie i Rona.
– Emmo, wszędzie Cię szukałem!- przewróciłam oczami i jeszcze bardziej próbowałam się schować w ramionach Czarnego- Świetne wesele, Ron!- poklepał Przyjaciela po ramieniu. Czarny, najwyraźniej rozbawiony ślepotą i naiwnością Brutusa, obserwował wszystko w milczeniu.
– Proszę Emmo, zatańczmy jeszcze raz, porozmawiajmy- zaczął i, nie czekając na moją odpowiedź, zwrócił się do Rona- Świetna dziewczyna z tej Twojej przyjaciółki. Rewelacyjnie tańczy…
– Wiem- przerwał mu Ron, najwyraźniej po to, żeby się bardziej nie pogrążał- Miałem okazję spędzić z nią ostatnie, ciekawe dziesięć lat. Tylko wiesz, Brutus, ona jest już raczej zajęta- mrugnął do niego.
– Ale jak to?- spojrzał na mnie, a ja miałam ochotę mu przyłożyć. Że też kleją się do mnie jakieś głupki zawsze. Objęłam Czarnego w pasie i spojrzałam mu w oczy błagalnym wzrokiem.
– Normalnie. Źle trafiłeś, Kolego. Emma i ja…- Corv spojrzał na mnie uważnie- jesteśmy razem.
Brutus spojrzał na Switcha, jakby dopiero co go zauważył, a potem zbladł nieco.
– Aha. Przepraszam Czarny. Głupia sprawa jakaś wyszła- zaśmiał się nerwowo i uciekł.
– Matko, co to za facet- wyrwało mi się, kiedy był już poza zasięgiem.
– Kolega z pracy. Zapraszałem moją ekipę, to musiałem i jego. Widzisz, z kim ten Harry każe mi pracować.
     Czarny wyszczerzył się i bez słowa przyciągnął mnie do siebie jeszcze bardziej. W drzwiach zamku, ukazała się Fleur, która pomachała do Rona.
– Oho… Muszę zmykać. Obiecałem Fleur kolejny taniec- Ron skrzywił się i ruszył w jej kierunku. Czarny pociągnął mnie za sobą zaraz za nim. Porwał mnie do tańca w momencie jak przekroczyliśmy próg Wielkiej Sali. Wirowaliśmy pomiędzy gośćmi, roześmiani. W końcu zagraliśmy w odbijanego: Czarny przekazał mnie, tańczącemu z Panną Młodą, Harry’emu, a sam przelawirował po Sali z Hermioną. W końcu piosenka się skończyła, a ja poczułam, że nogi mi zaraz odpadną od tych obcasów. Harry prowadził mnie do stołu prezydialnego, kiedy zatrzymałam się, lekko go za sobą ciągnąc.
– Co Ty robisz, Emmo?- zaśmiał się, widząc, że ściągam buty.
– No co?! Wyobrażałeś sobie cały wieczór z takim obcasem?- odpowiedziałam z wyrzutem.
– Nie miałem przyjemności- wyszczerzył się.
     Rzuciłam buty obok krzesła, ale huk, który się przy tym wydobył zniknął w szumie rozmów i głośnej muzyki. Usiadłam na swoim miejscu. Dziwnie było siedzieć za stołem, przy którym zawsze siadali nauczyciele i patrzyć na bawiących się czarodziejów i czarownice. Prof. McGonagall wywijała równo z Hagridem, a Czarny ukłonił się właśnie Hermionie, która spojrzała tylko na Rona i wyszli razem. Switch usiadł obok mnie na miejscu Hermi.
– Ooo… Księżniczka zgubiła swoje pantofelki- wyszczerzył się widząc moje bose stopy.
– Uważaj, żeby nie wbiła Ci przypadkiem pazurków/
– To mogłoby być… ciekawe- uśmiechnął się. Zielone oczy Harry’ego wpatrywały się we mnie z daleka, kiedy szedł w naszym kierunku.
– Gdzie są Hermiona i Ron?- zapytał, siadając po mojej drugiej stronie- Ginny alarmuje, że niedługo czas na tort.
– Naprawdę?!- zdziwiłam się- która to godzina?
– W pół do dwunastej- Czarny spojrzał na nas znad tarczy swojego zegarka, na którym nie było godzin, ale planety obracały się powoli. Był dokładnie taki sam, jak Dumbledora. Nigdy nie wiedziałam, jak się nim posługiwać.
– Rozdzielmy się i ich poszukajmy- zaproponował Harry i podniósł się, a my za nim.
     Chodzenie boso po zimnej, kamiennej posadzce, było niczym balsam dla moich zmęczonych nóg. Ostatecznie postanowiłam poszukać zaginionych na błoniach, gdzie wilgotna trawa delikatnie mnie łaskotała. Po piętnastu minutach poszukiwań, usłyszałam głos Harry’ego, Rona i Hermiony w sąsiedniej alejce ogrodów.
– Ale bolą mnie nogi, a jak masz osiem to pewnie się to zmęczenie rozkłada na osiem nóg – to był głos Rona.
– Albo boli cię osiem nóg- odpowiedziała Hermiona i roześmiali się.
– Tu jesteście! Wszyscy was szukają. Czekają na tort! – Harry usiadł na ławce i objął dwójkę w momencie, kiedy wyskoczyłam zza rogu.
– Hej, gdzie masz buty, lasencjo? -wyrwało się Ronowi.
– Uciekły mi – odparłam spokojnie- Co to za spotkania beze mnie? – dodałam nieco naburmuszonym tonem i usiadłam na przed nimi na trawie.
– My się tu nie spotykamy, my się tu spotkaliśmy – powiedział Harry dobitnie. Zachichotaliśmy. Gdzieś już to przecież kiedyś słyszeliśmy. Hermiona westchnęła i wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia.
– Kto by pomyślał – odpowiedziałam i wstałam, otrzepując resztki piasku z mojego i tak już umazanego trenu. Reszta podniosła się również i, żartując i śmiejąc się, wróciliśmy na salę, gdzie stał już ogromny tort przyozdobiony godłem Hogwartu.
– Pokrójcie go z nami – Hermi zwróciła się do mnie i do Harry’ego. To było… wzruszające. Całą nasza czwórka z kolejnym zadaniem do wykonania. Uśmiechnęłam się do samej siebie.  Otoczyliśmy ogromne, piętrowe ciasto z nożami w gotowości. Hermiona próbowała ogarnąć spojrzeniem wszystkich zebranych na Sali i po chwili powiedziała:
– Zanim zaczniemy podnosić wam poziom cukru, podniesiemy wam trochę ciśnienie- cisza oczekiwania zapadła wśród gości. Mama Rona spojrzała na mnie wzrokiem pełnym wyczekiwania i wyrzutu.
– Ci którzy już wiedzą, mogą spokojnie nie słuchać – roztropnie powiedział Ron.
– Spodziewamy się pojawienia jeszcze jednego członka rodziny, który już jest tu z nami, ale nie może sam się przywitać. Dlatego ja zrobię to za nią. Moi drodzy, w grudniu wśród nas pojawi się Rose Berenica Weasley. Nie, nie jest to żadna zaginiona kuzynka – dodała Przyjaciółka i pogłaskała się po brzuchu. Nim Hermi zdążyła zamknąć buzię, pani Weasley cała w skowronkach już była przy nas i ściskała swoją synową i syna ze łzami w oczach. Z rozpędu napadła również na mnie i na Harry’ego, który, po przekazaniu jej wiadomości o Jamesie, był już do tego przyzwyczajony.
Goście zaczęli klaskać, a my pośród tej wrzawy wbiliśmy noże w ciasto. Do mojego nosa dotarł zapach, który mogłam porównać tylko do porannej rosy.
– Tort z deszczem? – wyrwało mi się.
– Że co? – zaciekawiła się Hermiona.
– Nie, ja czuję suchą trawę – powiedział Harry.
– Pozwoliłem go sobie trochę ulepszyć – mruknął cicho Ron i podał mi talerzyk.
– Jest w nim eliksir miłości?- spojrzałam na niego uważnie.
– Ale bardzo słaby!- tłumaczył się półgębkiem.
– W sensie, że słaby bo ty go zrobiłeś, czy słaby w sensie mocy ?- Hermi odezwała się sceptycznie, a mi zachciało się śmiać. Przekomarzają się jak zawsze.
– Nigdy wam to nie przejdzie? – zapytałam, rozdając tort.  Kiedy podawałam talerz mojej mamie, uściskała moich przyjaciół, a potem mnie, szepcząc mi do ucha: „Jestem taka szczęśliwa, że masz takich przyjaciół”. Spojrzałam na Harry’ego, Rona i Hermionę, którzy śmiejąc się i żartując, kroili kolejne kawałki. „Ja też jestem szczęśliwa”- pomyślałam.
     Sklepienie w Wielkiej Sali zaczynało robić się bladoróżowe, kiedy goście rozeszli się do swoich komnat. Hermiona, ledwie trzymająca się na nogach, usiadła na kolanach Ronowi, który równie zmęczony, pokładał się na stole. Wypędziłam ich do łóżek, zanim ktokolwiek zdążył napomnieć coś o sprzątaniu, wyciągnęłam różdżkę i jednym jej machnięciem, wszystko wróciło do swojego pierwotnego stanu. Corveusz stał oparty o framugę drzwi wejściowych, lekko się uśmiechając. W jego orzechowych oczach mieniło się tysiące iskierek. Podeszłam do niego  i uwiesiłam mu się na szyi, a on oplótł mnie swoimi mocnymi ramionami w pasie.
– Co zrobimy z tak miło zaczętym dniem- zapytał, patrząc mi w oczy, jakby tam właśnie znajdowała się odpowiedź.
– Masz jakieś pomysły?
– Mam!- jego twarz się rozpromieniła. Pociągnął mnie za sobą. Ruszyliśmy biegiem. Przebiegliśmy przez zamek, kierując się do wyjścia po drugiej jego stronie. Stukot moich obcasów obijał się echem po korytarzach, a bordowo- złoty tren ciągnął się za mną, porwany ruchem powietrza, który wywoływaliśmy. W końcu wyskoczyliśmy na zewnątrz i, mijając krużganki, przemknęliśmy  w okolice bocznej fasady zamku. Switch zatrzymał się i odwrócił do mnie.
– Zdejmij buty i weź to- złapał unoszący się na wietrze tren i podał mi- Teraz ostrożnie.
     Ze zdumieniem stwierdziłam, że Czarny prowadzi mnie w kierunku skalnej przepaści, która rozciąga się nad jeziorem. Podając mi rękę, ostrożnie posadził mnie na skalnym schodku, który powstał w sposób bardziej magiczny niż naturalny i sam usiadł obok. Pod nami rozciągały się czarne wody Hogwadzkiego jeziora, w oddali piętrzyły się góry, zza których wychodziło właśnie słońce. Delikatny wiatr, który wiał w naszym kierunku, niósł ze sobą kropelki wody. Rozpuściłam włosy. Uwielbiam, kiedy wiatr się nimi bawi. Czarny wziął mnie delikatnie za rękę. Jego twarz oświetlały właśnie pierwsze promienie porannego słońca. Na skale obok mojego lewego kolana, zauważyłam wyryte inicjały: „C.S.” Corv wyprzedzając moje pytanie, powiedział:
– Znalazłem to miejsce pod koniec pierwszego roku. Przychodziłem tu, jak miałem już dość zimnych ścian lochów- spojrzał na mnie, a ja na niego. Nasze twarze zaczęły bezwiednie zbliżać się do siebie. Zamknęłam oczy. Czułam ciepło jego magii, która zdawała się płonąć jak ogień feniksa. Przyciągnął mnie delikatnie do siebie i nasze usta w końcu się spotkały. Jego aura ogarnęła nas oboje, a razem z nią coś niesamowitego ogarnęło moje serce, jakby magia, której do tej pory nie znałam, a która była silniejsza niż wszystko inne. Kiedy w końcu oderwaliśmy się od siebie, wymieniliśmy delikatne uśmiechy i przytuleni, patrzyliśmy jak słońce winduje powoli w górę, a świat budzi się do życia. Żadne słowa nie oddadzą tego, co zawiązało się między nami w tamtym momencie…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Było a nie jest. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz