What spring brings

Emma, Ron i Corv wymaszerowali z mojej kuchni, a my spojrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem.

– To byli czarodzieje, prawda? – zapytał Max, myjąc ręce. Zastygłam, zdejmując buty i spojrzałam na niego, próbując sobie przypomnieć cokolwiek, co zostało napisane na ten temat w Prawie Czarodziejów: Zbiorze Reguł, Zasad, Poleceń, Zakazów i Wskazówek. Ale wypiłam o jedną truskawkową margaritę za dużo i jedyne co umiałam sobie w tym momencie przypomnieć, to to, żeby nie czarować w obecności mugoli. Widząc moją minę, która na pewno zdradzała cały wysiłek intelektualny, jaki wkładałam w to, żeby nie wyglądać na kompletnie zagubioną, powiedział: – Mam w rodzinie czarownicę. To znaczy, miałem.

– Tak, to byli czarodzieje – usiadłam, rozcierając sobie obolałe nogi.

– Powinienem się był domyślić. Ty też jesteś czarownicą, dlatego nie miałaś komputera! – nagle wszystko zrozumiał. Uśmiechnął się szeroko, aż w jasnozielonych oczach zaiskrzyło. – Już się bałem, że siedziałaś w więzieniu!

– Miałeś w rodzinie czarownicę? Jak się nazywała? – oparłam się plecami o szafkę, czekając aż zagotuje się woda na herbatę.

– Emma Garner. Byłaby pewnie w twoim wieku, ale zginęła kilka lat temu.

– C-co? – ta wiadomość całkowicie mnie zaskoczyła. Chciało mi się jednocześnie śmiać i tłumaczyć.

– Nie znałem jej dobrze, spotkaliśmy się ostatni raz z dziesięć lat temu. Moja matka i jej matka są siostrami. Wyglądała trochę jak ty, może dlatego do ciebie podszedłem… Kilka lat temu dostała pracę i zginęła w czasie jakiejś wyprawy. Taka niewesoła historia…

– Ale Emma… właśnie ją spotkałeś. Ta Emma, co tu była, to jest Emma Garner – wydukałam, zupełnie wytrącona z równowagi.

– Co? – zmarszczył brwi.

– Tak, to moja przyjaciółka, Emma Garner. Nie umarła, tylko miała trochę problemów technicznych – wyjaśniłam oględnie. Max wpatrywał się we mnie z mieszaniną niedowierzania i radości. Za oknami robiło się coraz jaśniej, więc zamiast herbaty zrobiłam kawę i z kubkami w dłoniach, siedzieliśmy przy oknie w kuchni, uśmiechając się do siebie.

– Muszę iść do pracy – powiedział w końcu, zerkając na wyświetlacz telefonu.- Swoją drogą, strasznie szybko rozładowują się przy tobie te wszystkie sprzęty.

– Przepraszam – uniosłam dłonie w obronnym geście i podałam mu jego marynarkę.

– Do zobaczenia za tydzień?

– W tym samym miejscu? – upewniłam się.

– A może po prostu pójdziemy do kina? Chciałem cię zapytać o numer do Emmy, ale ona wyglądała na jeszcze mniej zorientowaną. Powiedz jej kim jesteś i może uda nam się jakoś skontaktować…? To co? Kino? Kolacja? Ze śniadaniem? – błysnął białymi zębami i zbiegł po schodach w stronę swojego samochodu.

***

Koniec mojego urlopu przypadł na dzień przesłuchania Emmy. Poddenerwowana krążyłam po gabinecie, szykując się do zastępstwa z klasą Severusa, który z tego samego powodu musiał pojawić się w Ministerstwie. Niby nic od niego nie zależało, jednak wszyscy byli zdenerwowani. Schodząc po schodach do lochów słyszałam ożywione dyskusje na temat nieobecności Snape’a.

– Zasmucę was, jutro będzie z powrotem – weszłam do sali. Uczniowie mruknęli i stanęli w parach przy swoich stołach. Przez dwie godziny nie mruknęli ani słowa, grzebiąc, każdy nad swoim projektem na zaliczenie semestru.

Z niecierpliwością wyczekiwałam popołudnia, żeby móc ogarnąć trochę mieszkanie Emmy. Wiedziałam, że po naszym Eliksirze Ostatecznej Prawdy będzie potrzebowała miejsca, w którym nie roi się od facetów. Otworzyłam tam wszystkie okna i czekałam aż Emma i Czarny wrócą z przesłuchania, bo tak się umówiliśmy.

– Wszystko okej? – zapytałam na widok zielonkawej Emmy, która od razu poleciała do łazienki. – Aha.

– To ja ten… może was zostawię – Corv spojrzał na mnie i na zamknięte drzwi łazienki i czym prędzej się ulotnił. Zasunęłam okna w jej sypialni i zrobiłam jej herbatę.

– Przykro mi, ale to skutek uboczny eliksiru – siedziałam pod drzwiami do łazienki.

– Skąd wiesz? – z łazienki dobiegł cichy głos.

– Bo go uwarzyłam…

– Zabiję cię później – mruknęła i po chwili powlokła się do łóżka. Usiadłam obok niej i podałam jej gorący napój.

– Nic się nie dało z tym zrobić – okryłam ją kocem. – Muszę ci coś powiedzieć…

– Jesteś w ciąży! – wypaliła.

– Nie, o tym mi nic nie wiadomo – zaśmiałam się.- Ten Max, którego poznałaś… To jest Max Garner.

– TO jest Max Garner? Mój kuzyn?

– Noo… On myślał, że umarłaś! Twoi rodzice tak myślą…

– Taa, napiszę do nich, jak będę mogła wyjść z domu – mruknęła i szturchnęła mnie lekko, ale po chwili znowu poleciała do łazienki.

– Ty go nie pamiętasz? Poznałaś go u mnie na wakacjach, to ten gruby blondynek, który wiecznie chodził z laptopem – zaśmiała się, gdy już wróciła. Spojrzałam na nią wielkimi oczami. Miałam wrażenie, że ostatnio tkwię w stanie permanentnego zdziwienia. – Nieźle się wyrobił, no no…

Emma wydawała się rozbawiona całą sytuacją. Wiedziałam, że to tymczasowy skutek herbaty. Upiła kolejny łyk i spojrzała na mnie poważnie.

– Widziałam Dracona.

Skuliłam się w sobie.

– On zareagował tak samo, jak go zapytałam, czy coś się stało. Pokłóciliście się?

– Właściwie to nie. Po prostu się… no… pomy – urwałam, bo Emma wyskoczyła z łóżka i zamknęła się w łazience.

– Nienawidzę Snape’a – wróciła i dolała sobie wody do kubka. – Co z tym Malfoyem?

Najkrócej jak mogłam, opowiedziałam jej co zaszło. Akurat, kiedy kompletnie się rozkleiłam i zasmarkałam, ona poczuła potrzebę fizjologiczną i pogalopowała do toalety. Kiedy wróciła, już prawie opanowałam atak emocji.

– Przepraszam, no jestem. Ej, nie płacz, jeszcze się wyjaśni. No, Hermi… Ty i Draco to taka skomplikowana historia.

– Ja nie wiedziałam, że on mnie kocha…

– No, tak… to myślałam, że wiesz. Jednak to Malfoy. I był na każde twoje wezwanie przez ostatnie pięć lat… – pokręciła głową z politowaniem.

– Tyle lat go nie było, a teraz się przeprowadza… Zjawia się nagle i … Poza tym ja nie chcę budować domu – wybuchłam znowu. Emma głaskała mnie po głowie, aż w końcu obie zasnęłyśmy.

***

Obudziły mnie dramatyczne dźwięki dobiegające z łazienki. Usiadłam na łóżku i zsunął się ze mnie koc w kratę.

– Wszystko dobrze? – zastukałam w drzwi łazienki. Odpowiedziała mi seria przekleństw.

– To na pewno nie wina eliksiru! – krzyknęłam.

– Gówno prawda – burknęła dziewczyna i znowu zwymiotowała. Wstawiłam wodę na herbatę i wyszłam z mieszkania. Kiedy wróciłam, Emma siedziała w kuchni ubrana w niebieski szlafrok i popijała herbatę.

– Jakbym byłą twoim nauczycielem eliksirów, to bym cię oblała, za to świństwo – burknęła trochę obrażona, a trochę rozbawiona całą sytuacją.

– Emmo, poranne mdłości to na pewno nie jest wina eliksiru – sięgnęłam po swój kubek.

– Dlaczego?

– Bo powodem twoich wczorajszych problemów gastrycznych były śliwki tonkijskie, ale one nie powodują mdłości. Nikt nie miał mdłości porannych po naszym eliksirze. Ale może być inna przyczyna.

– Powiesz mi o niej jak wrócę – Emma zakryła dłonią usta i pobiegła do łazienki. W międzyczasie na wyświetlaczu mojego telefonu pojawiła się wiadomość.

„Kino? Kolacja? Coś?”

Uśmiechnęłam się. Emma wtoczyła się do kuchni.

– No, mówiłaś o tych przyczynach mdłości… – starała się wyglądać na ogarniętą.

– Bywa, że ludzie mają mdłości poranne z innego powodu. Zazwyczaj występują u kobiet, jak uprawiają seks bez zabezpieczenia – powiedziałam i obserwowałam, jakie wrażenie wywoła ta informacja. Na początku Emma uniosła brwi, jakby nie dowierzała w to, co słyszy. Potem zmarszczyła czoło ze złością. Potem pokręciła głową.

– Niemożliwe.

– Dobra, nie będziemy tu odbywać teoretycznych rozważań. Idź sikać – podałam jej papierową torbę wypełnioną testami ciążowymi, które kupiłam w pobliskiej drogerii.

– Minęły trzy minuty? – zapytała Emma, siedząc na brzegu wanny.

– Nie, minęło trzydzieści sekund.

– Aha. A teraz?

– Trzydzieści pięć…

– Spójrz ty, bo ja się boję – podsunęła mi kawałek plastiku.

– Dobra, tylko się trzymaj… – obróciłam test w swoją stronę i uśmiechnęłam się.

***

„Coś” – odpisałam na wiadomość i schowałam telefon do kieszeni. Właśnie szłam Millenium Bridge w stronę galerii Tate Modern, gdzie umówiłam się na spotkanie z Maxem. Świeciło piękne słońce i nie mogłam przestać się uśmiechać. Zaczynała się wiosna,  wszystko się zmieniało. Wiatr przynosił maleńkie kropelki wody i osadzał je na końcówkach moich włosów.

– Wyglądasz pięknie – Max wyciągnął ręce z kieszeni i otworzył je w powitalnym geście. – Patrz! – wskazał na wielką taflę metalu, w której się odbijaliśmy. Moje długie do pasa, kasztanowe włosy, powiewały na wietrze jak wielka flaga. Wyglądaliśmy jak z plakatu pasty do zębów – oboje uśmiechnięci. Chyba nigdy nie wyglądałam aż tak dobrze, bo szaty czarodziejów nie mają za zadanie podkreślać atutów fizycznej urody, a jedynie chronić przed zimnem i oferować miejsce na schowanie różdżki. Max uśmiechał się wesoło ponad moją głową, próbując uniknąć włosów w ustach. Ciemno blond kosmyki opadały mu na czoło.

– O, nie jest źle – skwitowałam nasze odbicie.

– Mogłabyś się ogolić – zawiązał mi moje własne włosy pod brodą. Parsknęłam śmiechem.

O tej porze w Tate nie było prawie nikogo. Mogliśmy swobodnie przyglądać się zdjęciom i obrazom, które nas interesowały. Zachwycaliśmy się zupełnie innymi rzeczami, przechodząc od fotografii pacjentów szpitala psychiatrycznego do obrazów Pabla Picassa. Patrząc na Płonącą Żyrafę zupełnie zapomniałam, że jeszcze wczoraj byłam dyrektorem największej szkoły magii i czarodziejstwa w tym kraju. Byłam jedną z tych mugolskich dziewczyn, których jedynym zmartwieniem jest, żeby utrzymać równowagę  w butach na obcasie. I coraz bardziej mi się to podobało. Mężczyzna obok mnie bez przerwy się uśmiechał i z pasją opowiadał o wszystkim, a jednocześnie był spokojny. Z każdym spotkaniem z nim chciałam trochę dłużej zostać w świecie mugoli, żeby móc po prostu siedzieć w kawiarni i pozwolić rozmowie płynąć.

– O czym myślisz? – wyrwał mnie z zamyślenia.

– Właściwie to myślałam, o tym, że jesteś niemożliwie przystojny – uśmiechnęłam się, patrząc jak się rumieni, przygryza wargę i próbuje ukryć zawstydzenie.

– Nie można mówić facetom takich rzeczy! – jego malinowe usta rozciągnęły się w uśmiechu.

– Wiesz, że cię pamiętam, jak byłeś gruby i pryszczaty? – droczyłam się, popijając kawę przez słomkę.

– Wiesz, że pamiętam cię, jak twoje włosy próbowały wszystkich pozagryzać, a ty miałaś takie wielkie przednie zęby i ciągle się mądrzyłaś, nawet jak nikt cię nie pytał? -upił trochę z mojego kubka.

– Ej!

– Co u Emmy, skoro już o tym mówimy?

– Jestem pewna, że niedługo zaproszą was na rodzinny obiadek…

***

Mijały tygodnie wypełnione pracą i weekendy, w które zawsze przynajmniej jeden wieczór spotykałam się z Maxem. W mojej lodówce pierwszy raz od dawna było jedzenie, a ja cieszyłam się z prostych rzeczy. Od zaginięcia Emmy zapadałam się w jakąś czarną maź, z której dopiero teraz zaczynałam się otrząsać. Co tygodniowe spotkania z mężczyzną o zielonych oczach, działały lepiej niż niejedna terapia. Śmialiśmy się ze wszystkiego. Zaczynałam już naśladować jego miny i gesty. Kiedy przymykał oczy i z uśmiechem kręcił głową, gdy mówiłam jakieś  głupoty. Kiedy unosił na mnie wzrok ponad ekranem komputera, żeby upewnić się, że mówię serio.

Trwał właśnie jeden z takich wieczorów, kiedy spacerowaliśmy nad Tamizą, a ja nie musiałam zajmować się żadną szkolną papierologią. Rozmawialiśmy o filmie, na którym byliśmy w kinie i Max po raz pierwszy złapał mnie za rękę. Na chwilę przestałam mówić, żeby dać sobie czas i poczuć, co to znaczy.

– Coś nie tak? – spojrzał na mnie uważnie.

– Nie nie, po prostu zapomniałam już trochę, jak to jest żyć. Tak wiesz, po prostu i codziennie.

– A do tej pory co robiłaś?

– Ostatnie trzy lata mam kompletnie wyjęte z życiorysu – pokręciłam głową. – Potem Emma wróciła, a ja już nie umiałam wrócić do swojego świata. Może nigdy nie był mój…

– Tak czujesz?

Wzruszyłam ramionami.

– Coraz chętniej uciekam z tego świata. Cieszę się, że wtedy kupiłeś mi kawę – uśmiechnęłam się lekko, ale nie przegoniło to przygnębienia, które pojawiło się nagle.

– Hej, ja też się cieszę! I że wróciłaś tydzień później.

– I tydzień później, i później… i znowu – wyliczałam.

– Nie żałowałem ani chwili, nawet jak twój wściekły kolega próbował mnie zadźgać kijem!

Uśmiechnęłam się na wspomnienie tej sytuacji. Słońce zaszło, niedaleko nas ktoś grał na saksofonie. Max objął mnie ramieniem i skręciliśmy w uliczkę pod mostem, żeby dojść do mojego mieszkania. Byliśmy już na szczycie schodów, kiedy wyjął mi z ręki klucze, położył dłoń na moim policzku i po prostu mnie pocałował. Delikatnie w górną wargę, potem czule w dolną. Otworzyłam oczy i wpuściłam go do środka.

– No kurwa! – zaklął na widok Corveusza, Rona i Emmy.

– Grzeczniej – przypomniał mu Czarny.

– Pomyliłam mieszkania? – spojrzałam na nich zdziwiona.

– Nie, pomyśleliśmy, że będziemy świętować wszyscy razem! I tak jakoś, wpadliśmy – Emma potrząsnęła butelką soku. – Zapomniałam, że masz dzisiaj randkę.

Max roześmiał się w głos, a potem zarzucił płaszcz na wieszak i wszedł pewnie do środka.

– Czego się napijecie? Poza tym, że ty będziesz piła własny trunek, Em – kiwną do niej głową, a jej dopiero wtedy zapaliła się w głowie lampka.

– Hej, przepraszam, że cię nie poznałam. Ale to komplement! -uścisnęła go. Corv przyglądał się temu sceptycznie.  Siedzieliśmy w salonie, żeby Emma mogła się wygodnie rozłożyć na kanapie i oprzeć głowę o udo Czarnego.

– Czym się zajmujesz? – zagadnął Maxa Corv.

– Jestem informatykiem – odpowiedział. – Nie zabija się nikogo, ale nie narzekam. Na pewno nie jest to aż tak porywająca praca jak bycie…

– Właśnie, Corve, co ty właściwie robisz? – zagadnęłam go.

Informacje o aniversum

Jedyna taka macocha w blogosferze.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Slither in. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz