The end is just the beginning.

Finally. Enjoy. ;)
E.

****

Pierwsze promienie słońca przedzierały się przez gęstwinę drzew, a chłodne powietrze pachnące poranną rosą, delikatnie owiewało moją twarz. Wzdrygnęłam się, prostując w siodle, a mój białowłosy kompan, który stępował spokojnie przede mną, odwrócił się i spojrzał na mnie pytająco. Chciałam już dać znać, że wszystko w porządku, kiedy moje wyczulone ucho zrejestrowało dziwny, przeciągły huk gdzieś po prawej stronie. Jak na komendę, oboje puściliśmy się wyciągniętym galopem w tamtym kierunku, by po kilku susach zatrzymać się przed ciężką, mosiężną bramą ogromnej willi, która wyrosła przed nami dosłownie znikąd. Oczy Wilka rozszerzyły się ze zdziwienia, a ja spokojnie zeskoczyłam z siodła i poklepałam szyję Szaraka. Miecze na moich plecach zazgrzytały cicho.
– Dobrze rzucone zaklęcie obronne. Dokładnie takiego używaliśmy z Harry’m i Hermioną podczas wyprawy.- Mruknęłam bardziej do siebie, obserwując linię uginającej się nad nami tarczy.- Zaraz… Tylko jak to się nazywało…- Podrapałam się po głowie; nadal miałam spore luki pamięciowe. Białowłosy przysłuchiwał mi się uważnie. Zeskoczył z konia i ruszył w kierunku metalowej ramy.
– Stój!- Ryknęłam, nim zdążył wyciągnąć rękę. Odruchowo cofnął się. Zgarnęłam kamyk z ziemi i cisnęłam nim w przejście. Tak jak się spodziewałam, odbił się z cichym sykiem i krótkim elektrycznym błyskiem.
– Chyba nie jesteśmy tu mile widziani.- Burknął przyjaciel, obracając się na pięcie
– Chwilka.- Zlustrowałam pełzające po bramie pajęcze podobizny.

Na pierwszy rzut oka cała chmara przypominała Krzyżaka rogatego, z wyjątkiem jednego, sprawiającego odrobinę mniej obrzydliwe wrażenie. Nim mężczyzna zdążył mnie powstrzymać, pogładziłam chropowaty odwłok odmieńca, a pajęcza rodzinka ożyła i rozpierzchła się na boki, klekocząc długimi odnóżami. Ron z pewnością uciekałby gdzie pieprz rośnie.
– Et voila!- Rozpromieniłam się, przypominając sobie wyrażenie, którego czasem używała Hermiona.
– Panie przodem…- Białowłosy klepnął mnie w ramię.
Weszliśmy na zarośnięty dziedziniec i bezszelestnie doskoczyliśmy do ogromnych, dwuskrzydłowych, hebanowych drzwi. Na znak, wyciągnę z pochew miecze, syknęły cicho. W tym samym momencie od ścian domostwa odbił się długi, przeciągły ryk. Tym razem Bojan wepchnął się przede mnie. W środku było ciemno ze względu na zabezpieczone okna. Czułam jak moje źrenice rozszerzają się, wpuszczając do wnętrz oka pojedyncze fotony światła. Dzięki temu bezdenna ciemność zamieniła się w czarno- szary, wyraźnie zarysowany film. Uszy, zmienione pod wpływem wiedźmińskich mieszanek, wyłapywały pojedyncze dźwięki- od trzaskania okiennicy o framugę okna na piętrze przez szuranie myszy w piwnicy aż po głuche dudnienie na strychu, który bez wątpienia był naszym celem. Poczułam mocne bicie serca i krew tętniącą w skroniach- sygnały, że polowanie się zaczęło. Wiedźmin poruszał się przede mną z gracją polującego wilka, a koniec jego miecza przecinał powietrze w spokojnym, kołyszącym tańcu.

W oka mgnieniu znaleźliśmy się na schodach prowadzących na strych. Za drewnianymi drzwiami coś szalało i jęczało, wydając przy tym głuchy, rytmiczny stuk.
– Pójdę przodem.- Rzuciłam chwytając za klamkę. Białowłosy skinął głową. Policzyłam do trzech.
Pchnęłam drzwi trochę za mocno, bo otworzyły się z hukiem tak, że wyjątkowo brzydkie, wysokie stworzenie z wystającymi zębami aż podskoczyło, wypuszczając z rąk nogę od krzesła. Zatrzymałam się i opuściłam miecz, a stwór patrzył na mnie tępo, bezruchu, śliniąc się ze strachu. To wybiło z rytmu mojego towarzysza; zamiast standardowego natarcia potknął się, ratując półpiruetem. Całe napięcie i strach, które do tej pory chowałam głęboko, wybuchły pod postacią gromkiego śmiechu. Bojan spojrzał na mnie z niezrozumieniem, nie opuszczając klingi.
– To najzwyklejszy ze zwykłych ghuli.- Wydukałam w końcu, wycierając łzę z kącika oka.
– To… jest ghul?
– Taaa…. Zachodnioeuropejski. Wyjątkowo brzydki i tak samo nieszkodliwy. Musieliśmy zapuścić się dalej niż zwykle. To co, rozejrzymy się?
– Skoro już tu jesteśmy.- Białowłosy rozluźnił się.

Postanowiliśmy się rozdzielić. Dom był zbyt duży, a czasu zbyt mało. Weszłam do pierwszego lepszego pokoju na piętrze, który kilka lat wcześniej musiał służyć za sypialnię. Było tu wyraźnie jaśniej. Sądząc po wysokości słońc, którego promienie wpadały przez zabite deskami okna, musieliśmy tkwić tutaj dobre czterdzieści minut. Przerzuciłam stojące na komodzie, zakurzone drobiazgi, w kiedy odwróciwszy się, odruchowo spojrzałam w swoje odbicie w lustrze w rzeźbionej ramie, zdębiałam. Zamiast pary moich kocio- złotych oczu, ze srebrnej tafli patrzyły na mnie jeszcze trzy inne. Hermiona, która stała najbliżej mnie, wydawała się zmęczona w wściekła, uśmiechnięty od ucha do ucha Ron wymachiwał czymś, co przypominało moją pracę domową, a Czarny patrzył na mnie TYM swoim zapowiadającym spojrzeniem. Dotknęłam opuszkami palców gładkiej i przyjemnie chłodnej powierzchni. Bez wątpienia stałam przez lustrem Ain Eingarp. Bojan pojawił się w drzwiach pokoju i przyglądał mi przez chwilę.
– Co jest?- Zapytał w końcu.
– Muszę wracać, Bojan. Muszę wracać do swoich.- Odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od obrazu moich przyjaciół.

***

Następnego dnia obudziła się, kiedy księżyc był jeszcze wysoko na niebie. Konie parskały cicho, skubiąc trawę, a leżący obok mnie Bojan oddychał równo. Wiedziałam, że już nie zasnę, dlatego podniosłam się najciszej jak potrafiłam, żeby nie zbudzić towarzysza. Kąpiel w chłodnej wodzie strumienia wydawała się idealnym pomysłem w ten ciepły letni przedświt.
– Chyba nie uciekniesz bez pożegnania, Maluchu?- Odezwał się wiedźmin, nie podnosząc powiek, nim zdążyłam zrobić chociaż krok.
– Obudziłam cię?- Zapytałam, a on wskazał tylko na swój wiedźmiński medalion w kształcie głowy wilka. Medaliony wiedźminów były formą amuletów reagujących na każdy rodzaj magii. Trochę czasu zajęło Bojanowi przyzwyczajenie się do drgań medalionu w mojej obecności i odróżnienie mojej Mocy od zbliżającego się niebezpieczeństwa.- Rozumiem. Pójdę się wykąpać. Zaraz wracam.

Wyruszyliśmy o świcie. Bojan postanowił odprowadzić mnie do Ellander, w którym mieliśmy się ostatecznie rozdzielić. Droga do miasteczka upłynęła nam w nienaturalnej ciszy, nawet jak na te dni, w których nie byliśmy zbyt rozmowni. Dotarliśmy w końcu na zaludniony rynek, otoczony niskimi zabudowaniami domów i karczm. Bojan zatrzymał konia i zeskoczył z siodła, dając tym samym znak, że nadszedł czas rozstania. Spojrzał na mnie z góry, kiedy stanęłam przed nim i… uśmiechnął się, co nie zdarzało się często.
– To dla ciebie.- Włożył mi w dłoń metalowy przedmiot na srebrnym łańcuszku, który od razu zaczął lekko drgać.- Każdy wiedźmin musi mieć swój znak cechowy.
Rzuciłam mu się na szyję i przytuliłam mocno, ledwo powstrzymując łzy. Czułam, że się uśmiecha.

***

Konna przeprawa w bardziej cywilizowane regiony zajęła mi dobrych kilka dni. Utrata zdolności teleportacji była trochę uciążliwa, ale nie miałam zamiaru narzekać. Ukryty pod białą, płócienną koszulą medalion pomagał trzymać się z dala od miejsc potencjalnie niebezpiecznych. W jakiejś małej, francuskiej wiosce, kilkadziesiąt dni po rozstaniu z Bojanem, natknęłam się na czarodziejską rodzinę, która po pierwszym ataku paniki na mój widok i za konia z rzędem (dosłownie) zgodziła się ugościć mnie w swoim domu i pozwoliła skorzystać z sieci Fiuu. Ostatecznie okazali się dość sympatyczną gromadką. Mały Rene był zafascynowany moimi mieczami i cały wieczór zasypywał mnie pytaniami, a jego siostra Anabelle czesała moje długie, blond włosy w coraz bardziej wymyślne warkocze.

Gdy następnego dnia po szybki pożegnaniu weszłam w płomienie kominka pierwszym miejscem, o którym pomyślałam było mieszkanie Hermiony. Szybko jednak porzuciłam ten pomysł; w końcu zniknęłam na prawie trzy lata i wiele mogło się pozmieniać. Pożałowałam, że nie posłuchałam Czarnego i nie naprawiłam kominka w swoim mieszkaniu. Zakrztusiłam się popiołem, a kiedy buchnął zielony płomień, ostateczny wybór padł na Dziurawy Kocioł. Świat zawirował, aż zrobiło mi się niedobrze. Przycisnęłam do siebie torbę z korzeniem wilczej jagody i innymi poznanymi w wilczym siedlisku magicznymi roślinami. Zamknęłam oczy, ale i to nie pomogło. Rąbnęłam tylko głową o bliżej mi nieznany przedmiot, lądując na miejscu. Zaklęłam siarczyście, otrzepując się z popiołu i naciągnęłam kaptur peleryny. Na szczęście sala była zbyt gwarna, żeby zauważyć moje pokraczne poczynania. Zdecydowanie nie wyglądałam na aurora wracającego po latach z niebezpiecznej misji, a już na pewno nie poruszałam się z gracją wiedźmina. Bojan ubawiłby się przednio widząc, jak wychodząc z kominka, rękojeść jednego z mieczy zahaczyła o metalową ramkę, o mało mnie nie przewracając. Nie pomógł nawet fantazyjny piruet. W końcu stanęłam równo na własnych nogach, rozejrzałam się po dusznym, zalanym półmrokiem wnętrzu, dłonią uspokajając szalejący medalion. Nic się tu nie zmieniło. W pierwszym odruchu skierowałam się do drzwi, prowadzących na Pokątną, ale w porę przypomniałam sobie, że moją różdżkę, a raczej to, co z niej zostało, dawno już pochłonęły bory Novigradu. Nie miałam przy sobie złamanego knuta, więc pozostało mi jedynie siedzieć i czekać…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Slither in. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz