Sabat

Powyżej uszu miałam już elfa, który siedział na kominku i wyśpiewywał bożonarodzeniowe piosenki coraz żałośniejszym tonem. Co jakiś czas pociągał coś z glinianego dzbanka i czkał głośno.

– Możesz przestać? Próbuję pracować – warknęłam w końcu.

– Pszzzepraszaam Madame. Jusszzz milkn-nk-nę. – beknął głośno i rzeczywiście przez moment słychać było tylko trzeszczenie ognia w kominku i wiatr tłukący okiennicą.

Wróciłam do pisania obszernego listu do  rodziców jednego z uczniów, w którym przysięgałam im, że jeśli jeszcze raz znajdę go w sypialni dziewcząt, to zamknę go w komórce na miotły. Znaczy… że stanie przed obliczem bardzo srogiego szlabanu, który mógłby być przyjemniejszy jedynie od czyszczenia paznokci górskiemu trolowi. Uśmiechnęłam się do siebie na samą myśl takiego sposobu ukarania amatora nocnych przygód. Właśnie planowałam, gdzie mogę teraz kupić paznokcie górskiego trola, kiedy mosiężna barierka przed kominkiem zaklęła głośno. Okazało się, że ktoś solidnie przygrzmocił w nią głową.

– Co to za idiotyczny pomysł, Granger? – burknął sprawca hałasu na tyle głośno, że elf siedzący na gzymsie znowu zaczął nucić jakąś pełną radości pieśń. – Oh zamknij się, pijany kretynie!

– Miewam swoje gorsze chwile, ale kretynem nie jestem! – oburzył się elf i zniknął z głośnym trzaskiem.

– Skoro już zwalasz się do mojego gabinetu bez oficjalnego zaproszenia i oczywistego powodu, mógłbyś chociaż udawać, że gdzieś trzymasz zapasy dobrych manier, z których wypadałoby czasem korzystać. I to byłaby właśnie idealna okazja! – wyrecytowałam nieco szybciej niż sugerowałoby to moje wrodzone wyczucie naturalności.

– To teraz muszę mieć powód, żeby się tu pojawić? – mężczyzna odgarnął włosy z twarzy i zaczął krążyć po gabinecie bez słowa, co jakiś czas zaglądając do pojedynczych książek walających się, cóż… wszędzie.

– Mogłeś chociaż uprzedzić – odburknęłam i wróciłam do pisania. Co jakiś czas pojawiał mi się za plecami,  żeby prychnąć pogardliwie, jednak powstrzymywał się od komentarzy.

– Och, proszę cię! Czyszczenie paznokci górskiego trola? To ma być szlaban?! – nie wytrzymał. – Daj mu do roboty coś poważniejszego, głaskanie kota na przykład.

– Może ty byś coś pogłaskał? Na przykład klamkę z drugiej strony?

– Niech pan nie denerwuje pani dyrektor – zacmokał portret dyrektora Blacka. Miałam wrażenie, że od ilości ironii wybuchnie mu rama.

– Wice dyrektor – poprawił go mój interlokutor.

– Przepraszam. Niby dyrektor – mężczyzna z portretu wyszczerzył żółte olejne zęby i przezornie schował się za brzegiem ramy.

– Gdybyś potrzebowała pomocy… – zaczął cicho mój gość.

– Gdybym potrzebowała pomocy, byłbyś ostatnią osobą, którą bym o nią poprosiła – ucięłam. – A teraz, do rzeczy profesorze. Czegoś tu przylazł?

– Przyleźć, to może tutaj twój koleżka Weasley – zaczął powoli zbliżać się do mojego biurka.

– Do rzeczy – podkreśliłam.

– Szukam Garner.

– Powodzenia, tu jej nie ma.

– Szkoda, że nie byłaś w moim domu…

– Rzeczywiście, miałabym teraz wczasy na wyspie Azkaban, zamiast listu do rodziców niegrzecznego uczniaka. No, może poza Malfoyem, który grzeje się nie wiadomo gdzie.

– Malfoy jest w Norwegii, szuka składników.

– Z nim się życie łagodnie obeszło, co?

– Mówisz? – uniósł brew. – Nieważne. Garner. Potrzebna mi.

– Wątpię, żeby była zainteresowana współpracą – odparłam kpiąco, wspominając ich ostatie spotkanie.

– Daj spokój, i ty i ona macie taki sam dar do eliksirów jak Weasley do baletu. Jak wam ktoś pokaże, to jesteście w stanie przewrócić się przy piruecie, i tyle.

– A żebyś się nie… zdziwił. – burknęłam nieco dotknięta jego słowami.

Zapadła cisza. On rozglądał się po gabinecie, jakby szukał wzrokiem czegoś konkretnego, ja przyglądałam się jego profilowi. Czarne włosy, niedawno krótko przycięte i zmierzwione, teraz sięgały ramion. Właściwie nic się nie zmieniło od czasu, kiedy odejmował mi punkty i bezczelnie nazywał arogancką kujonką. Poza tym, że teraz nie może odjąć mi punktów.  Nie odzywaliśmy się do siebie, ale milczenie zamiast nas uspokajać, potęgowało napięcie.

– Wiesz gdzie ona jest? – zapytał w końcu.

– Emma?

– Nie, wróżka zębuszka!

– Sprawdzałeś w łóżku? – odparłam ironicznie, jednak miałam wrażenie,  że żart nie jest ani śmieszny ani trafiony.

– Chyba sobie za dużo pozwalasz, Granger. Marnujesz mój czas.

– Przepraszam, że zwaliłam ci się do gabinetu w godzinach pracy i odwracam uwagę idiotycznymi pytaniami. A nie, to było całkiem odwrotnie!

Znowu zapadła cisza.

– Emmy nikt nie widział od kilku miesięcy – odezwałam się cicho, niechętnie wypowiadając te bolesne słowa.

– A listy?

– Jakie listy?

– W Magicznej Poczcie powiedziano, że wszystkie listy, które do niej wysłano zostały odebrane.

– To bardzo dyskretne poszukiwania… rejestr Magicznej Poczty – wyraziłam swój najszczerszy podziw. Okraszony szczerozłotym sarkazmem.  – Sądziłam, że lepiej by było dla twojego wścibskiego nochala, żeby jednak został w ukryciu.

– Dla twojej niewyparzonej gęby byłoby lepiej, gdyby została zamknięta – odciął się. Zajął krzesło stojące naprzeciwko biurka. – Emma Garner jest mi niezbędna. – powiedział z naciskiem.

– Mi również – starałam się zapanować nad moim głosem.

– Jeśli zaczniesz teraz wyć, to wyjdę.

– Droga wolna –  burknęłam, starając się nie zerkać na fotografię stojącą przede mną. Emma Garner czochrała na niej rude włosy naszego przyjaciela Rona. Co chwilę między nimi pojawiał się Harry Potter, podskakując, żeby pojawić się w kadrze. Nie widać tego na zdjęciu, ale w rzeczywistości za kostkę trzymał go Zgredek, który po wypiciu świątecznego toastu wymyślił, że zdjęcia kradną duszę. Kremowe piwo nie służy skrzatom. Rok temu wszyscy spędzaliśmy święta razem. Emma, Harry, Ron i któraś z jego dziewczyn. No i ja. Gdyby zrobiono zdjęcie godzinę wcześniej, być może byłby na nim również profesor i Dracon Malfoy, którzy przyszli przekazać nam dobrą nowinę. Każde z nas było wtedy w zupełnie innym miejscu. Do świąt pozostały niecałe cztery tygodnie. Powoli przestawałam marzyć, że uda się znowu spotkać w podobnym składzie.

– Granger, muszę iść – wyrwał mnie z zamyślenia chłodny głos Severusa. – Do jutra.

– Do jakiego jutra? –  zapytałam tak bezmyślnie, że nie zasłużyłam nawet na pogardliwe spojrzenie. Zatrzeszczała mosiężna barierka i zostałam sama w owalnym gabinecie pełnym książek.

Odwróciłam się do okna, żeby spojrzeć na błonia. Pożółkła i przemarzła trawa nie zachęcała do spacerów. Chociaż nie padał deszcz, na dworze było wilgotno i nieprzyjemnie. Słońca dawno już nikt nie widział. W chatce Hagrida nie świeciło się światło. Na padoku nie było żadnego zwierzęcia.

Jedynym poruszającym się kształtem była niewielka łódka, którą woda to spychała na brzeg jeziora, to znów zagarniała na swoją toń.

Wróciłam do pisania listu, ale nie mogłam się na niczym skupić. Wzrok sam uciekał mi do zdjęcia, z którego śmiała się do mnie moja najlepsza przyjaciółka. Długie brązowe włosy były splecione w gruby warkocz, w który wpięła kilka gałązek ostrokrzewu. Kilka dni po świętach, Emma rozpoczęła pracę jako auror. Na początku Kingsleyowi udało się ją przydzielić do grupy stażystów, gdzie miała poznawać arkana sztuki aurorskiej, jednak jej pewność siebie i swada, szybko dała się we znaki reszcie adeptów. Po miesiącu Kingsley nie wytrzymał i wysłał Emmę na praktyki do jednego ze swoich znajomych, doświadczonych aurorów.

– Nikt tak szybko nie awansuje! – bulwersował się Harry, kiedy mu o tym powiedziała. Siedzieliśmy wszyscy w obszernej kuchni w domu Weasleyów.

– Zazdrosny jesteś? – zachichotała Ginny.

– Nie o to chodzi… – protestował, ale nikt mu nie uwierzył. Harry Potter – Chłopiec Który Przeżył musiał przejść cały staż, tak samo jak inni, mniej zasłużeni śmiertelnicy. A Emma Garner, dziewczyna, która nie pokonała Voldemorta (wielokrotnie) i nie widziała jak umiera Cedrik i Syriusz i nie udawała, że sama umarła (!), po zaledwie kilku tygodniach doprowadzania do szału innych ludzi, dostała swoje pierwsze zadanie.

– Daj spokój Harry, to nie są zawody – powiedziała spokojnie Emma, jednak widać było w jej oczach błysk rywalizacji.

– Ktoś chce jeszcze dyniowego placka? – zapytał Ron, chcąc odwrócić naszą uwagę od ewidentnego sukcesu Emmy.

– Ja. A co będziesz robić? – zapytałam zaciekawiona. Od pewnego czasu ciekawiło mnie wszystko, co nie było w żaden sposób związane z wypisywaniem szlabanów.

– Nie wszystko mogę powiedzieć. Podobno zajmie mi to kilka tygodni, może miesięcy. Jadę z Derekiem do Włoch – wyszczerzyła się dumnie.

– Jakim Derekiem? Chyba nie tym idiotą Derekiem, który dłubie w nosie własną różdżką? – Harry nie dawał za wygraną, jakby koniecznie chciał zdeprecjonować osiągnięcie Emmy.

– Derek Simpkins, zdobywca Orderu Merlina…

– Klasy siedemnastej – rzuciła Ginny.

– Czwartej! Może nie jest to najjaśniejsza gwiazda na aurorskim niebie, ale to mój pierwszy partner.

– Dajcie się jej nacieszyć – wsparłam Emmę.

– To i tak nie znaczy, że jesteś już aurorem. Musisz przejść testy i pasowanie i takie tam… – powiedział Ron.

– Dobra, myślałam, że będziecie się cieszyć razem ze mną! Wypchajcie się tym dyniowym plackiem. Hermiono, wpadnę do ciebie przed wyjazdem – zdenerwowała się Emma i wstała z miejsca. Zanim ktokolwiek zdążył cokolwiek powiedzieć, była już prawdopodobnie dalej niż daleko.

– Ale o co ci chodzi, przecież nic takiego nie powiedziałem! – bronił się Ron, zanim w ogóle otworzyłam usta.

– A weź przestań – pokręciłam głową i skupiłam się na jedzeniu, bo byłam bardzo świadoma zasobności mojej lodówki. Były w niej wyłącznie rzeczy, których nikt by nie chciał zjeść. Włącznie ze świeżą śledzioną  kobry.

– Myślicie, że Derek pozwoli jej iść na akcję?

– Na jaką akcję,  przecież Kingsley pozbywa się jej, bo stażyści z tej grupy nigdy nie mogli się przebić przez jej słowotok.

– Harry, proszę oświeć mnie, bo umknął mi moment, w którym zrobił się z Ciebie taki palant – zapytałam spokojnie.

– Jasne, bo wszyscy musimy się tu uwielbiać. Emma rządziła się na całego, powiedział mi to chłopak, który wypisał się z kursu. Powiedział, że wróci w przyszłym roku.

– Słaby był widocznie, skoro jedna Emma  ostudziła jego zapał – podsumowała Ginny.

– Emma potrafi ostudzić zapał… – odezwał się Ron, a dwuznaczność jego komentarza była tak ewidentna, że nawet nadąsany Harry się roześmiał. – To nie tak!

Kilka dni przed planowanym wyjazdem, Emma pojawiła się w moim mieszkaniu na ulicy Pokątnej. Wyglądała jakby jej entuzjazm nieco przygasł i coś ewidentnie ją trapiło.

– Myślisz, że się do tego nie nadaję? – zapytała, sadowiąc się na stosie poduszek we wnęce okiennej. Przysiadłam po drugiej stronie. Obie ogrzewałyśmy dłonie o wielkie kubki herbaty. Pomimo tego że w kominku palił się ogień, w moim mikro mieszkaniu panowało przenikliwe zimno. Podobno to wina lodziarni, która znajdowała się na parterze.

– A ty myślisz, że się nadajesz?

– Zawsze chciałam to robić! Ale wiesz, Harry i Ron … może mają trochę racji. Nie nauczyłam się jeszcze wszystkiego ze studium aurorskiego, a ten Derek… mam wrażenie, że więcej czasu spędza czytając Czarownicę w poszukiwaniu plotek o nim, niż akt sprawy.

Parsknęłyśmy śmiechem.

– Emmo, przecież nie zdobywa się Orderu Merlina uśmiechając się do czarownic – zacytowałam Lockharta.

– Mam nadzieję – odparła posępnie.

– Coś cię martwi?

– Nic konkretnego.  Takie mam ogólne przeczucia… – wzruszyła ramionami.

– Będzie dobrze. Za kilka tygodni się spotkamy w Norze na urodzinach Molly i wszystko będzie jak dawniej.

– No nie wiem, czy mam ochotę spotykać Harry’ego.

– Zazdrości ci.

– No właśnie! Chyba nie tak to powinno wyglądać.

– Dla niego powinno to wyglądać tak, że świecimy blaskiem jego chwały albo wcale. Przecież gdyby nie przyjaźń z nim, ja nie zostałabym najmłodszą wicedyrektor w historii Hogwartu, Ron nie dostał by się do reprezentacji, to swoją drogą, całkiem prawdopodobne…,  a Ty myłabyś tyłki pacjentom Świętego Mungo.

– Chyba coś mu się potentegowało w głowie od tamtej pory – Emma wzruszyła ramionami. –  A może to Ginny?

– Akurat Ginny naprawdę się stara, żeby z Harry’ego idiota wydobywał się tylko raz w miesiącu.

– A nie chce mi się o tym rozmawiać. To prawda, że Snape ma wrócić do szkoły?

– Chyba jako zastępca Filcha. – postukałam się palcem w czoło.

– To czemu tak często przyłazi do Hogwartu?

– Pozwoliłam mu korzystać z lochów. To w końcu są jego prywatne zbiory składników,a  nigdzie indziej nie mógłby ich trzymać. Ministerstwo trzyma mu palec w d…ręke na pulsie.

– On mógłby być twoim ojcem – wypaliła nagle Emma, a ja poparzyłam sobie usta herbatą.

– Skąd nagle taka refleksja? – uniosłam brwi.

– A tak mi się powiedziało.

Resztę wieczoru planowałyśmy co Emma może w wolnym czasie zwiedzić we Włoszech. Próbowałyśmy też dowiedzieć się, jakie są zasady międzynarodowej teleportacji, ale po którejś już herbacie rozgrzewającej, mogłyśmy rozmawiać już jedynie o Corveuszu, który przejawiał talent nie tylko względem zdejmowania uroków ze starych krypt i kurhanów.

Informacje o aniversum

Jedyna taka macocha w blogosferze.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Slither in. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz