Zakazany owoc

Od uśmiechania się bolały mnie już policzki, a przez ciasno związaną suknię brakowało mi powietrza. Od samego rana razem z Rowanem witaliśmy gości przybyłych na jutrzejszą uroczystość. Elide chyba inaczej zrozumiała pojęcie „kameralny”, bo kolejka potencjalnych biesiadników rosła z godziny na godzinę. Żałowałam, że zgodziłam się uprzedzić Królową o całym przedsięwzięciu. To miał być cichy ślub w gronie najbliższych przyjaciół, a tymczasem impreza rozrosła się do balu, na którym nie mogło zabraknąć połowy królestwa. Przy pięćdziesiątej osobie pokłady mojej serdeczności się wyczerpały, przy siedemdziesiątej piątej moja irytacja przyjęła postać pokrywającego posadzkę lodu. Rowan ścisnął delikatnie moją dłoń, uśmiechając się tym samym do którejś tam z kolei Lady, a lód wpełznął z powrotem do mojego ciała.
– Nie tak to miało wyglądać.- Rzuciłam w stronę Przyszłego Męża, może nieco zbyt ostro, kiedy wracaliśmy do dormitorium.
– Wytrzymamy. To raptem parę godzin.
Nie odpowiedziałam, pędziłam przed siebie, byle dalej od Głównego Holu, szarpiąc nerwowo za troczki sukienki.
– Emmo, dasz radę…- Fae zatrzymał mnie, łapiąc za ramię. Odwrócił mnie ku sobie. Jego zielone oczy wwiercały mi się do głowy.
– Pewnie, że dam, nikt nie powiedział, że nie. Tylko…- Zawahałam się.- To dla mnie bardzo intymna sytuacja. Rytuał, który nie powtórzy się już nigdy. Nie chcę, żeby patrzyły na to osoby, których prawdopodobnie nie spotkam już nigdy w życiu.
– Rozumiem, bardzo dobrze to rozumiem.- Pogładził mnie po policzku.- Ale musimy brać pod uwagę, że kiedyś pomoc tych wszystkich osób może być nam potrzebna, a wtedy takie gesty jak te mają ogromne znaczenie.
– No dobrze.- Przytuliłam się do niego. Pogładził mnie po głowie czułym gestem. Wspięłam się na palce i cmoknęłam go w policzek.- Ale kiedy kurtyna się opuści, opuszczamy Doranelle.

***

Impreza trwała w najlepsze. Wszyscy byliśmy już lekko wstawieni. Manon i Hermiona, ośmielone najwyraźniej kilkoma kieliszkami płynnego miodu, chichotały w towarzystwie rozłożonego na kanapie Lucyfera. Mi natomiast powoli przykrzyło się towarzystwo Ronalda, który- gapiąc się w mój dość głęboki dekolt- odkrył raptem, że jestem kobietą. Opróżniając kolejny kieliszek bursztynowego trunku, wpadłam na genialny pomysł.
– Hermiono, jesteś mi potrzebna! A raczej Twoje umiejętności transmutacji….- Krzyknęłam do przyjaciółki.
– No proszę… Raven Queen się rozkręca. Interesujące!- Lucyfer nie mógł sobie odpuścić. Przydreptał za Hermioną, a w ślad za nim poszła Manon, której oczy błyszczały niczym płynne złoto.
– Sprawdźmy Twoje umiejętności transmutacji.- W moim spojrzeniu pojawiło się wyzwanie.- Spraw, żebym wyglądała jak elfka z długimi, ciemnofioletowymi włosami.
– Dobrze kombinujesz!- Twarz przywódczyni rozpromieniło zrozumienie.
– Ale po co?- Zapytała jakby odruchowo przyjaciółka, ale zaraz potem skupiła się i machnęła różdżką. Moje włosy wygładziły się, spływając kaskadami w kolorze ciemnej śliwki aż do połowy uda. Opuszką palca dotknęłam lekko zaostrzonego brzegu ucha.
– Do diabła, niezła jesteś!- Uśmiechnął się Lucyfer.- W życiu nie powiedział bym, że to przyszła Księżna Whitethorn.
Doskoczyłam do lustra i przyjrzałam się uważnie swojemu odbiciu. Hermiona nie tylko zmieniła kształt moich uszu, ale dodatkowo uwydatniła kości policzkowe i posrebrzyła kolor tęczówek.
– Jesteś Mistrzynią, Hermi!- Uściskałam przyjaciółkę.- Dalej, wprowadź jeszcze kilka poprawek do reszty mojej świty i ruszamy w miasto! Tej nocy każdy ma prawo być kim tyko sobie wymarzy.
– Prowadź, Lucyferze. W końcu z nas wszystkich Ty jeden wiesz, gdzie są najlepsze imprezy w tym mieście.
Nim ktokolwiek zdążył mnie powstrzymać, wyległam na ulicę. Pomimo późnych godzin nocnych, po drogach kręciło się mnóstwo Fae. Wmieszałam się w tłum, szybko jednak dopadli do mnie moi przyjaciele.

Klub, do którego zaprowadził nas Lucyfer był jednym z najdroższych w mieście. Wystrój wnętrza przywodził na myśl luksusowe puby Nowego Jorku, które wieki temu oglądałam tylko na zdjęciach. Przy poustawianych pod ścianą stolikach i przy barze, obsługiwanym przez nagini (!), Fae obu płci toczyli mniej lub bardziej ożywione rozmowy. Kilka(naście) par kołysało się w rytm muzyki na parkiecie, a każda z nich wyglądała jak żywcem wyjęta z okładki jakiegoś plotkarskiego pisma. Jak tylko przekroczyliśmy próg, do Lucyfera podbiegł Fae w równie starannie skrojonym garniturze i po wymianie kilku słów, zaprowadził nas do loży VIPów. Ron o mało nie posikał się ze szczęścia. Wodził wzrokiem od jednej elfiej piękności do drugiej, dumnie wypinając pierś, kiedy wspinaliśmy się po stromych wchodach. Miałam tylko nadzieję, że nie złamię sobie karku schodząc w dół w tych strasznie niewygodnych, ale jednak pięknych szpilkach. Rozsiedliśmy się na wygodnej skórzanej kanapie, a na stoliku przed nami pojawiło się jeszcze więcej pitnego miodu. Dwóm Fae, których ściągnęły towarzyszki Manon, najwyraźniej bardzo spodobała się moja elfia powłoka, bo rozsiedli się po obu stronach mnie, wciskając mi w rękę kieliszek. A może po prostu zbawienna moc trunków dodała im odwagi, bo ten siedzący po mojej prawej, o długich związanych w kucyk czerwonych włosach i kontrastujących z nimi błękitno niebieskich oczach, bezceremonialnie położył rękę na moich odzianych w pończochy udach i zaczął mi szeptać do ucha:
– Jesteś niesamowita, Aelin.- Jego ciepły oddech łaskotał mnie w szyję. – Niesamowita to za mało powiedziane… Pasjonująca.
– Wiem…- Uśmiechnęłam się.- Ty za to jesteś… Przystojny. Taaak, miło się na Ciebie patrzy. Ciekawe, czy cały jesteś taki idealny.- Odpowiedziałam bez zająknięcia, przechylając kieliszek do dna.
– Chcesz się przekonać?- Wymruczał, muskając ustami moje spiczaste ucho.
– Może później.- Zignorowałam jego dłoń, zaczepnie przesuwającą się po moim ramieniu i odwróciłam się do drugiego osobnika. Ten miał krótko przystrzyżone popielate włosy i oczy w kolorze rubinów. Jego twarz naznaczył przyjemny uśmiech, kiedy to ja- dla odmiany- położyłam dłoń zakończoną krwistymi paznokciami na jego przedramieniu.
– Przypomnisz mi swoje imię?- Zapytałam, gmerając w swoim drinku.
– Rakan.
– A tak. Nie chciałeś przypadkiem zabrać mnie na parkiet?- Spojrzałam na niego spod rzęs. Fae uśmiechnął się i chwycił moją dłoń. Ściskając ją lekko, pociągnął mnie za sobą, ku wielkiemu niezadowoleniu Zoe. Zanim opuściliśmy lożę mignął mi jeszcze Lucyfer, pochylający się nad opartą o ścianę Hermioną, w oczach której płonął ogień.

Dałam się porwać muzyce, która wypełniła całą moją dusza. Z każdą kolejną minutą, kiedy moje ciało mimowolnie ocierało się o Rakana, uśmiech na jego ustach robił się coraz bardziej wilczy, zaczepny. Zachowywał jednak przy tym delikatny dystans, który kusił jak obietnica wielkiej przygody, podróży w nieznane. Dobry był! Trzeba było to przyznać. Kawałek zmienił się, z głośników popłynęła delikatna spokojna muzyka. Byłam gotowa wrócić do stolika, chłopak jednak przyciągnął mnie do siebie, nim zdążyłam wykonać jakikolwiek ruch. Jego silne ramiona zacisnęły się na mojej talii, nie miałam więc wyboru, zarzuciłam mu ręce na szyję i oparłam głowę na jego ramieniu. Kołysał mną delikatnie w rytm sączących się dźwięków. Niedaleko nas Lucek przytulał Hermionę, która odpłynęła. Wydawało mi się, że diabeł patrzy na przyjaciółkę inaczej niż na inne kobiety, ale nie byłam w stanie określić, co oznacza to spojrzenie. Przetańczyliśmy tak jeszcze ze dwa kawałki, kiedy poczułam nieodpartą chęć zwiększenia ilości promili we krwi.
– Muszę się napić.- Odsunęłam się od Rakana, kiedy muzyka znowu się zmieniła.
– W porządku. Znajdę Cię.- Pocałował mnie w policzek i ruszył w kierunku gościa stojącego pod ścianą.
Lekko kołysząc biodrami dotarłam do baru, przy którym Lucyfer sączył whisky. Podsunął mi kolorowego drinka, jak tylko oparłam się na blacie obok niego.
– Będę się za to smażyć w piekle…- Westchnęłam.
– Było by mi bardzo miło.- Uśmiechnął się Lucek.- Znalazłbym dla ciebie specjalne miejsce. Świetnie byśmy się razem bawili.
– No nie wiem. Ostatnio preferuję niższe temperatury…
– Och, w piekle wcale nie jest tak bardzo gorąco.
– Gdzie zgubiłeś swoją drugą połówkę?- Uśmiechnęłam się zaczepnie. W odpowiedzi Hermiona zawirowała w ramionach jakiegoś barczystego blondyna. Ta to ma szczęście do blondasów.
– Cóż… Masz jeszcze Manon na pocieszenie.- Poklepałam bruneta bo ramieniu.
– W twoim towarzystwie bawię się równie dobrze.- Pochylił się, żeby spojrzeć mi w oczy.- Niesamowite, jesteście bardzo podobne, a jednak zupełnie inne.
– Mówisz o mnie i Hermionie?
– Bogini Słońca i Królowa Cieni, Pani Życia i Przewodniczka Śmierci…
– Myślałam, że to ty głównie masz konszachty ze śmiercią…
– Och nie, moim zadaniem jest karanie grzeszników. Śmierć jest neutralna. W końcu to tylko nowy początek.
– Wybacz Lucek, ale chyba jeszcze za mało wypiłam na takie rozkminy. A właściwie, to chyba ty wypiłeś za mało.- Podsunęłam mu szklaneczkę.
Na szczęście po mojej prawicy zneutralizował się Rakan. Mrugnął do mnie porozumiewawczo, wyciągając rękę. Opróżniłam duszkiem resztę mojego kieliszka i wyciągnęłam dłoń mojego nowego kolegi.

Szarowłosy poprowadził mnie do tej części sali, która była oddzielona od reszty fantazyjnym ażurem. Było tutaj tylko kilku ludzi, którzy szeptali między sobą. Muzyka była tu nieco wyciszona, dlatego można było swobodnie rozmawiać. Fae wyciągnął smukłego papierosa, odpalił go i podał mi. Wraz z dymem do moich nozdrzy dotarł zapach Midinvaerne, narkotyku o lekkich właściwościach odprężających. Zaciągnęłam się. Dym wypełnił moje płuca lekko łaskocząc.
– Powiedz, Aelin, skąd Ty się właściwie tutaj wzięłaś… Nigdy nie widziałem cię w tych stronach.- Zapytał mój towarzysz, wypuszczając kłęby dymu.
– Wiesz… Podróżuję tu i tam.- Odpowiedziałam wymijająco, opierając się o ścianę.
– Czym się zajmujesz?
– Jestem najemniczką.- ‚Zawsze chciałam to powiedzieć!”
– To znaczy?
– Zabijam ludzi. Jak mi dobrze zapłacą.- Starałam się powiedzieć to tak obojętnie, jakby chodziło o zeszłoroczny śnieg. Chłopak chyba nie do końca mi uwierzył, bo nachylił się nade mną i z uśmiechem drapieżcy mruknął mi do ucha.
– No proszę. To dopiero klejnot mi się trafił.
Pozwoliłam mu zbliżyć się do siebie jeszcze bardziej. Przyciskał mnie do ściany, a jego usta znajdowały się zaledwie kilka centymetrów od moich własnych. Czułam już ciepły, pachnący Midinvaerne oddech na mojej dolnej wardze, kiedy nagle drgnął i zesztywniał.
– Za ciebie akurat mi nie zapłacili…- Warknęłam cicho, przyciskając mocniej lodowy sztylet tak, żeby poczuł ostrze na swojej skórze.
– Niezła jesteś.- Wymamrotał, odsuwając się jednak ode mnie. Rowan wiedział, co robił, ucząc mnie tej sztuczki, bo cała sytuacja ostudziła zapał mojego kompana i rozmowa dalej już się nie kleiła. Po piętnastu minutach nieudanej konwersacji poprosiłam więc o kilka(naście) skrętów i wróciłam do Hermiony i Manon, których chwilowo nikt nie próbował zaciągnąć do łóżka.
– Przystojniak mi uciekł, ale na pocieszenie mam to.- Wyszczerzyłam się, pokazując naręcze białych, cienkich papierosów. Odpaliłam jednego z nich i zaciągnęłam się porządnie, a potem wypuściłam kłęby dymu wprost w lekko rozchylone usta przyjaciółki.
– Co to jest?- Rozkaszlała się Hermiona.
– Nie narzekuj, pal!- Włożyłam jej papierosa w ręce, ale Hermi kompletnie nie wiedziała, co z tym faktem zrobić. Manon, na szczęście, sama się obsłużyła. Przysiadłam na hokerze, wyciągając nogi, które po kolejnym papierosie wydawały mi się niebotycznie długie. Hermiona zaciągnęła się kilka razy, kaszląc przy tym okropecznie. Atmosfera zupełnie się rozluźniła. Przywódczyni zaczęła opowiadać historie swoich najbardziej żenujących romansów z przeciągu ostatnich 200 lat. Piłyśmy więc i śmiałyśmy się, a słodki zapach Midinvaerne otaczał nas, zaburzając poczucie czasu. Nie wiem nawet kiedy czerwonowłosy, niebieskooki Garren porwał mnie na parkiet. Nie wiem też, ile czasu razem przetańczyliśmy. W głowie przyjemnie mi szumiało, moje rozluźnione ciało poddawało się muzyce i delikatnym gestom mojego towarzysza. W harmonii dźwięków usłyszałam wołający mnie głos. Odsunęłam się od czerwonowłosego, którego ręce zjechały już na moje pośladki, a usta muskały moje odsłonięte ramię. Przecisnęłam się przez tłum w stronę loży VIPów na wpół świadoma tego, co dzieje się wokół mnie. Na czarnej skórzanej kanapie Lucyfer jedną ręką obejmował Manon, a drugą przytrzymywał przy sobie Hermionę, którą całował bez opamiętania. Uczepiona jego ramienia Przywódczyni z oczami błyszczącymi pożądaniem muskała ustami jego szyję, gładząc go po udzie. Diabeł oderwał się od Hermi, spojrzał na mnie czarnymi jak smoła oczami, wyciągnął zachęcająco rękę, uśmiechając się lubieżnie. Nie zastanawiałam się ani przez chwilę. Ujęłam jego dłoń, a on posadził mnie sobie na kolanach. Poczułam ciepłe opuszki jego palców przesuwające się po moim kręgosłupie. Przez moje ciało przeszły przyjemne dreszcze, potęgowane przez Manon, która muskała moje ramię. Lucyfer, głaszcząc szyję Hermiony, która poddawała się tej pieszczocie z nieukrywaną przyjemnością, przysunął mnie do siebie i wpił się w moje usta. Jego wargi były ciepłe i kusząco miękkie. Smakował whisky i odrobiną słodyczy, którego źródła nie potrafiłam rozpoznać. Mruknął z zadowoleniem, kiedy oddałam pocałunek, nie przestając mnie całować. W końcu po raz ostatni przytknął miękkie usta do moich własnych i wrócił do Hermiony, skupiając się na jej szyi. Na to najwyraźniej musiała czekać Manon, bo kiedy Anioł mnie uwolnił, obróciła mnie ku sobie, odgarnęła z mojej twarzy fioletowe kosmyki, dotknęła jasnego policzka i nie czekając na moje przyzwolenie przytknęła swoje usta do moich. Lucyfer zaśmiał się, odgarniając moje włosy z twarzy, za bardzo jednak pochłonięta byłam Manon. Nie było nam dane osiągnąć jednak punktu kulminacyjnego, bo po raz kolejny zrobiło mi się strasznie gorąco.
– Manon…- Wysapałam, próbując odsunąć ją od siebie.
– Emmo…- Wyszeptała niezbyt przytomnie i przygryzła moją dolną wargę.
– Manon, proszę cię. Muszę wyjść…
Przywódczyni wzruszyła ramionami i wypuściła mnie ze swoich objęć. Zajęła moje miejsce obok Lucyfera i wpiła się w jego usta, jak tylko oderwał się od Hermiony.

Wyszłam na korytarz, a potem przecisnęłam się do tylnego wyjścia. Powietrze było chłodne, a opustoszały wewnętrzny dziedziniec rozświetlała tylko jedna, niezbyt skuteczna lampa. Nie wiem, w jaki sposób udawało mi się utrzymać na nogach w tych cholernych butach. Miałam już porządnie w czubie, mimo to moje kroki nie były jeszcze takie chwiejne. A przynajmniej tak mi się wydawało. Krążyłam po kamiennym bruku, a chłód szczypał moją twarz i odsłonięte nogi. Zdałam sobie sprawę, że moja sukienka musiała być naprawdę krótka, ale szybko zapomniałam o tym fakcie. Na skórze nadal czułam dotyk Manon, a pocałunki Lucyfera odcisnęły się na moich wargach jak niewidzialna, paląca pieczęć. Wciągnęłam głęboko powietrze, próbując przygasić ogień, który we mnie płonął. Zaczęło przyjemnie siąpić. Zamknęłam oczy, chcąc poczuć wilgotną teksturę powietrza. Próbowałam się uspokoić, ale pragnienie, żeby wrócić do nich i karmić zmysły wzięło górę. Jeżeli nie przekroczę granicy, nic się nie stanie- tłumaczyłam sobie w myślach. Obróciłam się na pięcie, gotowa dać się porwać chwili, ale nie ruszyłam się z miejsca, bo o drzwi prowadzące do klubu opierał się mężczyzna. Czarne jak noc oczy Corveusza błyszczały, kiedy lustrował mnie od stóp do głowy. Trudno było stwierdzić, czy była to reakcja na mój nowy wizerunek, czy działanie alkoholu, który niewątpliwie wlewał w siebie przez cały wieczór. Ciemne włosy opadały mu zawadiacko na jasną twarz, na której malował się teraz wilczy uśmiech. Kiedy założył ręce na piersi czarna koszula opięła się ja jego umięśnionych ramionach.
– Przyszły Oblubieniec byłby zachwycony…- Mruknął. Jego piękny głos, o barwie, której nie da się porównać z żadną inną, dołożył tylko drewienko do ognia.
– Skąd wiedziałeś, że to ja?- Zacisnęłam pięści. Zesztywniałam, kiedy podszedł do mnie i chłodnym palcem odsunął ciemnofioletowy kosmyk, żeby dokładniej obejrzeć sobie moją elfią twarz.
– Możesz zakładać maski, ale ktoś, kto Cię dobrze zna, zawsze dostrzeże prawdę.- Z nieukrywaną fascynacją pogładził mnie po policzku, przesunął palcem po mojej górnej wardze. Ogarnął mnie zapach jego perfum, przypominając mi przyjemne chwile. Na szczęście chwilę później zadźwięczały mi w głowie słowa, które wypowiedział zanim wyruszyłam na wschód.
– Nie dodawaj sobie.- Prychnęłam, odtrącając jego dłoń. Próbowałam go wyminąć, ale złapał mnie za ramiona.
– Poczekaj, daj mi coś powiedzieć.
– Powiedziałeś wystarczająco dużo, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni.- Odpowiedziałam chłodno.
– Nie rób tego.- Patrzył mi prosto w oczy wzrokiem pełnym smutku i lęku.- Nie wychodź za niego. Kocham cię!
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Jaki ten facet ma tupet!
– Ale ja ciebie nie.- Nie siliłam się na uprzejmości.- Zabiłeś wszystkie uczucia, które kiedykolwiek do ciebie miałam najpierw, kiedy kazałeś mi „ogarnąć się gdzieś indziej”…- Dźgałam go palcem w pierś, prawie krzycząc.- … i później, kiedy wróciłam do domu z nadzieją, że może da się to jeszcze odbudować- skoro już „się ogarnęłam”- a Ty, hasałeś radośnie z całą tą… Aelin. Nie praw mi więc teraz takich farmazonów.

Wyszarpałam się z jego objęć. Przez kilka sekund staliśmy w osłupieniu; ja faktem, że wyrzuciłam to wszystko z siebie, on zapewne, że musiał tego wysłuchać.
– Przepraszam.- Wydusił z siebie smutno.
– „Przepraszam” nie zmieni tego, że przez ostatnie półtora roku to Rowan był przy mnie, nawet w chwilach, kiedy najbardziej bałam się samej siebie.- Szczeknęłam i w przypływie furii popędziłam do drzwi.
– Emmo…- Jego głos zatrzymał mnie z ręką na klamce. Obróciłam się i spojrzałam na jego oczami płonącymi złością.
– Idź do diabła. A nie, w sumie sama go do ciebie przyślę.- Wyplułam z jadem w głosie i zniknęłam w środku, a drzwi zatrzasnęły się za mną z hukiem. Grupka Fae, do tej pory rozmawiających o czymś z ożywieniem, zamilkła, a ich tęczówki o fantazyjnych barwach spoczęły na mnie. Jeden z nich podał mi kieliszek, który opróżniłam duszkiem i wcisnęłam mu z powrotem w dłonie. Wracałam do loży z sercem dudniącym w rytm ogłuszającej muzyki. Lucyfer spijał właśnie whisky z dekoltu Hermiony, podczas gdy Manon wodziła dłońmi po jej ciele, smagając ustami miejsce za uchem. Przysiadłam obok Lucyfera, obserwując jak bursztynowa kropla spływa po piersi mojej przyjaciółki. Spojrzałam na jej zasnute mgłą oczy, rumieńce podniecenia zdobiące jej policzki i lekko rozchylone usta. Hermi spojrzała na mnie, a na jej wargach pojawił się leniwy uśmiech.
– To już wszystko, co masz do zaoferowania?- Wyszeptałam.

Oczy Lucyfera roziskrzyły się z zadowoleniem. Musnął dłonią linię mojej szczęki, przesunął palcami po szyi i dekolcie. Zadrżałam z podniecenia. Zapach jego perfum uderzał do głowy szybciej niż najlepszy szampan.
– Mam do zaoferowania duuużo, dużo więcej…- Jego ciepły oddech spowodował, że moje ciało przeszył przyjemny dreszcz.
– Czego pragniesz, Czarnoskrzydła?- Czułam, że jego dłoń wędruje w górę mojego uda.
– Wolności…- Zmusiłam go, żeby na mnie spojrzał. Zatopiłam się w bezdennej czerni jego tęczówek. Nie wiem nawet kiedy zacisnęłam dłoń na jego koszuli i przywarłam wargami do jego ust. Poczułam, że się uśmiecha, zanim zaczął mnie całować, niespiesznie, gorąco, lubieżnie. Jęknęłam cicho, kiedy jego dłoń powędrowała na mój pośladek. Drugą ręką zaczął rozpinać mi sukienkę. Któraś z dziewcząt znalazła się z tyłu mnie. Jej wargi wędrowały po moich odsłoniętych plecach. Lucyfer, nadal mnie całując, położył rękę na moim biodrze. Wtedy dotarło do mnie, że to nie te ręce i nie te usta dotykają mojego ciała. Wrzący we mnie ogień przygasł, co nie uszło uwadze samego diabła. Odsunął się ode mnie i popatrzył na mnie z niedowierzaniem. Powstrzymałam Manon, która powoli zsuwała ze nie sukienkę.
– Nie mogę.- Westchnęłam z nieukrywanym żalem.- Ale wy, bawcie się dobrze.
Pocałowałam wyraźnie rozczarowaną Manon i przywróciłam swoją garderobę do względnego stanu używalności.  Zostawiłam trójkę samą, zgarniając z blatu ostatniego papierosa.

Rozsiadłam się na schodach wewnętrznego dziedzińca i odpaliłam papierosa. Spojrzałam w niebo, na którym migotały teraz miliony gwiazd.
– Wszystko w porządku?- Hermiona bezszelestnie opadła obok mnie.
– Właśnie o mało nie przespałam się z diabłem i kuzynką mojego Przyszłego Męża, a może nawet najlepszą przyjaciółką, a czuję tylko żal, że się to nie dokonało.- Uśmiechnęłam się, wypuszczając kłęby dymu.
– Może rzeczywiście ten deal z diabłem nie będzie taki łatwy jak mi się wydawało.- Hermi poprawiła zsuwającą się pończochę.
– Nie mogłam mu tego zrobić. Nie Rowanowi.
– Nic się przecież nie stało – poklepała mnie po ramieniu przyjaciółka. – Chyba Lucyfer trzymał nas od siebie z daleka, nie?
– Diabeł, który ma skrupuły?- Uniosłam brwi.- Czy był inny powód?
– Może jest jakaś przyzwoitość w nim?
– Może… Kto wie, co zostało w nim z czasów, kiedy był jeszcze blisko Boga. Corveusz mnie znalazł.
– Dostał to co Lucyfer czy wręcz przeciwnie?
– Poprosił mnie, żebym nie wychodziła za Rowana, uwierzysz? Ma tupet.
– Przykro mi – objęła mnie mocno.
– A mi nie. Przynajmniej powiedziałam mu, co o tym myślę.- Objęłam Hermionę w talii.
– I słusznie. Należało mu się. Jesteś pewna, że chcesz tego ślubu?
– Jestem.- Przytaknęłam.- Może to zabrzmi banalnie, ale nie wyobrażam sobie rzeczywistości bez Rowana.
– Trochę sobie dzisiaj wyobraziłaś, co? – szturchnęła mnie.
– Na dłuższą metę to wszystko jest strasznie męczące.- Skrzywiłam się.- Przypomniałam sobie okres, kiedy.. Cóż… Odbijałam sobie Corva.
– Podziałało? -Hermi wystawiła twarz na deszcz.
– Trochę. Chociaż nadal miałam nadzieję, że jak wrócę już „ogarnięta”, coś może z tego będzie. Czy to nie dziwne, że przez pół roku spałam z Rowanem w jednym łóżku i… nic się nie zadziało?- Wyciągnęłam nogi przed siebie.
– Nie? Chociaż może mnie nie słuchaj… Przespałam się z Maxem raz a potem prawie rok udawał, że nic się nie stało…
– Max musi mieć coś z hormonami, to akurat zły przykład. Chociaż dobra, z Ronem czy Harry’m też mogłabym spać w jednym łóżku i nic by z tego nie wyszło. Z Rowanem było inaczej. Pociągał mnie, a czasem robił takie rzeczy, że mi nogi miękły, ale…
– Ale? – zapytała Hermi, kiedy już przestała się śmiać.
– Zależało mi na nim jako człowieku, nie chciałam tego zepsuć jednorazowym wyskokiem. No i bałam się chyba, że nie dorównam tym wszystkim pięknościom.- Zaśmiałam się.
– Ty? Dobrze, że książę takich głupot nie myślał…
– Trzeba przyznać, że nigdy nie narzekał.- Uśmiechnęłam się lubieżnie.
– Całe życie z jednym facetem – potrząsnęła złotymi włosami Hermiona.
– Nie narzekałabyś, gdyby był to Lucyfer, co?- Mrugnęłam do niej.
– Lucyfer to nie wybór – pokręciła głową. – To przekleństwo.
– Musiałaś w takim razie bardzo nagrzeszyć w którymś życiu. Jak on na Ciebie patrzy…
– W tym byłam bardzo grzeczna. A on tak patrzy na wszystko, co jest hm… jadalne.
– O nie, w twoim przypadku, w jego oczach jest coś innego. I chyba nikt nie wie, co. Nawet on sam. Uważaj, Hermi. To wprawdzie Niosący Światło, ale z jakiegoś powodu Bóg go wypędził…
– Chyba jesteśmy zbyt pijane… – zaśmiała się.
– Ciekawe jak się bawią chłopcy… I czy Rowan popłynął… Musiało się do niego kleić pełno elfich lasek.
– Nie pytaj, może będziesz miała szczęście i on też nie zapyta…
– Myślisz, że wkurzyłby się za Manon? – Wyszczerzyłam się.
– Raczej za Lucyfera… – zaśmiała się i poprawiła sukienkę. – Chociaż było warto?
– Wiesz to lepiej niż ja…
–  Ja nie biorę ślubu. Z księciem.
– A ja biorę. I w czym to przeszkadza? Kto ma okazję całować się z diabłem?
– Całowałabym się z nim nawet jakby nie był diabłem.
– Je też. Ale powiedzmy, że to dodatkowy argument.
– No to był twój główny argument!
– Dobra. Wracajmy, zanim dotrze do mnie, co próbowałam zrobić. Obym tego jutro nie pamiętała… Chociaż szkoda tak wszystkiego zapomnieć.
– Lucyfer nam opowie… swoją wersję.
– Mam tylko nadzieję, że nie masz do mnie żalu, że go trochę… nadgryzłam.
– Dlaczego miałabym mieć?
– Nie wiem. W każdym razie, to nie moja wina! Skusił mnie, szatan jeden!
Roześmiałyśmy się. Nie pamiętałam. Na szczęście w mojej głowie zostały z tego wieczora tylko urywki.

Ten wpis został opublikowany w kategorii 2017. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz