10/04

Szkoła

Koniec z Hogwartem. Nie można podrabiać czyjegoś dzieła. Czas zacząć tworzyć własną historię.

J.- autorka

Obudziły mnie pierwsze smużki światła docierające do Ziemi z oddalonego od niej o jakieś kilka milionów lat świetlnych Słońca. Jane spała jeszcze w najlepsze, więc postanowiłam skorzystać z okazji i udać się do łazienki, co też pospiesznie zrobiłam. Kiedy opuściłam pokój kąpielowy w pełnym umundurowaniu, nie zdziwił mnie widok wciąż śpiącej przyjaciółki. Zegarek jasno wskazywał, że za pół godziny mamy wstawić się na śniadaniu, dlatego bezzwłocznie uczyniłam, to co od czterech lat należało do moich obowiązków, mianowicie obudziłam współlokatorkę.
– Lady Jane proszona jest o natychmiastowe otwarcie swoich brązowych oczu. Mamy piękny, październikowy dzień, od 4 godzin i 15 minut nie spadła ani jedna kropla deszczu, a twój budzik wskazuję godzinę 7.30, co oznacza, że za około 30 minut i 8 sekund rozpocznie się śniadanie- powiedziałam z teatralną powagą, rzucając poduszką w stronę istoty demonstracyjnie zakopanej w pieleszach.
– Emmo, proszę cię…- usłyszałam senny głos, wydobywający się gdzieś spomiędzy poduszek.
– Jane, ja nie żartuję! Albo wstajesz, albo zawołam Bena- próbowałam szantażu, ale odpowiedziała mi demonstracyjna cisza, więc otworzyłam drzwi i …
– Nie, już się podnoszę!- podziałało to na nią lepiej niż sądziłam. Zerwała się z miejsca, chwyciła za ubrania i znikła w łazience, pobijając swój rekord o jakieś 2 sekundy. Niestety, mimo to nie uniknęłam spotkania pierwszego stopnia ze wspomnianym osobnikiem, gdyż kilka sekund później wpadł przez próg wprost na mnie.
– Czy ty naprawdę postradałeś rozum?! Co tym razem? Prędkość lotu?- odburknęłam, podnosząc się. Ben leżał na podłodze z takim uśmiechem na twarzy, jakby właśnie dostał Nagrodę Nobla, a nie wylądował na mnie.
– Przepraszam Emmo- poprawił się i pomógł mi zbierać książki, które wyleciały mi z rąk- Prowadziliśmy pewne badania z Tedem. Chyba się nie gniewasz, co?
Spojrzałam tylko na niego wymownie, żeby zrozumiał, że podobne atrakcje nie są zbyt… miłe. Jane weszła w tym momencie do pokoju.
– O, Ben! A gdzie masz współtowarzysza?- zagadnęła, patrząc na nas jak na zjawiska.
– Oj, Emma, daj spokój. Nie zrobiłem tego specjalnie.- nie wiem, czy nie słyszał, czy udał tylko, że pytanie postawione przez Jane nie zostało wypowiedziane. Sama nie wiem, dlaczego milczałam. Po prostu miałam dość tych ciągłych wygłupów. Pozwoliłam, aby wszystko we mnie przestało wrzeć i odpowiedziałam już spokojnie:
– W porządku. Ale spróbuj choć raz wpaść na kogoś innego.
Za pięć minut zaczynało się śniadanie, dlatego pożegnałyśmy „pana pilota” i ruszyłyśmy w stronę jadalni. Po drodze mijałyśmy ludzi mniej lub bardziej zainteresowanych naszym pojawieniem się na poszczególnych korytarzach, w końcu jednak stanęłyśmy w drzwiach jadalni, które było centrum tego budynku.
– Wiesz, Emmo jadalnia zawsze będzie mnie przyprawiać o dreszcze- Jane objęła to miejsce wzrokiem, jak każdego ranka.
– Iście Harry Potter, co?- usłyszałyśmy za sobą głos. Odwróciłyśmy się i stanęłyśmy oko w oko z wysokim brunetem o szafirowych oczach.
– Cześć Lady Jane- uśmiechnął się James. W ogóle raczył nie spostrzec, że stałam tam również ja, więc usunęłam się po cichu i zasiadłam przy stole. Położyłam podręcznik z fizyki obok talerza i tak przypominałam sobie materiał, jedząc jednocześnie tosty z dżemem jagodowym. Mój śniadaniowy rytuał powtórek przerwał krótki dźwięk dzwonka komórki. Wygrzebałam telefon z torby, żeby na wyświetlaczu ujrzeć nieznany mi numer. Rozejrzałam się wokół, czekając jakby na wskazówki, które miałyby doprowadzić mnie do właściciela numeru, ale nie dostrzegłam osoby, która trzymałaby cokolwiek w ręku. Jane wkrótce podziękowała Jamesowi i zajrzała mi przez ramię, a następnie skrupulatnie przeszukała swoją listę kontaktów, aby stwierdzić, że nie zna tego numeru.

***

Do klasy wkroczyła energiczna, szczupła kobieta w białym, laboratoryjnym fartuchu. Panna Cortez- nasza nauczycielka chemii, zawsze ubiera się w ten sposób. Ben twierdzi, że nosi się tak, żeby podkreślić, że jest naukowcem z prawdziwego zdarzenia. Nauczycielka położyła dziennik na stole i spojrzała na nas tak, że wszyscy umilkli.
– Witam- powiedziała oschle i spojrzała na Toma, bawiącego się ołówkiem, w taki sposób, że chłopak natychmiast go odłożył.
– Od dziś zajmować się będziemy chemią organiczną. Do tego jednak potrzebne nam będą pewne zagadnienia z tego, czego nauczyliśmy się do tej pory. Amando Smith, proszę podać wzór na kwas solny- wysoka, szczupła blondynka o niebieskich oczach (nasza klasowa gwiazda) rozejrzała się po klasie, jakby nie dosłyszała polecenia. Podniosłam rękę. Kto nie wie takich prostych rzeczy? Pani profesor spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Jane szturchnęła mnie, szepcząc: „Nie podlizuj się”, jednak zignorowałam to. Amanda spojrzała na mnie, jakby chciała przebić mnie na wylot. Na to też nie zwracałam uwagi.
– Proszę panno Garner.
– Wzór kwasu solnego to HCl. Jest to kwas mocny, beztlenowy, który nie posiada bezwodnika kwasowego. Wartościowość reszty kwasowej wynosi jeden- powiedziałam, stojąc wyprostowana jak struna.
Panna Cortez uśmiechnęła się po raz kolejny i otworzyła dziennik. Przejrzała listę, a potem podzieliła nas na grupy, w których mieliśmy zrobić zestawienie poszczególnych kwasów, zasad i soli, w ramach powtórzenia. Mnie i Jane przypadli Thomas, James i Ron. Wiedziałam już, że cała praca spadnie na mnie i na przyjaciółkę.
– Czy ty chociaż raz mogłabyś się jej nie podlizywać?- Lady wyrwała mnie z notatek- Niedobrze mi się robi, kiedy patrzę, jak o mało nie wejdziesz jej w…
– Przecież mówię tylko to, co wiem- przerwałam jej. Chłopcy natychmiast zainteresowali się swoimi zeszytami.
– Ale nie musisz się z tym tak obnosić.
– Dziewczyny, spokojnie. Chyba nie zamierzacie się kłócić o…- zaczął James, ale jedno moje spojrzenie go uciszyło.
– Nic takiego nie robię, daj spokój. Weźmy się lepiej do pracy- zakończyłam temat i wróciłam do pisania pracy. Chciałam rozdzielić część materiału chłopakom, ale oni prowadzili dość ożywioną rozmowę z przyjaciółką i w ogóle mnie nie zauważali, dlatego Jane zrobiła to za mnie. Udało mi się jednak dotrwać do końca lekcji, która była z resztą ostatnią tego dnia.

Rzuciłam torbę na łóżko i usiadłam w fotelu, Lady natomiast dorwała się do gitary i rozpoczęła „grać” jedną ze smętnych piosenek. Muszę powiedzieć, że szło jej co raz lepiej. Miałyśmy pół godziny do obiadu, gdy odezwał się mój telefon. Sygnał po raz kolejny został puszczony przez ten sam nieznany mi numer.
– Jesteś pewna, że nie znasz tego numeru?- podsunęłam komórkę przyjaciółce.
– 576 67 38 02..- zamyśliła się- Nie. Nie mam pojęcia, kto to mógłby być. To ten sam numer co podczas śniadania?
– Tak. Pewnie się ktoś pomylił. Z resztą… Nieważne. Idziemy na obiad?

Przemknęłyśmy korytarzami do jadalni, nazwanej przez Lady Wielką Salą. James dziwnym trafem po raz kolejny wpadł przypadkiem na przyjaciółkę, dlatego do stołu dotarłam sama.

Dodaj komentarz