07/04

Cisza

Minął pierwszy tydzień wakacji. Wakacje… Błahy stan szczęścia, spowodowany odpoczynkiem od szkoły; kilka tygodni spędzonych na bezmyślnym i wręcz marnym tkwieniu w bezczynności. Wszyscy są tacy szczęśliwi. Wszyscy… oprócz mnie. Nie potrafię zapomnieć. Nie umiem. Staram się być silna, ale nie mogę. Boję się. Boję, bo… Voldemort powrócił. Najmniejszy szelest pod moim oknem wyrywa mnie ze snu, który najczęściej ukazuje mi obraz mordowania moich przyjaciół. Ten koszmar dręczy mnie każdej nocy. Harry, Hermiona i Ron przebici długimi szablami. Powoli uchodzi z nich krew, niknie blask w oczach, umyka życie. Ja stoję tam i patrzę. Nic nie mogę zrobić. Nic…
– Emma! Zejdź na dół. Obiad czeka!

Otarłam łzy i jeszcze raz spojrzałam na ruchliwą ulicę, zatopioną w strugach deszczu. Ten widok był taki… normalny, niewinny, jak gdyby nic się nie działo. Lecz kto mógł O TYM wiedzieć, skoro nawet moi rodzice zostali pozbawieni świadomości.
– Emmo!
– Tak, już idę.
Przechodząc obok komody, strąciłam pustą klatkę Nimfy. Trzy dni temu wysłałam ją z listem do Harry’ego i do tej pory nie wróciła. To trwa zbyt długo…
Mimo pewnych utrudnień dotarłam w końcu do jadalni, gdzie siedzieli już rodzice oraz Thomas z Williamem. Kuzyn i jego przyjaciel nękali mnie swoją obecnością kilka dni, ale już jutro tata powinien przetransportować ich do Hampton Court. Bez słowa zajęłam miejsce obok mamy, która jak zwykle spojrzała na mnie i z troską pogładziła mnie po głowie.
– Emmo, co się stało?- z uwagą patrzyła na mnie swoimi zielonymi oczami.
– Naprawdę nic. Po prostu…- nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie chciałam kłamać, ale też nie mogłam powiedzieć prawdy. Wolałam, to zostawić tak, jak jest. Thomas patrzył na mnie z wyrzutem, jakbym zrobiła coś złego, a Will oparł głowę na ręce i ze znudzeniem spoglądał w okno.
– Jedzmy już. Stygnie-tata uśmiechnął się do chłopców i zabrał się za nakładanie ziemniaków. Tom jeszcze raz spojrzał na mnie i poszedł za przykładem taty. Kuzyn miał do mnie żal, bo nie interesowałam się nim, a tym bardziej jego przyjacielem. Zamiast zabawiać ich rozmową, przesiadywałam całymi dniami w pokoju. Tak naprawdę, to nie wiem o co mu chodzi. Uświadomiłam go o tym, że jestem czarownicą podczas Wielkanocy, więc mógłby wykazać się choć odrobiną inteligencji i mnie zrozumieć, a nie naburmuszać się. On chyba wciąż nie ma pojęcia o moim świecie…
– Dlaczego nie jesz, Emmo?- tata uśmiechnął się, starając się chyba, by potrawy wyglądały bardziej apetycznie.
– Nie jestem głodna.
– Wiesz, co Em? Powiem ci jedno. Denerwujesz mnie. Skoro nie chcesz, żebyśmy tu przebywali to powiedz- Tom powiedział to tak nagle, że w pierwszej chwili nie wiedziałam o co mu chodzi. Pochłonięta byłam Hermioną i zastanawianiem się, co też robi w tym momencie, dlatego minęła chwila, zanim dotarły do mnie jego słowa.
– Nie, nie przeszkadza mi to. Dlaczego?
– Bo zachowujesz się jak… Jak…
– Jak się zachowuje, Tom?- moje nerwy nie wytrzymały.
– Umarł ktoś, czy co?!- jego bezmyślność przywołała wspomnienia tamtej nocy. Tak wyraźnie stanęło mi to przed oczami, że pogrążyło mnie jeszcze bardziej.
– Nie masz zielonego pojęcia, czym jest śmierć. Nie wiesz jak to jest, kiedy życie umyka z człowieka, jak gasną iskierki w oczach przyjaciela- starałam się nie uronić żadnej łzy. Podniosłam się z miejsca. Sprzęty w całej kuchni zaczęły wariować. Odkręciłam się i wbiegłam do holu. Otworzyłam drzwi i wybiegłam.

Biegłam ile sił w nogach, a deszcz chlastał mnie po twarzy. Nie płakałam. Nie czułam nic. Po prostu pustka. Gdy zupełnie ochłonęłam, zatrzymałam się na ławce w pobliskim parku. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że ubrania przyklejają mi się do ciała. Patrzyłam na przechodniów, próbujących skryć się przed wodą pod parasolami. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Wsadziłam rękę do kieszeni dżinsów i zamarłam. Różdżka została w domu! Poczułam się zupełnie bezbronna. Przecież to nierozsądne! Niemądre! Żeby wybiegać z domu ze słowa i na dodatek bez różdżki?! Serce zaczęło mi bić szybciej.
„Nic się nie stanie. Spokojnie…”- mówiłam sobie w duchu, rozglądając się jednocześnie. Posiedziałam jeszcze przez chwilę, w końcu jednak stwierdziłam, że czas wracać do domu. Tylko… Jak tu się wytłumaczyć rodzicom?

Deszcz przestał padać, ruszyłam więc, zastanawiając się, co powiedzieć mamie. Zdziwiłam się, bo kiedy dotarłam do domu, ona czekała na mnie na progu z ręcznikiem. Nie zadawała żadnych pytań. W jej głosie nie było złości, tylko zrozumienie. Przebrałam się i do końca dnia siedziałam w salonie otulona kocem.

Dodaj komentarz