Eksperyment

Moje mieszkanie przy ulicy Pokątnej było naprawdę niewielkie. Jednak biorąc pod uwagę możliwości magicznego świata,  wszystko się w nim mieściło. Był salon, który przerobiłam na bibliotekę i biuro, niewielka sypialnia i przyklejona do niej urocza łazienka. W kuchni znajdowało się jedno z dwóch ogromnych okien. To tam kilka dni temu siedziałam razem z moją najlepszą przyjaciółką, Emmą Garner. 

Od tego czasu sporo się wydarzyło i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że mój świat nie będzie już takim samym miejscem.

Zaledwie dzień po wizycie Emmy, w moim progu stanął wysoki mężczyzna. Kaptur zasłaniał mu twarz, długa peleryna spływała mu z ramienia jak wielka czarna plama oleju.

– Mogę wejść? – zapytał niby uprzejmie, jednak prawie dało się wyczuć zgrzytanie jego zębów.

– Proszę, profesorze – odstąpiłam na bok, zaskoczona jego wizytą.  Pelerynę zawiesił w maleńkim korytarzu i swobodnie przeszedł do kuchni. Dopiero tam zauważyłam, że wygląda co najmniej dziesięć lat młodziej, bo pozbył się kurtyny czarnych, pozlepianych włosów.  Dobrze przycięte włosy dodawały mu uroku i łagodziły surowe rysy twarzy.

– W czymś mogę panu pomóc? – zapytałam po chwili, odrywając go od przeglądania książek rozrzuconych na krzesłach. Profesor bezpardonowo zgarnął książki na stół i zajął ich miejsce na stołku. Zaczął wyjaśniać cel swojej wizyty, ale wraz z tłumaczeniem wszystko stawało się coraz bardziej zagmatwane.

W ciągu kolejnych kilku dni moje mieszkanie zamieniło się z przytulnego gniazdka w małe laboratorium czarów. Teraz książki były dosłownie wszędzie, lewitowały w powietrzu, wirowały w łazience i trzymały się okien. Na środku kuchennego stołu stał mały kociołek, w którym coś nieustannie pyrkotało. Jednak większym problemem był smród, który się z niego wydobywał.

– Czy to musi tak cuchnąć? – nachyliłam się nad kociołkiem.

– To nie jest do wąchania – odpowiedział spokojnie Severus Snape, nie odrywając nawet oczu od książki.

Od tamtej pory, po powrocie z pracy (kiedy akurat nie miałam nocnego dyżuru), przemierzałam kilometry grządek profesor Sprout w poszukiwaniu jednego liścia konkretnej rośliny, spędzałam godziny w antykwariatach i księgarniach oraz przebywałam coraz więcej czasu z profesorem, który prawie się do mnie nie odzywał.

Cała ta sytuacja zaczynała robić się nieco dziwna. Snape przesiadywał w moim mieszkaniu, całymi dniami grzebiąc w książkach które przyniosłam i ustawiając na regale coraz obrzydliwsze paskudztwa. Mistrz tworzył. Nie rozumiałam tylko, dlaczego musi tworzyć w moim mieszkaniu. Gdy go o to zapytałam:

– A kto by podejrzewał wicedyrektor Hogwartu o jakiekolwiek działania niezgodne z prawem? – wymamrotał, odmierzając jakiś olej.

– Jak to niezgodnego z prawem? – zastygłam z kanapką w ręce. – Mówiłeś, że masz wszystko pod kontrolą.

– Granger, zawsze uważałem, że jesteś mądra, ale chyba będę zmuszony zweryfikować swoje poglądy – zabrał mi z ręki kanapkę i wpakował sobie do ust. Zatkało mnie i wtedy naprawdę czułam się jak ostatnia kretynka. Tego wieczoru jednak udało nam się porozmawiać.

– Profesorze… chyba czas na jakieś wyjaśnienia – zaczęłam, siadając obok niego. Za oknem było już zupełnie ciemno. Snape odłożył książkę i notatki i spojrzał na mnie. Jakiś dziwny prąd przeszedł mi po plecach, bo uświadomiłam sobie, że nigdy tak blisko nie siedzieliśmy.

Snape wyciągnął jakiś pomięty kawałek pergaminu, zapisany drobnym pismem Dumbledore’a i poprzecinany gryzmołami Severusa.

– To nowe Verita Serum – wskazał na cuchnącą breję, gulgoczącą w kociołku. – Silniejsze i bezwzględne.

– O ile ktoś będzie na tyle głupi, żeby to wypić – zatkałam nos.

– Dlatego właśnie tu jesteśmy. Oboje. – podkreślił profesor. Nie chciałam znowu wyjść na idiotkę, więc czekałam na dalsze wyjaśnienia. Czułam, że powinnam szybciej chwytać, ale jakoś trybiki w głowie coraz bardziej mi zwalniały.

– Ministerstwo Magii używa ciągle podstawowej wersji Verita Serum. Istnieje jednak na nie antidotum. Wystarczy, że osoba, która wie o przesłuchaniu, wypije anty-eliksir i prawda może nigdy nie wyjść na jaw. – powiedział cicho. Szczęka mi opadła, nigdy o tym nie słyszałam.

– Niestety, wszyscy Śmierciożercy, którzy mają teraz proces, znają odtrutkę, podejrzewam, że mają spory jej zapas. W przeciwieństwie do Ciebie, Draco Malfoy miał niezły dryg do eliksirów, chociaż trochę z  niego oferma. Żeby przypodobać się ojcu, uwarzył odtrutkę w ilości hurtowej. Oczywiście w tajemnicy przed Czarnym Panem. Ot, odrobina zdrowego rozsądku, że kiedyś może się przydać. No i się przydaje… – ciągnął. Przykryłam się kocem, bo ogień z  kominka już ledwo zipiał, a ja nie chciałam przeszkadzać profesorowi w opowieści. Skoro już przemówił! 

– Ten eliksir jest już skuteczny. Jednak nie da się go podać nikomu tak, żeby nie był tego świadomy. A dobrowolnie nikt go nie wypije. – uśmiechnął się złowieszczo.

– Wolałabym całować Malfoya, niż wypić to błoto – odparłam, starając się, żeby zabrzmiało to jak żart.

– Idę o zakład, że on wybrałby błoto – odgryzł się Severus.

– Dobra, do rzeczy – ucięłam. – Co robi ten eliksir.

– A to ciekawe, bo widzisz, on skłania Cię do mówienia prawdy. Niestety, nie działa tak jak Verita Serum, które znasz, a które fizycznie nakłada na Ciebie imperatyw mówienia prawdy. To jest trochę lepsze. Nie czujesz klątwy, jednak z każdym kłamstwem, do organizmu uwalniana jest odrobina trucizny. Na tyle mało, żeby przesłuchiwany miał szansę zmienić swoje zeznania, a na tyle dużo, żeby poczuł, że stąpa po kruchym lodzie. Jeśli się jednak nie nawróci, zaciska mu się gardło i umiera w męczarniach – powiedział prawie beztrosko.

– Urocza wizja.

– Bardzo.

– Chyba dobrze by było mieć antidotum na to śmierdzące błoto? – spojrzałam niechętnie na garnek pełen eliksiru.

– Najpierw trzeba doprowadzić to błoto do takiego stanu – wyciągnął z kieszeni małą fiolkę wypełnioną bursztynowym płynem.

– Raczysz żartować? – kaszlnęłam. – To niemożliwe!

– Miałaś dwanaście lat jak uwarzyłaś w damskiej toalecie eliksir wielosokowy, więc nie mówi mi teraz o rzeczach niemożliwych – powiedział cicho, uśmiechając się lekko.  Zarumieniłam się, ale nie odpowiedziałam. Właściwie nikt już nic więcej nie powiedział.

Przez kolejne dni rozmawialiśmy bardzo mało, przeszukując kolejne książki o eliksirach i roślinach. Severus szukał inspiracji nawet w mugolskich poradnikach i książkach kucharskich. Z jednego kociołka zrobiło się siedemnaście małych, w których maleńkie porcje eliksiru były poddawane kolejnym próbom. Najbliżej byliśmy po dodaniu białego wina, kiedy cuchnące błoto zaczęło mieć lekko cierpki zapach i wyglądało jak ogórkowa.

Na parapecie piętrzyły się stosy pergaminowych kopert, które codziennie przynosiły sowy. W lodówce nie było już nic jadalnego. Chyba, że ktoś chciałby spróbować nóg szarańczy. Severus Snape pojawiał się rano, znikał późno w nocy. Nawet czasami nakarmił Krzywołapa, który wciąż nie darzył go szczególną sympatią, ale doceniał jedzenie pojawiające się w misce, nawet jeśli nie zdarzało się to regularnie.

Po trzech tygodniach ciągłego myślenia, w końcu postanowiłam sięgnąć po ciężkie i absurdalne działo. Wyciągnęłam spod zlewu butelkę wódki i połowę jej zawartości wlałam do najbliżej stojącego kociołka. Brunatna breja spieniła się, zabulgotała i wystrzeliła w górę fontannę czerwonej pary. W ciągu sekundy Severus był obok mnie, ale zamiast sprawdzać, czy moja twarz jest ciągle w tym samym miejscu (a nie na przykład, na suficie), grzebał chochelką w kociołku.

– Jesteś genialna! – zawołał, z niedowierzaniem przelewając płyn do butelki. Był idealnie bursztynowy.  Odkaszlnęłam, bo od oparów alkoholu zrobiło mi się nieco niedobrze. Odgarnęłam z czoła mokre włosy i wtedy ktoś popchnął mnie na lodówkę.

Kiedy się obudziłam, czułam tylko tępy ból głowy i smród wódki. Potrzebowałam kilku minut, żeby przypomnieć sobie co się stało. Otarte nadgarstki i stłuczone kolano szybko przywróciło mi pamięć. Nie byłam tu sama. Usiadłam powoli na łóżku, rozglądając się dookoła. Mój sweter leżał splątany jeszcze gdzieś przy drzwiach do kuchni. Zanim ogarnęłam umysłem całą sytuację, w salonie coś trzasnęło.

– Co za cholerstwo?!- usłyszałam głos Rona.

– Csii, coś tu się stało – uciszył go Harry, którego głos brzmiał nieco paranoicznie.

– Nic się nie stało – odpowiedziałam z sypialni i czym prędzej chwyciłam szatę. Wyszłam z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

– Chyba jednak coś… – uśmiechnęła się do mnie Ginny.

– Impreza? Bez nas? – dopytywał Ron, opuszczając różdżkę.

– Obawiam się, że to była impreza zamknięta, Weasley – drzwi od sypialni rozsunęły się. Sądząc po minach moich przyjaciół, Severus Snape umie zrobić wejście. Harry skrzywił się na jego widok, Ron jakby nieco się skurczył, a Ginny dyskretnie dawała mi znać, że spomiędzy fałd szaty przygląda im się moja naga pierś. Snape bez słowa poprawił na mnie ubranie i wpatrywał się wyczekująco w Rona i Harry’ego.

– C-co się tu stało?! – wykrzyknął nagle Harry.

– Naprawdę Potter, chcesz, żebym Ci wyjaśnił? – nachylił się do niego, uśmiechając ironicznie. Czułam, że policzki płoną mi żywym ogniem.

– Właściwie, to co tu robicie? – zapytałam, starając się brzmieć beztrosko. Jedną stopą próbowałam trafić w zgubiony wczoraj kapeć, ale Ginny pomachała do mnie ręką, że nie jest to najlepszy pomysł. Prawdopodobnie biorąc pod uwagę to, ze szata nie leżała na mnie zbyt dobrze.

– Właściwie to już eee… idziemy!-  Ginny wepchnęła Rona i Harry’ego do kominka i po chwili już ich nie było.

Informacje o aniversum

Jedyna taka macocha w blogosferze.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Slither in. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz