Log in Log out

W moim pokoju panował chłód. Pogoda za oknem zrobiła się zimowa, bo zaklęcie rzucone przez Dracona przestało działać. Śnieg z deszczem zacinał ostro, zlewając drewniane ściany strugami mroźnej brei. Senna rzuciłam zaklęcie, żeby po chwili ugasić podpalone krzesło i rzucić je ponownie, tym razem we właściwym kierunku.

Gdy zeszłam na śniadanie, Dracon już był na dole i czytał Proroka Codziennego. Na stole czekało na mnie kilka drożdżowych bułek z rodzynkami i herbata.

– Muszę dzisiaj wracać – powiedziałam zamiast powitania. Draco kiwnął głową i odłożył gazetę.

– Wrócę z tobą, mam parę rzeczy do obgadania w Ministerstwie.

– W porządku.

– Mogę się zatrzymać w twoim mieszkaniu? Masz całkiem niezłe magiczne zabezpieczenia.

– Dzięki – ucieszyłam się z tych słów, bo nie sądziłam, że ktokolwiek zauważył moje starania.

– Musisz coś zrobić ze sobą, Granger – spojrzał mi w oczy. – Wyglądasz jakbyś była nawiedzona. Od tego polowania na Garner pomieszało ci się w głowie.

– O co ci chodzi? – zdenerwowałam się i skrzyżowałam ręce na piersi. Będzie mi tu teraz trendy modowe wyznaczał, cham jeden.

– Wyglądasz jak strzyga – chuda, w za dużej szacie  i te włosy… Chyba przeszłaś samą siebie. Kiedy je ostatni raz czesałaś, w poprzedniej dekadzie?

– Jakie to ma znaczenie?

– Naprawdę sądzisz, że dyrektor Hogwartu powinien wyglądać jak kloszard? – wycedził ironicznie. Spojrzałam na przyjaciela ze złością. Skąd  on w ogóle zna takie słowa.

– Skąd w ogóle znasz takie słowa?

– Weasley mnie nauczył – wzruszył ramionami. – Mogę zabrać się do najlepszych fryzjerów i  krawców – dodał pretensjonalnie.

– Dobra, to zbieraj swój szlachecki tyłek, bo jak mamy się bawić w amerykański musical, to musimy mieć więcej czasu – poddałam się i zagryzłam tę decyzję słodką bułką.

Po chwili spędzonej w zielonych płomieniach, w czasie której żałowałam, że zjadłam śniadanie. Otrzepałam szatę z popiołu, co Malfoy skwitował drwiącym uśmieszkiem. Wnętrze sklepu wyglądało jak pałac. Podłogi pokrywał gruby perski dywan w kolorze czerwonego wina, ogromne gotyckie okna były ozdobione aksamitnymi lambrekinami. W głębi sklepu stały wysokie wieszaki z szatami i manekiny, które co chwilę zmieniały pozycję i machały do nas zachęcająco dłońmi. Jeden z nich spontanicznie rozchylał poły swojej peleryny, żeby zademonstrować nam co ma pod spodem. Parsknęłam śmiechem.

– Ja też tak umiem – mruknął mi do ucha Draco, co tylko wywołało we mnie kolejną salwę nieopanowanego chichotu, kiedy go sobie wyobraziłam w tej sytuacji.

– To pokaż co tam masz – powiedział zaczepnie znajomy głos.

– Garner, zawsze wiedziałem, że chciałabyś zobaczyć co mam pod szatą – odpowiedział jej Draco, witając się z nią jednocześnie pocałunkiem w policzek.

– Chciałabym też wiedzieć, co tu robimy – kiwnęła do mnie głową na powitanie. Pomyślałam, że też chciałabym znać odpowiedź na to pytanie.

– Pomyślałem, że Garner i tak musi zmienić styl, jeśli nie chce straszyć ludzi na ulicach, więc ją zaprosiłem – wyjaśnił mi Draco. – Będzie szybciej, jak będziecie tu obie. I obędzie się bez wpadek, jeśli ja tu będę.

– Mhm, jesteś teraz trendsetterem? – uniosłam brwi.

– Nie wiem o czym mówisz – wzruszył ramionami i zaprowadził nas ścieżką z dywanu do wieszaków z szatami i sukniami.

– Paniczu Malfoy, czym możemy służyć? – dwie wysokie czarownice w średnim wieku wyłoniły się spomiędzy wieszaków. Dygnęły w naszą stronę i uśmiechnęły się przyjaźnie. To znaczy uśmiechały się, dopóki nie przyjrzały nam się bliżej.

– Niech je panie… ubiorą. To jest Młodszy Auror Emma Garner, która zaginęła w poprzedniej epoce, a to Zastępca dyrektora w Hogwarcie,  Hermona Granger, której zawsze brakowało stylu. – podsumował nas. Chciałam mu sieknąć jakimś zaklęciem, ale zanim obmyśliłam jakim, złota miarka podskakiwała dookoła mnie, mierząc moje obwody, długości i wymiary. Emma, która była w identycznej sytuacji, przyglądała mi się z lekkim rozbawieniem.

– Która z pań najpierw?  – zapytała czarownica w niebieskiej szacie.

– Ona – powiedzieliśmy z Draconem jednocześnie, wskazując na Emmę. Po chwili zniknęła ona za drzwiami z ciemnego drewna, rzeźbionymi w małe kwiatuszki, a my usiedliśmy na miękkiej kanapie. Po chwili oczekiwania, przyjaciółka wyszła z przebieralni. Przerwaliśmy rozmowę w pół słowa. Emma miała na sobie dopasowaną suknię w kolorze trawy. Jej jasne włosy splecione w warkocz sprawiały, że wyglądała jak wiosna.

– Eee… jak jej to powiedzieć? – Draco wskazał palcem na jej buty.

– Co to jest? – uniosłam brwi.

– No buty! – dziewczyna próbowała ukryć stopy pod suknią.

– Ja próbowałam wytłumaczyć… – broniła się sprzedawczyni.

– Emma, weź … – przewróciłam oczami.

– Ale ja lubię te buty…

– Nadal możesz je lubić, na pewno Weasley ma pełno gnoju do przerzucenia! Te buty będą idealne na taką okazję – syknął Draco. Emma nadąsała się, ale poszła poszukać innego obuwia. Prawie godzinę później, Emma usiadła na kanapie obok Dracona, a na podłodze stały papierowe torby pełne ubrań. Czarownica nadal była obrażona za to, co powiedzieliśmy o jej butach.

Starałam się wybierać jak najprostsze szaty, które będę mogła nosić w Hogwarcie, ale co jakiś czas pojawiała się taka, na którą „Panicz Malfoy nalegał”. I ta szata pokazywała więcej, niż ukrywała. Miała głęboki dekolt w kształcie serca i ściśle przylegała do ciała aż do ud. Czułam się, jakby ktoś trzymał ręce na moim tyłku przez cały czas. Kiedy już zdecydowałam się na jedną z tych proponowanych przez Dracona szat i kilka innych, okazało się, że to nie koniec. Gdy fryzjer zobaczył Dracona, uśmiechnął się tak szeroko, że nie mogłyśmy z Emmą powstrzymać chichotu.

– Draco, twoja fryzura zawsze jest nienaganna, nie wiem po co do mnie przychodzisz – powiedział teatralnie. Malfoy wskazał brodą na mnie, a jego interlokutor zakrył sobie dłońmi usta.

– Hermiona Granger u mnie? – uśmiechnął się tajemniczo.

– Nie wiedziałam, że się znamy – powiedziałam zamiast powitania, bo widocznie prezentacja została pominięta.

– Dziewczyno, jesteś sławna! – wykrzyknął. – To znaczy, jest pani sławna, pani dyrektor.

– Ty chyba nie jesteś aż tak sławny, bo cały czas nie wiemy jak się nazywasz – burknęła Emma.

– Pardon, nazywam się Aldo, panno Garner. – skłonił się nisko. Nie byłam pewna, czy to był jedynie przejaw szacunku, czy skrajnej kpiny. Nie mniej jednak, zanim rozstrzygnęłam tę kwestię, siedziałam już na obrotowym fotelu, a Aldo skakał dookoła mnie z nożyczkami i butelką, ze spryskiwaczem. Kiedy próbowałam mu coś sugerować, uciszał mnie gestem. Emmą zajęła się jego współpracownica, Ruth. Sprawiała wrażenie mniej zmanierowanej, z uwagą oceniła stan włosów przyjaciółki i zabrała się za drobne poprawki. W tym czasie Aldo próbował rozczesać dwa lata bezsennych nocy, stresu i smutku.  Kiedy udało mu się to w końcu, moje włosy sięgały bioder i od strony końcówek sugerowały, że za chwilę zaczną się kręcić i żaden eliksir ich nie powstrzyma. Fryzjer co jakiś czas wykonywał chaotyczne ruchy rękami i ucinał fragment moich włosów. Emma na fotelu obok podziwiała swoje blond włosy splecione w elegancki warkocz. Uśmiechnęła się do mnie i wlepiła wzrok w nożyczki fruwające mi nad głową. Gdy już miałam zasypiać z nudów, Aldo klasnął w ręce.

– Finito! Voila! – ekscytował się, kiedy miotełka ocierała mnie ze strzępków moich kosmyków.

– Dobra robota – pochwalił go Malfoy i uścisnął mu dłoń. Emma niepewnie ruszyła za nim. Ja ciągle przeglądałam się w ogromnym lustrze, spełnieniu marzeń każdego narcyza. Moje włosy nie były dużo krótsze, ale teraz zamiast poplątanej czapy, na plecy opadały mi łagodne, lśniące fale. Uśmiechnęłam się do siebie i kątem oka zobaczyłam, że odbicie Dracona przewraca oczami. Aldo pożegnał nas czule, zachwycając się koafiurą Emmy i moją i zamknął za nami drzwi, jakby zupełnie normalne było, że za trzy godziny ciężkiej pracy nie dostaje się ani grosza zapłaty.

– Nie przejmuj się tym, po prostu dopiszą to sobie do rachunku i wyślą do banku – powiedział, jakby wyjaśniał proces mieszania herbaty. A więc tak robią zakupy bogaci ludzie. Wchodzą, biorą, wychodzą a to wszystko w atmosferze uwielbienia. Fajnie! Maszerując nieznaną ulicą rozglądałam się dookoła. Sklepy wyglądały całkiem inaczej niż te na Pokątnej. Tutaj nie mrowiło się od czarodziejów przebranych w najróżniejsze szaty, od nowych po całkiem wiekowe. Dzieci nie obśliniały wystaw, a jedynie spokojnie przebierały nogami u boku swoich rodziców.

– Co to za miejsce? – zapytała w końcu Emma.

– Zakamarek, takie skupisko luksusowych dóbr – rzucił Malfoy. Arogancki pawian.

– Musimy wracać, muszę zajść do mojego mieszkania i potem mam Express do Hogsmeade.

– Jedziesz do szkoły pociągiem? – zdumieli się moi towarzysze.

– A jak inaczej?

– A nie możesz się tele…

– W zamku nie można się teleportować – przerwała mu Emma.

– Ale do Hogsmeade można!

– Dzisiaj pociąg przywozi uczniów, którzy jadą do domu na święta, zabiorę się powrotnym kursem razem z kilkoma kandydatami na profesorów.  – odpowiedziałam.

– Robicie nabór? – zainteresował się Draco.

– Tak, przyszło nam do głowy kilka nowych pomysłów na poziomie OWTM-ów i SUM-ów. Chcemy pokazać inne rodzaje magii. Rozmowy trwają od teraz, ale praca będzie dopiero od przyszłego roku, bo to duże zmiany. No i zależy mi na idealnych nauczycielach – podkreśliłam, żeby zgasić ten pomysł, który mógłby zrodzić się w głowie Dracona. Krętymi uliczkami przeszliśmy na Pokątną i wszyscy troje weszliśmy po drewnianych schodkach kamienicy do mojego mieszkania.

– Eee… cześć? – powiedziałam zdziwiona, bo na środku mojej kuchni trwała jakaś awantura, w której udział brał Corveusz i Claire. – Byliśmy umówieni?

– Nie, spotkaliśmy się tu przypadkiem – odpowiedział Czarny.

– Przypadkiem? W mojej kuchni pod moją nieobecność się spotkaliście przypadkiem?

– No tak, szukałem Emmy i wpadłem tutaj, a zastałem Claire.

– Ja też szukałam Emmy! – odezwała się szybko dziewczyna. – Chciałam z tobą porozmawiać.

– To się zaczyna robić ciekawe – Dracon aż mlasnął z uciechy i usiadł na krześle.

– Dobra, ja nie mam czasu, zamknijcie po sobie drzwi – burknęłam, zła na całą sytuację. Wrzuciłam zakupy do torby i wyszłam z domu. Po chwili usłyszałam za sobą kroki.

– Czekaj, odprowadzę cię! – Draco dogonił mnie na dole.

– Wolałabym, żebyśmy pożegnali się tutaj, muszę wejść do mugolskiej części Londynu – wskazałam na Dziurawy Kocioł. Dracon skrzywił się mimowolnie. Westchnęłam. Oboje milczeliśmy, bo i tak nie wiadomo było co powiedzieć. Pozornie wszystko było łatwe, ale oboje wiedzieliśmy, że nie wiadomo kiedy i w jakich okolicznościach się znowu spotkamy. Czas uciekał, a żadne z nas nic nie mówiło. Przytuliliśmy się krótko. Chciałam go pocałować, ale odsunął mnie na długość ramienia i życzył powodzenia.

– Twoje włosy wyglądają naprawdę dobrze – powiedział na koniec i zniknął w tłumie Pokątnej.

W Dziurawym Kotle przebrałam się w normalne ubrania i wyszłam na pustą Londyńską ulicę. Padał drobny deszcz i było zimno. Do odjazdu pociągu miałam jeszcze trzy godziny. Wsiadłam do metra i po kilkunastu minutach byłam na King’s Cross. Nie chciałam siedzieć na  pustym peronie 9 i 3/4, więc po prostu weszłam do pierwszej lepszej kawiarni i zapadłam się w wysoki fotel. W mojej głowie kotłowało się mnóstwo myśli, ale na żadnej nie mogłam się skupić. Wygrzebałam z torby Proroka Codziennego, którego zabrałam Malfoyowi i schowałam się za gazetą. Po chwili przypomniałam sobie, że powinnam jednak coś kupić.

– Latte poproszę – powiedziałam automatycznie, a kiedy grzebałam w torbie, uświadomiłam sobie, że bez względu na to, ile będę grzebać to i tak nie wygrzebię stamtąd ani jednego mugolskiego pieniądza.

– Ja stawiam – ktoś stanął obok mnie i zanim zdążyłam zareagować, coś piknęło i maszyna wypluła paragon.

– Nie musiałeś, ale dziękuję – skinęłam głową i z kubkiem gorącej kawy pomaszerowałam do swojego stolika, żeby znowu zapaść się w ciepły fotel.

– Nie zrobiłem tego bezinteresownie – chłopak usiadł naprzeciwko mnie. – Pozwolisz, że się do ciebie przyłączę. Wszędzie jest zajęte – gestem wskazał na pustą salę, w której kuliło się jedynie kilka osób, czekających na swoje pociągi. Zaśmiałam się.

– No cóż, nie masz wyboru – wzruszyłam ramionami. – Jestem Hermiona.

– Tak się domyśliłem – pokiwał głową. Uniosłam brwi, a on wskazał na notatnik, który leżał przede mną. – Jesteś profesorem, no no. Masz pewnie nie więcej niż 25 lat, co?

– Tak, skończyłam 25 we wrześniu. Nie usłyszałam twojego imienia – nachyliłam się do niego.

– Jak ci powiem, będę musiał cię zabić – powiedział tajemniczo i uśmiechnął się. – Hm, nie zabrzmiało to dobrze, powiedziane do zupełnie nieznajomej dziewczyny. Mam na imię Max, mam trzydzieści lat i mogę ci pokazać moje ubezpieczenie zdrowotne.

– Obejdzie się, miło cię poznać Max.

– Ciebie również, Hermiono – ukłonił się. – Gdzie dzisiaj jedziesz?

– Wracam do pracy – puknęłam palcem w notatnik i schowałam go do torby.

– Jesteś profesorem… czego?

– To funkcja, a nie tytuł. Jestem wicedyrektorem w prywatnej szkole dla wybitnie uzdolnionych uczniów – po raz pierwszy powiedziałam to na głos.

– Brzmi poważnie, a jakie tam macie uzdolnienia?

– Gdybym ci powiedziała, musiałabym usunąć ci pamięć – odpowiedziałam poważnie, ale Max i tak się zaśmiał.

– Ja jestem web-designerem. No wiesz, projektuję i robię strony internetowe. W internecie, wiesz – dodawał, bo moja mina musiała zdradzić, że od kilkunastu lat nie miałam nic wspólnego z mugolską cywilizacją.

– Ach, to twórcze zajęcie – palnęłam, chociaż zupełnie nie miałam pojęcia o czym te facet mówi.

– Czy ta twoja szkoła jest inspirowana Jane Austen? Macie w ogóle prąd? – roześmiałam się, bo właściwie to nie mieliśmy prądu.

– Szczerze mówiąc, nie mam komputera – przyznałam się.

– A tablet?

– Co?

– A smartphone? – położył przede mną na stole kilka urządzeń. Każde z nich wyglądało, jak deska do krojenia. Dotknął szklanej tafli i ekran rozświetlił się zdjęciem gwieździstej nocy.

– O, Wega – wskazałam palcem na niewielką gwiazdę w roku. Gdy musnęłam ekran, natychmiast uruchomiło się jakieś jaskrawe okno.  – No, więc co to jest?

– To tablet, taki większy telefon, mniejszy komputer. Cały ten notatnik możesz mieć w środku, jak i wszystkie książki, jakie kiedykolwiek zostały napisane.

– Szczerze wątpię – pomyślałam, ale po chwili okazało się, że powiedziałam to na głos.

– Słucham?

– Nic, po prostu sobie nie wyobrażam, że tyle książek mogłoby zmieścić się do tak małego urządzenia… – zamyśliłam się, spoglądając na niewielkich rozmiarów torebkę, w której miałam około dwustu książek i kilkanaście szat. Czyżby mugole odkryli już własną magię?

– Nigdy nie spotkałem kogoś, kto nie ma pojęcia o internecie – wpatrywał się we mnie z rozbawieniem. – Siadaj tutaj, nauczę cię w internety! – pociągnął mnie za rękę i po chwili siedzieliśmy razem na kanapie, naciskając różne przyciski na całkowicie pozbawionej klawiszy tafli. Przed moimi oczami działy się rzeczy, za którymi próbowałam nadążyć, ale ciągle wszystko mnie zaskakiwało, co Max kwitował salwami śmiechu.

– Założę ci konto na Facebooku, to będziemy mogli czasem do siebie pisać  – nacisnął ciemnoniebieski kafelek z literą F.

– Co mi zrobisz? – zaśmiałam się.

– A co byś chciała? – spojrzał mi w oczy zaczepnie. Jego tęczówki były jasnozielone, a ponieważ cały czas się uśmiechał, miałam wrażenie, że na chwilę zapanowało lato. Zerknęłam na zegar nad jego głową i podskoczyłam.

– Muszę lecieć! – złapałam torebkę i zarzuciłam ją na ramię. Do odjazdu pociągu miałam dziesięć minut, musiałam się spieszyć.

– Odprowadzę cię! – wstał.

– Nie, nie, poradzę sobie, dzięki za kawę. – minęłam go i wyszłam.

– Będę tu za tydzień  o tej samej porze! – zawołał, a ja wbiegłam w tłum na peronie 9.

Informacje o aniversum

Jedyna taka macocha w blogosferze.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Slither in. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz