Diabeł

Ukradkiem zerkałam na istotę, która wywlekła się za nami na Ziemię. Widocznie nie było to aż tak dyskretne, jakbym chciała.

– Coś cię trapi? – nachylił się do mnie z rozbrajającym uśmiechem.

– Inaczej wyobrażałam sobie diabła – odparłam szczerze.

– Liczyłaś na rogi i ogon?

– Coś w tym stylu.

– Mam nadzieję, że cię nie rozczarowałem… – błysnął zębami w szerokim uśmiechu i ruszył za Jarelem i Rowanem w kierunku Miasta Elfów.

Do ceremonii zostały dwa dni, a przygotowania były zupełnie w lesie. Panna Młoda nie miała nie tylko sukni, ale właściwie poza Przyszłym Mężem nie miała niczego zaplanowanego. Zobligowana przez dworskie etykiety, spędzała teraz czas z królową, ucząc się zasad panujących na dworze i całując tyłki elfich dygnitarzy, którzy nagle koniecznie musieli ją poznać. Po jej minie podczas kolacji wnioskowałam, że nadszedł czas na wieczór panieński.

Nie miałam jednak ani sposobności ani czasu omawiać z nią tego pomysłu.

– Mogę cię o coś zapytać, Hermiono? – Draco nalał wina do mojego kieliszka.

– Jasne – odpowiedziałam nieco nieobecnym głosem, zastanawiając się, jak elfy spędzają wieczory panieńskie. Miałam zamiar zapytać o to Manon.

– Kim jest ten facet, który podrywa wszystkie elfki i niektórych elfów?

– Lucyfer?

– Tak.

– No, Lucyferem.

– No dobra, a poza tym, że jego rodzice mieli fantazję tak go nazwać?

– Naprawdę Draco, zarzucasz czyimś rodzicom fantazję przy wyborze imienia?

– Nie to miałem na myśli.

– Lucyfer jest aniołem, którego Bóg wysłał do zawiadywania piekłem.

– Co?

– Której części nie zrozumiałeś?

– Anioł?

– Uskrzydlony człowiek? – odpowiedziałam skrótowo.

– A to gdzie są jego skrzydła?

– Uciąłem je – rozległ się za nami miękki głos diabła. – Przeszkadzały mi w zamawianiu garniturów.

– I czego szukasz na ziemi? – Draco podniósł się ze swojego miejsca. Był prawie tak samo wysoki jak Lucyfer. Przyglądałam się im z przyjemnością. Draco wyglądał jak wiking, dziki wojownik dalekiej północy. Jego równo przystrzyżona broda i jasne, długie włosy okalały twarz smaganą mroźnym wiatrem. Naprzeciwko niego szczupły Lucyfer wyglądał jak prezes mugolskiego banku. W idealnie skrojonym garniturze, z zadbanym zarostem i fryzurą, w której jakiś dziwny porządek organizował jego krótkie, czarne, lekko kręcone włosy. Podparłam brodę na dłoni. Draco pachniał jak dom, ciepły kominek. Lucyfer był ogniem, kusicielem, lubieżnym uśmiechem. Zachowywanie się spokojnie w jego towarzystwie przychodziło mi ze sporym trudem.

– Lubię poznawać świat. A ty, czego szukasz? – spojrzał blondynowi głęboko w oczy.

– Drugiego artefaktu.

– Nuda – Lucyfer dolał wina do swojego kieliszka. – A ty, Hermiono?

Poczułam zapach jego perfum – ciężkich i słodkich.

– Chcę urządzić Emmie wieczór panieński – wypaliłam.

– Wspaniale, tak się składa, że znam kogoś, kto jest w tym niezastąpiony.

– Kogo?

– Mnie, oczywiście. NIe pamiętasz, że prowadzę kluby nocne „spod ciemnej gwiazdy?”

– Niezupełnie o taki wieczór mi chodziło – wzrokiem szukałam pomocy w Draconie, ale on tylko skinął mi głową i odszedł, porozmawiać z Jarelem.

– Jak chcesz to zrobić? – Lucyfer zajął miejsce Dracona i od razu podsunął mi kolejny kieliszek wina.

– Bramy piekieł mają się niedługo otworzyć i wylezie stamtąd sporo nieprzyjemnego plugastwa… – zaczęłam.

– Nonsens, bramy piekieł otwierają się tylko, kiedy o to proszę – Lucyfer machnął ręką.

– Widocznie musiałeś wysłać podanie pocztą, bo zgaduję, że kilku płonących koleżków, to twoi znajomi. Może jacyś kuzyni? – zmarszczyłam brwi.

– Brzmią znajomo. Ale zanim piekło nas pochłonie, mamy ważniejsze rzeczy do zrobienia. Wesele, impreza, zabawa! Mam pomysł!

Nie mogłam uwierzyć, jak szybko ten facet jest w stanie mówić i zmieniać tematy. Chwilę zajęło mi przejęcie kontroli nad moim mózgiem.

– Idziesz czy nie? – machnął na mnie ręką. Wstałam i wyszłam z nim na ulicę Doranelle.

– Gdzie my właściwie idziemy? – zapytałam, starając się dorównać mu kroku. Długa suknia wieczorowa, którą musiałam włożyć na uroczystą kolację nie pomagała mi w poruszaniu się.

– Znaleźć odpowiednią miejscówkę na imprezę, oczywiście – Lucyfer rozglądał się po mieście, zaglądając przez okna do wnętrz domów. Nie byłam pewna, czy mieszkający tam elfowie życzyli sobie takich wizyt. – Nic się tu nie dzieje…

– W Twierdzy jest kantyna – podpowiedziałam, ale Lucyfer utkwił we mnie mrożące spojrzenie.

– Moglibyśmy zejść do mojego pałacu… Ale wtedy na pewno spóźnimy się na ślub, a wolałbym nie zadzierać z Fae od początku mojego czasu na ziemi. – Ile osób będzie na tej imprezie?

– Eeee… ja wiem? Z pięć – odpowiedziałam, zastanawiając się skąd wezmę dodatkowe dwie osoby, bo poza Emmą i mną, rozmawiała z nami tylko Manon.

– Pięć? I po to mi zawracasz głowę? To można zrobić w twojej komnacie. Właśnie, skoro już mowa o twojej komnacie, prowadź, chętnie ją zobaczę.

– Chyba uderzyłeś się w głowę – parsknęłam śmiechem. – Twoja komnata jest tam.

– Mam nadzieję, że po ślubie wyjedziemy z tego zadupia – westchnął Lucyfer i ruszył za mną do najbliższej tawerny. Przysadzisty karczmiarz twardo negocjował ceny alkoholu, chociaż miało go być naprawdę niewiele.

Przeszliśmy na zaplecze, na którym było kilka  niewielkich pomieszczeń. Dwie beczki pitnego miodu szybko mi uświadomiły, że ktoś to będzie musiał nieść. Lucyfer z lekko otwartymi ustami przypatrywał się, jak ciskam je go niewielkiej torebki, przewieszonej przez ramię.

– Czyli to prawda, że kobiety noszą WSZYSTKO w torebkach… – pokręcił głową z podziwem. – Po co ci ten miernej jakości trunek?

– Na zabawę–po-zabawie.

– Czy jestem zaproszony?

– Zastanowię się, czy nie powinieneś spędzać tego czasu z mężczyznami na wieczorze kawalerskim – uśmiechnęłam się, na myśl o wszystkich tych wojownikach i delikatnym, niemal lirycznym Lucyferze między nimi.

– Ciekawa propozycja, moja droga. Gdzie impreza?

– Tutaj.

– Załamujesz mnie… Ile mamy czasu?

– Do jutra wieczorem.

– Umiesz wysoko stawiać poprzeczkę, dziewczyno – Lucyfer sięgnął po niską szklankę i jednym łykiem wychylił jej zawartość.

Liczyłam, że uda mi się wcisnąć Lucyfera pod opiekę Jarelowi, ale ten zniknął gdzieś z samego rana, zabierając ze sobą Dracona. Przynajmniej taką postawiłam wstępną diagnozę, bo żadnego z nich nie mogłam znaleźć. Emma od świtu witała zaproszonych na uroczystość gości. Nie była z tego powodu zbyt zadowolona, ale chyba królowa nie do końca zrozumiała, że „kameralnie” to mniej niż 150 członków najbliższej rodziny. Rowana widziałam tylko przez kilka minut, ale wyglądał jakby jednocześnie się cieszył i miał rozpłakać.

– Cześć Hermiono – powitała mnie Manon, kiedy dosiadłam się do niej przy śniadaniu.

– Cześć, mam prośbę…

– Mam nadzieję, że w pakiecie z prośbą jest ten twój nowy znajomy – uśmiechnęła się do czegoś ponad moim ramieniem.

– Co? A, Lucyfer. Tak. Jasne, częstuj się – wyszczerzyłam się.

– Świetnie, moja bogini. Co mogę dla ciebie zrobić?

Opowiedziałam jej o moim pomyśle na wieczór panieński. Jej reakcja zadziwiająco przypominała tę Lucyfera.

– Rany, ale nuda. Jak przyjęcie z okazji 600 urodzin ciotki. Pozwól, że ci trochę pomogę w organizacji… – uśmiechnęła się, zadowolona ze swojego pomysłu. Z gracją wstała z krzesła i odpłynęła w kierunku Lucyfera. Po chwili szeptali już, a ja miałam ogromną nadzieję, że omawiają kolor serwetek a  przynajmniej, że nie planują ilość elfich striptizerów. Chociaż po minie Manon można było też wywnioskować, że to ona chętnie wyskoczy z ubrań.

Miałam jeszcze jedną, bardzo ważną rzecz do zrobienia, przed ślubem. Wyruszyłam na pieszą wyprawę w góry. Niezupełnie miałam pojęcie dokąd zmierzam, ale starałam się odtworzyć drogę, którą podążyłam z Jarelem, podczas naszej wyprawy do lodowych basenów. Kiedy na ścieżce usłyszałam tętent koni, ukryłam się za najbliższym wzniesieniem i obserwowałam jeźdźców. Byli to przyjaciele księcia, między nimi znajdywali się też Seron, kuzyn księcia i Dracon. Wyglądało to na coś więcej, niż tylko zwyczajny patrol. Nie miałam jednak czasu ich śledzić. Mój plan był bardzo skomplikowany i delikatny jednocześnie. Bałam się, że może się nie udać.

Po ponad godzinnej wspinaczce dotarłam do lodowych basenów. Miałam ogromną ochotę wskoczyć do jednego z nich chociaż na chwilę, jednak tym razem musiałam skupić się na wykonaniu swojego zadania. Ślizgając się na lodowych stopniach, przecisnęłam się do jaskini, kryjówki Jarela.

Ewidentnie ktoś tu był po naszym ostatnim spotkaniu. Szaty i koce były rozrzucone po komnacie, ale poza tym żadnego śladu ludzkiej obecności. Nie chciałam bawić się w detektywa. Podwinęłam rękawy i ściągnęłam z nadgarstków kajdany Hefajstosa. Skóra pod nimi była blada. Moje dłonie zapłonęły nagłym wybuchem ognia, pokrywając się pęcherzami. Kiedy pierwszy wyrzut magii został opanowany, mogłam przystąpić do realizacji swojego planu.

Korzystając z gościnności Jarela, posłużyłam się jego laboratorium alchemicznym. Delikatnie umieściłam przyniesione ze sobą elementy w jednym z lodowych kotłów. A potem wsadziłam tam ręce i pozwoliłam żywiołowi nade mną zapanować.

Nie byłam w stanie ocenić upływającego czasu. Paradoksalnie płynie on zdecydowanie wolniej, kiedy trzyma się obie dłonie w żywym ogniu.

Kiedy skończyłam i moje dzieło było gotowe, zaniosłam je na górę i zanurzyłam w niewielkim, lodowym basenie. Rozległo się syczenie i odurzył mnie zapach spalenizny. Moje dłonie wyglądały jakbym oblała się trucizną, jednak wiedziałam, że wystarczy kilka razy posmarować je eliksirem z pancernika i będą jak nowe. A jak nie, to zawsze mogę dopasować jakoś rękawiczki do mojej kreacji na ślub.

Posprzątałam po sobie, pakując rezultaty mojej pracy w pudełka. Nie mogłam ich jeszcze przetestować, dopóki promieniowały gorącem. Na koniec wsunęłam kajdany z powrotem na nadgarstki i wyruszyłam w drogę powrotną. Przez chwilę rozważałam teleportację, jednak szybciej by było, jakbym więcej czasu poświęciła na żwawsze przebieranie nogami.

Informacje o aniversum

Jedyna taka macocha w blogosferze.
Ten wpis został opublikowany w kategorii 2017. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz