Hard landing

Kiedy wyszłam przez portret Grubej Damy na pustą klatkę schodową, oświetloną tylko płomieniami pochodni na ścianach, dopadł mnie pierwszy, nocny chłód zwiastujący zbliżającą się wielkimi krokami jesień. Opatuliłam się szczelniej peleryną, próbując schować jednocześnie skostniałe dłonie, ale konieczność doświetlania sobie drogi światłem różdżki, skutecznie wykluczała obie te czynności jednocześnie. Schody przesunęły się z cichym skrzypnięciem, który odbił się echem od kamiennych ścian, gdy tylko zeszłam kilka stopni w dół, przenosząc mnie na odpowiednie piętro. Po kilku minutach dotarłam w końcu do holu przed Wielką Salą i rozejrzałam się na wszystkie strony, spodziewając się kogoś jeszcze. Byłabym naprawdę zaskoczona tym, że Hermi sama odwala czarną robotę, ale to, że jakieś obce, silne ramiona objęły mnie w pasie i przyciągnęły do siebie, po prostu mnie spetryfikowało.

– Znowu się spóźniłaś, Granger- usłyszałam nad swoim uchem lodowaty ton Malfoy’a. Jego ciepły oddech łaskotał mnie w szyję tak, że jeszcze bardziej zesztywniałam. Nim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować, Ślizgon obrócił mnie na pięcie i wbił się łapczywie w moje usta. A więc to w taki sposób zabawia się Hermiona podczas nocnych patroli… Przez moment nie wiedziałam, jak się z tego wyplątać, ale kiedy poczułam zimne dłonie Draco na skórze moich pleców, zebrałam wszystkie swoje siły i odepchnęłam go od siebie, dysząc ciężko. Nie udało mu się ukryć zaskoczenia, kiedy oniemiały patrzył na mnie swoimi stalowymi oczami.

– Co Ty wyprawiasz, kretynie?!- wytarłam usta rękawem i skrzywiłam się z niesmakiem- Nie obchodzi mnie, jak spędzacie ten czas z Hermioną, ale do mnie nie waż się zbliżać nawet na krok.

– Garner…- wydukał, nie dowierzając chyba w to, co się przed chwilą stało.

– Co za cudowne oświecenie!- rzuciłam sarkastycznie, zakładając ręce na piersi- Rusz tyłek! Chcę mieć to już za sobą i nie musieć Cię więcej oglądać!

– Waż słowa, bo za bardzo pyskujesz- wycedził przez zaciśnięte zęby, przybierając swój pozerski uśmiech.

– Bo co?!- odpowiedziałam walecznie- Pozbawisz mnie punktów? Załatwisz szlaban? Jak na razie mam więcej powodów, żeby zafundować Ci upojny wieczór w towarzystwie Filcha, więc buźka w ciup!

Ślizgon obrzucił mnie tylko nienawistnym spojrzeniem i ruszył przed siebie dostojnym krokiem. Poczłapałam za nim niechętnie, licząc, że może czas w jakiś magiczny sposób przyspieszy, ale jak na złość każda minuta dłużyła mi się niemiłosiernie. Szliśmy obok siebie w milczeniu, znudzeni i zmęczeni, głównie swoją obecnością. Jedyną atrakcją podczas całego, dwugodzinnego patrolu były harce Irytka w Izbie Pamięci, z którymi musiałam poradzić sobie sama, bo szanowny Panicz stwierdził, że nie będzie zajmował się takimi pierdołami. W końcu wspięłam się po schodach do wieży Gryfonów i podałam odpowiednie hasło Grubej Damie, która była wyraźnie niezadowolona tym, że budzę ją o tak później porze. W Pokoju Wspólnym zastałam trójkę przyjaciół, dyskutujących nad czymś z przejęciem. Hermiona spojrzała na mnie uważnie znad pergaminu, jakby przeczuwała, że coś się wydarzyło. Miałam nadzieję, że przyjmie ze spokojem to, co miałam jej do przekazania.

***

– Harry! Hej, Harry! Zostaw łaskawie moje wypracowanie i weź się za odrabianie prac domowych!- tym oto uroczym zdaniem przywitałam tego ranka czarnowłosego przyjaciela, który ukradkiem próbował wyciągnąć kawałek pergaminu wetknięty pomiędzy kartki mojego podręcznika do transmutacji, porzuconego wczoraj niedbale na stole.

– Dlaczego Ty zawsze musisz się pojawiać w najmniej odpowiednim momencie, Emmo…- mruknął pod nosem i opadł ciężko na kanapę.

– Nic nie poradzę na to, że tak świetnie wyczuwam intrygę- potargałam jego półdługie włosy, sprawiając, że wyglądał teraz, jakby przed chwilą zszedł z miotły- Gdybyś nie obściskiwał się wczoraj z Ginny, już dawno miałbyś to wszystko skończone.

– Ej!- oburzył się- Ja Ci nie wypominam mizdrzenia się do Corveusza.

– To zupełnie inna sprawa- pochyliłam się nad nim.

– Ciekawe jaka…- prychnął, zakładając ręce na piersi.

– Ja nie zaniedbuje przy tym swoich obowiązków- wystawiłam do niego język.

– No nie! Tylko bez małżeńskich kłótni od rana!- do Pokoju Wspólnego weszła Hermiona, przyciskając do siebie opasłe tomisko- A co Ty się tak wystroiłaś, Emmo?!- zlustrowała mnie od stóp do głów.

– Jest sobota. Wychodzimy do Hogsmeade. Ty się nie wybierasz?- spojrzałam na jej wyciągnięty sweter i wytarte jeansy.

– Zupełnie o tym zapomniałam… – skrzywiła się- Dotrę do was, jak się trochę ogarnę. A czy Ty przypadkiem nie powinnaś już zbierać dzieciarnię?- zwróciła się do mnie karcącym tonem prefekta naczelnego.

– Powinnam, powinnam…- założyłam ręce na biodrach- Tylko gdzie jest nasz playboy.

– Jeżeli mówisz o Ronie…- Harry założył ręce za głowę- To wymknął się gdzieś z samego rana z Maggie.

– Z kim?!- odrzuciłam do tyłu swój długi warkocz- Z resztą… nieważne. I tak wiecznie wszystko muszę robić sama.

Wygrzebałam z torby listę, którą dzień wcześniej dostałam od McGonagall i stanęłam na krześle, żeby skupić na sobie uwagę niesfornej gromadki. Wyjaśniłam im, co mają zrobić i zaczęłam wyczytywać po kolei nazwiska, a wokół mnie powoli gromadziły się dzieciaki. W końcu zwinęłam pergamin, skonfiskowałam kilka nielegalnych zabawek, przypomniałam o zakazie używania magii i, wrzuciwszy na odchodne do Harry’ego i Hermi, że spotkamy się na miejscu, poprowadziłam na korytarz swój mały batalion. Byłam już niemal przed wyjściem z zamku, kiedy doskoczył do mnie Ron, dopinając guziki rozmemłanej koszuli.

– Macie z Maggie jakiś ulubiony schowek na miotły?- spojrzałam na niego z ukosa- No wiesz… Na wypadek, gdybym potrzebowała Cię jednak jako prefekta.

Rudzielec zrobił się niemal tak czerwony, jak jego rozczochrane włosy.

– Zachowujesz się jak zgorzkniała stara panna- zgromił mnie- Przestań w końcu gderać i zajmij się lepiej swoim życiem uczuciowym, o ile w ogóle jakieś masz…

Zaniemówiłam. Coś ścisnęło mnie w środku, ale nie dałam tego po sobie poznać.

– Byłam zajęta… innymi sprawami- próbowałam się bronić.

– Yhym…- mruknął od niechcenia- I to dlatego, żaden facet nie jest w stanie z Tobą wytrzymać. Ciekawe…

– Ty i Harry jakoś ze mną wytrzymujecie- odpowiedziałam już nieco ciszej.

– Mam z tym coraz większe problemy, uwierz. Poza tym, to zupełnie inna sprawa- wymądrzał się- Przestań w końcu zadzierać nosa i traktować chłopaków z góry, to może trafi się ślepej kurze ziarno.

Nie odezwałam się już ani słowem. Powstrzymując łzy, złorzeczyłam w duchu, że przez ten swój niewyparzony język, popsuł mi całe wyjście. Cofnęłam się, udając, że zaniepokoiło mnie coś na tyłach grupy i nie wróciłam już więcej do Ronalda, który dumnie przewodniczył temu dziwacznemu pochodowi. Z ulgą oddelegowałam w końcu swoich podopiecznych, oznajmiając im wcześniej godzinę ponownej zbiórki i, nie patrząc na Rona, ruszyłam w stronę antykwariatu, który zawsze koił moje nerwy i wygładzał myśli. Przeciskając się przez tłum, wpadłam na Aberfortha, brata Dumbledora, który uściskał mnie serdecznie i poprosił, żebym zajrzała później do Świńskiego Łba, bo ma do mnie jakąś ważną, niecierpiącą zwłoki sprawę. Zapewniłam go, że na pewno pojawimy się u niego z przyjaciółmi i czym prędzej popędziłam do wąskich, drewnianych drzwi, stanowiących wrota do mojego raju na ziemi.

Dźwięk dzwonka rozniósł się po całym sklepie, kiedy weszłam do środka, a do moich nozdrzy dotarł zapach kurzu i starych, pergaminowych woluminów. Staruszek za kontuarem uśmiechnął się na mój widok i dłonią pokazał mi, żebym się rozgościła. Zniknęłam pomiędzy regałami obładowanymi starymi, czasem już rozpadającymi się księgami i rozpłynęłam się wśród tylu, otaczających mnie, ciekawych pozycji. Każdą, która wpadła mi w ręce, wycierałam niedbale z kurzu, a potem dokładnie przeglądałam, delikatnie przekładając pożółkłe i ścieńczałe ze starości strony. Wczytywałam się właśnie w lecznicze zastosowania krwawnika, kiedy ktoś wyrwał mi  opasłe tomisko z dłoni, przyprawiając o palpitację serca. Podniosłam wzrok i natrafiłam na parę orzechowych oczu Corveusza, które wpatrywały się we mnie radośnie.

– Hej, oddawaj! -próbowałam dosięgnąć podręcznika, który ukrył za sobą.

– Hola, hola… Panna Garner chyba się zagalopowała- przybrał belferski ton, uśmiechając się łobuzersko.

– Och, przepraszam, Panie Profesorze!- odpowiedziałam potulnie- Czy może mi Pan łaskawie oddać książkę?

– Hmm…- zmrużył oczy- Nie?

– Jak uważasz- wzruszyłam ramionami i przecisnęłam się do dużego stołu, na którym porozwalane były różnej wielkości i objętości woluminy.

– Ej! Tylko tyle?- wydawało mi się, że słyszę zawód w jego głosie.

– Aż tak mi na niej nie zależy- machnęłam ręką.

– To zupełnie nie w stylu walecznej Emmy- rzucił książę na wierzch pokaźnego stosu, wzbudzając przy tym tumany kurzu. Stanął tak blisko mnie, że czułam teraz bijące od niego, przyjemne ciepło. Starając się ukryć onieśmielenie, wygrzebałam niewielki tom oprawiony w skórę z wytłoczonym smokiem i zaczęłam przerzucać od niechcenia wykaligrafowane ręcznie strony.

– Tego nie polecam- drgnęłam, gdy usłyszałam jego zmysłowy głos tuż nad swoim uchem. Czarny pochylił się nade mną jako, że był o głowę ode mnie wyższy i zaglądał mi z zainteresowaniem przez ramię- Jak dojdziesz do 185 strony zacznie ziać ogniem i można się nieźle poparzyć.

– Mówisz?- spojrzałam ukradkiem na jego przystojną twarz, która była zaledwie centymetry od mojej własnej, a potem zrezygnowana dorzuciłam pechowy traf do reszty. Moją uwagę przykuł gruby egzemplarz, stojący na półce zawieszonej nad stołem. Runiczne znaki układały się w mistycznie brzmiący tytuł: „W sercu Genesis”. Stanęłam na palcach i wyciągnęłam rękę, żeby go dosięgnąć, ale Corveusz okazał się szybszy. Pochwycił księgę i odskoczył na bok z triumfalnym uśmiechem.

– Tym razem nie pójdzie Ci tak łatwo!- wyszczerzył się.

– Tym razem mi zależy. Oddawaj!- próbowałam złapać moją niedoszłą własność, ale on wyciągnął rękę wysoko w górę ponad moją głowę.

– Czarny, nooo…- starałam się doskoczyć, ale był za wysoki, albo ja za niska. Jak kto woli…

– No cooo…? Musisz ją wykupić.

– Ciekawe jak?- założyłam ręce na piersiach, a on pochylił się i nadstawił policzek, sugerując buziaka- Żartujesz, prawda? Nie będziemy się chyba bawić w takie przedszkolne zagrywki- zaśmiałam się.

– Możemy zagrać bardziej dorośle, jeśli wolisz…- schował książkę za sobą i przysunął się do mnie na niebezpiecznie bliską odległość. Uśmiechnęłam się tajemniczo, patrząc mu prosto w oczy i jednocześnie starając się dosięgnąć ręką woluminu.

– Hej, to ma być fair play, a Ty stosujesz jakieś magiczne sztuczki!- odskoczył ode mnie, zorientowawszy się, co knuję.

– Dziwne prawda? Jakbym była czarownicą…

– Czaruj dalej, Wiedźmo!- wystawił do mnie język i zaczął uciekać jak mały chłopiec. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, uśmiechając się lekko, a potem ruszyłam za nim. Ganialiśmy się między regałami, przyprawiając drewnianą podłogę o żałosne skrzypienie, a czasami zwalając coś przypadkiem z półek. Za każdym razem, kiedy przemykaliśmy obok kontuaru sprzedawcy, ten posyłał nam zdumione spojrzenie. W końcu stwierdził, że ten egzemplarz mogę właściwie dostać za darmo, bo i tak przez moje częste wizyty już dawno mu się zwrócił. Nim zdążyłam zaprotestować, Corv podziękował za mnie i wybiegł ze sklepu na ulicę, gdzie wmieszał się w tłum i prowokacyjnie pomachał do mnie moją własnością. Krążyliśmy między księgarnią i pocztą, potrącając co chwilę jakiś zgorzkniałych przechodniów. Udało mi się przechwycić zdobycz w momencie, kiedy jakiś Krukon zapragnął przywitać profesora Swticha i teraz to ja uciekałam przed próbującymi mnie schwytać łapskami Czarnego. Kiedy się odwróciłam, żeby sprawdzić, czy ciągle depcze mi po piętach, ze lekkim rozczarowaniem stwierdziłam, że nie ma go nigdzie za mną. Najwyraźniej musiał odpuścić. Nim zdążyłam się jednak zatrzymać, z impetem wpadłam w czyjeś ciepłe i silne ramiona, które przytrzymały mnie stanowczo, dzięki czemu się nie przewróciłam.

– Mam Cię!- Corv uśmiechnął się z satysfakcją.

– Teleportacja to dopiero gra nie fair!- obruszyłam się.

– Wszystkie chwyty dozwolone! I co teraz?- przyciągnął mnie bardziej do siebie.

– Ty mi powiedz…- uśmiechnęłam się. Odwzajemnił uśmiech, a potem powoli zaczął zbliżać swoją twarz do mojej. Czułam niemal jego ciepły, lekko przyspieszony oddech na swoich wargach, przyprawiający mnie o przyjemne dreszcze, kiedy nagle usłyszeliśmy dobiegający z boku głos Lavender:

– Dzień dobry, Panie Profesorze!

Odskoczyłam od Czarnego jak oparzona i ukryłam twarz za opasłym tomiskiem, który ściskałam w dłoniach. Blondynka spojrzała na mnie z wyższością, zadowolona najwyraźniej z tego, że przyłapała nas w takim momencie, a potem odrzuciła włosy do tyłu i poszła sobie.

– Wnerwiająca dziewczyna…- warknął brunet- Ej, a Ty dokąd?! Jeszcze z Tobą nie skończyłem…

– Wręcz przeciwnie, Panie Profesorze- zerknęłam na niego przez ramię, nie zatrzymując się- Wystarczy już chyba korepetycji jak na jeden dzień- uśmiechnęłam się.

– Dokąd idziemy?- zrównał się ze mną. Przystanęłam i rozejrzałam się na wszystkie strony. Miałam nieodparte wrażenie, że coś jeszcze powinnam była zrobić.

– Aberforth!- krzyknęłam, przypominając sobie o nim- Mówił, że ma do mnie jakąś sprawę.

– Idę z Tobą. Świński Łeb to niebezpieczne miejsce. Kręci się tam mnóstwo szemranego towarzystwa- tłumaczył się.

– Śmierciożercy, z którymi radziłam sobie przez ostatni rok, byli najwyraźniej niewystarczająco niebezpieczni- uśmiechnęłam się zaczepnie.

– No tak…- poprawił kaptur mojej peleryny- Ciągle zapominam, że nie mieścisz się w standardach tradycyjnej czarownicy.

– Nie wiedziałam, że masz jakieś kryteria.

– Wielu rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz…- puścił do mnie oczko.

– Łooo… Powiało grozą- naigrywałam się. Skwitował to tylko nieznacznym uśmiechem i otworzył przede mną drzwi.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Moon Stone. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz