Witch or Witcher?

Pierwsze porywy jesiennego wiatru łopotały moimi okiennicami. Ron zatrzasnął je jednym ruchem ręki i usiadł na swoim stałym miejscu w kącie. Naprzeciwko niego stało puste krzesło, które zwykle zajmowała Emma. Ten zwyczaj zmienił się prawie dwa lata temu, kiedy usiadła na nim ostatni raz przed wyruszeniem na misję. Od tamtej pory pozostawało puste, aż do tego wieczora, kiedy w kominku oprócz Corveusza pojawiła się kobieta w długiej, szarej szacie.

– To Claire, ma wam coś ważnego do powiedzenia – powiedział, kładąc jej rękę na ramieniu.

– Niedawno jeden z moich znajomych z pracy dowiedział się, że w lesie na południu widziano samotną czarownicę – wyrzuciła z siebie zdanie, które chyba wcześniej powtarzała w głowie wielokrotnie.

W kuchni na chwilę zapadła cisza, której nikt nie śmiał przerwać. Wątła nić nadziei mogła zostać zerwana przez jakiekolwiek nieopatrzeni zadane pytanie. W końcu odezwał się Ron:

– Kim są twoi współpracownicy?

– To trole – odpowiedziała dziewczyna, zwracając się bezpośrednio do niego. Było coś takiego w jej spojrzeniu, co przypominało mi Emmę. Być może to ta wyczekana wiadomość, którą przyniosła.

Od tamtej pory Claire pojawiała się regularnie na naszych spotkaniach – kilka razy w miesiącu. Zawsze w towarzystwie Corveusza, ale nie umiałam wyczuć tam żadnej głębszej zażyłości. Dzięki jej pomocy udało nam się wyeliminować spore tereny kontynentu, w których nie warto było szukać zaginionej czarownicy.

Wiele można powiedzieć o górskich trolach (szczególnie Ron miał na ich temat sporo do powiedzenia), ale nie to, że obojętnie przechodzą obok magicznej osoby. Z informacji przekazanych nam przez Claire, samotna czarownica przeprawiała się przez las nieopodal ich szlaku handlowego. Nie zgadzał się jednak ani jej wygląd, ani imię. Nie mieliśmy innego tropu, więc desperacko rzuciliśmy się na ten.

Mapa na moim stole była całkowicie pokryta nawarstwiającymi się napisami poczynionymi rożnymi dłońmi. Niektóre z nich teraz podpierały głowy swoich właścicieli.

– Jest jeszcze sens, żeby o tym dyskutować? – odezwał się w końcu Harry.

– Co masz na myśli?

– Całe te poszukiwania nic nie dają. Minęły już ponad dwa lata, a po niej nie ma ani jednego śladu, nie licząc zeznania górskiego trola. Przecież one wyjadają sobie gile z nosa. Wzajemnie! Moglibyśmy o pomoc pytać sowie gówno, ma taką samą wiarygodność – odepchnął od siebie pergaminy.

– Co proponujesz?

– Czarownica, której nie można znaleźć, to martwa czarownica albo taka, która nie chce być znaleziona – fuknął, krzyżując ręce na piersi.

– Chyba nie do końca rozumiem – zaczęłam spokojnie.

– Chyba właśnie rozumiesz więcej niż ci się wydaje – przyjaciel był coraz bardziej rozzłoszczony. – Ktoś to musi w końcu powiedzieć – Emma przeszacowała swoje umiejętności i albo spotkało ją coś bardzo złego, albo wcale nie ma ochoty do nas wracać. Całe te poszukiwania to strata czasu.

– Harry, chyba nie chcesz zrezygnować? – dopytywał się Ron, który zawsze miał problemy z rozumieniem, jeśli nie powiedziało się wszystkiego wprost.

– Mam już dość – pokręcił głową przyjaciel. – Mam już dość Emmy.

– Nie możemy się poddać – spod okna dobiegł nas jak zwykle spokojny głos Claire. Ron wyglądał, jakby się miał za chwilę rozpłakać. Stałam oparta o krzesło i przyglądałam się tej sytuacji. Harry nie sprawiał wrażenia kogoś, kto po prostu palnął głupotę. Gdy mu się tak przyglądałam, nabierałam pewności, że pewne decyzje zapadły poza tym pokojem, z dala od nas.

– Ja mogę. Mam swoje życie, chcę odpocząć od tej ciągłej dramy…

– Trochę trudno ci będzie, już zabiłeś w sobie Horkruksa, a małym palantem nadal jesteś. Widocznie to część twojej własnej natury – powiedział Czarny tonem tak spokojnym, że mógłby się na nim unosić pręcik Płonącej Lili.

– Pieprz się – to jedyne słowa, które udało nam się wyróżnić z głuchego huku, który rozległ się sekundy później.

Siedzieliśmy w ciszy. Ron chyba chciał się poderwać z miejsca i pobiec za Harrym, ale był tak samo jak wszyscy, wstrząśnięty tym co się przed chwilą wydarzyło. Chwilę później deportował się Corveusz. Claire wpatrywała się w światła Pokątnej, które powoli gasły, sugerując, że już najwyższa pora spać. Ron podniósł się ze swojego miejsca i zniknął w mikroskopijnym pokoju, który nazywałam biblioteką. Stała tam stara skórzana kanapa, na której przyjaciel czasami nocował. W kuchni zostałam tylko ja i Claire. Powoli docierał do mnie sens słów, które padły niespełna kwadrans wcześniej.

– Hermiono, bardzo mi przykro z powodu Harry’ego – głos Claire był jak zwykle spokojny i cichy. Przeszło mi przez głowę, że na pewno przydaje się podczas rozmów z magicznymi stworzeniami.

– Ja też mam już dość – powiedziałam, zaskoczona własną szczerością. – Nie chcę zostać z tym sama.

– Przecież jesteśmy tu razem – uśmiechnęła się lekko.

– Jestem pewna, że Emma żyje. Nie może być inaczej.

– Na pewno masz rację, w końcu łączy was niezwykła więź – przytaknęła. Zdziwiły mnie jej słowa.

– Co masz na myśli?

– Hm, Corveusz mówił, że jesteście… jak on to ujął? Siostrami z wyboru.

Parsknęłam śmiechem.

– Po prostu się przyjaźnimy i dużo razem przeszłyśmy.

– Czasami wychodzi z ciebie mugol – Claire uśmiechnęła się serdecznie i ścisnęła moją dłoń. – Emma na pewno też cię szuka.

Zapadła cisza. Zmieszana bawiłam się końcówką splątanych włosów. W oknie widziałam swoje odbicie – oczy wyglądały, jak owładnięte obłędem, kasztanowe włosy, które zawsze tworzyły coś na kształt stogu, przypominały teraz kostium Halloweenowy – sięgały mi do pasa i od dawna nie widziały Ulizanny. Poszukiwania Emmy spędzały mi sen z powiek. Jedyne o czym mogłam myśleć to to, że gdzieś tam może siedzieć w ciemnej piwnicy i czekać, aż ktoś ją odszuka. A może już nie ma czego szukać?

– Pójdę już. Za tydzień o tej samej porze? – Claire wstała z miejsca.

– Może spotkajmy się na Pokątnej, muszę tam coś załatwić. Sprawy Hogwartu – dodałam.

– Nie ma sprawy. Puść mi sowę – machnęła ręką na pożegnanie i zniknęła w zielonych płomieniach. Zgarnęłam ze stołu kubki i starałam się nie myśleć o słowach Harry’ego. Im bardziej jednak starałam się o nich nie myśleć, tym bardziej byłam wściekła. Gotowało się we mnie od tego, co powiedział, jeszcze bardziej do tego, co myślał. A najbardziej frustrowało mnie, że utknęłam w martwym punkcie poszukiwań Emmy i każde spojrzenie na mapę wywoływało we mnie chęć wybuchnięcia głośnym płaczem. Co też niezwłocznie uczyniłam.

***

Mój gabinet coraz mniej przypominał pomieszczenie administracyjne, a raczej był już gdzieś bliżej wysypiska śmieci, w którym ktoś wysadził łajnobombę. McGonnagal długo trzymała dla siebie swoje uwagi na temat zagrożenia pożarowego, jakie stwarzam, ale w końcu nawet portrety zaczęły skarżyć się na niesterylne warunki wiszenia.

– Mogłabyś poprosić o pomoc skrzaty domowe, zaraz wszyscy dostaniemy WSZY! – skarżył się Black.

– Milcz – burknęłam niekulturalnie, pogrążona w lekturze nieskończonej liczby uwag. Na szczęście zbliżała się przerwa bożonarodzeniowa i większość dzieci (jeszcze dłuższa lista, której nie przeczytałam) planowała wyjazd do rodzinnych domów. W gabinecie zapanowało coś na kształt ciszy, jeśli tak można określić ciche pomrukiwania niezadowolenia i wygłaszane szeptem złośliwe komentarze sączące się ze ścian.

– Cześć – ktoś po raz kolejny przerwał mi pracę. – Co tu tak zimno? – fuknął Severus Snape, odsuwając na podłogę część papierów.

– W kominku nienapalone – wyjaśniłam i prawie słyszałam skrzypienie jego brwi, kiedy unosiły się w niemym: Bez kitu, Sherlocku!-

–  Jakieś postępy?

– W jakiej materii? – odłożyłam pióro i spojrzałam na niego spokojnie. Byłam bardzo zmęczona. Wręcz skrajnie, skoro przede mną stał Severus Snape ubrany w garnitur od projektanta. Chyba mi czegoś dosypali do herbaty…

– Słyszałem, że Claire Mellot pomogła wam trafić na jakiś ślad Garner.

– Tak, pomaga nam już od jakiegoś czasu…

– Jesteś pewna, że wam pomaga?

– Co masz na myśli?

– Jej starsza siostra, Charlotte, wysłała mi sowę. W jej wiosce niedawno pojawiła się czarownica. Zupełnie spoza środowiska, ubrana jakby uciekła z poprzedniego stulecia. Zatrzymała się u jej sąsiadów, a potem zniknęła. Charlotte napisała o tym też do swojej siostry, bo podobno szuka z wami Garner.

– Emma? Była u czarodziejów?

– Nie wiem tego, ale podobno Claire zabroniła o tym komukolwiek mówić – Snape rozsiadł się wygodniej na swoim krześle.

– Sugerujesz, że powinnam się jej bardziej przyjrzeć?

– Sugeruję, że powinnaś się z nią po przyjacielsku napić dobrego alkoholu – rzucił mi na biurko flaszkę eliksiru, który niegdyś razem opracowaliśmy. Ostatecznej Prawdy. Spojrzałam na niego zaskoczona.

– Może to nie będzie konieczne. Spotykam się z nią jutro.

– Jak wolisz – był wyraźnie rozczarowany. Dawno nikt nie skarżył się na skutki uboczne tego eliksiru – rozwolnienie i kac. Z jakiegoś powodu bardzo go one bawiły. Nie mogłam się już skupić na pracy. Nagryzmoliłam kilka słów do McGonnagal i razem ze Snapem przeniosłam się na Pokątną do mojego mieszkania. Myśl, że Emma może być gdzieś we Francji nie dawała mi spokoju. W piersi serce kołatało mi niespokojnie i miałam przeczucie, że trafiliśmy na dobry trop. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Pożegnałam się krotko z Severusem i wyszłam do mugolskiej części Londynu, żeby ochłonąć od całej tej sytuacji. Ostatnie dwa i pół roku było pasmem niekończących się koszmarów, kłótni, bezsennych nocy i zmęczenia. Miałam wrażenie, że zestarzałam się o co najmniej dekadę. Z tygodnia na tydzień moja praca robiła się coraz trudniejsza, coraz więcej czasu poświęcałam na wyprawy w różnych kierunkach Europy w poszukiwaniu mojej najlepszej przyjaciółki. Z każdym kolejnym powrotem, z każdą wizytą w jej mieszkaniu, żeby podlać rośliny, z kolejnymi urodzinami i świętami, które mijały mi bez niej, czułam, że jestem coraz dalej od bycia tą Hermioną, którą pamiętałam. Zupełnie jakbym była bez niej, nieco mniej sobą. Po kilku godzinach spędzonych wśród ludzi, którzy myśleli wyłącznie o tym, czy zdołają wcisnąć się do wagonu metra, było mi nieco lepiej. Nie mogłam jednak w żaden sposób pozbyć się tego nieznośnego uczucia poirytowania. Weszłam do Dziurawego Kotła. Było tam więcej ludzi, niż się spodziewałam. W zatłoczonym  barze było jedynie kilka wolnych krzeseł, ale żadne nie stało przy wolnym stoliku. Zamówiłam kremowe piwo i przecisnęłam się z nim do stolika przy oknie, potykając się po drodze o jakiś długi pakunek, ekscentrycznie wyglądającej czarownicy.

– Przepraszam, usiądę tylko na chwilę – westchnęłam i odrzuciłam na plecy kołtun splątanych włosów. Czarownica wydała z siebie zduszone westchnienie, jakby się czegoś przestraszyła. Zauważyłam to i postanowiłam jednak zainwestować w Ulizannę.

– Nie ma problemu – odpowiedziała cicho. Długie jasne włosy wpadły do mojej szklanki.

– Strasznie dużo ludzi, co? – zagadnęłam, skoro już się dosiadłam.

– Tak, dawno nie widziałam tylu czarodziejów – odparła i poprawiła biały kaptur. W duchu powiedziałam, że wcale mnie to nie dziwi, pewnie w poprzednim stuleciu nie było o nich łatwo w centrum Londynu.

– Jest pani tutaj w interesach? – dopytałam uprzejmie, spodziewając się, że jej wizyta tutaj spowodowana jest niefortunnym eksperymentem ze zmieniaczem czasu.

– Raczej wracam do domu.

– Pewnie sporo się zmieniło od tamtego czasu – czy ja naprawdę powiedziałam to na głos. Zmieszana, podniosłam na nią wzrok. Akurat zdjęła kaptur. Wyglądała intrygująco – jej oczy wyglądały jak oczy kota, z cienkimi paskami źrenic, długie blond włosy zdawały się trzymać na swoim miejscu przy pomocy jakiegoś zaklęcia, bo wywoływały ataki zazdrości u każdej czarownicy, szczególnie u takiej, która boryka się z włosami ogłaszającymi niepodległość mniej-więcej dwa razy na miesiąc. Jednak najdziwniejsze nie były ani kocie oczy ani nienaganna koafiura. Najdziwniejszy był ten uśmiech, którym mnie obdarzyła. Był trochę kpiący, nieco rozbawiony, a w jej oczach dostrzegłam coś na kształt współczucia. Wpatrywałam się w nią coraz bardziej bezczelnie. Jakbym już gdzieś ją spotkała.

– Poznałaś mnie? – odezwała się w końcu. Miałam ochotę urwać jej łeb.

– Mam ochotę ci przywalić i uścisnąć jednocześnie – uśmiechnęłam się lekko. Czułam, jakbym przełykała ogromny lodowy odłam, który nijak nie chce przejść mi przez gardło. Zanim powiedziałam coś jeszcze, Emma wstała ze swojego miejsca i przytuliła mnie.

– Mam wrażenie, że potrzebowałam tego bardziej niż ty – powiedziałam w końcu, nadal siedząc jak spetryfikowana. – Nie wiem dlaczego, ale mam straszną ochotę na ciebie nawrzeszczeć.

– Taaa, znam to uczucie.

– O co chodzi z tym strojem? Uciekłaś z poprzedniej epoki? – przewróciłam oczami.

– Coś w tym stylu. Możemy pogadać gdzieś indziej? – rozejrzała się.

– Tak, chodźmy do mnie – podniosłyśmy się z miejsc i ruszyłyśmy w głąb ulicy Pokątnej.

Informacje o aniversum

Jedyna taka macocha w blogosferze.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Slither in. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz