… tylko prawdziwa przyjaźń i miłość pomaga przejść przez to, co wydaje się nie do pokonania…

     Jednoróg w odpowiedzi zarżał cicho, a po chwili, nie wiedząc jakim cudem, znalazłam się na jego grzbiecie i już pędziliśmy przed siebie błoniami Hogwartu w stronę jeziora, nad którym często przesiadywaliśmy z przyjaciółmi, nad którym odbyło się tyle kłótni z Malfoy’ami i tyle miłosnych potyczek naszej czwórki. Znów wróciły wspomnienia. Tym razem te dobre. Te niezwykłe. Te magiczne, w które czasem nie chciało się wierzyć… Łzy napłynęły mi do oczu. Łzy radości, że w końcu jestem w domu. Jestem tu, gdzie moje miejsce, gdzie odnalazłam wszystko to, czego nie zdobyłabym w świecie Mugoli. Kątem oka zobaczyłam, że Hagrid macha do mnie z oddali. Grannus, czytając jakby w moich myślach, ruszył cwałem w jego stronę. Jednak Hagrid nie był sam. Obok niego stał, wysoki, dobrze zbudowany, ciemnowłosy mężczyzna. Jednorożec ostrym łukiem przemknął obok nich. Coraz bardziej ponosiły go emocje, bo stanął dęba, radośnie rżąc i wymachując przednimi kopytami.
– Grannus dość!- powiedziałam stanowczo, wyczarowując mglisto- złote ogłowie i wodze, które w jednym momencie przywołały go do porządku. Ruszyłam zebranym kłusem w stronę Hagrida i jego kompana, co i rusz ściągając wodze, żeby jednoróg znów nie ruszył z kopyta, trzymając przy tym różdżkę, tak jak palcat. Grannus był zziajany przez szaleńczy pęd, który sam sobie zafundował, moja kondycja też nie była najlepsza. Zatrzymałam się przed Hagridem cała umazana błotem i mokra od drobnego deszczu, który musiał padać już od jakiegoś czasu, bo Hagrid i jego przyjaciel stali właśnie pod jego różowym, ogromnym parasolem.
-Ucieszył się jak nigdy, coo?- Hagrid złapał się za pas. Uśmiechnęłam się, a potem spojrzałam na przyglądającego się mi z lekkim uśmiechem  wyższego ode mnie o  głowę, barczystego chłopaka, o kruczoczarnych włosach i oczach koloru orzecha, w których mogłabym się zatopić. Był starszy ode mnie najwyżej dwa lata, miał na sobie czarną pelerynę, jeansy i podkoszulek lekko opinający jego dobrze zbudowany, ale nie przesadzony tors. Po plecach przeszły mi dreszcze. Nie wiem, czy to z powodu zimna, czy tych orzechowych oczu. Wyglądał zabawnie w czarnej pelerynie, powiewającej na wietrze, wytartych jeansach z różdżką w kieszeni i różowym parasolem nad głową, który dzielnie trzymał w dłoni. Żałowałam, że nie mam na sobie jakieś wystrzałowej kiecki i błyszczyka na ustach. Tak, zdecydowanie był to facet w moim typie. Zorientowałam się, że od dobrych kilku minut nadal stoję w deszczu i nie odezwałam się jeszcze ani słowem, napawając oczy tym jakże magnetycznym widokiem J.
– Finite!- machnęłam różdżką, a złote ogłowie zniknęło z pyska Grannusa. Srebrnorogi włożył mi chrapy w ręce, nerwowo stuknął kopytem  i popędził w stronę Zakazanego Lasu.
– Grannus chodzi swoimi ścieżkami, od kiedy skończyłaś Hogwart- czarne oczy Hagrida odprowadzały konia do momentu, aż jego sierść zlała się z czernią puszczy- ale choć tu do nas, cała jesteś mokra!
Im bardziej zbliżałam się do nich, tym silniej czułam łunę Przystojniaka. Zdecydowanie należał do najsilniejszych czarodziejów, których do tej pory spotkałam. Jego moc mogłam porównać tylko do możliwości Harry’ego  i Hermiony, która była jednak słabsza, aczkolwiek znacznie ponad przeciętną. W jej barwie było coś intrygującego: srebrna czerń i złota biel jakby w skłóceniu ze sobą. Hagrid, słysząc milczenie ze strony mojej i Przystojniaka, zapytał, a raczej stwierdził:
– Wy się już pewnie znacie…
– Niestety, nie mieliśmy okazji poznać się osobiście- odpowiedział i uśmiechnął się łobuzersko, a potem podał mi dłoń i przedstawił się- Corveusz Switch.
Kiedy ścisnął moją rękę, jego łuna zaświeciła jaśniej, a ja poczułam ciepło. Pierwszy raz czegoś takiego doświadczyłam.
– Emma, Emma Garner- spojrzałam w te jego orzechowe oczy i uśmiechnęłam się. Puściłam jego rękę i odwróciłam się do Hagrida, żeby Corveusz nie zauważył jak się rumienię.
– W takim razie zmykam do McGonagall. Odwiedzę Cię jutro, Hagridzie!
     Ostatni raz, niby od niechcenia ,zerknęłam na nowego znajomego, uśmiechnęłam się i popędziłam w stronę głównego wejścia do Hogwardzkiego zamku. W środku pachniało jak zawsze wilgocią, palącymi się świecami, stosem nowych pergaminów i świeżym atramentem. Gdzieś na górze, schody przesunęły się ze szczękiem, a z daleka słychać było zabawiającego się Irytka, który walił w rury jakimś metalowym przedmiotem, co odbijało się głuchym echem po całym zamku. Przez otwarte drzwi zajrzałam do pustej Wielkiej Sali. Przypomniał mi się zabawna scena, która rozegrała się tutaj podczas jednego popołudnia, chyba w czwartej czy piątej klasie, którą opisałam w swoim pamiętniku:
„Obiad przebiegał w miarę normalnie. Tylko pod koniec błogi spokój zakłóciła Lancja Malfoy, która nadal najwyraźniej była zagorzałą fanką Harry’ego…
– Harry! Kochanie! Chciałabym z tobą porozmawiać…- zatrzepotała rzęsami. Policzyłam w myślach do pięciu, bo dalej już nie wytrzymałam. Jak ja tej…(Emmo, spokojnie…) kiedyś czegoś nie zrobię, to będzie cud.
– Słuchaj Lana, lepiej gdybyś oddaliła się na określoną odległość, bo jestem dzisiaj nie w humorze i nie chcę być zazdrosna. Naprawdę dobrze ci radzę. Jeśli chcesz jeszcze trochę ponosić tę swoja silikonową powłokę, to spadaj- powiedziałam i wróciłam do książki.
– Patrzcie jaka pyskata. Nieźle się szlama wyrobiła z tym swoim języczkiem. Jest tylko jeden problem. Jestem Lana Malfoy i ze mną się nie zadziera…
– A co, pójdziesz do tatusia?- wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Byłam coraz bardziej wściekła.
– Obiecałam ci coś, pamiętasz?- spojrzała na mnie.
– Jasne… Kiedy się w końcu zdecydujesz wykonać swoją obietnicę, powiadom mnie listownie. Żegnam- Lancja prychnęła i odeszła, najwyraźniej wzburzona. Zapadła niezręczna cisza.
– Co ona ci obiecała?- zapytał Ron, patrząc na mnie wielkimi oczami.
– Szkoda gadać”

     To takie dziwne, że dziś Harry i Ginny są już małżeństwem i mają małego Jamesa. Kiedy weszłam głębiej na jednej ze ścian, zaraz nad stołem Gryfonów zauważyłam ogromną tablicę, na której u góry złociły się litery głoszące „PAMIĘCI TYCH, KTÓRZY OCALILI HOGWART”. Z tej oto tablicy uśmiechał się i machał do mnie Albus Dumbledor, a zaraz obok wykrzywiał się nie kto inny, jak Severus Snape. Byli tam również: Remus Lupin i Nymphadora Tonks umieszczeni we wspólnej ramie, Fred Weasley, oraz, nie wiedzieć czemu, cała nasza czwórka: Harry, Ron, Hermiona i JA, a raczej pusta czerwień, jako że moja podobizna zmyła się gdzieś, w mniej widoczne miejsce. Każde ze zdjęć było opatrzone imieniem i nazwiskiem oraz godłem domu, do którego należała przedstawiona na nim osoba. Patrzyłam w niebieskie, spokojne  oczy Dumbledora, kiedy przed oczami stanęła mi nasza ostatnia osobista rozmowa w jego gabinecie pełnym dziwnych przedmiotów. Powiedział wtedy: „Pamiętaj Emmo, że tylko prawdziwa przyjaźń i miłość pomaga przejść przez to, co wydaje się nie do pokonania. To ona sprawia, że w krytycznych momentach podwaja się nasza siła.”
– Jestem tu od kilku dni i ani razu nie pojawiłaś się w ramie- usłyszałam nad uchem głęboki męski głos, który wyrwał mnie z zamyślenia. Odwróciłam się na pięcie, by stanąć oko w oko z Corveuszem, który uśmiechał się łobuzersko, jakby przyłapał mnie na czymś niedozwolonym.
– Bo to nie jest dla mnie odpowiednie miejsce, nie sądzisz? Nie zrobiłam przecież nic wielkiego.
– Jeżeli dobrowolne pójście na śmierć, a potem wywinięcie się jej nazywasz niczym wielkim…- wyszczerzył się.
– Aj tam, aj tam… Miałam szczęście i tyle- miałam ochotę wystawić język, tak jak miałam w zwyczaju robić to, kiedy przekomarzałam się z przyjaciółmi, ale się powstrzymałam.
– Było minęło. Życie toczy się dalej. Nie ma co tego roztrząsać- uśmiechnęłam się i wytarłam rękawem kroplę, która właśnie spłynęła mi z mokrych włosów na twarz- Ten rozdział już zamknięty. Czas zacząć kolejny, pt. „Spokojne życie normalnej Czarownicy”.
– Nie powiedziałbym, że jesteś taka normalna.
– No co Ty nie powiesz- wyszczerzyłam się, rozmowa przebiegała, jakbyśmy znali się od wieków- po czym tak wywnioskowałeś? Kolorze włosów, kształcie oczu, czy paznokciach u stóp? Bo jakoś nie mieliśmy okazji się poznać…
– Osobiście nie- jak już wspominałem, ale obserwowałem Cię i Twoich przyjaciół przez ładnych kilka lat, a potem też z doskoku, kiedy pojawiałem się w Hogwarcie, żeby coś załatwić.
– Masz jakąś manię prześladowczą?- usadowiłam się na stole Griffindoru, bo czułam, że konwersacja nam się przedłuży.
– Niee… Po prostu trudno nie zauważyć kogoś, kto robi hałas jak stado hipogryfów- znów ten łobuzerski uśmiech- Muszę przyznać, że w niektórych momentach byłaś genialna. Sam nie rozegrałbym tego w taki sposób.
– Jasne, zrobiłbyś to lepiej- zerknęłam zalotnie w jego stronę- Dziwne, że w ogóle Cie nie kojarzę.
– Ja się nie dziwię. W końcu byłaś zajęta wzdychaniem do Martina na zmianę z Potterem, jeżdżeniem po Draco i odpieraniem ataków Lany, nie mówiąc już o nauce i zbieraniu punktów.
– Z tym wzdychaniem do Martina to już przesadziłeś.
– Ale nie zaprzeczyłaś, jeśli chodzi o Harry’ego- oczy mu zaiskrzyły. Zaskoczył mnie. To był pierwszy facet, który kiedykolwiek za mną nadążał i miał ciętą ripostę. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
– Cała jesteś mokra, Emmo Garner- zdjął szatę i okrył mnie. Jego peleryna była za długa, więc część spłynęła na ziemię, otulając mnie i ogrzewając. Zauważyłam, że całą długość prawego umięśnionego ramienia przecinała mu blizna, która tylko dodawała mu uroku. Tę jakże uroczą i romantyczną scenę przerwało pukanie w otwarte wrota komnaty. W progu stał rozchichotany Ron i uradowana na całego Hermiona. To mogło oznaczać tylko jedno- stali tam od dobrych kilku minut. Corveusz odsunął się ode mnie, speszony, a ja nie wiedziałam, gdzie mam podziać oczy.
– Widzę, że zdążyliście się już poznać- uśmiechnęła się przyjaciółka- Emmo, to jest właśnie Czarny! Czarny, to jest właśnie Emma, o której Ci… wspominałam.
„Wspominałam” w ustach Hermiony znaczy tylko tyle co: „zamęczałam za każdym razem, kiedy się spotkaliśmy” :P.
– Co WY tutaj robicie?- zapytałam, żeby za wszelką cenę przerwać ciszę.
– Nie sądziłaś chyba, że przegapimy okazje, żeby nacieszyć się Tobą i odwiedzić stare śmieci- wyszczerzył się Ron, podchodząc do nas, a za nim niepewnym krokiem stąpała Hermiona.
– Wszystko już załatwione z prof. McGonagall. Śpimy w Wieży Wschodniej- Hermi mimowolnie podskoczyła z radości.
– Ja tam właśnie rezyduję- uśmiechnął się Czarny- jest całkiem przyjemnie. Zaprowadzę Was.
     Ron mrugnął porozumiewawczo do Czarnego i  ruszyli przodem, debatując na temat nowej drużyny Quidditcha, która właśnie się formowała. Postanowiłam w tym czasie wypytać Hermionę o szczegóły wesela, proponując jej ewentualną pomoc w przygotowaniach.
– Dobrze, że zaczęłaś ten temat- odpowiedziała, mijając posąg Feniksa- nie poinformowałam Cię jeszcze, że jesteś moją druhną!- wyszczerzyła się.
– I nie przyjmuję odmowy- dodała szybko, widząc, że już otwieram buzię, żeby zaprzeczyć.
– Tylko proszę, nie każ mi wkładać jedwabnej sukni w kolorze wody- skrzywiłam się na samą myśl.
– W tej kwestii odwołuję się do Twojego poczucia piękna i zdrowego rozsądku… Chociaż jako kapryśna Panna Młoda, mogę wtrącić swoje parę Knutów (a nawet Sykli) i pomóc Ci coś wybrać- dodała po namyśle.
– Mam nadzieję, że to nie jest jakiś chytry plan swatania mnie z kimkolwiek- spojrzałam badawczo na przyjaciółkę.
– Nieee… -odparła niewinnym tonem- Nikt z nikim nie będzie Cię swatał. Sama sobie świetnie radzisz- spojrzała  na Czarnego i puściła do mnie oczko.
– O czym Ty mówisz?!- próbowałam się wywinąć.
– Emmo, znamy się nie od dziś. Wiem, że Ci się podoba.
– Aż tak widać?- udałam przerażenie.
– Nie martw się, byłaś powściągliwa jak zawsze, kiedy z nim rozmawiałaś, ale ja wiem-uśmiechnęła się.
     Zatrzymaliśmy się przed portretem półnagiej niewiasty o długich złocistobrązowych włosach, która siedziała na brzegu jeziora o srebrnej wodzie i różdżką rysowała w powietrzu przeróżne figury i znaki.
– „Calar Gemini”- rzucił Czarny i obraz rozpłynął się w powietrzu, ukazując kręte schody w górę. Dotarliśmy w końcu do okrągłej, jak Pokój Wspólny Griffyndoru, komnaty zaopatrzonej w kominek z ornamentami i płaskorzeźbą feniksa. Bordowe kanapy zajęły miejsce przed paleniskiem, a po prawej stronie stał stół z kilkoma krzesłami równie bogato zdobionymi. Z lewej były dwie wysokie biblioteczki zapchane starymi, od lat nieużywanymi, księgami. Za ogromnym sztandarem Gryffindoru wiszącym na ścianie schowane były ogromne drzwi z ciemnego drewna, za którymi znów pięły się schody w górę. Czarny zatrzymał się na pierwszym piętrze.
– Ja śpię tutaj- oparł się o framugę drzwi.
– Świetnie, w takim razie- Hermiona wyciągnęła kawałek pergaminu z kieszeni szaty, na którym rozpoznałam pismo prof. McGonagall, takie samo jak to na pierwszym liście z Hogwartu- my śpimy piętro wyżej, a Ty, Emmo, na samej górze.
– Cieszę się. Tylko proszę Was, jak przyjdzie Wam ochota na miłosne igraszki w nocy, postarajcie się to robić cicho- rzuciłam, a Hermiona zarumieniła się i pacnęła mnie ręką po głowie. Ron starał się udawać, że nie wie, o co chodzi, ale czerwień na twarzy go zdradziła. Czarny spojrzał na mnie porozumiewawczo, uśmiechnął się i puścił oczko. Figlarnie odrzuciłam włosy z twarzy i ruszyłam na górę, mówiąc, że spotkamy się na kolacji. Dotarłam do sypialni. Stało tam takie samo łóżko z kolumienkami, jak w naszym dormitorium, stolik z lampką, fotel i… o mój Boże! To mój kufer! Tak, to kufer z moich szkolnych lat! Ruszyłam pędem w jego stronę, zapominając, że wciąż mam na sobie pelerynę Czarnego, która momentalnie owinęła mi się wokół nóg i… łubudu! Już leżałam obok niego.
– A to nowość! Niezdarnej Emmy jeszcze nie widziałem…- w progu stał… Czarny, a jakże! Kolejna wtopa.
– Muszę Ci powiedzieć, że jesteś urocza taka ciapowata- powiedział to tym samym głębokim tonem, ale uśmiechnął się- Przyszedłem po swoją pelerynę.
– Tak, proszę i… dziękuję- wyplatałam się, zdjęłam ją i podałam mu- jeszcze tylko jedno.
Wyciągnęłam różdżkę.
– Aridus!- w jednym momencie peleryna była sucha i czysta- Gotowe!
– Dzięki- posłał mi swój szelmowski uśmiech i wyszedł, zamykając drzwi.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Było a nie jest. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz