Soon enough we will die.

Gdy wróciłam do Zamku, wszyscy już spali. Wspinałam się kamiennymi schodkami do swojego gabinetu, kiedy dostrzegłam ciemną postać na ich szczycie. 

– Trochę ci zeszło – cień poruszył się. Usiadłam obok niego na schodach.

– Przepraszam, przypomniało mi się coś ważnego – szturchnęłam go łokciem.

– A co takiego?

Zawahałam się, ale opowiedziałam mu o chłopaku, który pokazywał mi na nowo mugolski świat.

– I to jest takie ciekawe? Myślisz, że ich świat jest lepszy niż ten magiczny? – zmarszczył brwi i widziałam, że moje słowa wzbudziły w nim ogromne emocje, których starał się nie okazywać.

– Nie powiedziałam, że jest lepszy, tylko że jest inny.

– Myślałem, że jesteś prawdziwą czarownicą.

– Przecież od zawsze wiedziałeś, że pochodzę z mugolskiego świata. Nawet byłeś uprzejmy wielokrotnie mi o tym przypominać – starałam się trzymać nerwy na wodzy.

– Ale odrzuciłaś ten  świat.

– Jak odrzuciłam? Myślałeś, że się go wyrzekłam?

– No, coś w tym stylu.

– To przykro mi – nie wiedziałam co powiedzieć. – Nie wiedziałam, że ci to przeszkadza. Że pochodzę ze świata mugoli.

– Nie przeszkadza, nie o to chodzi. Chodzi o to, że tam wracasz, ale po co?

– Jestem ciekawa, chciałabym wiedzieć, jak to jest. To też mój świat.

– TU jest twój świat.

– Draco…

– Nie, nie zmienisz tego skąd pochodzisz, ale możesz wpłynąć na to, co z tym dalej zrobisz. Jestem tutaj a nie w dworze Malfoyów z rodziną. Dlatego że nie zgadzam się z tym co oni robią, mówią, myślą. Nie chcę być jednym z nich. A ty wracasz do swojego świata – w jego głosie wybrzmiewało rozgoryczenie i rozczarowanie.

– Nie planowałam tego, po prostu spotkałam tego faceta i zaczęliśmy rozmawiać – starałam się mu wyjaśnić. – On mnie zaciekawił i to z nim poszłam się spotkać, bo chciałabym poprawić Mugoloznawstwo, a do tego potrzebuję więcej informacji z tamtego świata.

– I musiałaś tak czmychnąć? Akurat dzisiaj? – zapytał z wyrzutem. Spojrzałam na niego. dopiero wtedy zrozumiałam, że dzisiaj jest Boże Narodzenie, a on został całkiem sam, tylko dlatego że chciałam zaspokoić swoje ambicje. Wyjaśniłam mu, dlaczego zniknęłam tak nagle, ale odpowiedział mi tylko skinieniem głowy. Nabrał głęboko powietrza i wstał z miejsca.

– Wejdziesz? – położyłam dłoń na klamce. – Chodź, święta się jeszcze nie skończyły – uśmiechnęłam się lekko. Przez jego twarz przebiegł cień uśmiechu, ale ani drgnął. Od niechcenia rozpiął guzik na przodzie mojej sukni. Otworzyłam drzwi i weszłam tyłem do środka gabinetu. Draco wsunął palec pod kolejny guzik i wypiął go ze złotej pętelki. Cofałam się w stronę swojego apartamentu, a on w skupieniu rozpinał kolejne maleńkie koraliki.

– To jednak zostajesz? – uśmiechnęłam się, odrzucając włosy na ramię.

– A co będę po nocy łaził – mruknął, nachylając się do mojej szyi.

– Mhm, śnieg pada…

– I w ogóle, zimno – odpiął mi pelerynę. Stał za mną i bawił się ostatnim guzikiem mojej sukni. Jego twarz schowana była w moich włosach.

– Zamieszkajmy razem – usłyszałam i zamarłam.

– Że co? Słucham, znaczy? – odwróciłam się do niego.

– Zamieszkajmy razem – powtórzył, patrząc mi w oczy, jednak ani na chwilę nie przestając majstrować przy mojej sukience. Kiedy już wylądowała obok peleryny, przyciągnął mnie do siebie i jeszcze zdążył powiedzieć – Porozmawiamy o tym jutro.

***

– Ale jak to w Hogsmeade?- zmarszczyłam brwi.

– No a gdzie? W Londynie to mieszkanie jest mikroskopijne, można się wściec – Draco podał mi chleb.

– Ale jak to zamieszkajmy razem?

– Hermiona, czy ty masz jakieś problemy z przetwarzaniem?

– No z przetworzeniem takiej propozycji to MAM problem!

– O co ci chodzi?

– O co tobie chodzi? Dlaczego mamy razem mieszkać? – wyraziłam na głos swoje zdziwienie.

– Jak to dlaczego? – tym razem to on był zaskoczony.

– No… dlaczego?

Wpatrywał się we mnie, jakby chciał mi tym spojrzeniem wywiercić dziurę w głowie. Jego szare oczy były utkwione w moich. Przy stole zapadła pełna napięcia cisza. Czar wczorajszego wieczoru gdzieś prysł. Teraz naprzeciwko siebie siedzieli dziedzic fortuny i czarownica z mugolskiej rodziny. Każde ze swoimi potrzebami, priorytetami, przekonaniami i charakterem, który był dla nas samych wyzwaniem. Spotykaliśmy się od czasu do czasu, ale nigdy nie nazwałabym tego związkiem. Raczej przyjaźnią z dobrodziejstwami. Czasami nie odzywaliśmy się do siebie tygodniami. Czyżbym źle rozumiała tę relację? Niezręczną sytuację przerwało pojawienie się tłumu uczniów, którzy zeszli na śniadanie. Za nimi pojawili się też rozchichotani Emma i Corveusz.

Kolejną okazją do rozmowy był spacer do Hogsmeade. W mojej głowie kłębiły się myśli, których nie chciałam myśleć. Nie wiedziałam jak bardzo mogę zaufać tej relacji, nie chciałam tracić swojego mieszkania w Londynie i nie wiedziałam, co o tym sądzić.

– Spójrz, jest tu jeszcze miejsce na  dom – Draco przerwał milczenie i wskazał dłonią pole odrobinę oddalone od głównej drogi.

– Ale… muszę się nad tym zastanowić. Nie rozumiem, skąd tak nagle ten pomysł. Spotykamy się rzadko, nie wiemy nic o sobie… – zaczęłam, a on spojrzał na mnie zszokowany, jakbym uderzyła go w twarz.

– Tak o tym myślisz? Że spotykamy się na seks i weekendy?

– No, a nie jest tak?

Miałam wrażenie, że dzieje się tutaj coś wielkiego, coś kruszącego lodowce. Że taki właśnie lodowy odłam spada i  miażdży nam serca. A przynajmniej jedno serce. Jego właściciel zacisnął szczęki i w jego oczach widziałam rodzący się chłód. Pokręcił głową w odpowiedzi na coś, co pomyślał.

– Hermiono… – znowu pokręcił głową. Wpatrywałam się w niego wyczekująco. – Dla mnie to nie jest tylko … bez zobowiązań i w ogóle. Ja przecież jestem tu dla ciebie przez te wszystkie lata. Pięć lat. Nie pomyślałaś, nie… nie rozumiesz?

– Myślałam, że się przyjaźnimy.

– Ja myślałem, że się kochamy –  wypalił, a ja poczułam, jak ten fragment lodowca wpada mi do żołądka.

Cisza, jaka wtedy zapadła, była najgorszą jakich doświadczyłam. Staliśmy obok siebie, a byliśmy dalej, niż kiedykolwiek. Ta oczywistość, że się kochamy, zrobiła na mnie tak wielkie wrażenie, że nie umiałam jej objąć umysłem.

– Ty mnie kochasz… Dlaczego nigdy nic nie powiedziałeś?

Milczał, a usta miał zaciśnięte coraz mocniej. Bałam się tego, co za chwilę nastąpi.

– To nie ma sensu – widziałam, jak zbierał się do odejścia.

– Nie, Draco, poczekaj. To wszystko właśnie nabrało sensu. Może ci się wydawać teraz, że to okrutne, że cię nie kocham i że zmarnowałeś czas, ale pomyśl – nie wiedziałam, że mnie kochasz. Nie wiedziałam, czy mogę cię kochać… – złapałam go za ramię. Spojrzał mi w oczy.

– Nie ufałaś mi?

– Nie. Lubiłam spędzać z tobą czas, było bardzo… przyjemnie – uśmiechnęłam się.

– Dzięki.

– Zrozum, że to nowa sytuacja…

– Przepraszam, że nie powiedziałem ci wcześniej, ale nie wiedziałem jak i nie wiedziałem, że to nie jest oczywiste – wzruszył ramionami. – Teraz chyba nie jest dobry moment.

– Zobaczymy się jeszcze?

– Za jakiś czas, na pewno – pocałował mnie w skroń. – Z tobą też było przyjemnie – uśmiechnął się i zniknął. Stałam sama na ścieżce i jedyne ślady po Draconie właśnie zostały przykrywane padającym śniegiem.

***

– Ej, Hermiona, daj spokój – Ron podał mi tłuczone ziemniaki. – To w końcu Malfoy.

– Zabiję go, jak chcesz! – Harry nalał mi soku.

– Za co, za to, że on ją kochał, a ona jego nie? – prychnął Corveusz. W moim mieszkaniu trwała interwencja. Resztę przerwy świątecznej spędziłam w Londynie, leżąc w łóżku i patrząc tępo przed siebie.

– Dobra, nie musiałeś tego tak podkreślać – Ron nie wiedział, co zrobić.

– A to była jakaś tajemnica? Czy dla kogokolwiek to była niespodzianka, że Malfoy kocha Hermionę? Nie, nawet woźny w kiblu na King’s Cross wiedział, ale nie, HERMIONA się ZDZIWIŁA. – kontynuował tyradę zirytowany Corveusz.

– Ej, no…

– Dajcie spokój. Zdziwiłam się, no i co? – odrzuciłam włosy na plecy. – Gdzie jest Emma?

– Szykuje się do przesłuchania, ale przyjdzie do ciebie… później – powiedział Czarny, patrząc znacząco na Harry’ego.

– A, dobra. A Draco?

W pomieszczeniu zapadła cisza i moi trzej koledzy nagle sobie przypomnieli, że gdzieś słyszeli, że w tłuczonych ziemniakach z sosem ukryty jest skarb. Zaczęli gorączkowo dłubać w talerzach.

– Zaraz was wszystkich pozamieniam w żaby! – fuknęłam.

– Draco Malfoy właśnie kupił mieszkanie w Londynie i się przeprowadza, bo dostał robotę w Ministerstwie, bo chcą mu patrzeć na ręce! – wyrecytował Ron, który szybko zrozumiał, że nie żartowałam.

– Brawo Ron! – zaśmiał się Harry.

– Gdzie w Londynie?

– Daleko, aż przy Zakątku.

– Dzięki Ronald.

– Do usług – uśmiechnął się rudzielec i zerknął na zegarek. – Muszę lecieć.  A tobie coś ciągle gra w kieszeni – rzucił w moją stronę płaszcz. Z kieszeni wyjęłam płaski przedmiot.

– Komórka? – Harry nie wierzył własnym oczom. – Skąd masz?

– Długa historia. Opowiem wam innym razem. Muszę lecieć – pobiegłam do pokoju i podskakując wbiłam się w jeansy i wciągnęłam na siebie sweter.

– Wyglądasz jak mugol! – zdziwił się Czarny.

– Dzięki! – wsunęłam stopy w grubych skarpetach do butów przypominających wełniane kalosze. Ron, Harry i Corv patrzyli na  mnie zdziwieni, kiedy zarzucałam kurtkę i wychodziłam z mieszkania. Po chwili zbiegałam już do przystanku autobusowego, który miał dostarczyć mnie w pewne miejsce, w którym nigdy nie byłam.

– Cześć! Dzisiaj wyglądasz jak ze swojej epoki! – powitał mnie wesoło Max.

– Cześć, ty natomiast wyglądasz jak z epoki mojego ojca! – skłamałam. Max wyglądał bardzo elegancko. Ubrany był w szyty na wymiar garnitur, ale z kieszeni wystawał mu krawat. Pomyślałam, że powinnam wybrać się na mugolskie zakupy, bo w swoich rozczłapanych butach i za dużym swetrze nie pasowałam do jego wyjściowego stroju.

– Nie przesadzaj! Wsiadaj – otworzył przede mną drzwi do wielkiego samochodu, którego marka nic mi nie mówiła.

– Jesteś pewien, że wiesz gdzie jedziemy? – zapytałam, zapinając pasy. Na naszym ostatnim spotkaniu ustaliliśmy, że  powinnam zaopatrzyć się w podstawowe artefakty mugola, których do tej pory mi brakowało. Prowadził pewnie, co jakiś czas skręcając to w lewo, to w prawo.

– Masz prawo jazdy? – zagadnął mnie. „Ta, chyba na miotłę” – pomyślałam.

– Jakoś nie miałam okazji nigdy prowadzić samochodu – przyznałam i wtedy zrozumiałam, że po tej stronie mojego londyńskiego mieszkania, tak naprawdę nie umiem nic.

– To czas spróbować! A co studiowałaś? – zagadnął, jakby usłyszał moje myśli sprzed chwili.  „Runy, zielarstwo, transmutację i zaklęcia” – wyliczyłam w głowie – „Jestem też niezła z eliksirów, ale znam zdolniejszych”. Coś ścisnęło mnie za gardło na myśl o Draconie.

– Hm… nic.

– Jesteś profesorem, czy nie jesteś?

– Jestem, ale to nie jest takie proste.

– Rozumiem – kiwnął głową i skręcił na parking. – Dobra, chodź, kupimy ci kilka zabawek.

– Tym razem ja płacę! – potrząsnęłam torebką.

– Nareszcie! Tyle razy inwestowałem w twoją kawę, może mi się w końcu zwróci – zatrzasnął drzwi i machnął w stronę samochodu jakimś czarnym obiektem. Sklep, do którego weszliśmy był wypełniony białym światłem. Na drewnianych biurkach stały rzędy komputerów, na innych rzędy telefonów podobnych do mojego, a na jeszcze innych małe urządzenia, których nigdy wcześniej nie widziałam. Po chwili podszedł do nas pracownik sklepu i Max wdał się w nim w rozmowę, używając przy tym słów, które kiedyś już słyszałam, ale nadal niewiele mi mówiły. Zaprowadzono nas do stołu z komputerami wielkości książki. A właściwie jedynie okładki.

– Moje książki są grubsze – wyraziłam swoje zdumienie. Położyłam dłoń na płaskich, czarnych klawiszach i poczułam przyjemne mrowienie.

– Myślę, że na początek ten będzie wystarczający.

– No nie wiem, to ty jesteś specjalistą. A tamten? – wskazałam ręką na ogromny ekran po drugiej stronie sklepu.

– Ale przecież jeździsz do pracy, możesz go ze sobą zabierać. Tylko musisz mieć odrobinę większą torebeczkę – uśmiechnął się z politowaniem, na co ja pokiwałam głową. Również z politowaniem. Zmieściłabym do tej torebeczki i ciebie i ten twój samochód, chłopcze.

Wyszłam ze sklepu z niewielkim pudełkiem.

– Chciałabym jeszcze coś kupić, skoro już tu jesteśmy – rozejrzałam się po lśniącym centrum handlowym, w którym nie byłam od wielu lat.

– Jasne, ale jeśli to są jakieś babskie rzeczy, to może po prostu zadzwonisz do mnie, jak skończysz?

– A co będziesz robił? – zaciekawiłam się.

– Chłopackie zakupy – mrugnął do mnie i wskazał na sklep z grami komputerowymi.

– Dobra, to zadzwonię! – wcisnęłam mu w ręce torbę z komputerem i weszłam do pierwszego sklepu, który wyglądał na dobrze zaopatrzony w mugolskie ciuchy. W środku było pusto, a wystrojem przypominał on jeden z luksusowych butików, w których robiłam zakupy z Malfoyem. Już miałam się wycofywać, kiedy powitała mnie sprzedawczyni.

– W czymś mogę pomóc?

– A jak pani myśli? – uśmiechnęłam się, świadoma swojego wyglądu.

– Myślę, że sobie poradzimy, zapraszam – na tyłach sklepu stały miękkie różowe pufy. To na nich siedziałam, przymierzając niekończące się ilości butów na coraz wyższych obcasach. Mniej i bardziej stabilne modele, wyższe i niższe, wygodne i całkiem tragiczne.  W końcu i ja i pani Matylda stwierdziłyśmy, że tylko dwie pary nadawały się do czegokolwiek. Wyjaśniłam jej pokrótce czego oczekuję i już po chwili przyglądałam się sobie-nie sobie. Ołówkowa spódnica i biała koszulowa bluzka, do tego kończące się nad kostką czarne kozaki. Na szczęście ich obcas pozwalał mi na swobodne poruszanie się we wszystkich kierunkach. Nie różniły się znacząco od butów czarownic, no może poza ilością klamerek.

– Właśnie o coś takiego mi chodziło!

– Świetnie! To jeszcze to – podała mi sukienkę z baskinką. Moja mama nosiła kiedyś identyczną. Wszystkie ubrania, które mierzyłam były dopasowane i w dłoniach czuło się ciężkość materiałów. Kiedy płaciłam za nie równowartość półrocznej pensji, pani Matylda wrzuciła mi jedwabny granatowy szal.

– Na pewno się jeszcze spotkamy! – uśmiechnęłam się wychodząc. W kolejnym sklepie spotkałam „torebeczkę trochę większą od tej, którą miałam”. Dorzuciłam ją do stosu rzeczy, które dopiero co kupiłam. Gdy wyszłam zza rogu, zobaczyłam Maxa, rozmawiającego w najlepsze z ekspedientką obsługującą jedną z licznych wysepek. Dziewczyna zaśmiewała się z czegoś  i odgarniała włosy. Zanim zdążyłam dojść do niego, pożegnał się z nią, zostawił na blacie coś płaskiego i odszedł.

– O, już skoń… wow… imponujące. Za ten kapitał mogłabyś kupić samochód – zabrał mi z rąk torby. – Dobrze się bawiłaś?

– Zadziwiająco dobrze! – związałam włosy w luźny kok.  – Chodź, pobawimy się tą zabawką. – ruszyłam w stronę drzwi. Zatrzymaliśmy się w okolicy Dziurawego Kotła.

– Moje mieszkanie jest po drugiej stronie, ale tylko tutaj możesz… tylko tutaj możesz zaparkować. Objuczeni pakunkami przechodziliśmy wąskim przesmykiem między kamienicami, żeby wspiąć się po metalowych schodach przeciwpożarowych. Max rozglądał się po moim mieszkaniu, jakby było to najciekawsze miejsce na świecie. Nigdy nie wydawało mi się aż tak fascynujące. Przeszliśmy do mojej sypialni, która kryła się za zasłoną w salonie i tam odłożyłam wszystkie pakunki.

Białe pudełko kryło w sobie cieniutki, metalowy przedmiot, w którym działo się mnóstwo rzeczy. Max cierpliwie wyjaśniał każdą z nich, aż w końcu mogłam swobodnie pisać przy użyciu dwóch palców, co wzbudzało w nim niezwykłą wręcz wesołość. Z głośników ukrytych nie wiem gdzie sączyła się delikatna muzyka, która wprawiła mnie w dobry nastrój. Po raz pierwszy od świąt czułam, że mogę nabrać powietrza bez poczucia winy.

– Chodźmy potańczyć – rzucił Max, zostawiając marynarkę na fotelu. – Przebieraj się w to co tam masz, znam dobre miejsce niedaleko.

***

Wracaliśmy do mojego mieszkania rozbawieni kilkoma drinkami wypitymi w klubie. Przed oczami miałam ciągle przytłumione światła na parkiecie, słyszałam muzykę, która aż kusiła, żeby poruszać biodrami.

– Nigdy nie byłam…

– Hermiono, mam wrażenie, że ostatnie dwadzieścia lat spędziłaś zamknięta w jakiejś piwnicy – Max pomógł mi zdjąć płaszcz i usłyszałam szczęk metalu. – Co kurwa?

– Grzeczniej proszę – usłyszałam burknięcie Czarnego. Nie było dobrze. Zapaliłam światło i moim oczom ukazała się scena rodem z … Emma, Corv i Ron stali na środku mojej kuchni, każde z nich miało w ręku różdżkę, a dodatkowo z torby Emmy wystawał wielki miecz.

– O kurw… – Corv opuścił rękę. Emma zmierzyła mnie wzrokiem i uniosła brwi tak wysoko, jak tylko mogła.

– Hej, hej, spokojnie – zachichotałam, kiedy dotarła do mnie powaga sytuacji.

– Dzwonić po policję? Do pogotowie? Do psychiatryka? – Max nie wiedział na czym skupić wzrok – na szacie Emmy, jej mieczu, różdżce w dłoni Rona czy na Corveuszu, który wyglądał jak jego dawno zaginiony kuzyn.

– Dobra, nie rób sobie jaj, pięknisiu – Czarny zaprosił nas gestem do środka mojej kuchni. Emma jeszcze raz zlustrowała mnie od góry do dołu, a potem uśmiechnęła się dwuznacznie.

– Max, to są moi przyjaciele, Ron, Emma i Corveusz. Ludzie, to jest Max.

Uścisnęli sobie ręce, ale nadal nikt nic nie mówił.

Informacje o aniversum

Jedyna taka macocha w blogosferze.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Slither in. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz