02/05

31 sierpnia

Różne wydarzenia ostatniego półrocza sprawiły, że nie byłam w stanie czegokolwiek napisać. Teraz jednak wróciła mi chęć artystycznego życia, dlatego… enjoy yourself!

Obudził mnie szum sowich skrzydeł. Nie spodziewałam się Nimfy tak wcześnie. Wysłałam ją z listem do Briana zaledwie dwa dni temu. Niemożliwe, żeby już wróciła. Odwróciłam głowę w stronę otwartego okna, przez które wlatywało chłodne, poranne powietrze. Na parapecie nie siedziała Nimfa, lecz Tiza- sowa Hermiony.
– Tiza! Co słychać? Dawno się nie widziałyśmy. Przyniosłaś mi wiadomość od Hermiony?- wstałam i pogładziłam ptaka po brązowych piórach, on natomiast odpowiedział na ten jakże miły gest przymrużeniem oczu. Odwiązałam starannie złożony kawałek pergaminu i przeczytałam wiadomość:

Emmo!

Niestety nie będziemy mogły się spotkać przed wyjazdem na Kings Cross. Jestem u dziadków i od razu z ich domu rodzice przywiozą mnie na stację. Spotkamy się jutro na peronie. Pozdrawiam!

Hermiona.

PS. Kiedy byłam w Szajcarii, kupiłam świetną książkę. Musisz ją przeczytać!

Uśmiechnęłam się w duchu. Nie widzieliśmy się wszyscy przez dwa miesiące. Tak się za nimi stęskniłam! Wprawdzie mielismy się spotkać na zakupach na Pokątnej, ale nie mogłam przyjść, bo tego samego dnia musiałam być obecna w Hampton Court na dorocznym balu organizowanym przez dziadka. Dlatego zamiast przeszukiwać księgarnie i antykwariaty z przyjaciółką, wygłupiać się z Ronem albo prowadzić bardzo poważną konwersację na temat sensu dodawania kanianki do Eliksiru Świadomości, spędziłam wieczór ubrana w długą, szkarłatną suknię i buty na obcasach, których z resztą nie znoszę, w towarzystwie rodziny i ludzi, których nawet nie znam. No nic… Czasem trzeba poświęcić się dla rodziny, tym bardziej, że przez większą część roku jestem dla nich niedostępna. Trudno jednak wytrzymać z kimś w rodzaju ciotki Elisabeth, która próbuje cię swatać z synem przyjaciółki, albo z Dianą, twierdzącą, że „ta blizna cię szpeci. Powinnaś poddać się operacji plastycznej.”. Nie należy jednak przejmować się takimi szczegółami. Bo to szczegóły, prawda?

Napisałam kilka słów na czystym pergaminie i przywiązałam go do nóżki zniecierpliwionej sówki. Stanęłam w oknie i przyglądałam się przez chwilę, jak znika wśród chmur. Potem zerknęłam na zegarek. Dochodziła ósma. Ubrałam się i pościeliłam łóżko, a potem po cichu wymknęłam się do łazienki. Mama jednak usłyszała. Zaczęła dobijać się do drzwi w momencie, kiedy dokonywałam oględzin samej siebie w łazienkowym lustrze. Cienka blizna w kształcie błyskawicy, którą zostałam obdarzona dwa lata temu w wakacje była jedyną rzeczą, obok moich zabójczo zielonych oczu, która mi się w sobie podobała.
– Emmo, otwórz natychmiast!
– Po co?! Zapewniam cię, że nie schudłam!- odkrzyczałam. Moja waga stała się obsesją mojej mamy. Z jednej strony nie można jej się dziwić. Jest przecież lekarzem. Z drugiej jednak, to nie moja wina, że 10 godzin dziennie w siodle przez ostatnie dwa miesiące zrobiło swoje i troszeczkę schudłam.
– Lepiej, żeby waga to potwierdziła- odpowiedziała. Ustąpiłam. Po oficjalnym pomiarze („ 55 kg przy 174 wzrostu!”) moja rodzicielka udała się do kuchni w celu przyrządzenia śniadania.

Po posiłku postanowiłam przygotować kufer. Na samym dnie ułożyłam równiutko poskładane trzy komplety mundurków, płaszcz zimowy, pelerynę i mugolskie ciuchy, które rodzice kupili mi twierdząc, że nie mogę chodzić tylko w tiarach i szatach. Główne miejsce zajęły oczywiście podręczniki i przybory szkolne oraz inne ciekawe lektury. Na sam wierzch poszedł mój najnowszy dobytek- „Transmutacja przez wieki”. Wydanie rozszerzone. Pierwszorzędna księga! Pozostało mi tylko wyczyścić różdżkę (cis, 10,5 cala, pióro feniksa), która była mi pomocna przy zdobyciu tych wszystkich SUMów, i zająć się klatką Nimfy, co też zrobiłam.

Przeglądałam właśnie notatki z poprzedniego roku, kiedy dzwonek od drzwi oznajmił wszystkim, że przybył jakiś niespodziewany gość. Po chwili dał się słyszeć głos ciotki Clary dochodzący z holu i, co najgorsze… Rose. Moja „kochana” kuzynka, która zawsze mówi, że dziadek mnie wyróżnia. Jest w moim wieku i zachowuje się dokładnie tak samo, jak większość innych dziewcząt. Zdążyłam pozbierać pergaminy i wcisnąć je do kufra, gdy w drzwiach stanęła szczupła blondynka ubrana w dżinsy i koszulkę odsłaniającą pępek.
– Cześć Emmo!
– Och, Rose… Nie usłyszałam, kiedy przyszliście- zmusiłam się do uśmiechu.
– Trudno słyszeć, kiedy trzyma się głowę w książkach- odpowiedziała sarkastycznie, a jej wzrok padł na leżącą na biurku różdżkę. Natychmiast usiadła na krześle obok i już wyciągała rękę, ja jednak byłam szybsza.
– Nie uczono cię, że nie dotyka się cudzych rzeczy?- zapytałam, patrząc jej w oczy.
– Nie… Ciebie dziadek dobrze wytrenował, jak widać- odpowiedziała i zaczęła rozglądać się dookoła. Powstrzymałam się od zbędnych komentarzy i siląc się na uprzejmość, zaproponowałam spacer.

Tym oto sposobem znalazłam się w Hyde Parku z członkiem mojej rodziny, z którym najbardziej nie mogłam się dogadać. Spacer (o ile wdzięczenie się do każdego przechodzącego obok chłopaka w wykonaniu Rose można nazwać spacerem) nie był zbyt interesującym zajęciem. Nie mogąc już patrzeć na to wszystko, zatrzymałam się przy kucyku, który przyjaźnie nastawiony do wszystkich, użyczał swojego grzbietu małym dzieciom. Wdzięczny kasztanek poddawał się moim pieszczotom, mrużąc leniwie oczy, podczas gdy ja, rozmawiałam z jego właścicielem. Zakończyłam konwersację dopiero, gdy Rose znikła z mojego pola widzenia. Odnalazłam ją dość szybko. Umilała sobie czas z… z wysokim, szczupłym zielonookim blondynem, który był nikim innym, jak Martinem Malfoy’em we własnej osobie. Zastanawiałam się, co zrobić w takiej sytuacji. Podejść do nich, czy poczekać, aż szanowna pani przestanie z nim flirtować? Problem rozwiązał się sam, bo Ślizgon mnie zauważył, dlatego nie mogłam się wycofać.
– Rose, mogłabyś przestać narzucać się koledze? Powinnyśmy wracać do domu- stanęłam za pochłoniętą rozmową kuzynką. Malfoy spojrzał na mnie i zmrużył oczy, a potem uśmiechnął się.
– Emma, no proszę. Znowu się spotykamy.
– Malfoy, co ty robisz w mug… w Londynie?- obdarzyłam go nieufnym spojrzeniem.
– Wy się znacie?- wtrąciła Rose.
– Chodzimy do jednej szkoły- odpowiedział Martin i uśmiechnął się do niej wesoło.
– Ale tylko do jednej szkoły- odpowiedziałam- Przykro, że musze wam przerwać, ale naprawdę musimy już iść.
– Cóż… Żegnaj Rose- odpowiedział i cmoknął ją w policzek.- Do zobaczenia, panno Garner. Zapewnie się jeszcze spotkamy.

To wszystko wydawało mi się podejrzane, dlatego w drodze powrotnej przeprowadziłam wywiad z arcy księżną.
– Skąd znasz Malfoy’a?
– Dlaczego wyrażasz się w ten sposób o Martinie?
– Skąd go znasz?- spojrzałam na nią uważnie.
– Poznałam go na początku wakacji. Z resztą nie musze ci się tłumaczyć.
– O czym rozmawialiście?
– Ooo… I co jeszcze?
– Pytał o naszą rodzinę?- nie odpowiedziała, dlatego powtórzyłam- Pytał?
– Tak, trochę.
– Co mu powiedziałaś?
– Nic.
– Lepiej, żebyś nie kłamała i… trzymaj się od niego z daleka. To typ spod ciemnej gwiazdy. Nie radzę się z nim zadawać. Z resztą… teraz kiedy zacznie się szkoła nie będzie miał jak się z tobą spotkać. Chociaż… jego ojciec ma wtyki w Ministerstwie. Może załatwić świstokliki. Nikt mu nie udowodnił ponowne włączenie się w szeregi.
– Świstokliki? Co to są świstokliki?

Zamilkłam. Zorientowałam się, że powiedziałam trochę za dużo. Starałam się nie rozpamiętywać tego w sobie w jakiś szczególny sposób, jednak myśli na ten temat wciąż powracały. Wszystko to, co wydarzyło się dwa miesiące temu znowu stawało mi przed oczami. Wszystko… Każdy szczegół, łącznie z twarzą przyjaciół. Wiedziałam, że jutro będziemy już razem i modliłam się, żeby ten rok przebiegał spokojnie, bez żadnych uniesieć i heroicznych czynów. Marzy mi się normalne życie…

Dodaj komentarz