Let’s switch!

Tygodnie mijały, a ja- oprócz przewalania się ze Switchem i nachodzenia Hermiony- nie zrobiłam nic konstruktywnego. Nie odwiedziłam swojego mieszkania i nie odważyłam się na wizytę u Ollivandera, nie wspominając o tym, że nadal przypominałam czarownicę z poprzedniej epoki. Szczególnie mi to jednak nie przeszkadzało.

Dzień zaczął się wyjątkowo paskudnie. Zimowa breja bryzgała o szyby w kuchni Corveusza, kiedy my rozkoszowaliśmy się leniwym porankiem przy kominku. Nie oderwałam wzroku od książki nawet wtedy, gdy błogą ciszę przerwało rozpaczliwe stukanie dziobem w szybę. Czarnowłosy otworzył okno, wpuszczając do środka skrzeczącą ze złości sowę szarą i dużą ilość chłodnego, wilgotnego powietrza. Ptak zatrzepotał skrzydłami i usiadł na stosie książek przy kominku, cały drżąc.
– Do ciebie.- Corv rzucił kopertę na otwartą stronicę książki.- Z ministerstwa.
– Podejrzewałam, że w końcu się o mnie upomną.- Usiadłam, otwierając kopertę, a Czarny posadził się obok mnie.- Wezwanie do Kwatery Głównej. I na przesłuchanie. Kingsley chyba jest trochę wkurzony…- Dodałam, przebiegając wzrokiem po szkarłatnym atramencie.- Eeech… No i koniec wakacji.- Założyłam ręce na szyję chłopaka.
– Musimy dobrze wykorzystać ostatnie chwile…- Mruknął mi do ucha czarnowłosy, napierając na mnie całym ciałem. Przymknęłam powieki, ale zamiast spodziewanego całusa, poczułam szarpnięcie. Usłyszałam narastający szum, a potem łopot skrzydeł, któremu wtórowało rozłoszczone krakanie. Corveusz odskoczył ode mnie jak oparzony, próbując odpędzić się od wielkiego ptaszyska o granatowoczarnych piórach. Nie spodziewałam się, że uda mi się zobaczyć Czarnego w przekomicznym tańcu. I to w jego własnym salonie!
– Aed!- Krzyknęłam, a kruk dziobnął intruza po raz ostatni, zatoczył koło i usiadł na moim wyciągniętym przedramieniu.
Rozczochrany i wyraźnie naburmuszony Switch  podniósł się z podłogi. Kruk rozłożył skrzydła i syknął ostrzegawczo.
– Spokojnie Aed.- Pogładziłam zwierzaka po jedwabnych piórach.- To przyjaciel.
– Co to jest, do cholery?!
– Corveuszu, to jest Aed. Aed- Corveusz. Możecie podać sobie ręce na powitanie. Tzn. pazury…- Wyszczerzyłam się.
– Wątpliwa przyjemność… Wolałbym wiedzieć, co ten pchlarz tutaj robi.
– No wiesz! On wszystko rozumie… Trochę kultury!- Łypnęłam na Czarnego.- Saeth erte?- Zwróciłam się do mojego czarnopiórego przyjaciela, a on wyciągnął łapkę i dopiero wtedy dostrzegłam mały zwitek cielęcej skóry. Wiadomość jak zwykle napisana była starymi runami.
Mean ae Bo’an saled?- Zapytałam, a kruk skupił na mnie swoje czarne jak węgielki oczka. W mojej głowie pojawiła się odpowiedź. – A’ed tae me so’ath?
– Obrażasz mnie?- Corv usiadł na fotelu naprzeciwko i ostentacyjnie założył ręce.
– Bojan przyjedzie! Chce, żebym poduczyła go trochę zachodniej magii.- Rozpromieniłam się.- A Aed zostaje ze mną.
– Nie ma mowy! Nie ma opcji, żeby TO mieszkało ze mną pod jednym dachem.
– Z Tobą nie musi. Będzie mieszkać ze mną. – Prychnęłam, a leżące na stoliku pióro pomknęło w stronę Czarnego jak strzała. Uchylił się w ostatnim momencie.
– No dobrze już dobrze. Wygrałaś. Szpak Mateusz zostaje.- Corveusz rozłożył ręce w geście bezsilności. Uniosłam brwi.
W tym samym momencie, przez uchylone okno wleciał kolejny ptak, zasilając tym samym naszą małą kolekcję.
– Jeśli w tym pokoju pojawi się kolejny pierzasty potwór, oszaleję, jak mi Merlin miły.- Skrzywił się Corv.
– Tym razem to tylko Malfoy. Mam się wstawić w Zakamarku. PILNIE.

***

Niecierpiąca zwłoki sprawa, którą miał do mnie Draco, okazała się zakupami z Hermioną w modowym przybytku rozkoszy dla bogatych wiedźm. Całe szczęście, że hojny panicz Malfoy regulował rachunki, inaczej moja krypta w Gringott’cie  zobaczyłaby dno dna. Po całym dniu spędzonym na przymiarkach, wracałyśmy z Hermioną obładowane pakunkami rozmaitej wielkości. To, co zastałyśmy w jej mieszkaniu po powrocie, okazało się jednak bardziej zaskakujące niż najdziksze modowe pomysły Dracona. Claire i Corveusz awanturowali się z niewiadomych powodów na środku salonu przyjaciółki, co wkurzyło ją na tyle, że obróciła się na pięcie nim zdążyli cokolwiek wyjaśnić. Draco tradycyjnie pobiegł za nią.
– Nooo, oboje mnie szukaliście, więc jestem. I słucham.- Przerwałam zasłonę milczenia, która spłynęła, kiedy zostaliśmy we trójkę. – Ładna fryzura.- Dodałam, wskazując na długi warkocz na głowie Claire.
– Stało się coś, o czym powinnaś wiedzieć…- Dziewczyna wcisnęła się bardziej w fotel.
– To było bez znaczenia, już ci mówiłem…- Wtrącił Corv.
– Mianowicie…?- Cmoknęłam.- Ludzie, miejmy to już za sobą! Co jest?
– Przespaliśmy się z Corveuszem…
– Ale tylko raz! Zupełnie bez znaczenia!- Tłumaczył się Czarny. Przekrzywiłam  głowę.
– Wtedy nie wdawało się to bez znaczenia!- Syknęła.
– Uroiłaś coś sobie, dziewczyno!- Atmosfera zaczęła się wyraźnie zagęszczać.
– Eeech…- Westchnęłam.- Idę. Nabrałam ochotę na czekoladową żabę.
– I nic nie zrobisz?!- Fotel, na którym siedziała Claire podskoczył.
– A co mam zrobić?- Wzruszyłam ramionami.- Nie odpowiadam za to, gdzie Corveusz wkłada niektóre swoje części ciała pod moją nieobecność.
– Em! Em…- Czarny pobiegł za mną, kiedy zarzuciłam pelerynę na szkarłatną, dopasowaną suknię i ruszyłam do wyjścia.- Przepraszam. Wiesz, że…
– Wiem…- Strzepałam pyłek z jego szaty.- Wiem. Załatw sprawę z koleżanką i wracaj. Znajdziesz mnie… gdzieś.- Cmoknęłam go i wyszłam. Jedna czekoladowa żaba zdecydowanie nie wystarczy.

***

Kiedy weszłam na Pokątną, akurat przestało padać. Śnieg topił się w tempie wykładniczym, dlatego ulica wydawała się bardziej mokra i szara i tylko wszechobecne światełka i gałązki ostrokrzewu przypominały, że święta zbliżały się wielkimi krokami. Kierując się do cukierni, gdzie miałam ochotę wepchnąć w siebie najobrzydliwszy ze słodkich deserów, zatrzymałam się przed sklepem Ollivanedra i po chwili namysłu weszłam do środka.

Dzwonek zadzwonił, kiedy zamknęłam drzwi. Wnętrze pachniało, jak zawsze, drewnem i kurzem. Na półkach piętrzyły się stosy podłużnych pudełek, które zlewały się w szarą masę w zmierzchu, który zapadał za oknem. Rozszerzyłam źrenice. Z zaplecza wyszedł czarodziej w średnim wieku, opatulając się szatą.
– Na brodę Merlina! Panna Emma Garner! Miło mi poznać.- Wyciągnął do mnie kościstą dłoń.- Seth Ollivander. Mój dziadek założył ten sklep dawno temu. Teraz ja tu urzęduję.
– Znałam pana dziadka.- Odpowiedziałam. Nie miałam ochoty na dyskusje.
– Naturalnie.- Uśmiechnął się, przyglądając mi uważnie.- Rozumiem, że potrzebuje Pani różdżki…
– Zgadza się.
– Zobaczmy…- Mruknął w sposób łudząco podobny do starego Ollivandera.- Może ta…
Wyciągnęłam dłoń, ale różdżka wyskoczyła w powietrze, nie pozwalając mi nawet się dotknąć.
– Wydaje mi się, że to będzie trudniejsze niż zwykle.- Podzieliłam się swoimi obawami.
Minuty mijały, a kupka pudełek na podłodze rosła i rosła. W tym czasie pozbawiłam młodszego Ollivandera gazet, które po jednym machnięciu rozpadły się na strzępy; szyby w witrynie, która przekształciła się w czystą, lodową taflę i kawałka dachu, który eksplodował, rozrzucając dachówki na wszystkie strony. Z każdą minutą moja frustracja rosła, a Seth wydawał się coraz bardziej zmartwiony. Zniknął na zapleczu na dobrych kilkanaście minut i wrócił z podłużnym, drewnianym pudełkiem, gdy gotowa byłam już wyjść.
– To jedna z pierwszych zrobionych przez naszą rodzinę różdżek.- Podał mi ją, a gdy tylko dotknęłam wierzbowego drewna, poczułam delikatne mrowienie. Medalion na mojej szyi zamruczał.
Odetchnęłam. Ollivander też się wyraźnie rozluźnił.
Kiedy opuściłam sklep, serce waliło mi jak oszalałe. Pierwszy raz od dwóch lat trzymałam różdżkę i miałam silną potrzebę jej użycia. Nim zdążyłam się powstrzymać, pomyślałam zaklęcie, a z jej końca wystrzelił snop wody, trafiając w wysokiego czarodzieja, który szedł przede mną. Brązowowłosy chłopak odwrócił się powoli, a ja skuliłam się pod naporem jego chłodnego, fiołkowego spojrzenia.
Powrót do świata czarodziejów okazywał się trudniejszy niż mi się wydawało.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Slither in. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz