And a Happy New Year

Uporządkowałam swój stary gabinet. Zdecydowałam, że jeszcze na jakiś czas będę mieszkała w Wieży Zachodniej. Harry i Ron spędzali przerwę świąteczną w Norze, ale mieli wrócić tutaj po rozpoczęciu nowego semestru. Właśnie kończyłam układać rzeczy na biurku, kiedy do gabinetu wszedł Rowan.

– Idziemy do Zakazanego Lasu. Podobno coś poluje na wasze centaury – usiadł w fotelu.

– To nie są „nasze” centaury, Rowan. One tu mieszkają. To ich las.

– Emma wspominała, że masz miękkie serce. Ale nie mieszaj ludzi i zwierząt – pouczył mnie.

– Ilu was zostało, ze Starego Ludu. Tysiąc? Dwa?

Skinął głową.

– Ty też nie jesteś człowiekiem Rowan. Różnica między tobą, a centaurem to ilość nóg. – powiedziałam, odkładając pióro.

– Chyba się trochę zapędziłaś…

– Wcale nie. Łatwo tak przyjść do świata ludzi i zachowywać się, jakbyś był lepszy od nas wszystkich. Jasne, jesteś mądry, silny i dzielny. To wynika z wielu lat życia, jakie masz za sobą. Czarodzieje dożywają niewiele ponad połowę twoich obecnych lat. Nie mamy aż tyle czasu, żeby się wszystkiego nauczyć – powiedziałam spokojnie.

Rowan milczał, a potem sięgnął po moją dłoń.

– Dlaczego twoje dłonie są zimne? – przesunął ciepłym palcem po mojej linii życia. Uśmiechnęłam się – poniekąd dlatego, że skrywałam tajemnicę, której jeszcze nie poznał, a po części, dlatego że jego dotyk mnie łaskotał.

Drzwi do gabinetu otworzyły się i stanęła w nich Emma. Zamrugała szybko i wyszła szybciej, niż się pojawiła.

Drgnęłam, ale palce Rowana zacisnęły się na mojej ręce.

– Dlaczego są zimne? – powtórzył.

– Kiedyś się dowiesz – uśmiechnęłam się zaczepnie i zabrałam ręce.

– Wymarsz za godzinę – warknął i wyszedł z gabinetu, zostawiając po sobie zapach liści i popiołu.

Spakowałam się do niewielkiego plecaka, ale przezornie poupychałam kilka najpotrzebniejszych rzeczy w kieszeniach peleryny, cholewce długich butów i kieszeniach skórzanych spodni.

– Bałem się, że przyjdziesz w sukience – zakpił Rowan.

– Dobra, idziemy? – przewróciłam oczami. Weszliśmy w gęstwinę drzew i szliśmy ramię w ramię, przedzierając się przez krzaki.

Nagie gałęzie smagały mnie po twarzy i kilka razy zaplątały mi się we włosy.

– Poczekaj – mruknęłam, wyciągając różdżkę. Strzepnęłam lekko i włosy zaplotły się w misterny kok, ciasno przylegający do głowy.

– Co robi się w Twierdzy Cieni? – zapytałam po kilku kilometrach maszerowania w ciszy.

– Zamieniamy miłych ładnych chłopców w takich Draconów – uśmiechnął się lekko Rowan.

– Malfoy nigdy nie był miłym chłopcem – mruknęłam bardziej do siebie.

– Wy tu wszyscy ciągniecie za sobą jakieś historie.

– Gdzie tak właściwie idziemy? – zmieniłam temat.

– Musisz nauczyć się walczyć z przeciwnikiem, który chce ci odrąbać głowę. Nie, żebym ja nie chciał…

– Ale ja nie chcę walczyć – powiedziałam. Rowan zatrzymał się, zaskoczony.

– Słucham?

– No nie chcę walczyć. Nie chcę musieć łapać w locie strzał, unikać pocisków wystrzelonych z magicznej kuszy, nie chcę skręcać komuś karku ani wykręcać rąk.

– A czego chcesz?

– Chcę nie zrobić nikomu krzywdy – powiedziałam, nie wierząc, że muszę na głos wypowiedzieć taką oczywistość. Książę patrzył na mnie zaskoczony. Usiadł pod drzewem.

– Jesteście do siebie takie podobne, ale zupełnie inne. Kompletnie.

– Mówisz o mnie i Emmie?

– O królowej mojego ludu.

– Nic z tego nie rozumiem – oparłam się o drzewo. W lesie panowały ciemności, robiło się coraz chłodniej. Sięgnęłam po różdżkę i rozpaliłam niewielkie ognisko, żeby móc się przy nim ogrzać.

–  Jak można nie chcieć walczyć? – odezwał się w końcu. Miałam wrażenie, że jego duma była nieco urażona.

Wzruszyłam ramionami.

– Wiesz co się dzieje w walce? Ktoś zawsze musi przegrać. Choćbym nie wiem jak ciężko pracowała, mrugnę i odrąbiesz mi głowę jakimś toporem. Nie widzę w tym nic godnego zainteresowania. Nie licząc waszych treningów bez koszulek – uśmiechnęłam się.

– Aha, spodobało ci się, co?

Ogień trawił kolejne patyki, które udało mi się zebrać dookoła nas w ciemności.

– Wiesz, czym jest próba cienia? – zapytał po chwili milczenia. Pokręciłam przecząco głową. – To poczekaj tutaj chwilę – powiedział i wstał z miejsca. Stopą zagasił wątły płomień i zniknął w ciemności.

Dobrych kilkanaście minut zajęło mi zrozumienie, że właśnie się przekonywałam, czym jest próba cienia. Zostałam całkiem sama w środku Zakazanego Lasu. W pierwszym odruchu poczułam, jak zaczyna płonąć we mnie ogień, ale kilka głębokich wdechów załatwiło sprawę. Wyjęłam różdżkę i wysłałam z jej końca srebrnego orła. Mglisty ptak rozpostarł wielkie skrzydła i wzbił się ponad korony drzew, płosząc wrony. Ruszyłam ze srebrną chmurą, ciągnącą się po niebie. Starałam się trzymać tempo lotu, żeby nie musieć wyczarowywać kolejnego patronusa. Straciłam go z oczu dopiero, kiedy rozległo się przeraźliwe wycie wilka. Srebrzysta smuga zniknęła z zasięgu mojego wzroku, za to ciszę lasu wypełnił złowróżbny warkot dzikiego zwierzęcia. Nie było widać księżyca, więc szczęśliwie mogłam zostać zjedzona przez wilka, a nie przez wilkołaka. Starałam się ustalić źródło dźwięku, ale wilk chyba obchodził mnie dookoła. Zapaliłam światło na końcu różdżki, mając nadzieję, że to go odstraszy, ale bestia ruszyła w stronę płomienia. Przede mną stał wielki, czarny wilk. Szykował się do skoku, obnażając kły. Uklękłam przed nim i spuściłam wzrok. Wraz z powiewem wiatru doleciał do mnie zapach jesiennych liści i popiołu.

„Ty skurwysynu” – pomyślałam, tłumiąc w sobie złość. Wyciągnęłam przed siebie dłoń. Wilczy pysk kłapnął ostrzegawczo. Wplotłam palce w miękką sierść zwierzęcia. Warkot przybierał na sile.

– Nie będę walczyć. Mamy równe szanse. Ja mogę skrzywdzić ciebie, ty możesz zrobić krzywdę mi. – pogłaskałam delikatnie jego bok. Czułam jak moje serce zwalnia bieg. Kły były niebezpiecznie blisko mojej twarzy i nieosłoniętej szyi. W końcu warczenie ustało. Otworzyłam oczy i spojrzałam w żółte ślepia bestii.

„Głupia!” – usłyszałam w głowie znajomy głos. W ostatniej chwili zakryłam twarz przedramieniem, kiedy bestia zdecydowała zaatakować. Rozległ się szczęk przypominający do skrzypienia starych drzwi a potem skomlenie wilka. Po czarnej sierści spłynęło kilka kropli gęstej krwi. Zadrapanie na moim przedramieniu też lekko się sączyło.

– Przemień się, inaczej nie mogę ci pomóc – powiedziałam cicho, sięgając do kieszeni po niewielką saszetkę z ziołami.

Rozległ się trzask i klęczał przede mną książę Rowan. Na policzku miał brzydkie rozcięcie, które krwawiło czarną krwią.

– Co to było? – dotknął dłonią swojej twarzy.

– Próba cienia – przyłożyłam mu do policzka kawałek materiału, nasączonego sokami z rozciśniętych liści.

Rowan nie odezwał się już ani słowem, kiedy wyprowadzał nas z lasu. Błonia spowiła już ciemna noc, kiedy udało nam się w końcu wyjść spomiędzy drzew. Rozcięcie na moim ramieniu piekło, ale ukryłam je w połach peleryny.

– Co to było? – zapytał znowu.

– Nie będę z tobą walczyć, a ty nie walcz ze mną – odpowiedziałam, zbywając jego pytanie.

W milczeniu weszliśmy do wspólnego pokoju w Wieży Zachodniej. Na jednym z foteli siedziała Emma.

– Co tu tak zimno? – mruknęłam, opadając w fotelu.

– Nie miał kto wzniecić płomieni – odpowiedziała matowym głosem przyjaciółka. Wzruszyłam ramionami i zostawiłam ich samych, czując się jak piąte koło u wozu. Przepłukałam ranę pod zimną wodą i starałam się ją oczyścić wyciśniętym sokiem z ciemiernika. Tylko tyle mogłam w tym momencie zrobić.

Owinęłam rękę bandażem i rzuciłam się na łóżko, starając jak najszybciej zasnąć. Dobiegały mnie strzępki rozmów z pokoju wspólnego, ale nie miałam siły się w nie wsłuchiwać.

Obudził mnie palący ból w ręce. Łzy płynęły mi po twarzy, wypalając piekące ślady na skórze. Za oknami było jeszcze ciemno. Zaciskając palce na ranie, wspięłam się po schodach do pokoju umiejscowionego na samym szczycie.

Drzwi ustąpiły po najlżejszym pchnięciu.

– Draco? Draco pomóż mi – powiedziałam cicho.

– Co się stało? – odpowiedział mi rozespany głos Malfoya.

– Masz srebrny sztylet?

– Jest środek nocy, po co ci on?

– Muszę coś rozciąć – upierałam się. Zapłonęła świeca na nocnym stoliku. Plątanina blond włosów wyłoniła się spomiędzy poduszek.

– Poszukaj w kufrze – przekręcił się na drugi bok, chowając oczy przed światłem świecy. Nie miałam czasu na wykopaliska, przez opatrunek na mojej ręce przesączała się gęsta, czarna maź.

– Accio sztylet! – szepnęłam i usiadłam na podłodze, rozplątując przesiąknięte bandaże.

– Ale to tutaj będziesz rozcinać?

– Nie mam dużo czasu, przepraszam. Śpij – szepnęłam, przytrzymując srebrne ostrze ustami. Czułam, jak się nagrzewa od dotyku mojej skóry, ale nie miałam teraz czasu na zabawę w oddychanie.

– Co ty robisz? – materac skrzypnął, a ja podskoczyłam przestraszona. Sztylet drasnął moją wargę. – Tego się nie wkłada do ust.

– Cicho bądź – mruknęłam, wycierając ostrze i zdecydowanie wbijając je w swoje przedramię. To było gorsze niż sobie wyobrażałam. Czarna ciecz zapieniła się i zmieniła kolor na jaskrawożółty. Nóż sunął miękko, rozcinając kolejne centymetry mojego przedramienia. Ból zaćmiewał mi umysł, ale byłam dopiero w połowie. Ostrym szpikulcem obrysowałam całą ranę, zadaną mi przez wilcze kły. Dopiero kiedy domknęłam koło, po dłoni spłynęła mi czerwona, gorąca krew. Wytarłam ostrze o piżamę i podałam je właścicielowi.

– Dzięki, bardzo mi pomogłeś – uśmiechnęłam się blado i starając się nie narobić jeszcze więcej syfu, wstałam z podłogi.

– Co ci się stało?

– Próba cienia – odpowiedziałam, ale najwyraźniej to nie wyjaśniało wszystkiego. – Powinieneś zobaczyć tego drugiego!

Draco wstał z łóżka i sięgnął po coś do szuflady. Czyste bandaże i esencja dyptamu przyniosły mi niespodziewaną ulgę. Że też sama o tym nie pomyślałam. Zakręciło mi się w głowie i niewiele myśląc, położyłam się na podłodze, kradnąc jedną z poduszek z łóżka mężczyzny.

– Chodź, nie wygłupiaj się – Malfoy zdmuchnął świeczkę i zaprosił mnie do nagrzanej pościeli.

Pachniało kawą i chłodem, wpuszczonym przez otwarte okno. Starałam się ukryć pod kocem, którym byłam opatulona, ale to nie chroniło mnie przez zimnem. Otworzyłam oczy. Mleczne światło wpadało przez wysokie, gotyckie okna składające się z kilkudziesięciu maleńkich szybek. Na nocnym stoliku stała parująca kawa, a gospodarz pokoju właśnie związywał mokre kosmyki w kucyk.

– Jak się czujesz? – usiadł ciężko obok mnie i dotknął mojej dłoni.

– W porządku, przepraszam, że tak cię obudziłam.

– Mogę zobaczyć? – podwinął rękaw koszuli, którą miałam na sobie. – Na to bym nie wpadł – zaśmiał się.

– Nikomu nie mów.

– Gdzie to znalazłaś?

– Mam swoje sposoby… Pomagałam szukać horkruksów, pamiętasz? – uśmiechnęłam się lekko, chociaż to nie były przyjemne wspomnienia.

– Niedługo muszę wracać do Norwegii…

– Zostałeś Wikingiem? – dotknęłam jego ramienia.

– Coś w tym stylu.

– Urywasz komuś głowy?

– Niektórym chętnie bym urwał, ale nie. Raczej nie.

– To co robiłeś w Twierdzy Cieni?

– Szkoliłem się, zabijałem czas, rozmyślałem. Rowan nie wypuścił mnie dopóki nie pękła jakaś nić czegośtam.

Skrzywiłam się na wspomnienie jego imienia.

– Nie przepadasz za nim – odgadł Draco.

– Nie rozumiem po co tu został. Ewidentnie nie obchodzą go problemy naszego świata, nie rozumie naszej magii i nie szanuje jej. No co? – zapytałam, bo Draco miał minę, jakbym miała odpowiedź tuż przed nosem i nie potrafiła jej dostrzec.

– Emma jest powodem, dla którego tu został i ćwiczył z tobą. Macie bardzo silne moce magii pierwotnej, razem stanowicie śmiertelne zagrożenie nawet dla największego plugastwa, które może wypełznąć spomiędzy wymiarów. Rowan jest przekonany, że możecie stworzyć Piekielny Ogień. Ale dobrze by było, żebyś nie usmażyła nikogo, zanim to opanujesz. A szczególnie jego cennej Emmy.

Dopiero teraz zaczynałam rozumieć, że Emma i Rowan już się wcześniej spotkali, a nie tylko… poznali swoje imiona.

– Oni są zakochani? – skrzywiłam się mimowolnie. – Przecież on ma 300 lat!

Dracon parsknął śmiechem.

– To chyba nie jest twój problem. Może jesteś odrobinę zazdrosna, co? – szturchnął mnie, podając mi kubek z kawą.

– O co?

– O to, że nie możesz go pokonać, że nie do końca jest tak jak myślałaś, o to, że Emma walczy lepiej od ciebie…? – wyliczał Malfoy.

– Emma lubi walczyć, ją to nakręca. Mnie wypala. Ja nie chcę walczyć.

Dracon zrobił taką minę, jak Rowan poprzedniego wieczoru.

– Nie chcesz walczyć?

– Nie.

– Strażniczka Ognia, no tak. Nienawidzę magii pierwotnej – gadał zupełnie bez sensu. – Rowan też cię nie lubi, widocznie.

– Masz jakiś atak? O co chodzi? – obserwowałam go uważnie, nie rozumiejąc ani słowa.

– Książe Fae powinien ci to wyjaśnić – powiedział Draco, kręcąc głową.

– Wspaniale, nie mogę się doczekać, aż kolejny facet wyjaśni mi świat – burknęłam poirytowana.

– Mugol nie dał rady? – wypalił.

– A co to ma do rzeczy?

– A nic, ciekawy byłem i nie wiedziałem jak zapytać.

– To przynajmniej brzmiało szczerze. Nie, Max chciał się tylko „przyjaźnić”.

Draco pokiwał głową, ale nic nie powiedział. Zrobiło się bardzo niezręcznie, jeszcze bardziej, kiedy dotarło do mnie, że spotkało mnie to samo, co zrobiłam jemu, poprzedniej zimy.

– Może już pójdę… – powiedziałam, ale nie ruszyłam się z miejsca.

– Wiem jak się czujesz i bardzo ci współczuję.

– Przepraszam Draco – dotknęłam jego ramienia, a on położył dłoń na mojej dłoni.

– Dziękuję – podniósł moją dłoń do swoich ust i pocałował ją delikatnie. Jego broda połaskotała moje palce.

– Jutro wracają uczniowie – powiedziałam podczas śniadania do Emmy. Ta tylko wzruszyła ramionami.

– Coś się stało?

– Nic.

Do Wielkiej Sali zbliżały się dwie, kłócące się osoby.

– To po co ją zmuszałeś do walki?

– Żeby wiedzieć, z czym mamy do czynienia!

– Zaburzyłeś porządek! – Draco pierwszy pojawił się w drzwiach. Przewróciłam oczami i wróciłam do swojego tosta.

– Nic takiego się nie stało – wzruszył ramionami Rowan.

– Ale po pysku dostałeś. Niepotrzebne wygłupy – Malfoy był ewidentnie poirytowany. Rowan już miał coś powiedzieć, ale na widok Emmy zamilkł i usiadł obok niej przy stole.

– Jak się wczoraj bawiliście w lesie? Fajnie było? – zagadnęła Emma.

Sok w trzymanym przeze mnie pucharze zawrzał. Draco wyjął mi go z dłoni i podciągnął rękaw mojej szaty na tyle wysoko, żeby było widać, co oplata moje przedramię.

– Skąd to masz? – Rowan wytrzeszczył oczy.

– Co to jest? – zdziwiła się Emma, nachylając przez stół.

– To kajdany Hefajstosa – wszedł mi w słowo Draco. To ewidentnie nie wyjaśniło niczego naszym rozmówcom.

– Osłabiają każdy atak, ten energetyczny też. – wyjaśniłam, podciągając drugi rękaw. Tuż pod bransoletą widać było gojące się, podłużne rozcięcie. Emma rzuciła na nie krótkie spojrzenie, a potem zmierzyła wzrokiem Rowana, ale nic nie powiedziała.

– Od kiedy to masz?

– Od kiedy wróciłam.

Książę spojrzał na mnie wściekle. Odwzajemniłam spojrzenie. Dopiero zapach przypalonego chleba odwrócił moją uwagę od żółtych oczu. Na moim toście zaczynały zwęglać się pomidory. Draco położył dłoń na moim ramieniu, a płomienie zgasły.

– Czegoś tu nie rozumiem… – odezwała się w końcu Emma. – Co to jest?

– Jeden z pierwszym magów wykuł w ogniu wulkanu kajdany Amazonkom. Miały im pomagać przetrwać w lesie. To nie jest złoto, to lawa – wyjaśnił Draco. – Kajdany Amazonek to potężne artefakty, ale nikt nie wieży w ich istnienie.

– I skąd je macie?

– Tak silne obiekty magiczne wytwarzają aurę. Musiałam ich trochę poszukać, ale w końcu znalazły je dla mnie Trolle w grocie pod Troim Językiem. Kupiłam je na Nokturnie od wieszczki.

– Poszłaś na Nokturn? – skrzywiła się Emma.

– I ty o tym wiedziałeś? – Rowan był bardziej niż zwykle poirytowany.

– Zobaczyłem wczoraj w nocy – wzruszył ramionami Draco. Emma posłała mi pytające spojrzenie. Bynajmniej nie pytała o magiczne bransolety.

– Mówiłem ci dzisiaj rano, Strażnik Ognia nie jest wojownikiem. Jest obrońcą – wykłócał się o coś dalej Draco.

– Jak ona ma kogokolwiek obronić, jej ataki są chaotyczne i nieprzemyślane.

– Ale zawsze bronią, rzeczywiście – zamyśliła się Emma. – Powinniśmy wszyscy pojechać do Twierdzy Cieni, może tam znajdziemy jakieś informacje.

Zmusiłam się, żeby oderwać wzrok od Dracona i poczekałam, aż słowa Emmy osiądą na dnie mojego mózgu.

– Ja nigdzie nie jadę!

– Zaczyna się – warknął Rowan.

– Nie rozumiesz. Podróże z Emmą zawsze zaczynają się dobrze i niewinnie! „Chodź, będzie fajnie, pojedziemy na wakacje!”– naśladowałam jej głos. – A potem się okazuje, że musisz zasuwać nocą, w deszczu po lesie. Pod górę!

Emma pokładała się ze śmiechu.

– A jak ci obiecamy pięciogwiazdkowy hotel? – zapytał Rowan.

Zignorowałam jego uwagę i wstałam od stołu. Skierowałam się do swojego gabinetu, gdzie czekało na mnie dużo pracy.

Emma i Rowan ćwiczyli na błoniach, obrzucając się… śniegiem? Draco stanął obok mnie przy oknie.

– Zawsze tak jest z Emmą – pokręciłam głową.

– Jak?

– Pojawia się kolejny wojownik i ona nie może oderwać od niego wzroku.

– Czy wy się pokłociłyście? – zapytał.

– Nie!

– A może powinnyście?

– Świetna rada, dzięki – mruknęłam i wróciłam do swoich obowiązków. Rozsyłałam właśnie sowy do rodziców trzecioklasistów, kiedy do gabinetu weszła Emma i ostentacyjnie rzuciła się na fotel przed moim biurkiem.

– W czym mogę ci pomóc? – odłożyłam pióro.

– Idziesz z nami do Twierdzy Cieni? – zapytała gniewnie. W odpowiedzi pokręciłam przecząco głową, na co przyjaciółka prychnęła pogardliwie.

– Nie mogę uwierzyć, że użyłaś tych kajdan przeciwko Rowanowi! Jak mogłaś! – wybuchła nagle, a woda w karafce zalśniła lodem.

– Jak to przeciwko? Te kajdany zatrzymują energię wewnątrz. Osłabiają ataki, ale przede wszystkim zapobiegają takim wybuchom magii, jak wtedy po balu. – powiedziałam spokojnie.

– Mogłaś mu zrobić krzywdę! – zarzuciła mi. Przyjrzałam się uważnie jej twarzy.

– Emmo, on sam sobie zrobił krzywdę, ja się tylko osłaniałam!

– Gdybyś nie używała takiej starej magii, nic by się mu nie stało.

– Na brodę Merlina, to tylko draśnięcie! Jakbym nie używała takiej magii, to wilk przegryzłby mi gardło!

– Nic by ci nie zrobił – prychnęła.

– Pozwól, że zwrócę ci uwagę na taki szczegół… Ja mam 28 lat, a on jest ponad 300 letnim mordercą. Myślałaś, że nadstawię gołą szyję jakiemuś facetowi niewiadomoskąd i pozwolę się zamordować, wierząc w każde jego słowo?

– To nie jest obcy facet!

– Dla mnie jest.

– Ja mu ufam!

– Być może masz powody – starałam się zachować spokój. – Nie zrobiłam nic przeciwko tobie, po prostu się broniłam.

– Nic by ci nie zrobił – powtórzyła, ale już nieco mniej gniewnie. – Mnie też tak testował.

Wpatrywałam się w nią w milczeniu, licząc, że jednak pojawi się w jej głowie jakiś cień rozsądku. Przyjaciółka była wściekła.

– Nie mam nic przeciwko twojemu nowemu facetowi, ale mam wrażenie, że oglądałam już ten odcinek Życia Emmy – odezwałam się w końcu.

– Co masz na myśli?

– Wróciłaś tydzień temu i wcale nie miałaś zamiaru wyjeżdżać, dopóki nie pojawił się Rowan.

– Sytuacja się zmieniła!

– Oczywiście, że się zmieniła. Pojawił się nowy wojownik, który do niczego cię nie potrzebuje, ale ty koniecznie musisz iść.

Czułam, że przegięłam, ale nie mogłam się już wycofać z tych słów. Emma odetchnęła głęboko, a z jej ust uniósł się kłębek mroźnej pary.

– Nie potrzebuje?

– On ma trzysta lat i ledwo mówi cokolwiek normalnego!

– Nie podejrzewałam, że jesteś taką purystką rasową!

– Czy ty słyszysz słowa, które wypowiadasz?

– O co ci teraz chodzi?

– Rowan pojawił się znikąd, głosi jakieś dyrdymały, rządzi się i nie ma absolutnie żadnego szacunku wobec nas, naszej magii czy magicznych stworzeń. Istnieje jedynie jego prawo, jego zasady i jedyną rzeczą, która czyni cię w jego oczach interesującą, jest to, jak szybko wbijesz płonący grot w czyjeś gardło. Przecież on jest niebezpieczny! Jasne, że złamane serce boli. Ale ono się nie zagoi po opatrunku z Księcia. Nie zagoi się,  gdy znowu uciekniesz. Rowan nie jest lekarstwem na Corveusza.

– Nie masz pojęcia o czym mówisz – krzyknęła Emma i poderwała się z krzesła.

– Wieczna ucieczka nie jest odwagą – dodałam, zanim szare oczy Emmy posłały mi wściekłe spojrzenie.

Nie miałam czasu specjalnie zamartwiać się wyjazdem Emmy, która po prostu zniknęła bez słowa pożegnania, bo następnego dnia po południu pojawili się uczniowie. Wielka Sala wypełniła się gwarem i rozmowami. Jaspis zajął miejsce obok mnie przy Stole Prezydialnym.

– A gdzie reszta? – rozejrzał się dookoła niezbyt przytomnie. Doprawdy nie wiem, co Emma widzi w wojownikach.

– Reszta czego? – podałam mu tłuczone ziemniaki.

– Ekipy?

– Wszyscy wrócili do swoich obowiązków.

– A ty?

– A ja jestem twoją nową szefową – uśmiechnęłam się nieco złośliwie. Jaspis nie wiedział, czy mówię poważnie. – Jutro będę wizytowała twoje lekcje.

– Czyli co?

– Czyli przyjdę, zasiądę w ostatniej ławce i będę rozwiązywać sudoku.

Zaczęłam się zastanawiać, na jakim pustkowiu Emma z nim wylądowała, że wydał jej się interesujący.

Po skończonej uczcie, kilkoro uczniów podeszło do mnie, żeby upewnić się, że zostaję, nie jestem w ciąży z mugolem, że podpaliłam Zamek podczas balu i że uciekłam z mugolskiego więzienia. Zaspokoiłam ich ciekawość w takim stopniu, jaki uznałam za przyzwoity. Kilku osobom odjęłam punkty za wścibstwo.

– Może masz ochotę mi pomóc? – zaproponowałam Jaspisowi.

– W czym? – miałam wrażenie, że wyrwałam jego mózg z jakiegoś letargu.

– Muszę przenieść swoje rzeczy z Zachodniej Wieży do kwater za moim gabinetem.

– Jasne, oczywiście – podniósł się z miejsca i odsunął mi krzesło.

Szliśmy w ciszy, nie wiedząc o czym mielibyśmy rozmawiać. Brak wspólnych tematów odbijał się echem naszych kroków po Zachodnim Skrzydle.

– Dlaczego nie zrobisz tego przy pomocy magii? – odezwał się nagle.

– Zrobię, ale pomyślałam, że fajnie będzie przejść się po Zamku. Uczniowie raczej nie zachodzą w tę część, chyba że bardzo chcą dostać szlaban – uśmiechnęłam się lekko.

– Ja też mogę dawać szlabany?

– Oczywiście. Byle nie jakieś idiotyczne. Kiedyś mieliśmy tutaj nauczycielkę Obrony, która kazała przepisywać zdania przy użyciu własnej krwi…

– Obrzydliwe – wzdrygnął się.

Przenieśliśmy moje rzeczy. Jaspis starał się być na tyle taktowny, żeby nie skomentować ciuchów porozrzucanych po kątach. Sękatą różdżką zmiótł wszystko do kufra i zatrzasnął wieko. Wypróbowałam kilka czarów gospodarskich, żeby pościelić po sobie łóżko, ale chyba ręcznie zrobiłabym to lepiej. Usiedliśmy w fotelach przed kominkiem w moim gabinecie. Jaspis opowiadał o jakiejś wyprawie po strzygę czy wąpierza, a ja po raz kolejny zastanawiałam się, co Emmę napadło z tymi wojownikami. Co jeden to lepszy.

Głosy na korytarzach ucichły, czyli uczniowie powinni już siedzieć grzecznie w swoich pokojach wspólnych. Jaspis podał mi leciutki kieliszek pełen bursztynowego płynu o słodkim zapachu.

– To miód – uśmiechnął się.

– A skąd go masz?

– Przywiozłem, żeby upijać nauczycielki – stuknął swoim kieliszkiem w mój. A więc tak to robią.

Upiłam niewielki łyk. Alkohol był jednocześnie palący i obrzydliwie słodki. Odstawiłam trunek na stolik.

– Wy tu tylko kremowe piwo pijecie? – wychylił swój kieliszek w kilku łykach.

– I drogie wino – skinęłam głową. Widocznie ten komentarz zainspirował go do kolejnej opowieści o tym jak pozbywali się ghula z winnicy. Moje dyskretne poziewywanie nie dało mu zbyt wyraźnie do zrozumienia, że czas pozbyć się go z mojego gabinetu.

– Jutro twój pierwszy dzień, powinieneś się wyspać! – powiedziałam w końcu. To nareszcie podziałało i mężczyzna podziękował mi za miły wieczór, a potem zamknął za sobą drzwi.

Nowa praca pochłonęła mnie bez reszty. Większość poranków spędzałam wizytując lekcje Jaspisa. Poniekąd po to, żeby upewnić się, że zrozumiał wszystkie moje instrukcje, a poniekąd, żeby dowiedzieć się czegoś o Magii Słowiańskiej. Z trudem powstrzymywałam się przed podnoszeniem dłoni. Podczas obiadu przesiadywałam w bibliotece, czytając kolejne księgi o tym, jak Słowianie rozumieją naturę, magię i jak z niej korzystają. Jaspis chętnie odpowiadał na wszystkie moje pytania, jego wiedza była naprawdę imponująca.

W pracy z uczniami zachowywał się niespodziewanie profesjonalnie. Miałam wrażenie, że polubiły go nie tylko dziewczęta, spragnione młodych nauczycieli, na których można zawiesić oko, ale też chłopcy, którzy po zajęciach dyskutowali z ożywieniem o planach podróży na wschód.

– Świetnie sobie radzisz – pochwaliłam go pod koniec jednej z lekcji.

– Dziękuję, staram się – skłonił się z uśmiechem.

– Nie będę już przychodzić na twoje lekcje, myślę, że widziałam już dość.

– Ależ zapraszam! Już się przyzwyczaiłem, że w ostatniej ławce siedzi moja najpilniejsza uczennica.

– I dużo mnie kosztuje, żeby się nie zgłaszać – zażartowałam. Pożegnaliśmy się w Wielkim Holu. Ruszyłam ścieżką przez błonia Hogwartu. Słońce zachodziło już za górami, a ja spieszyłam się na spotkanie w Hogsmeade.

Wioska była opustoszała, w porównaniu z tym, co działo się tutaj jeszcze tydzień temu. Po jarmarku nie było już śladu. Nawet trochę tego żałowałam, miałam nadzieję, że uda mi się obkupić w niepotrzebne drobiazgi i magiczne gadżety. Terapię zakupową musiałam odłożyć na inny czas. W Trzech Miotłach czekał na mnie Draco Malfoy.

Kolejny raz przeżyłam szok na jego widok. Jeszcze nie przywykłam do jego nowego wizerunku. Mężczyzna złożył na moim policzku szorstki pocałunek i zamówił napoje do stolika położonego w głębi lokalu.

– Jutro wracam do Norwegii, chociaż Rowan mi to odradzał – zakomunikował, jakby chciał pozbyć się ciężaru tego ogłoszenia. Zmarszczyłam brwi, czekając na dalsze wyjaśnienia.

– Twoja nowa hm… moc będzie się teraz coraz częściej ujawniać. Mogą pojawić się przebicia, które są dość niebezpieczne zarówno dla ciebie jak i tych, w twoim otoczeniu.

– I co to ma z tobą wspólnego?

– Rowan uważał, że powinienem zostać i zaopiekować się tobą, jeśli chcę, żebyś przeżyła.

– I co ty na to?

– Cóż, oczywiście chcę, żebyś przeżyła. Ale wiem, że gdybym został i cię niańczył, sam mógłbym tego nie przeżyć – uśmiechnął się.

– Prawidłowo!

– Pokłóciłaś się z Emmą?

– Jeszcze jak! Nagadałam jej trochę za dużo, może…

– A może nie.

– Wyjechała bez pożegnania.

– No to może trochę za dużo… – Draco położył dłoń na mojej ręce. – Jeśli chcesz, żebym został to powiedz.

– I zostaniesz?

– Nie, ale miło będzie to usłyszeć, dla odmiany.

– Draco… – westchnęłam i cofnęłam rękę.

– Przepraszam, nie powinienem był tego mówić.
Przy naszym stoliku zapadła cisza. Zastanawiałam się, czy w ogóle powinnam była przychodzić.

– Musisz rzucać zaklęcia ochronne wokół łóżka, zanim pójdziesz spać. Najlepiej innego rodzaju barierę ognia.

– Dzięki, jakoś sobie poradzę. Nie przejmuj się – pokiwałam głową.

– Nie musisz sobie zawsze radzić sama.

– Akurat takie mam noworoczne postanowienie – wskazałam na zegar. Był ostatni dzień grudnia, wszyscy przygotowywali się do powitania nowego roku.

– Rzeczywiście… Dzisiaj koniec roku! – rzeczywistość dogoniła Dracona. Zerknął na zegarek.

– Mogę cię o coś zapytać?

– Jasne – odgarnął długi kosmyk włosów z policzka.

– Czeka tam ktoś na ciebie?

Jego twarz spoważniała. Jasne brwi zbiegły się, tworząc niemal ciągłą linię.

– Nie – uciął krótko. Skinęłam głową i żeby nie musieć wymyślać odpowiedzi, upiłam kilka łyków kremowego piwa.

Za oknem zaczął padać śnieg.

– Powinnam już wracać – powiedziałam nagle, chociaż wcale nie była to prawda.

– Hermiono… może pójdziemy na wagary? – mężczyzna przytrzymał mnie za ramię.

– Wagary?

– Wiem, może to trochę do ciebie nie podobne… Ale co ci szkodzi. I tak cię nie zwolnią – błysnął uśmiechem.

– No nie wiem…

– Jeśli nie chcesz, w porządku – powiedział, widząc moje wahanie. Nie wiem, dlaczego w ogóle je udawałam, bo tak naprawdę jedyne, co miałam tego dnia w planie to gapienie się w sufit w swojej sypialni.

– Ale nikomu nie mów, dobra?

– Masz to jak w banku – chwycił mnie za rękę i teleportowaliśmy się.

– Nic nie widzę! – jęknęłam.

– Hermiono, masz kaptur na oczach – Draco odsłonił mi twarz. Przez chwilę nie wiedziałam co się dzieje. Stałam po kolana w śniegu. Nad naszymi głowami migotało zielone światło. Nocne niebo sprawiało wrażenie, jakby płonęło jaskrawymi płomieniami zielonego ognia. Draco stał obok mnie w niemym zachwycie, co jakiś czas zerkając na moją twarz. Łuna szmaragdowego światła powoli przesuwała się po rozgwieżdżonym sklepieniu.

– Zawsze chciałem ci to pokazać – westchnął chłopak.

– To zorza?

– Tak.

Nie mogłam oderwać oczu od tańca wirujących świateł. Zielone smugi przeplatały się, rozrzedzały i znowu formowały długie ogony.

– Wygląda jak twoja suknia w tańcu – odezwał się nagle Draco.

– Jaka suknia?

– Ta z balu.

Położyłam się na śniegu i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Czegoś tak pięknego nie widziałam nigdy w życiu.

Znajdowaliśmy się na totalnym pustkowiu, gdzieś w miejscu, gdzie ostre góry schodziły do oceanu. Mroźne powietrze szczypało mnie w policzki, ale nie mogłam przestać patrzeć w niebo.

– Chodź, bo zamarzniemy – Draco podciągnął mnie do góry.

– Nie chcę stąd iść! – zaprotestowałam.

– Znam miejsce, z którego widać to wszystko tak samo dobrze.

Ruszyliśmy przez gęsty śnieg. Jemu szło to zdecydowanie lepiej niż mi, bo co chwilę musiałam zatrzymać się, żeby odlepić wielkie, lodowe sople od peleryny, która nasiąkała śniegiem. Pomyślałam, że te warunki doskonale tłumaczą przemianę Dracona. Trzeba być silnym i pokornym, żeby tu mieszkać.

Przedzieraliśmy się przez niewielki lasek, za którym ukryty był dom. A właściwie domeczek. W oknach paliło się światło. Draco wyjął różdżkę i pokłonił się domowi. Prysła magiczna zasłona i mężczyzna przepuścił mnie przodem. Drzwi były otwarte, a w środku panował półmrok, rozpraszany przez niewielkie lampiony powieszone, gdzie nie gdzie. Z wnętrza słychać było trzaskanie ognia w kominku.

– Śmiało – zachęcił mnie do wejścia dalej. – Możesz się rozebrać, jeśli chcesz.

Postawiłam bose stopy na drewnianej posadzce i ze zdziwieniem zauważyłam, że jest ciepła. Niepewnie weszłam w głąb domu, który na pierwszy rzut oka składał się tylko z kilku pomieszczeń i zrobiony był prawie w całości z drewna.

– Tędy – zaprosił mnie do niewielkiego pokoju, który okazał się zimowym ogrodem. Przeszklone ściany i dach wychodziły na tę samą zatokę, którą chwilę wcześniej podziwialiśmy ze wzgórza. To tutaj stał maleńki kominek, rozprowadzający ciepło po całym domu. Były tutaj też dwa, lekko rozklekotane fotele, wyłożone puchatymi kocami. Draco wskazał mi jeden z nich i wyszedł do kuchni. Z zachwytem i wzruszeniem wpatrywałam się w podniebny spektakl. Na stoliku pojawiły się kubki z gorącą czekoladą.

– Za chwilę północ – powiedział cicho Draco, ale jego głos przerwał tak idealną ciszę, że aż podskoczyłam w miejscu. – Jak ci się podoba?

– To najpiękniejsze, co w życiu widziałam – po policzku spłynęła mi łza. Mężczyzna kucnął obok mnie.

– Co jest?

– Nigdy bym się nie spodziewała, że tak spędzę dzisiejszy wieczór. Dziękuję ci! – otarłam policzki i uśmiechnęłam się.

– Nie ma sprawy – poklepał mnie lekko po kolanie i usiadł w sąsiednim fotelu.

Czułam się jak w domu. Nie jak u siebie, nie jak w swoim mieszkaniu w Londynie. Czułam się, jakbym nagle, po wielu latach wędrówki dotarła do miejsca, które już skądś znałam.

Bez rodzinnego domu, do którego można wracać, jest się na zawsze w podróży.

Kiedy przełknęłam ostatni łyk gorącej czekolady, ogarnęła mnie zniewalająca senność. Podciągnęłam kolana pod brodę i oplotłam je ramionami, żeby oprzeć na nich brodę. Na niebie pojawiły się pierwsze fajerwerki, wystrzeliwane z wioski po drugiej stronie zatoki.

– Szczęśliwego Nowego Roku, Hermiono.

– Tobie też – wyciągnęłam rękę i ścisnęłam mocno jego dłoń.

Jeśli w życiu trafiają się idealne momenty, to był jeden z nich. Tak kompletnie doskonały, kiedy cała moja uwaga, wszystkie moje myśli były w tym jednym momencie. Nie chciałam być nigdzie indzie, nie czekałam coś, co nadejdzie. Nie bałam się. Po prostu trwałam, obserwując świetlne przedstawienie, kiedy zielone smugi mieszały się z rozbłyskami sztucznych ogni.

Nie wiem, ile tak siedzieliśmy w milczeniu. Draco podniósł się z miejsca, dopiero kiedy wystrzały ucichły.

– Pościeliłem ci łóżko. Chodź, pokażę ci łazienkę i resztę – położył mi rękę na ramieniu. Domek rzeczywiście składał się z czterech pomieszczeń. Z zimowego ogrodu przeszliśmy do otwartej kuchni. Dopiero wtedy dostrzegłam wielką, starodawną kuchnię żeliwną, pod którą płonął ogień. Za ścianą znajdowała się sypialnia, a w niej ogromne łóżko. Właściwie cały ten pokój składał się z materaca i poduszek. Teraz leżały na podłodze pod oknem, ale pewnie jeszcze kilka minut wcześniej tworzyły zestaw wypoczynkowy. Na łóżku leżały dwa zestawy pościeli, każdy na osobnym brzegu, co nie uszło mojej uwadze. Draco okazał się być gentelmanem.

Łazienka była ascetyczna. Prysznic wychodził na resztę pomieszczenia i składał się po prostu z deszczowni, lejącej gorącą wodę wszędzie. Myślałam, że po tej kąpieli, łazienka zatonie, ale woda magicznie wsiąkała w podłogę. Na wieszaku czekała na mnie ogromna koszulka z herbem Slytherinu na piersi. Kąpiel nieco mnie rozbudziła i chętnie urządziłabym teraz jakieś pogaduchy, ale następnego dnia musiałam wrócić do pracy w stanie pozwalającym dalej pracować.

Weszłam do sypialni i dopiero po chwili zwróciłam uwagę, że skądś płynie muzyka. Delikatne dźwięki jazzu zdawały się pojawiać tylko w tym pomieszczeniu. Wpakowałam się pod swoją kołdrę i siedziałam w milczeniu, obserwując płatki śniegu, wirujące w refleksach zielonego światła.

– Masz wszystko, czego potrzebujesz? – Draco wsadził głowę do środka.

– Tak, dziękuję… Komu włamaliśmy się do domu? – zapytałam, zanim ugryzłam się w język.

– Mi – uśmiechnął się.

– Kupiłeś dom?

– Zbudowałem go.

Takiej odpowiedzi się nie spodziewałam. Opadłam na poduszkę, pachnącą świeżym praniem. Wszystko było tak idealnie, że bałam się poruszyć, żeby nie rozbić delikatnej bańki bajki, w której się przez przypadek znalazłam. Światła w drugim pomieszczeniu pogasły i Draco wsunął się na swoje posłanie.

– Dziękuję ci za ten wieczór.

– Nie ma sprawy – sięgnął poprzez łóżko i poczułam, jak jego palce dotykają delikatnie mojej dłoni. Drugą ręką wyczarował kilka zaklęć ochronnych i wsunął różdżkę pod poduszkę. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale zanim nabrałam wystarczająco dużo powietrza, zapadłam w sen.

Informacje o aniversum

Jedyna taka macocha w blogosferze.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Moon Stone. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz