03/04

Pierwsze promienie słońca…

Tyle się wydarzyło… Zadziwiające, że w ciągu jednego tygodnia życie może tak diametralnie się zmienić. Wydawać się mogło, że Hermionę i Rona coś łączy, jednak ostatnie fakty zupełnie o tym przeczą, a jednocześnie mogłyby utwierdzać w tym przekonaniu. Postanowiłam nie ingerować. Uznałam, że tak będzie lepiej. Przyjaciółka zachowywała się trochę dziwnie. Była wyciszona, ale gdy którykolwiek z chłopców zaczął z nią dyskusję, wybuchała. Kłótnia aż wisiała w powietrzu.

Jednak w czwartek, to JA pokłóciłam się z Harry’m. On naprawdę zachowuje się jak dzieciak („Co to kurna „Harry cisza”. Rozkazuj sobie Grannusowi, nie mi”), robiąc mi awanturę tylko dlatego, że źle mnie zrozumiał. W końcu jednak to ja powiedziałam kilka niemiłych słów („Jak psa? Zabawne… Jesteś niepoważny. No ale nie, przepraszam. Nie powinnam wchodzić z buciorami w życie słyneggo Harry’ego Pottera. Nie zasługuję na taki zaszczyt. Przepraszam, wielmożnego pana i dziękuję, że zechciał pan pozwolić mi siedzieć obok siebie…”), przez co unikaliśmy się do wczorajszego dnia, kiedy to wpadłam na niego w porze obiadowej i go przeprosiłam. Wszystko jednak się skończyło i nastał nowy, piękny dzień!

Kiedy się obudziłam Hermiony już nie było. Byłam jej jednak wdzięczna, że pozwoliła mi się wyspać, bo wczoraj cały wieczór przegadałam z Harry’m i musiałam to sobie jakoś wynagrodzić. Ubrałam się i przejrzałam pergaminy. Wszystkie wypracowania i inne prace domowe napisałam wczoraj, dlatego mam dwa dłuugie dni na naukę i czytanie! Nareszcie! Stwierdziłam, że czas zacząć przerabiać ćwiczenia do SUMów. Przecież egzaminy piszemy za rok! Boże, nie wiem jak to przeżyję?! Zerknęłam również na plan powtórek, który opracowałam w styczniu. Powinnam zacząć się uczyć do egzaminów tydzień temu! Naprawdę nie wiem, co się ze mną dzieje!

Przyżekłam sobie, że dzisiaj przypomnę sobie wiadomości z pierwszego tematu transmutacji i zeszłam na dół. Pokój wspólny jak zwykle przepełniony był Gryfonami. Fred i George razem z Lee
Jordanem obgadywali coś w końcie pokoju, a kiedy zauważyli, że się na nich patrzę, pomachali rękami, krzycząc prze cały pokój:
– Cześć Emmo!
Wiedziałam, że oni coś knują i dlatego są tacy mili, ale przecież nie można kogoś oskarżać zawczasu. Przyjaciele siedzieli razem przy jednym z okien.
– Hej!!! Emmo idziemy pojeździć?-krzyknęła z daleka Hermiona. Uśmiechnęłam się, chociaż nie wiedziałam, dlaczego tak naglę zapragnęła uczyć się jeździć konno.
– No jasne!! Nareszcie będe mogła cię pouczyć. Wypuścimy Ahmeda i Grannusa, a pojeździmy na Apokalipsie i Herezji.
– Ja nie jadę na Herezji. Ona mnie nie lubi!! Zrzuca zawsze!-sprzeciwiała się.
– No ale tam nie ma łagodnych koni. Wiesz jaki jest Hagrid… – uświadomiłam ją, przypominając sobie Driadę- siwą klacz, którą Hagrid nazwał najspokojniejszą, a która poniosła mnie do Zakazanego Lasu.
– Ee… no wiem, ale… czekaj… a…Dzikus?- zapytała przyjaciółka.
– Barbarian… ? No dobra… Możesz jechać na Barbarianie odpowiedziałam. Barbarian jest jedynym spokojnym koniem, bo w zeszłym roku robiłam go od zera.
– Na czym?-zdziwił sie Ron, który już od dłuższego czasu przysłuchiwał się naszej wymianie zdań.
– Barbarian, oznacza to samo co Dzikus. A Dzikus to gniady koń, na którym będe jeździła- odpowiedziała Hermiona, biorąc kurtkę.
– To nie idziecie na śniadanie?-zapytał Harry.
– Oczywiście, że idziemy, ale potem od razu na dwór. Chcecie to możecie isć z nami, ale wasze prace domowe, same sie nie odrobią- powiedziałam stanowczo. No cóż… Wybaczcie chłopcy, ale trzeba było wczoraj odrobić lekcje.
Po śniadaniu pożegnałyśmy się z nimi wi wyszłyśmy na błonia.

Dzień był naprawdę wspaniały! Śniegi stopniały, a słońce przygrzewało. Wiele osób kręciło się wokoło, ciesząc się pierwszymi promieniami słońca. Przy jednym z padoków spotkałyśmy Hagrida, który reperując ogrodzenie, uskarżał się na karego ogiera- Harema. Zastanawiał się już nawet nad oddaniem go mugolom, a to byłaby prawdziwa porażka. Wiadomo przecież, że Hagrid uwielbia takie potwory. Cieszę się tylko, że dał sobie już na spokój ze sklątkami i zajęliśmy sie jednorożcami, które według niego są nudne, bo nie są niebezpieczne. Jednorożce są niebezpieczne, ale tylko ogiery w okresie godowym. Każdy z nas odetchnął z ulgą, kiedy w poniedziałek nie zobaczyliśmy już żadnej sklątki. Pozabijały się nawzajem.
Hermiona uparła się i w końcu udało nam się w małym stopniu poskromić Harema. Wyczesałyśmy mu grzywę i ogon, ale tak się namęczyłyśmy z tym wszystkim, że nie było już mowy o jeździe. Po prostu nie dałabym rady. Marzyłam tylko o fotelu przed kominkiem i książce.

Wracając do zamku natknęłyśmy się na Draco i tą jego Aguśkę. Dojrzałam tylko te jego blond włoski, a od razu coś we mnie zawrzało. Powtarzałam sobie: „Emmo, nie denerwuj się. Emmo, spokojnie. Nie zwracaj na niego uwagi…” Ale jak tu nie zwracać uwagi na takiego kogoś, a raczej takie coś?! Uśmiechał się szyderczo, jak gdyby między nim, a Hermioną nie było nic i nigdy. Z jednej strony to dobrze, a z drugiej, miałam ochotę miotnąć w niego jakimś zaklęciem. Jestem jednak na tyle rozsądna, żeby tego nie zrobić i czasami tego żałuję!
– Ooo…Garner- zmrużył oczy i spojrzał na mnie.
– Malfoy – rzuciłam mu pełne nienawiście spojrzenie. Aguśka przyglądała się temu wszystkiemu z zainteresowaniem, ale nic nie powiedziała.
– Nie odjęli ci jeszcze punktów za wygląd szlamo?- zapytał, a ja w duchu zaczęłam liczyć do dziesięciu. To podobno uspokaja. W moim przypadku nieskuteczne…
– Wiesz co, Malfoy… Wasz dom by się nie wygrzebał, gdyby tobie za każdym razem odbierali. Mielibyście takie same szanse wygrania pucharu domów, jak ty na złapanie znicza w meczu przeciwko Gryfonom -powstrzymałam się od dodania jeszcze kilku „epitetów” i odwróciłyśmy się z Hermioną w jednym momencie. Wydawało mi się, że to koniec rozmowy, ale nie…
– Co ty nie powiesz Garner. Gdzie cie tak pyskować nauczyli?-zadrwił. Na jego bladej twarzy pojawił się szyderczy uśmiech. To był uśmiech satysfakcji, który zawsze mu towarzyszył, kiedy starał się mi dociąć. Nie wychodzi mu to jednak za bardzo.
– Ty się chyba z tym urodziłeś, co? BOSKI DRACO- zaśmiała się Hermiona. Chłopak spojrzał niepewnie i nic nie powiedział. Wredy jednak swoje trzy knuty wepchała Aga, patrząc ze złością to na mnie to na Hermionę i starając się pokazać, jaka to ona jest zła i niedobra. Powaliłabym ją jednym zaklęciem, ale… nie ma jak to pewność siebie!
– JA go tak nazwałam i tylko JA mam prawo tak do niego mówić. Więc szlamo zajmij sie swoimi ksiażeczkami, bo może ci sie stać krzywda- jej tekst mnie po prostu rozbawił.
– Ty… plastikowa lalko, uważaj bo ci lifting puści. Nie będziesz już taka ładna blondyneczka, jak zmarszczki wyjdą na wierzch, co? I uważaj, bo ci się rzęsa odkleiła-powiedziała spokojnie, a Ślizgonka aż się zagotowała.
– Nie do twarzy ci w czerwonym. Wiesz, po tobie widać, że masz naturalny kolor włosów. Twoja inteligencja doskonale to odzwierciedla- dodałam, co już w ogóle rozwścieczyło ową damę. Wyminęłyśmy ich zgrabnie i przestąpiłysmy progi zamku. Malfoy jest naprawdę nienormalny. Ta jego Aga jest po prostu śmieszna. Niech spróbuje ze mną zadrzeć. Ja jej w tedy pokażę! Narazie jednak muszę się zająć Ritą Skeeter. Tą jednak zajmę się jutro.

Przebrałyśmy się i zeszyłyśmy na podwieczorek. Harry i Ron zaczęli opowiadać nam, co też odstawili bliźniacy pod naszą nieobecność. Zganiłam ich oczywiście za to, że się nie uczyli… Puściłam im odpowiednie kazanie, kończąc tym, że od dziś nie będę ich niańką i nie będę przypominać im o lekcjach, odpowiednio to argumentując. Chłopcy oczywiście cieszyli się, że będą mieli spokój, ale widząc moją minę Harry oznajmił, że oficjalnie prosi mnie o to, bym jednak mu o nich wspomniała, czego nie potwierdziłam, bo w końcu im powinno zależeć na ocenach, nie mi.
Ech… nie rozumiem chłopców.


Dzień za dniem…

Ile bym dała, żeby na kilka dni pojechać do domu, posiedzieć sobie wieczorem z rodzicami, słuchając jakiegoś mugola w telewizji, opowiadającego o głupotach i wsłuchiwać się w gwar londyńskich ulic za otwartym oknem, przez które wpada przyjemny chłód po jakże upalnym dniu. Do wakacji jednak daleko i narazie muszę się skupić na nawale prac domowych zadawanych przez profesorów. Życie jest ciężkie, ale czym byłoby bez Hogwartu?
Wolę nawet o tym nie myśleć.

Przez ostatnich kilka dni nie dosypiam, ucząc się do późnej nocy i wcale na to nie narzekam, bo przecież jestem ze wszystkim na bierząco. Wzięłam się jednak za ćwiczenia do SUMów i to właśnie pochłania większość mojego wolnego czasu. No w końcu kiedyś trzeba. Nikt tego za mnie nie zrobi, prawda? Gdyby Hermiona mogła z pewnością by potwierdziła.
Snape… znaczy prof. Snape katuje nas na korytarzach od początku tygodnia, czatując tylko powodu, żeby odjąć Gryfonom punkty. Co za człowiek…
Wróćmy jednak do dzisiejszego dnia.

Zerwałam się na równe nogi po tym jak Balbina skoczyła na Levander, która zaczęła piszczeć na całe dormitorium. Nie zdziwiłabym się, gdyby słyszały nas dziewczyny z piątego roku…
– Dlaczego tak krzyczysz?- powiedziała sennie Hermiona, nie podnosząc się spomiędzy poduszek.
– ZABIERZ TEGO WSTRĘTNEGO KOTA!!
– O co ci chodzi?- odpowiedziałam spokojnie- ona chciała się tylko z tobą pobawić.
– ZABIERZ JĄ! I TO NATYCHMIAST!- wskoczyła na krzesło, a kotka położyła się na ziemi, czekając kiedy zejdzie.
Wygrzebałam się z pościeli i podeszłam do zwierzaka.
– Chodź malutka. Wcale nie jesteś wstrętna…- wzięłam kota i położyłam go na fotelu, gdzie zwinęła się w kulkę.
W końcu udało mi się dobudzic Hermionę i zeszłyśmy do pokoju wspólnego, gdzie grupka pierwszoroczniaków ćwiczyła zaklęcie „Lumos”. Fred trochę pomógł jednej dziewczynce, przez co światło z jej różdżki przybrało postać płomienia sięgającego sufitu. Ugasiłam ogień jednym zaklęciem i w tłumie odnalazłam sprawce, by przemówić mu do rozsądku, kiedy Hermiona w tym czasie uspokajała małą Gryfonkę.
Sytuacja została opanowana, dlatego mogłyśmy iść na śniadanie. Chłopców ciągle nie było, stwierdziłyśmy jednak, że dadzą sobie bez nas radę.

Wrzawa w Wielkiej Sali zapowiadała coś emocjonującego. Udało nam się przepchać przez grupę chłopaków, stojących w drzwiach i przyglądających się czemuś. Spojrzałam na stół prezydialny. Nowy nauczyciel obrony? Nie… prof. Moody siedział tam gdzie zawsze, więc co…? Moje rozmyślania przerwała Hermiona, szturchająca mnie natarczywie.
– E… Emmo.
– Co?
– Spójrz na stół ślizgonów.
– Nie mam ochoty oglądać Malfoy’a. Naprawdę wiem, jak on wygląda- powiedziałam lekceważąco.
– Nie, nie o to chodzi… Ta Aguśka ma siostrę- wydyszała Hermiona. Nie było lepszego argumentu, żebym spojrzała jednak w tamtą stronę. Aga siedziała obok Dracona, a obok jakaś dziewczynka podobna do aniołka. Dało się jednak dostrzec podobieństwo do starszej siostry. Wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia z przyjaciółką i wybuchnęłyśmy gromkim śmiechem. Uderzające podobieństwo! Naprawdę…

Nasz śmiech roztaczał się po całej sali, niknąc wśród gwaru, towarzyszącemu rozmowom uczniów.
Usadowiłyśmy się w końcu na swoich miejscach i przystąpiłyśmy do konsumpcji pysznych płaktów z mlekiem o najróżniejszych smakach. Po kilku minutach dosiadł si do nas Neville. Wyglądał jakoś dziwnie. Był przygaszony i smutny. Zrobiło mi się go szkoda…
– Cześć wam!- uśmiechnął się smutno- Mogę?
– Och, jasne. Siadaj- zdjęłam książki, robiąc mu miejsce obok.
– Dzięki- usiadł, chwytając za tosta.
– Neville, coś się stało?- powiedziała Hermiona, uważnie patrząc na niego.
– Nie, nic. Dlaczego?- zapadła beznamiętna cisza. Myślałam, jak mogłabym mu pomóc, kiedy odezwała się Hermiona.
– Mógłbyś nam wytłumaczyć, w jaki sposób dokładnie rozsadza się Intrencje?- zapytała, a chłopak zrobił zdziwioną minę. Uśmiechnął się jednak.
– Ja? Ale wy przecież jesteście ode mnie w tym lepsze.
– Och, nie… Wcale nie… Właściwie to w ogóle nie wiem jak się do tego zabrać- wtórowałam. Wiedziałam, że to mu jakoś poprawi humor. Zjeliśmy śniadanie, słuchając wykładu Neville’a. Odprowadził nas aż pod cieplarnię, gdzie odciągnął go od nas Dean.
Chłopców ciągle nie było. Wybiegli z zamku dziesięć minutę przed dzwonkiem. Zaraz potem pojawiła się pfor. Sprout i przystąpiliśmy do pracy. Rozsadzanie Intrencji było naprawdę zabawne. Podczas, gdy kolorowe liście biją cię po twarzy, korzenie darą sie w niebogłosy, że chcesz je podzielić, a do tego wszystkiego Levander biegająca po całej cielparni za swoją rośliną, która zaczęła pełzać po podłodze.
Skończyło się na pobitych doniczkach i kilku zadrapaniach.

Drugie śniadanie nie obyło się oczywiście bez Malfoy’a i panienek Agusiek, a także naszych uśmiechniętych twarzy. Piętnastominutową przerwę wykorzystałyśmy z Hermioną na naukę, podczas gdy chłopcy debatowali o czymś z przejęciem. Opieka stała się kolejnym koszmarem. Nie… Hagrid nie kazał nam opiekować się nowymi sklątkami, ale przytargał Glichostworki. Nie lubię takich… Brr! Ronnie oczywiście musiał wepchać ręcę do otworu gębowego stworzenia, dlatego odprowadziliśmy go do Madam Pomfrey. Niestety musieliśmy spotkać Malfoy’a, bo czym byłby dzień bez widoku jakże szlachetnego Dracona. Pff… No cóż. Nie skomentuję.

Obiad przebiegał w miarę normalnie. Pod koniec tylko błogi spokój zakłóciła Lancja Malfoy, która nadaj najwyraźniej jest zagorzałą fanką Harry’ego…
– Harry! Kochanie! Chciałabym z tobą porozmawiać…- zatrzepotała rzęsami. Policzyłam w myślach do pięciu, bo dalej już nie wytrzymałam. Jak ja tej…(Emmo, spokojnie…) kiedyś czegoś nie zrobię, to będzie cud.
– Słuchaj Lana, lepiej gdybyś oddaliła się na określoną odległość, bo jestem dzisiaj nie w humorze i nie chcę być zazdrosna. Naprawdę dobrze ci radzę. Jeśli chcesz jeszcze trochę ponosić tę swoja silikonową powłokę, to spadaj- powiedziałam i wróciłam do książki.
– Patrzcie jaka pyskata. Nieźle się szlama wyrobiła z tym swoim języczkiem. Jest tylko jeden problem. Jestem Lana Malfoy i ze mną się nie zadziera…
– A co, pójdziesz do tatusia?- wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Byłam coraz bardziej wściekła.
– Obiecałam ci coś, pamiętasz?- spojrzała na mnie.
– Jasne… Kiedy się w końcu zdecydujesz wykonać swoją obietnicę, powiadom mnie listownie. Żegnam- Lancja prychnęła i odeszła, najwyraźniej wzburzona. Zapadła niezręczna cisza.
– Co ona ci obiecała?- zapytał Ron, patrząc na mnie wielkimi oczami.
– Szkoda gadać.
Sama nie wiem jak tak szybko minął ten dzień. Po południu, kiedy już odrobiliśmy lekcje i nauczyłyśmy się z Hermioną składników eliksiru, nie było zbyt wiele czasu na cokolwiek, tym bardziej, że realizowałam swój plan powtórek i postępowałam w ćwiczeniach. Hmm… Zdążyłam się jednak pokłócić z Levander o Balbinę, która w tym momencie bezpieczna spała na kolanach Harry’ego. Zdrajczyni jedna… Upodobała sobie jego kolana. Ja muszę poważnie porozmawiać z tym kotem. Z kotem?! Nie, ja naprawdę źle się czuję. Chociaż nie… przecież to magiczny kociak. Sama nie wiem już, co piszę. Och, gdyby być tak teraz w domu…


Kłopoty Grannusa i szlachetność Malfoy’a… C.D

Obudziłam się zmęczona snem. Byłam wyczerpana do granic. Najwidoczniej uczenie się do późnych godzin nocnych, nie służy mi. Hermiona żeśka i wesoła czesała włosy przed lustrem. Naszych koleżanek już nie było.
– Wstawaj śpiochu!- rzuciła we mnie poduszką.
– Hermiono, proszę cię…
– No co?! Wiesz, że już 12.00?! Chłopcy pytali, czy nic ci się nie stało i kazali mi cię ściągnąć na dół. Dłużej nie pozwolę ci spać.

Nie miałam wyjścia. Wygrzebałam się z pościeli i zaczęłam ubierać mój nieśmiertelny siwy sweter i jeansową spódnicę. Chwyciłam za książki i zeszłyśmy na dół.
– No jesteś nareszcie!- powitał mnie okrzyk Harry’ego, który siedział na fotelu z moim kotem na kolanach i studiował jakąś książkę o Quddittchu.
– Jestem, a co stęskniłeś się za mną?- wymamrotałam sennie.
– Jasne. Wszyscy się stęskniliśmy- odpowiedział Ron znad pergaminu, na którym namiętnie coś pisał.
– Nie mam ochoty na żarty Ronnie, dlatego z łaski swojej nie rób tego więcej.
– Patrzcie ją… Ledwo przyszła, a zaczęła już tu swoje fochy odstawiać. A ja zaczynałem wierzyć, że ty jednak masz serce…- powiedział rudzielec pół żartem, pół serio.
– Mam, zapewniam cię. Gdybym nie miała dawno by mnie tu z wami nie było- zagłębiłam się w pierwszej lepszej książce, która okazała się „Historią Hogwartu”
– Ile razy masz zamiar to czytać? Przecież znasz to na pamięć- powiedział Harry z wyrzutem, jakbym robiła coś złego.
– Tyle ile będę chciała.
Zapadła cisza. Hermiona pisała coś zawzięcie. Nie wiem co, bo przecież wszystkie prace domowe odrobiłyśmy wczoraj…
Przestałam jednak zwracać uwagę na resztę i zagłębiłam się w lekturze, która pochłonęła mnie doszczętnie. Chłopcom znudziło się wkrótce „ślęczenie nad książkami” i zaczęli grać w Eksplodującego Durnia.
Zbliżała się pora obiadowa. Nadal czytałam, bo książka mnie po prostu wciągnęła.

Spokój i gwar rozmów, przerwał prefekt, który wszedłwszy do pokoju wspólnego, krzyknął:
– Emma Garner!
Oderwałam wzrok od książki i spojrzałam na niego. Ten dopiero mnie zauważył i podszedł.
– Prof. Dumbledor chce cię widzieć.
– Ale o co chodzi?- zapytałam zdziwiona.
– Nie wiem.
– Eee… nie czekajcie na mnie i idźcie na obiad. Ja zaraz przyjdę- zwróciłam się do przyjaciół i podążyłam za Rupertem. Znaleźliśmy się w końcu na zimnym korytarzu.
– Naprawdę nie wiesz o co chodzi?- zapytałam ponownie, uważnie przyglądając się ciemnowłosemu chłopakowi, który spojrzał na mnie, a potem speszony spuścił oczy.
– Chyba o twojego jednorożca- odezwał się w końcu.
– Grannus? Co z nim?- zdenerwowałam się.
– Zaatakował jednego ślizgona. Malfoy’a.
– Którego?
– Nie wiem. Nie przepytuj mnie, bo nic nie wiem… Mam cię tylko zaprowadzić do skrzydła.
– Nie musisz… Sama trafię- dodałam lekcważącym tonem.
– Dostałem takie polecenie, to je wykonam- odburknął. I to ma być prefekt Gryfonów?! Pff… Nie odezwałam się już. Szłam z mieszanymi uczuciami w tamto miejsce. Kiedy zatrzymaliśmy się przed drzwiami prowadzącymi do skrzydła, chłopak rzucił na mnie przelotne spojrzenie i wydukał: „Cześć!”,a następnie odszedł, zostawiając mnie samą. Modliłam się, żeby Grannus nie wbił rogu Malfoy’owi, bo przecież rogi karych jednorożców zawiarają w sobie truciznę… Moje najgorsze sny ziściły się jednak.

Drżącą ręką otworzyłam drzwi. W sali był już dyrektor, Lucjusz Malfoy, Hagrid, Martin i Lana oraz Draco, który okazał się poszkodowanym. Pan Malfoy obrzucił mnie spojrzeniem pełnym nienawiści i odrazy, jakbym była jedną ze sklątek Hagrida, ale nie odezwał się. Wiedziałam, że mi nie popóści. Nie daruje tego mi, ani Grannusowi. Wezbrała we mnie złość na samą siebie, która potem przerodziła się w smutek. Zaczynałam się rozklejać mimo, iż nic jeszcze nie było przesądzone. Łzy zaszkliły się w moich oczach. Nie zdołałam nic z siebie wydusić. Po prostu tam stałam i nic nie mogłam zrobić. Martin spojrzał na mnie, jednak w jego oczach nie było ironii, czy wyniosłości. Spojrzał na mnie tak normalnie, co w jego przypadku było niezwykłe. Lana ciągle jednak była nieugięta i moja sytuacja najwyraźniej ją bawiła. Cóż… wróg, wrogowi zawsze nieskory- jak to mówi mój dziadek.

– Opowiedz dokładnie, co się stało panie Malfoy- powiedział prof. Dumbledor. Wiedziałam, że Draco ma śiwetną okazję, żeby mnie pogrążyć i na pewno z niej skorzysta, ale się przeliczyłam.
– Nic sie nie stało. Ja i Aga bylismy pod ścianą stajni i nagle coś wbiło mi się w nogę. To wszystko.- odpowiedział, a ja nie mogłam wierzyć własnym uszom. Nie… coś mi się przesłyszało.
– Jesteś pewny? Jesteś pewny, ze to był Grannus?- zapytał dyrektor, a iskierka nadziei zabłysła gdzieś w długim tunelu.
– Tak -powiedział. i spojrzał na mnie.
– Tam nie było innego jednorożca- dodał. „Och, dlaczego?! Grannusie, dlaczego?!”- pomyślałam. Wiedziałam, że oni się nie lubią, ale nigdy nie sądziłam, że Grannus zatakuje. Mogłam się tego spodziewać, bo przecież…
– TA BESTIA MA ZAOSTAĆ NATYCHMIAST USUNIĘTA Z HOGWARTU!- krzyknął Lucjusz Malfoy. W jego głosie można było wyczuć wściekłość i przenikliwe zimno. Zamurowało mnie.
– Lucjiszu, spokojnie. Nie ma powodu do denerwowania się- próbował zdziwałać coś dyrektor.
– ALe panie dyrektorze Grannus nie moze odejść.. – wykrztusiłam w końcu. Opanowałam się i przystąpiłam do akcji. Nie pozwolę na to, by zabrali Grannusa. Po moim trupie… Hmm… Po trupie? Pan Malfoy z chęcią by skorzystał z takiej opcji.
– Panie psorze!- dodałHagrid.
– Powołana zostanie komisja likwidacji… – odezwał sie pan Malfoy.
– Nie- odezwał się Draco- Nie usuniecie Grannusa, bo to prezent urodzinowy Garner. Ja tam więcej nie pójdę. A apropo pójścia- żegnam państwa- próbował wstać, ale pani Pomfrey pchnęła go na łóżko.
– Nie ma mowy. Ten jednorozce ma w rogu jakąś truciznę. Nie mozemy tego leczyć w Hogwarcie za to w św. Mungo szybko sobie z tym poradzą- odparła.
– Podamy ci teraz napój usypiajacy, a rano obudzisz się już w Londynie- podali mu coś i zasnął.
– A ty…- Lucjusz Malfoy spojrzał na mnie- Ty mi za to zapłacisz. Ty i ten twój marny jednorożec. Że też taka szla… dziewczyna pokonała Czarnego Pana- powstrzymał się przed wypowiedzeniem słowa „szlama” ze względu na Dumbledora. Zmrużyłam oczy i nic nie powiedziałam tylko dlatego, że był tam dyrektor.
– Spokojnie Lucjuszu… Nie ma powodów do wypowiadania przykrych słów- oczy dyrektora zabłysły niebezpiecznie, kiedy to mówił.
– I tak mi za to zapłaci. Jednorożec stanie przed sądem tak, czy owak- powiedział lekceważącym tonem, a potem rzucił zaklęcie na śpiącego Dracona, który mknął za nim w powietrzu. Zniknęli za drzwiami.

Dyrektor spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
– Nie denerwuj się Emmo. Wszystko będzie w porządku.
Nie odpowiedziałam. Nic nie będzie w porządku. Ja o tym wiem i nie potrzebują pocieszenia. Prof. Dumbledor patrzył na mnie, jakby czytał mi w myślach, nie powiedział jednak nic na ten temat.
– Zmykajcie na obiad. No już…- ponaglił nas.
Opuściłam Skrzydło z równie mieszanymi uczuciami, jak tu przybyłam. Jeżeli zabiją Grannusa, to sobie tego nie wybaczę. Byłam w jakimś szoku… transie. Dogonił mnie Martin. Spojrzał na mnie i powiedział.
– Przykro mi, że tak wyszło.
– Nie wysilaj się. Nie chcę od ciebie niczego, nawet pocieszenia… Zostaw mnie w spokoju- zgasiłam go, nawet na niego nie patrząc.
– Hmm… Ja myślałem, że to z Potterem to tylko plotki, ale najwidoczniej niedostępna Emma się zmieniła- uśmiechnął się ironicznie.
– Z tym- jak ty to mówisz- Potterem łączy mnie przyjaźń i tylko przyjaźń. Odejdź ode mnie… Po prostu sobie idź.
– Chodź Martin, szkoda czasu na szlamy. Może zdążymy jeszcze na obiad- włączyła się Lana. Nie odpowiedział. Zniknęli w korytarzu prowadzącym do Wielkiej Sali.

Wróciłam do pustego pokoju wspólnego. Do prawie pustego, bo był tam Rupert.
– A ty dlaczego nie na obiedzie?- powiedziałam dość niegrzecznie.
– A czy to ważne… Mogę robić co chcę- uniósł się dumą.
– Jasne…- usiadłam w moim ulubionym fotelu i zaczęłam wpatrywać się bezmyślnie w ogień, palący się w kominku.
– To chyba twoje- przerwał moje rozmyślania, wpychając mi w ręcę książkę od zielarstwa- znalazłem to przy jednej z cieplarń. Musiała ci wypaść. Była podpisana, więc…
– Tak, tak… dziękuję. A teraz, czy możesz sobie iść?- jak widać nie byłam w najlepszym nastroju. Chłopaka zamurowało, a potem na jego policzkach pojawił się rumieniec.
– I przypominam ci, że nie możesz mi odjać punktów za takie zwracanie się do ciebie, bo to niezgodne z regulaminem. Znam go na pamięć- dodałam, a ten speszony już zupełnie poszedł sobie. Nareszcie sama… Musiałam wiele przemyśleć, przeanalizować dokładnie wszystkie wypadki dzisiejszego dnia.

Moje rozmyślania ponownie zostały przerwane, tym razem przez przyjaciół. Wtłoczyli się razem z resztą Gryfonów, co spowodowało ogólny hałas i z pewnością nie stwarzało najlepszych warunków do myślenia. Harry, Ron i Hermiona usadowili się obok mnie.
– Emmo, co się stało?- zapytał Harry. Nie miałam ochoty odpowiadać. Wpatrywałam się w ogień.
– Emmo…- zaczęła Hermiona.
– Przepraszam, mogę opowiedzieć wam o tym jutro?- przerwałam i nie czekając na odpowiedź wyszłam do dormitorium, gdzie rzuciłam się na łóżko i leżałam tam już przez resztę dnia. Muszę coś zrobić. Muszę… i po prostu to zrobię.


Decyzje, które trzeba podjąć…

Obudziłam się nieprzyzwoicie wcześnie. Hermiona jeszcze smacznie spała, tak z resztą jak Parvati i Levander. Balbina ułożona w rogu mojego łóżka sennie mrużyła oczy, a Krzywołap wtulił się w przyjaciółkę. Zebrałam wszystkie swoje rzeczy i ubrałam się w końcu, a następnie wyszłam z dormitorium. W pokoju wspólnym nikogo nie było. Wiedziałam jednak, że za chwilę Gryfoni zaczną schodzić na dół, dlatego czym prędzej opuściłam to miejsce, przy okazji wyrywając ze snu Grubą Damę.

Zaczęłam błądzić po zamku w nieokreślonym celu, starając się odnaleźć siebie. Wczorajsze wydarzenia tak namieszały mi w głowie, że nie wiem co o tym wszystkim myśleć. To, co zobaczyliśmy tam, wtedy na tym korytarzu… No po prostu szok! Ron i Hermiona całowali się. Tak, oni tak po prostu się całowali. Naprawdę nie wiem co powiedzieć, dlatego lepiej nie będę się wypowiadała na ten temat. Zrozumiałam jednak, jak to wygląda od tej drugiej strony i… i że my jesteśmy na to zdecydowanie za młodzi. Chodząc tak po korytarzach podjęłam kilka ważnych decyzji i ustaliłam jakby Nowy Kodeks Postępowania Emmy Garner, którego z pewnością będę się trzymała. Od razu wprowadziłam go w życie.

Nie mając gdzie się podziać, zawędrowałam do Wielkiej Sali, gdzie siedziało już kilkanaście osób. Zajęłam swoje miejsce i rozpoczęłam śniadanie. Kiedy już wychodziłam minęłam się z przyjaciółmi, którym oznajmiłam, że spotkamy się w klasie profesora Binnsa. Po drodze zaszłam do biblioteki, która wczoraj była zamknięta z powodu powiększonego do rozmiarów doga pajaka, którego wpuścili bliźniacy.

Po drodze zaszłam do biblioteki, która wczoraj była zamknięta z powodu powiększonego do rozmiarów doga pajaka, którego wpuścili bliźniacy. Teraz panowała tam niczym niezmącona cisza. Pani Pince uśmiechnęła się na przywitanie, po czym zaczęła uskarżać się na Freda i Georga. Posłuchałam przez chwilę jej żalów, potem zabrałam się za poszukiwania przydatnych informacji podczas rozprawy Grannusa. Mam złe przeczucia. Mam nadzieję, że nie będzie tak jak z Hardodziobem. Hmm… teraz na pewno nie będzie tak jak z Hardodziobem, bo przecież nie mamy kogo ratować. Przewertowałam zaledwie jeden rozdział „Księgi Potwornych Rozpraw”, gdy zorientowałam się, że za dwie minuty zaczyna się historia magii. Zamknęłam tom, w biegu krzyknęłam do pani Pince, że pożyczam ksiażkę i po chwili zdyszana wpadłam na Harry’ego. Książka wypadła mi z rąk i z hukiem uderzyła o podłogę.
– Spokojnie Emmo- Harry łaskawie postawił mnie na nogach i podniósł księgę. Ron spojrzał na okładkę.
– Po co ci „Księga Potwornych Rozpraw”?
– Potrzebna- powiedziałam bojowym tonem i wyrwałam ją z rąk przyjaciela. Hermiona uważnie na mnie spojrzała.
– Emmo, co się dzieje?- zapytała.
– Nic- zełgałam.
– Jak to nic, przecież…- jej wypowiedź przerwał dzwonek.

Razem z resztą klasy wtłoczyliśmy się do sali, gdzie zajęliśmy swoje miejsca. Prof. Binns jak zwykle wyłonił się z tablicy, zawisł nad katedrą i oznajmił dzisiejszy temat: Czarodziejskie osiągnięcia XVII w. Wyciągnęliśmy pergaminy i pióra i zaczęliśmy notować, zerkając co jakiś czas do podręcznika. Chłopcy swoim zwyczajem rozłożyli się na ławce i odpłynęli gdzieś myślami. Profesor skończył właśnie omawiać Hormusa i jego Zaklęcie Niemocy, które zrobiło w tym okresie furorę, gdy wykład przerwało pukanie do drzwi. Do środka wkroczyła prof. McGonagall. Wychowawczyni obrzuciła Harry’ego i Rona karcącym spojrzeniem, więc szybko podnieśli się i zaczęli udawać, że zawzięcie coś piszą.
– Profesorze Binns, mogę na chwilę zabrać pannę Garner?- spojrzała na mnie.
– Oczywiście…
Podniosłam się z miejsca, a przyjaciele spojrzeli na mnie z niepokojem. Przeszłam między ławkami, prowadzona przez spojrzenia kolegów i koleżanek. Profesor McGonagall zamknęła za mną drzwi, po czym spojrzała na mnie. W jej oczach nie było surowości, ale przyjemne ciepło.
– Przyszłam cię tylko poinformować, że za tydzień odbędzie się rozprawa twojego jednorożca.
Spojrzałam ze strachem na nauczycielkę.
– We środę? O której godzinie? I… kto bedzie go bronił?- zapytałam po chwili.
– O 15.00, a będzie go bronił Hagrid.
– Hagrid?!- wyrwało mi się. Nie, to niemożliwe…- Pani profesor, czy ja mogłabym tam być?
– Dyrektor stwierdził, że będzie lepiej, jeżeli cię tam nie będzie, Garner.
– Ale… proszę. Ja muszę tam być! Hagrid sobie nie poradzi!
– Profesor Dumbledor wyraźnie powiedział, że nie możesz tam być. Wracaj na lekcje- zakończyła, ale widać było, że nie było jej lekko to powiedzieć. Nie powiedziałam nic więcej, tylko spuściłam głowę i weszłam do klasy.

Dotarłam na swoje miejsce. Czułam, że dłużej tego nie wytrzymam. Lubię Hagrida, naprawdę go lubię, ale nie z pewnością nie uratuje Grannusa nawet, gdy dostarczę mu odpowiednie materiały, bo on zawsze się zacina, kiedy świdrują go oczy tym ważniaków z ministerstwa. Wykład profesora Binnsa niewiele mnie już obchodził. Gorączkowo myślałam, jak sprawić, żebym to ja mogła wystąpić na rozprawie. Byłam wściekła na dyrektora. Jeżeli stracą Grannusa, to będzie jego wina! Nie… Spokojnie Emmo. Nie wolno ci nikogo oskarżać o to, co się stało. Po prostu nie wolno… Weź się w garść i pomyśl. Pomyśl… Dzwięk dzwonka rozdarł ciszę.

Wszyscy wesoło wybiegli na drugie śniadanie. Wszyscy, oprócz mnie i moich przyjaciół. Nic nie mówiąc, pakowałam się powoli.
– Emmo, no co jest?- przerwał milczenie Harry.
– Powiedziałam już, że nic- spojrzałam na nich.
– Jakoś mi się nie chce wierzyć.- dodała Hermiona.
– No to uwierz- zerwałam się i wyszłam. Szłam szybko korytarzem, wpadając na innych. Co chwila mamrotałam tylko: „Przepraszam” i brnęłam dalej przez tłum. Usłyszłam tylko jakieś krzyki, tupot nóg, potem jakiś trzask i huki. Zatrzymałam się i obejrzałam. Ron leżał na ziemi, przygnieciony przez Ann Black, na którą najwyraźniej wpadł. Hermiona podnosiła go właśnie z podłogi, a Harry ściągał z niego dziewczynę. Odkręciłam się i miałam zamiar odejść, ale dopadli mnie. Stanęli przede mną murem.
– O nie, tak to nie będzie. Mów mi tu zaraz co się dzieje- pierwszy odzyskał mowę Harry. Ron cały czerwony trzymał się Hermiony, jakby miał zaraz zemdleć.
– Już wam powiedziałam. Nic. Się. Nie. Dzieje.
– Czy ty uważasz nas za idiotów?!- wtrącił Ron, który stał już na własnych nogach.
– Nie, oczywiście, że nie!
– To do jasnej cholery powiedz, co się dzieje!- zagrzmiał.
– Grannus zaatakował Malfoy’a! We środę będzie rozprawa! Zadowoleni?!- powiedziałam poirytowanym tonem, a potem zostawiłam ich i wybiegłam na błonia. Biegłam aż do chatki Hagrida.

Przyjaciel siedział na progu i wygrzewał się w promieniach wiosennego słońca.
– Co jest, Emmo? Przecież lekcje mamy dopiero na dwadzieścia minut- krzyczał z daleka.
– Ty będziesz na rozprawie Grannusa. Będziesz go bronił, tak?- zapytałam szybko.
– No ta, cholibka będę.
– To ja ci przygotuję całą przemowę. Napiszę ci ją i ty tylko przeczytasz.
– No w porządku, tylko no… cholibka, nie będzie łatwo. Oni wszyscy siedzą w kieszeni tego plugawego Malfoy’a.
– Wiem Hagridzie, ale damy sobie radę- uśmiechnęłam się krzywo, bo tylko na taki uśmiech było mnie stać. Wiedziałam, że Grannus ma marne szanse. Na błonia zaczęła wysypywać sie reszta naszej klasy i oczywiscie Ślizgoni z Malfoy’em na czele i tą jego Aguśką. Przyjaciele nie odzywali się, co było jedynym plusem. Pracowałam w samotności. Martwiłam się o Grannusa i wiedziałam, że przyjaciele również się o niego martwią, a także o mnie, tylko zostawili mnie w spokoju. Minuty nieubłagalnie umykały jedna za drugą. Nim się obejrzałam jedliśmy już obiad w wielkiej sali, a potem mknęłam korytarzem do biblioteki, żeby napisać przemowę dla Hagrida. Wolałam zrobić to jak najwczęsniej, żeby dokładnie sobie ją przećwiczył.

Wpadłam właśnie na jakąś dziewczynkę z pierwszego roku i zbierałam książki, kiedy usłyszałam nad sobą głos.
– Hej Garner!!- spojrzałam w górę. Stał nade mną Draco Malfoy ze swoją dziewczyną pod ręką.
– Malfoy… Czego?- mruknęłam. Nie miałam ochoty go teraz oglądać.
– Uu… no nie chcesz wiedzieć co z twoim konikiem, to nie- Malfoy wzruszyłramionami i chciał odejść, ale zbuntowała się tak jego Aga, więc został.
– Mów… Łaski bez- powiedziałam matowym głosem, wertując „Księgę Potwornych Rozpraw”
– Nie to nie – odwrócił się i rzucił przez ramię- A ja będe na tej rozprawie. Chciałem ci pomóc, ale nie to nie.
Wbiło mnie w ziemię po prostu. On będzie na tej rozprawie, a mi Dumbledor zabronił. To jest niesprawiedliwe!
– Poczekaj- przestałam nad sobą panować. Zerwałam się i zagrodziłam mu drogę.
– Będziesz na tej rozprawie?
– Taaa
– Naprawdę będziesz na ten rozprawie?- niedowierzałam.
– Tak
Uśmiechnęłam się, bo przecież jeszcze nie wszystko stracone. Jeżeli go poproszę… Tylko… to jest Malfoy. Go się nie prosi. Go się błaga. A ja do takiego poziomu się nie zniżę. Chociaż, to przecież mój Grannus.
– Ale jak chciałeś mi pomóc?-zapytałam w końcu.
Aga poruszyła się niespokojnie u jego boku i rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie.
– Skoro tam będe, to mogę powiedzieć, że to był wypadek… -odpowiedział, udając niewiniątko.
– Ale jak wypadek? Przecież oni się połapią, że kłamiesz… Co powiesz? Że wszedłeś sobie i tak po prostu nadziałeś się na róg jednorożca, który nienawidzi cię równie mocno, jak jego właścicielka- spojrzałam uważnie na Aguśkę, która była trochę niezadowolona faktem rozmowy ze mną.
– Skoro tak do tego podchodzisz, to proszę bardzo. Wiesz, ze formalnie to twój konik jest…
– Och, nigdy nie myślałam, że będę zależna od twoich humorów, Malfoy. Co im powiesz?
– Garner, powinnaś skończyć zdanie na „Nigdy nie myślałam”. Kropka. Co im powiem to moja sprawa- uśmiechnął się ironicznie, napawając się moją sytuacją.
– Przestań się ze mną bawić i jasno i wyraźnie powiedz mi to, okey? Bez ciebie też dam sobie radę…- nie wytrzymałam.
– Aaa… taka jesteś pewna? A gdybym np. powiedział, że poszczułaś tego jednorożca, albo… zaatakował mnie specjalnie? Co ty na to? Przecież jadę tam tylko po to, żeby się łaskawie zgodzić, na uśmiercenie jednego z 500 czarnych jednorożców. Komisja siedzi w kieszeni mojego ojca i możesz na rzęsach stanąć nic nie zrobisz.
W myślach zaczęłam liczyć do dziesięciu („1,2,3,4… 9,10 Spokojnie Emmo, nie daj się sprowokować”) bo myślałam, że za chwilę wybuchnę.
– Po moim trupie. Nie pozwolę uśmiercić Grannusa. Prędzej umrę, niż on zginie…- wydusiłam z siebie. Byłabym do tego zdolna.
– Za pyskata jesteś Garner. Chciałem dobrze, ale radź sobie sama. Pożegnaj się ze swoim konikiem.
– Dracon!- krzyknęła Aga.
– Chodź- ten skrzywił się i pociągnął ją za rękę.
– Nigdy nie będę się przed tobą płaszczyć. A Grannusowi nic nie będzie. Inaczej będę musieli zabić też mnie… I tak kiedyś umrę- umarłabym za Grannusa tak samo jak z Hermionę, Rona, Harry’ego czy Hagrida. Dla przyjaciół wszystko- pierwsza zasada mojego kodeksu.
– Tak sobie wmawiaj Garner- odezwał się Draco.
– A właśnie, że sobie tak wmówię, Malfoy- obrzuciłam go wściekłym spojrzeniem.
– Zamknij się Garner i słuchaj- przerwała Aguśka.
– Pff… Nikt mi nie będzie mówił co mam robić.
– I nie przerywaj, bo nie znoszę sprzeciwu.
– Jasne… Dziewczyna Boskiego Draco ma specjalne przywileje, zapomniałam…
– Przyszliśmy ci tylko powiedzieć, że OBOJE będziemy na tej rozprawie i to od NAS zależy co się stanie z twoim jednorożcem. Od początku było wiadomo, że nie lubi Draco i sądzę, że jakbyś wykazała odrobinę dobrej woli, pomoglibyśmy ci. Ale skoro taaak… Proszę cię bardzo. I nie mów na niego BOSKI DRACO. Ponieważ bardziej cenie sobie zwierzęta niż ludzi takich jak ty, uda nam się zalatwić, że twój wspaniały koń, nie rozstanie sie ze swoją górną koncówką. Ale w Hogwarcie więcej go nie zobaczysz. Myślę, że dotarło coś do ciebie. Trzeba było być miłej, bo Draco chciał ci pomóc, naprawdę. Ale nie tooo nie- zakończyła swoją przemowę, odgarnięciem włosów, a potem spojrzała na mnie. Nie wiedziałam co powiedzieć, dlatego wydukałam tylko:
– Wiecie co… Oboje jesteście siebie warci, jednak dzięki- odwróciłam się i odeszłam.

Może trochę za ostro potraktowałam Malfoy’a. Może on chciał mi naprawdę pomóc. Teraz juz jednak wszystko stracone. Mogę tylko wierzyć, że naprawda sprawią, że nie uśmiercą Grannusa, a jedynie usunął go z Hogwartu. Wiem, że to będzie niemniej bolało, niż jego śmierć, ale zawsze będę wiedziała, że ona tam gdzieś jest i z pewnością cieszy się wolnością, którą miejmy nadzieję mu zapewnią. Naprawdę nigdy nie sądziłam, że będę wdzięczna Malfoy’owi i tej jego Aguśce.
Popołudniowe zielarstwo było jedyną z najlepszych lekcji tego dnia. Wyprowadzaliśmy na spacer młode tentakule. Moja roślina ciągnęła mnie właśnie w stronę jeziora, gdy dołączyła do mnie Hermiona.
– Jak tam?- zapytała.
– W porządku. Rozmawiałam z Malfoy’em- odpowiedziałam, a przyjaciółka zrobiła wielkie oczy.
– Powiedział, że nie ma zamiaru uśmiercać Grannusa, ale sprawi, że opuści Hogwart- dodałam. Nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, czy płakać. To wszystko jest dla mnie tajkie trudne. A najgorsze jest to, że wszystkoe zależy od Malfoy’a.
– To chyba dobrze, prawda?
– Tak, sądzę, że tak. Muszę napisać przemowę dla Hagrida.
– Pomożemy ci.
– Nie, naprawdę nie trzeba. Dam radę sama. Poza tym nie ma za wielu książek na ten temat. Bardziej pomożecie mi, jeśli zostawicie mnie samą- przyjaciółka posmutniała trochę, ale nic nie powiedziała- I Hermiono… przepraszam.
W tym momencie przebiegł obok nas Harry, goniony przez jego tentakulę oraz Ron, którego roślinka najwyraźniej również się zbuntowała. Ruszyłyśmy z Hermioną na pomoc, uwiązawszy wcześniej nasze podopieczne do drzewa. Profesor Sprout natychmiast porzuciła Neville’a, któremu pomagałą przy nakładaniu obroży i zaczęłą biec razem z nami. Reszta klasy, z trudem utrzymywała swoje tentakuje, wyrywające się do biegu.
– Uważajcie chłopcy żeby was nie pogryzły!- krzyczała profesorka, próbując zwrócić uwagę roślin.
– W ten sposób nie damy rady- powiedziałam do Hermiony, która również to zauważyła. Wtedy wpadłam na pewien pomysł. Wyciągnęłam różdżkę.
– Drętwota!- zaklęcie ugodziło tentakulę Harry’ego w samą porę, bo przyjaciel potknął się o korzeń i leżał teraz na trawie. Hermiona zrobiła to samo, ratując w ten sposób Rona. Profesor Sprout była pod dużym wrażeniem.
– Wspaniale dziewczęta! Po 15 punktów dla Gryffindoru za każdą z was.- uśmiechnęła się i zaczęła doprowadzać do porządku „roślinki”. Pomogłam wstać Harry’emu, podając mu rękę.
– Wszystko w porządku?- zapytałam, otrzepując go z ziemi i usuwając zielone plamy powstałe od trawy.
– Tak, dzięki- odpowiedział i uśmiechnął się.

W taki oto sposób zakończyła się lekcja. Chłopcy wrócili do pokoju wspólnego, a mu z Hermionę skierowałyśmy się do klasy profesora Thompsona. Runy przebiegły normalnym trybem. Przez reszta dnia przesiedziałam sama w bibliotece, pisząc to przemówienie i zastanawiając się, czy to wszystko ma sens. Modliłam się też w duchu, żeby Malfoy zrobił tak jak powiedział, inaczej znienawidziłabym go jeszcze bardziej. Chociaż nie… już bardziej nie można kogoś nienawidzić. mogę żyć tylko nadzieją.


Urok Driadona

Nic nie wskazywało na to, że dzisiejszego dnia wydarzy się coś niezwykłego. Mogłam się jednak tego spodziewać, bo przecież jestem w Hogwarcie, a tu wszystko jest możliwe. Od wczorajszego dnia, kiedy to rozprawa Grannusa zakończyła się powodzeniem (Malfoy i Aguśka rzucili się na mnie, krzycząc, że mój jednorożec jest cały i zdrowy, i stoi przed zamkiem) dobry humor mnie nie opuszczał.

Kiedy się obudziłam, Hermiona jeszcze spała. Jak bajszybciej zajęłam łazienkę, żeby Parvati przestała przesiadywać w niej godzinami, ale jak się później okazało one już wyszły. W połnym umundurowaniu opuściłam pokój kompielowy, stwierdzając jednocześnie, że moja przyjaciółka wciąż smacznie śpi. Wyrwałam ją z sennych marzeń, a kiedy w końcu się ubrała, musiałyśmy biec, żeby się nie spóźnić na obronę. Wpadłyśmy na minutę przed Moody’m. Kiedy się pojawił, blizna dała mi znać, że wciąż tkwi na moim czoe. Spojrzałam na Harry’ego. On również muiał to poczuć, bo patrzył na mnie, udając, że tylko podpiera głowę w miejscu, gdzie znajduje się blizna. Hermiona zauważyła jednak, że coś się dzieje, bo wpatrywała się we mnie pytająco. Uśmiechnęłam się blado i zajęłam Klątwą Morfeusza.

Lekcje mijały w wyjątkowo szybkim tempie. Profesorowie wciąż mówili o czekających nas w przyszłym roku SUMach i zadawali coraz więcej prac domowych.
Podczas obiadu przyczepił się do nas Rupert. Podszedł sobie jakby nigdy nic. Ron gapił się na niego z przymrużonymi oczami, Harry rzucił mu przelotne spojrzenie i nie odezwał się, a Hermiona popatrzyła na mnie ostrzegawczo.
– Garner, twoja książka. Zostawiłaś ją w bibliotece- wyciągnął rękę, w której trzymał mój słownik runów.
– Och, jakie to miłe… Żegnam- powiedziałam, wyrywając mu tom. Ten stał przez chwilę, zastanawiając się najwyraźniej, jak na to zareagować.
– Potrzebujesz jeszcze czegoś?- zapytała Hermiona, odwracając się do niego. Nic nie odpowiedział.
– Nie? W takim razie do widzenia- zakończyła teatralnie. Poszedł sobie, zostawiając nas samych.
– Nie rozumiem, o co mu chodzi… Jestem pewna, że nie zostawiłam słownika w bibliotece. Przecież, kiedy z niej wróciłam, położyłam go razem z moimi wypracowaniami na stole w pokoju wspólnym. Ron to może potwierdzić- spojrzałam na rudego przyjaciela, który uśmiechnął się.
– No cóż… zakochał się. Harry, masz rywala.
– To nie jest śmieszne, Ron- obrzuciłam go złowrogim spojrzeniem.
– Może zakończmy ten temat- odezwała się Hermiona, znad swoich naleśników i wszyscy zamilkli.

Ostatnia minuta numerologii ciągnęła się nieubłagalnie. W końcu dzwonek zadzwonił. Razem z przyjaciółką od razu skierowałyśmy się do biblioteki. Czeka nas tyle pracy… Zaledwie zajęłyśmy miejsce orzy naszym stoliku, gdy pojawili się chłopcy.
– Jak tam? Vector jak zwykle wam dowaliła?- zapytał Harry, siadając obok mnie. Ron zajął miejsce obok Hermiony.
– Trelawney z pewnością chce więcej krwarych horoskopów, co?- zapytała z ironią Hermiona.
– Nie, ale kazała nam interpretować sny- marudził Ron. Od razu zabrałam się za tabele numerologiczne, które musiałam uzupełnić na nowo. Potem jeszcze wypracowanie z numerologii na podstawie owych tabel i wypracowanie z transmutacji, które zadała nam McGonagall. Oczywiście dodatkowo ćwiczenia do SUMów i jakaś lekka lektura również ujęte były w moim planie. Hermiona pogrążyła się w książkach szukając czegoś o transmutacji zwierząt. Ja natomiast brnęłam wśród liczb. W pewnym momencie miałam wszystkiego dosyć. Chciałabym być przez chwilę kimś innym. Oddałabym wszystko, by przez chwilę posiedzieć sobie, odrobiwszy wcześniej mugolskie lekcje. Nie spodziewałam się jednak, że moje życzenie się spełni.

Chłopcom znudziło się najwyraźniej interpretowanie snów na wróżbiarstwo, bo zaczęli rzucać w siebie kulkami, jak małe dzieci. Próbowałam ich jakoś powstrzymać, ale stwierdziłam, że nie ma to sensu. Harry był tak rozbawiony, że zwalił moją różdżkę ze stołu. Ech… chłopcy. Schyliłam się po nią, gdy wszystko zaczęło się rozmywać. Zrobiło mi się niedobrze od wirującego pbrazu przed oczami. Nagle wszystko ustało, ale… nie byłam już w hogwarckiej bibliotece, tylko w jakimś mugolskim domu. Pokój, w którym się znalazłam miał fioletowe ściany, o pastelowym odcieniu, na których wysiały obrazki w różowych ramach. Siedziałam przy jakimś biurku, na którym leżały zeszyty z jakimiś bazgrołami, które okazały się notatkami z matematyki, historii i biologii.

Dalej w kącie stało łóżko, a obok niego komoda i szafa. Na stoliku przy stole, magnetofon wydawał z siebie jakiś odrażający ryk. Natychmiast to wyłączyłam. Zastanawiałam się, co się stało. Przecież jeszcze kilka minut temu byłam w zamku, a teraz tkwie w jakimś mugolskim pokoju. A jeśli Hogwart, to tylko głupi sen? Nie, nie Emmo… To niemożliwe, poza tym twój pokój tak nie wygląda. Próbowałam jakoś to wszystko wytłumaczyć, gdy coś mi zaświtało. Jeśli stanę przed lustrem i… Odbicie przedstawiało wysoką, szczupłą blondynkę, o dużych niebieskich oczach. Ubrana była(m) w dzwoniaste jeansy i bluzkę, odkrywającą pępek. Twarz zdobił delikatny makijaż.

Nie wiedziałam, kto odbija się w lustrze, ale udało mi się jednomyślnie stwierdzić, że to na pewno nie jestem ja. To jednak utwierdziło mnie w przypuszczeniach. Urok Driadona. Zaczęłam gorączkowo myśleć nad tym wszystkim. „Urok Driadona… Tak, wszystko się zgadza! Tylko… Spokojnie… Myśl Emmo, myśl. Urok ten został stworzony przez Razmusa Driadona w XVII stuleciu i polega na tym, że… dwie osoby, które pomyślą jednocześnie o tym, że chcą stać się kimś innym na 24 godziny zamieniają się ciałami! Tak! Tylko musi być odpowiedni ruch różdżką… Harry zwalił przecież moją różdżkę! Okey. Skoro ja jestem tutaj, to ona jest tam i za 24 godziny wszystko wróci do normy.”- prowadziłam bezbarwny monolog, gdy mina mi zrzedła. Za 24 godziny! Przecież ona straci tyle punktów u Snape’a… Nic jednak nie mogłam zrobić. Jedynie to czekać i zachować pozory, tego, że jestem… jestem… No właśnie, kim jestem?

Podbiegłam go biurka i zerknęłam na podpis na zeszycie. Po kilku minutach udało mi się odczytać imię i nazwisko: Ruth Harvey. Przez 24 godziny będę Ruth Harvey…


Urok Driadona c.d.

Całkowicie zapomniałam już jak to jest, kiedy chodzi się do mugolskiej szkoły. Jako Ruth Harvey miałam nie lada zadanie do wykonania, bo żeby odrobić jej prace domowe, potrzebowałam kilka dodatkowych książek, których ona niestety nie posiadała. Odnalazłam jednak podręczniki, „zakopane” głęboko w biurku i napisałam wszystko. Udało mi się właśnie odszukać pamiętnik owej damy, gdy ułyszałam kobiecy głos, wydobywający sie z dołu:
– Ruth, zejdź tutaj na chwilę!

Opuściłam niepewnie różowy pokój i doczłapałam się do dużego salonu, urządzonego w starodawnym, angielskim stylu. Na kanapie siedziała chuda blondynka. Zapewnie była to jej matka.
– Odrobiłaś już lekcje?- zapytała kobieta, patrząc na mnie surowym wzrokiem.
– Tak… mamo- odpowiedziałam po chwili namysłu.
– Więc możesz pójść na tą imprezę do Margaret.
– Jaką imprezę?- wymknęło mi się.
– Nie kpij ze mnie, młoda damo! Przez cały tydzień marudziłaś mi o tym, a teraz udajesz, że nie wiesz, o co chodzi. Z resztą twoja sprawa. Ja wychodzę do państwa Brake’ów. Nie czekaj na mnie. Ojciec wróci jutro rano z delegacji- rzuciła i zarzuciwszy płaszcz, wyszła. Byłam całkowicie oszołomiona. Czy tak postępuje matka? Chciałam zamknąć się w pokoju i czekać, kiedy to się skończy, ale nie było mi to dane, bo ktoś zastukałdo drzwi. W jednym momencie zaczęłam rozważać opcję udania, że nie ma nikogo w domu, ale rozmyśliłam się, uznając, że może być to całkiem nowe doświadczenie.

Kiedy otworzyłam drzwi, stanął przede mną wysoki szatyn. Uśmiechnął się i bez żadnego ostrzeżenia pocałował ją(mnie). Odskoczyłam od niego. Byłam po prostu wściekła.
– Co ty wyprawiasz?!- spojrzałam na niego groźnie. Jego wyraz twarzy zupełnie się zmienił, jakby przestraszył się mojego spojrzenia.
– No co ty, Ruth?- zapytał niepewnie. Dotarło do mnie, że to zapewnie chłopak owej panny, dlatego zmusiłam się do uśmiechu i przeprosin.
– Idziesz na imprezę do Margaret?- zapytał, kiedy już udało mi się go udobruchać.
– Nie, nie mogę. Boli mnie głowa. Nie mogę rozmawiać. Przeraszam.
– Szkoda.
– Yhy… cześć- powiedziałam beznamiętnie i wypchałam go niegrzecznie za drzwi. Spokój. Cisza i spokój. Wróciłam na górę. Przeanalizowałam plan lekcji panny Harvey. Co pięć minut przerywał mi jednak telefon od koleżanek, które koniecznie chciały przekazać jej (mi) najnowsze ploteczki. W końcu jednak położyłam się do łóżka. Byłam po prostu wykończona, a do tego prakowało mi przyjaciół. Zastanawiałam się, co teraz robi Harry i reszta, aż w końcu zasnęłam.

***

Następnego dnia zerwałam się zupełnie oszołomiona. Nadal tkwiłam w różowym pokoju mugolskiego domu. Ubrałam się w najmniej wyzywające ciuchy, jakie udało mi się znaleźć i zeszłam na śniadanie, bo od wczoraj nic nie jadłam. Nie wiem czego się spodziewałam, ale mamy owej Ruth nie było. Raczyła zostawić tylko kartkę, że wyszła do pracy i pustymi słowami: „Kocham cię córciu!” Zjadłam to, co udało mi się znaleźć w lodówce i czekałam tylko na odpowiedni moment, żeby wyjść do szkoły. Był tylko jeden mankament: Do której szkoły ja tak właściwie teraz chodzę?! Z opresji uratowały mnie koleżanki, które po mnie przyszły. Po mnie… a raczej po nią. Kiedy zobaczyły mój strój, zapytały czy ja przypadkiem w depresję nie popadłam, co sprawiło, że miałam ochotę roześmiać się w głos, ale tylko zaprzeczyłam.

Hmm… To co się działo w szkole było czystym fenomenem. Okazało się, że Ruth nie była niestety najlepszą uczennicą, a prace, które za nią napisałam okazały się lepsze od wypracowań niejakiej Astrid- klasowego „geniusza”. Nauczycielom oczy wychodziły na wierzch, a koleżanki ruth patrzyły na mnie jak na trędowatą.

Przebolałam to jakoś. Zrozumiałam jednak dużo rzeczy, kiedy byłam kimś innym. Spojrzałam na swoje życie w zupełnie inny sposób. Teraz, kiedy jestem w Hogwarcie nie wyobrażam sobie życia bez zamku i moich przyjaciół.

Dodaj komentarz