On-line

W pociągu pachniało wilgotnymi płaszczami, które suszyły się na siedzeniach. Kilkunastu czarodziejów zajęło kilka pierwszych przedziałów i prowadziło ożywioną dyskusję na temat swojej wizji szkolnictwa.

– Pani dyrektor, można? – do przedziału ktoś wsadził głowę i kawałek ramion.

– Zapraszam – wstałam, żeby uścisnąć mu dłoń – Hermiona Granger – przedstawiłam się.

– Felix Blomberg.

– Niech pan siada –  wskazałam mu miejsce naprzeciwko siebie i usiadłam przy swoim stoliku. Rozmawialiśmy chwilę o tym, co słychać w magicznym świecie, o nowym eliksirze Snape’a i o tym, że on sam ledwo umie zaparzyć herbatę i Snape zawsze go gnębił na lekcjach. Mężczyzna był ode mnie trochę starszy. Chciałby uczyć latania na miotle, a  nie tylko gry w Quidditcha, ale też latania wyczynowego, wyścigowego, na długie dystanse i w nocy. Brzmiało to ciekawie. Na pewno lepiej niż cały semestr zaklęć gospodarskich w grupie dla młodych czarownic, które zaproponowała jedna z kolejnych kandydatek.

Kiedy skończyłam rozmawiać ze wszystkimi kandydatami, pociąg zaczął zwalniać. Czarodzieje wysypali się na peron w Hogsmeade i rozeszli w różne strony. Niektórzy z nich mieli spotkanie z McGonagall jutro, inni po jutrze.  Część z nich nocowała w zamku a część postanowiła wykorzystać ten czas na ponowne odwiedzenie Hogsmeade. Wsiadłam sama do powozu ciągniętego przez testrala i oparłam głowę o szybę. Dopiero teraz, kiedy za oknem była jedynie nieprzenikniona ciemność, a wiatr spływał po oknie, mogłam zastanowić się nad tym, ile rzeczy uciekło mi ze świata, w którym dorastałam. Im mniej czasu spędzałam po tamtej stronie Londynu, tym bardziej odchodziłam od świata moich rodziców i kuzynów. Mężczyzna z kawiarni miał rację – byłam dziwna. Dla świata czarodziejów, bo byłam za młoda na funkcję, którą pełniłam, dla świata mugoli, bo zupełnie go już nie rozumiałam. Zajęcia z Mugoloznastwa prowadzone były według tego, co sama pamiętałam. Programowanie pralki, prasowanie bez użycia czarów, telewizor i jak go wyłączyć, prowadzenie samochodu. Ale ani słowa o internecie, komputerach czy tych, tabletach.

Wysiadłam na śliską ścieżkę i weszłam po kamiennych schodach do Wielkiego Holu, z którego przemknęłam do Wielkiej Sali. Trwała właśnie kolacja. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że w Zamku zostało więcej uczniów, niż przewidywałam. Przy stołach panowała atmosfera rozluźnienia, bo nikt nie musiał już pospiesznie przepisywać pracy domowej od znajomych, nie trzeba było nic czytać, ani wyrysowywać skomplikowanych wykresów. Usiadłam na swoim miejscu obok Severusa.

– Emma wróciła – powiedziałam cicho.

– Wiem, i Malfoy też, zaraz go wezwą do Ministerstwa.

– Podobno już go wezwali.

– Garner też wezwą.

– A po co ?

– Hm, wróciła po trzech latach i wygląda na to, że ma sporo do opowiedzenia, nie sądzisz? Podadzą jej nasz nowy eliksir – uniósł znacząco brwi.

– Och, a usunąłeś efekty uboczne?

– Musiałbym nie dodawać suszonych śliwek tonkijskich, a bez nich już eliksir nie jest taki silny. A jak dodaję węgiel, to nie da się go pić, bo zamienia się w smołę – westchnął, zirytowany swoim niepowodzeniem. Po chwili jednak przyszła mu do głowy jakaś myśl, bo uśmiechnął się do siebie i napił z wielkiego kielicha, żeby ukryć ten ludzki gest.

– Bardzo zabawne – mruknęłam. W jego kielichu zagulgotało, kiedy się zaśmiał.

Tydzień rozpoczęłam od wypełniania zaległych raportów, trzeba było zamknąć semestr. Wysyłałam listy do nauczycieli, rodziców i dostawców. Kiedy zeszłam na obiad i szykowałam się do dekorowania Wielkiej Sali przy stole dla nauczycieli siedziała Emma, ubrana w nowe szaty, sfinansowane przez Malfoya.

– O, cześć. Nie pamiętałam, że jesteś na mojej liście płac – usiadłam obok niej i przysunęłam do siebie misę z fasolką.

– Przyszłam pogrzebać w bibliotece. Mam nową różdżkę! – wyszczerzyła się.

– A czego szukasz?

– No bo jak mam już różdżkę, to się okazało, że nie wszystkie zaklęcia działają – powiedziała  lekko, ale w jej oczach widziałam przygnębienie. Zamyśliłam się, wpatrując się w kartony ozdób świątecznych stojących na stole Gryffindoru.

– Ej, nie przejmuj się tak, zaraz święta! – szturchnęła mnie i zapchała się sałatą.

– Mhm – mruknęłam.

– No, co jest? Coś się stało? – spojrzała na mnie tymi swoimi nowymi oczami. Westchnęłam.

– Poznałam kogoś…

– I to cię tak przygnębia? A co z Malfoyem?

– Draco i ja… to nie… my. No, to nie ma z nim nic wspólnego – pokręciłam głową.- Poznałam mugola. Ty jesteś na bieżąco z tamtym światem? Wiesz, co tam się dzieje?

– Ee…

– Zapomnij, że zapytałam – pokazałam jej język, a ona szturchnęła mnie w odpowiedzi. – W każdym razie, ten świat wygląda całkiem inaczej, niż go pamiętam. Wszystko się zmieniło…

– Na pewno to jest to, co cię martwi? Że mugole mają prąd, a ty ślepisz nad świeczką?

Nie zdążyłam jej odpowiedzieć, bo drzwi Wielkiej Sali otworzyły się z impetem i do środka wkroczył Hagrid, ciągnąc za sobą dwa wielkie świerki.

– Choinki! – pisnęła Emma radośnie i kilkoma gryzami pożegnała się z zawartością talerza i czym prędzej pobiegła obcować z drzewami.

W Wielkiej Sali czuć było już świąteczną atmosferę. Kiedy Emma dekorowała jedną choinkę, do zamku zaczęli przybywać kolejni goście zaproszeni przez McGonagall. Najpierw pojawił się Ron Weasley, który wpadł tylko powiedzieć, że musi jechać do Nory i że zaprasza nas tam na drugi dzień świąt. Jego bratu Billowi urodziło się dziecko i wszyscy spotykają się, żeby powitać je na świecie. Emma i ja obrzucałyśmy się właśnie magicznym śniegiem, który na chwilę zastygał w powietrzu i padał drobnymi płatkami, kiedy otrzepując się z prawdziwego śniegu, pojawił się w Wielkiej  Sali Corveusz w towarzystwie Dracona Malfoya. Wymieniłyśmy szybkie spojrzenia.

– Wzbudzasz respekt, Granger – powitał mnie Dracon. Skinęłam mu głową i nadstawiłam policzek Corveuszowi.

– McGonagall was zaprosiła? – zapytałam.

– Niestety, od ciebie nie otrzymaliśmy specjalnego zaproszenia – powiedział Corv.

– Nie wiedziałam, że ciebie trzeba gdzieś zapraszać. Sądziłam, że wchodzisz gdzie chcesz – odezwała się Emma. Spojrzałam na nią zaskoczona, bo zupełnie nie rozumiałam, skąd się wzięła ta wypowiedź, tym bardziej, że Czarny jakby nieco skulił się w sobie. Dracon cmoknął z podziwem i odszedł, żeby pogrzebać w wielkim pudle z bombkami. Kolejni goście zaglądali tylko do Wielkiej Sali, żeby się przywitać i otrzepując się ze śniegu, wspinali się schodami dalej do swoich komnat. W grupie roześmianych czarodziejów rozpoznałam Lunę Lovegood, która pracowała teraz w wydawnictwie swojego ojca, gdzie wymyślała kolejne nieistniejące stworzenia i zaklęcia. Gdy Wielka Sala pachniała świerkami, mieniła się kolorami Hogwartu, a z kominków wydobywało się przyjemne trzaskanie ognia, Emma wyruszyła na podbój biblioteki, Corveusz powlekł się za nią, coś jej klarując i wymachując rękami, a ja powoli zbierałam się do wyjścia, żeby nadgonić papierkową robotę, zaniedbaną podczas semestru.

Gdy siedziałam już w swoim gabinecie, trzęsąc się z zimna, bo mój kominek co chwilę gasł, na moje biurko regularnie wpływały szlabany, które z rozmachem wręczał Snape. Po piętnastej sugestii, że Roger Dennis powinien szorować podłogę w lochach językiem, wysłałam mu wezwanie na rozmowę, a potem dopisałam jeszcze jedno dla Snape’a. Chciałam się dowiedzieć, co takiego robi Roger, że Snape chce go przeczołgać po zamku i dlaczego Severus jest taki hojny w rozdawaniu szlabanów przed świętami.

– Proszę wejść – krzyknęłam, kiedy ktoś cicho zapukał do drzwi. Spodziewałam się zobaczyć  pryszczatego ucznia szóstego roku, ale zamiast Rogera, do mojego gabinetu wślizgnął się Draco.

– Nie mogę teraz, pracuję – pokręciłam głową. Chłopak milczał, trzymając ręce w kieszeniach szaty. Usiadł w fotelu przed kominkiem i krótkim gestem rozpalił w kominku. Przysunął się bliżej ognia i przez chwilę siedzieliśmy w kompletnej ciszy, dopóki pukanie do drzwi jej nie przerwało.

– Proszę wejść – powtórzyłam. Tym razem był to Roger. – Witaj Roger,  siadaj. Opowiedz mi co się dzieje między tobą, a profesorem Snapem.

– Nic, dlaczego pani pyta? – odparł zdumiony. Wskazałam ręką na pokaźny plik pergaminów.

– Profesor Snape wielokrotnie sugerował mi, że powinieneś przerwę świąteczną spędzić w lochach na pucowaniu podłóg. Czym mu podpadłeś? – uniosłam brwi. Chłopak wiercił się niespokojnie na krześle i milczał dłuższą chwilę.

– Najwyraźniej nie mam żadnych zdolności magicznych w kwestii eliksirów – wymamrotał.

– Ale jesteś w klasie pre-zaawansowanej. Jakim cudem się do niej dostałeś? – wyraziłam swoje zdziwienie.

– Najwyraźniej przypadkiem. – wzruszył ramionami.

– W twoich dokumentach jest notatka, że zapowiadasz się obiecująco. To pismo profesora Snape’a. O-BIE-CU-JĄ-CO. To chyba nie brzmi jak kompletne beztalencie?

Roger milczał, rozglądając się na boki, jakby obmyślał plan ucieczki przed moim wzrokiem.

– Z kim pracujesz w parze? – zapytałam w końcu.

– Z Molly… – zaczerwienił się, aż upstrzone pryszczami policzki, zapłonęły.

– W porządku, porozmawiam z profesorem.

– Ale to nie jest wina Molly, że profesor i ja, no że mam szlabany.

– Domyślam się, że nie. Nie martw się, nie będziesz skrobał podłogi paznokciami. Możesz już iść, wesołych świąt – uśmiechnęłam się, a chłopak czmychnął z mojego gabinetu, aż się za nim kurzyło. Znowu powiało chłodem – w kominku ogień dogasał, a jego strażnik spokojnie spał w fotelu.

– Draco… Draco – szepnęłam mu do ucha, odgarniając jakiś wyzwolony kosmyk włosów, który zdezerterował na czoło. Odpowiedziało mi ciche burczenie. – Draco, idź się połóż. Za arrasem jest komnata z kanapą – kolejne mruknięcie. Okryłam go więc wielkim puchatym pledem i podkręciłam ogień w kominku. Przez chwilę wpatrywałam się w jego spokojną twarz, rozchylone usta i zamknięte oczy. W tym czasie na moim biurku wylądowało kilka nowych papierów. W jednym z nich Snape pytał, czy na pewno dobrze się czuję, wzywając go na rozmowę i groził, że odejmie Gryffindorowi 10 punktów, za moją bezczelność. Zachichotałam. Kiedy wychodziłam z gabinetu i przez pokój za arrasem przedstawiającym pościg za gnomem, weszłam do swoich prywatnych kwater, ze zdumieniem odkryłam, że w sypialni pali się światło.

– Święty Mikołaj? – zagadnęłam, wchodząc do środka.

– Prawie – Emma szykowała się właśnie do spania na mojej kanapie.

– Co tu robisz? – zdziwiłam się.

– Zaprosiłam się na nocowanie. Pewnie masz mnie już dość, ale trudno. O co chodzi z tym mugolem? – powiedziała krótko, a ja wiedziałam już, że to będzie bardzo długa noc.

* * *

Bożonarodzeniowe śniadanie przebiegało bez przeszkód. Uczniowie wypełniali Wielką Salę przyjemnym szmerem podekscytowanych głosów i świątecznych piosenek. Brzdękanie sztućców  i rozmowy przy stole prezydialnym sprawiały, że miałam ochotę nałożyć na głowę najbliżej leżący kapelusz i zaśpiewać gromkie: Fa la la la la! razem z pierwszorocznymi.

Po posiłku każdy rozchodził się do swoich zajęć, żeby znowu spotkać się na obiedzie. Sklepienie wielkiej sali prószyło drobnym magicznym śniegiem, a starsza kadra nauczycielska i goście powoli rozchodzili się na spacery po błoniach.

– Dobra jest ta sukienka – siedzący naprzeciwko mnie Czarny bezczelnie wgapiał się w mój dekolt.

– Dzięki – wyszczerzył się Malfoy, który był za nią odpowiedzialny. Sytuacja między Corvem a Emmą musiała się w międzyczasie wyklarować, bo tych dwoje bez przerwy się szturchało i żartowało. W końcu stwierdzili, że idą jeździć na łyżwach i w Wielkiej Sali zostałam tylko z Malfoyem.

– Unikasz mnie – odezwał się, gdy szliśmy razem przez błonia.

– Unikam? Nie, po prostu miałam dużo pracy. Poza tym widzieliśmy się tydzień temu – zatrzymałam się tak nagle, że wpadł na mnie ramieniem.

– Ej no, jak leziesz! – burknął, łapiąc równowagę. – Patrz, jemioła – machnął lekko różdżką, a nad naszymi głowami pojawiła się dorodna kula. Westchnęłam cicho.

– Przepraszam, muszę iść – ścisnęłam jego ramię i zbiegłam po krętej ścieżce w stronę przejścia do Hogsmeade.  Gdy powóz wywiózł mnie dostatecznie daleko poza teren zamku teleportowałam się w ślepej uliczce nieopodal stacji King’s Cross. Huk przypominający o awarii gaźnika sprawił, że ludzie zaczęli iść w moją stronę, ale było ich o tej porze niewielu. Dopiero stukając obcasami o śliską posadzkę dworca, uświadomiłam sobie niedorzeczność swojego stroju. Liczyłam, że da się to wyjaśnić jakimiś przebierankami. Szeleszcząc cicho suknią z grubego granatowego aksamitu, weszłam do kawiarni i usiadłam w swoim fotelu.

– Byłem pewien, że nie przyjdziesz – na dźwięk tego głosu uśmiechnęłam się szeroko. Mężczyzna obszedł mój fotel i usiadł na przeciwko. Przez chwilę lustrował mnie wzrokiem tak przenikliwie, że miałam wrażenie, że mój dekolt odsłania znacznie więcej niż kawałek piersi.

– Wow, nigdy nie miałem randki z wiedźmą – pokiwał głową z uznaniem, a w mojej odsłoniętej piersi serce zaczęło bić jak szalone.

– S-słucham?

– Wyglądasz jak czarownica z bajek dla dzieci, ta suknia… Robi wrażenie.

– Pytałam raczej o tę randkę – uśmiechnęłam się lekko.

– A, to. No wiesz, jesteś tu dzisiaj, nawet pomimo tego, że jest Boże Narodzenie, a ty ewidentnie uciekłaś z jakiejś rodzinnej imprezy.

– Chciałam się po prostu więcej dowiedzieć o internecie – droczyłam się.

– Chętnie nauczę cię wszystkiego co sam wiem, ale najpierw mam dla ciebie prezent – podał mi niewielkie tekturowe pudełko.

– Dziękuję, ale…

– Nie dziękuj zanim go nie otworzysz – ponaglił mnie gestem. W pudełku był kilku-calowy prostokąt, który wyglądał jak szklana płytka.

– To jest smartphone, opowiadałem ci o nich ostatnim razem – wyjaśnił Max, zanim w ogóle zadałam pytanie.

– Właściwie się nie znamy, nie mogę przyjąć tego prezentu – odsunęłam od siebie urządzenie, którego ekran rozświetlił się, pokazując gwieździste niebo.

– Możesz, pracuję w tej firmie i mamy ich mnóstwo. Poza tym nigdy nie widziałem nikogo w twoim wieku, kto nie miałby komórki.

– A więc to jest komórka! – krzyknęłam z radością, bo w końcu nabierało to sensu.- Kiedy ostatni raz widziałam to urządzenie przypominało raczej cegłę.

– To musiało być  naprawdę dawno temu. Chodź, pokażę ci, jak to działa – usiadłam obok niego na kanapie, zupełnie tak samo jak ostatnim razem i pochyliliśmy się nad niewielkim wyświetlaczem.

***

– Mieszkam niedaleko, chcesz wejść? – odezwał się, gdy wlekliśmy się opustoszałą ulicą Oxfordzką, podziwiając świąteczne wystawy. – Może niekoniecznie – dodał, widząc moją minę.

– Powinnam już wracać. Dziękuję za prezent – uśmiechnęłam się.

– Daj, teraz ci się przyda – sięgnął do mojej dłoni i wyjął z niej urządzenie. – Uśmiechnij się!

Coś kliknęło i na ekranie pojawiły się nasze twarze z zaróżowionymi policzkami.

– Wprowadziłem swój numer, jakbyś chciała jeszcze czegoś dowiedzieć się o świecie.

– Jak ty to robisz, że cokolwiek mówisz, cały czas się uśmiechasz? – wypaliłam.

– Jak ty to robisz, że cokolwiek mówisz, cały czas się uśmiecham? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Bałem się, że nie przyjdziesz dzisiaj, bo rzuciłem tę datę zupełnie z dupy!

– Przypomniałam sobie w ostatniej chwili!

– Za tydzień o tej samej porze? – położył mi dłoń na ramieniu.

– Niech będzie – kiwnęłam głową. – Do zobaczenia – pomachałam mu i odwróciłam się na pięcie. Ukrytą w rękawie różdżką rzuciłam kilka zaklęć i po chwili szłam już ośnieżoną drogą do powozu, który czekał na mnie przy bramie do Hogwartu.

Informacje o aniversum

Jedyna taka macocha w blogosferze.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Slither in. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz