The Story Begin

     Siedziałam na parapecie w moim pokoju otulona kocem z ogromnym albumem ze zdjęciami na kolanach. Za oknem światła ulicznych lamp migotały złowrogo, a ciepły letni wiatr bawił się gałęziami drzew, niosąc ze sobą zapach jaśminu, który rósł w ogrodzie. Po ruchliwej drodze, przebiegającej na wzniesieniu kilkadziesiąt metrów dalej, przemykały samochody widoczne w ciemności jako małe, świetliste punkciki. Pomimo wojny, która wisiała w powietrzu, przedmieścia Londynu wyglądały tak samo zwyczajnie, jak za każdym razem, kiedy wracałam tutaj na wakacje po kolejny roku spędzonym w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Oderwałam wzrok od widoku za oknem i westchnęłam ciężko, wracając do przeglądania albumu. Już niedługo miałam zniknąć nie tylko z każdego zdjęcia w domu, ale też z pamięci moich rodziców, a co za tym idzie- całej rodziny. Przewróciłam stronę ze sztywnego, bordowego kartonu i zatrzymałam się na fotografii, na której obejmowałam Hermionę, uśmiechając się wesoło, a za nami stali moi i jej rodzice, patrząc dumnie w obiektyw aparatu. Pamiętam, jak Przyjaciółka zrobiła to zdjęcie na King’s Cross, tuż przed naszym wyjazdem do Hogwartu, gdzie już trzeci rok miałyśmy uczyć się opanować i wykorzystywać nasze magiczne zdolności. Żołądek mi się ścisnął, kiedy wróciłam pamięcią do tej chwili.
Z minuty na minutę mrok co raz bardziej zalewał mój pokój tak, że wkrótce uwiecznione postacie i miejsca przestały być widoczne. Wyciągnęłam różdżkę, żeby bez słowa wyczarować ciepły płomień, który zawisł w powietrzu tuż nad moją głową. Odkąd stałam się pełnoletnia i mogłam swobodnie używać magii, czułam się bezpieczniej i pewniej. Nauka deportacji i licencja, którą razem z Hermioną zdobyłyśmy w poprzednim roku, znacznie ułatwiała nam komunikację. Od tygodni spotykałyśmy się niemal codziennie, żeby zaplanować ochronę naszych rodziców i przedyskutować, co każda z nas ma wziąć na wyprawę w poszukiwaniu Horkruksów, która miała rozpocząć się już niedługo. Stworzyłyśmy  całkiem pokaźną listę eliksirów do uważenia i magicznych rzeczy do zdobycia. Z dnia na dzień w mojej małej brązowej torebce, na które rzuciłam całkiem udane Niewykrywalne Zaklęcie Rozbudowujące, przybywało też coraz więcej przydatnych, naszym zdaniem, przedmiotów. Ubrania, książki i suchy prowiant już dawno spoczywały na jej dnie. W rogu pokoju, ogrzewany magicznymi płomieniami, bulgotał kociołek, w którym od kilku godzin ważyłam Esencję z Dyptamu, niezbędną w leczeniu różnego rodzaju ran.  Na ramionach Hermiony spoczęło sporządzenie Eliksiru Wielosokowego, który właśnie wczoraj dodałyśmy do naszych zapasów. Powoli dopinałyśmy wszystko na ostatni guzik.
Odłożyłam album i usiadłam po turecku twarzą do okna. Dopiero po chwili zorientowałam się, że mały niebieski punkt na niebie, który wcześniej wydawał mi się gwiazdą, zmierza w moim kierunku. Chwilę potem do mojego pokoju, przez otwarte okno wpadła świetlista łasica, ogarniając przyjemnym ciepłem wszystko wokół. Zeskoczyłam z parapetu, przyglądając się, jak Patronus krąży przez chwilę, a potem zatrzymuje się przede mną. W końcu usłyszałam głos Pana Weasley’a, nieco zniekształcony i jakby z wnętrza mnie samej:
– Emmo, proszę, żebyś jutro razem z Hermioną deportowała się do Nory. Zabierz wszystko, co będzie Ci potrzebne i rzuć zaklęcia ochronne na rodziców, jeśli to możliwe. Robi się coraz bardziej niebezpiecznie… Uważaj na siebie.
Po tych słowach, Patronus rozmył się w powietrzu, a w pokoju znowu zapanował mrok, nie licząc płomieni pod kociołkiem, które nadal migotały wesoło. W tym momencie na moim łóżku z cichym kliknięciem aportowała się Przyjaciółka, rozrzucając egzemplarze Proroka Codziennego, które były na nim rozłożone.
– Dlaczego tu jest tak ciemno?!- pisnęła i wyciągnęła różdżkę, za pomocą której zapaliła światła- Już myślałam, że wylądowałam w złym miejscu!
Nie zdążyłam jej odpowiedzieć dlaczego, bo usłyszałyśmy kroki na schodach i do mojej sypialni weszła moja mama.
– Wszystko w porządku, Emmo?- zapytała stając w drzwiach.
– Tak, to tylko Hermiona…- kiwnęłam głową w stronę Przyjaciółki, która siedziała na łóżku.
– Dobry wieczór, Pani Garner- uśmiechnęła się lekko-Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy.
– Oh, nie Kochanie, oczywiście, że nie- zielone oczy mojej mamy zaiskrzyły przyjaźnie- Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tej waszej teleportacji. Jesteście już takie dorosłe…
– Możesz zostawić nas same?- zapytałam łamiącym się głosem, powstrzymując łzy.
– Oczywiście… Do zobaczenia, Hermiono- Hermi skinęła tylko głową na pożegnanie, a ja zamknęłam za nią drzwi sypialni i rzuciłam na nie zaklęcie Silentio, odwracając się do Przyjaciółki.
– Dostałaś wiadomość z Zakonu?- zapytała przerażonym głosem, a ja pokiwałam tylko głową na potwierdzenie- Czy to oznacza…?
– To oznacza, że jutro realizujemy nasz plan, tak…- westchnęłam i opadłam na łóżko, obok niej.
– Boję się, Emmo…
– Ja też, Hermiono- wymieniłyśmy pełne goryczy spojrzenia i objęłyśmy się. Przez chwilę trwałyśmy tak w ciszy, którą ostatecznie przełamałam.
– Jutro, w okolicach obiadu, spotkamy się w Norze, tak? Każda z nas wie, co musi zrobić wcześniej.
W oczach przyjaciółki zaszkliły się łzy, a jedna, wielka i słona, spłynęła jej po policzku. Sama z trudem powstrzymywałam się od płaczu, ale wiedziałam, że muszę być silna, szczególnie teraz, kiedy wszystko miało się zmienić. Deportowała się bez słowa, wciąż cicho szlochając. Dopiero kiedy zostałam sama, gorące łzy zaczęły kapać mi na ubranie. Wytarłam oczy rękawem, pomerdałam w kociołku i zgasiłam płomień. Eliksir był gotowy.  Przelałam go do flakonu i umieściłam w torebce, a potem, jakby w transie, wróciłam do wpatrywania się w przestrzeń za oknem.

***

     Poranek następnego dnia był równie ciepły i słoneczny, niemalże nieadekwatny do sytuacji. Zanim zeszłam na dół na śniadanie, sprawdziłam, czy miałam już spakowane wszystkie potrzebne rzeczy z listy. Robiłam to powoli i dokładnie, jakby przeciąganie tej czynności, mogło spowolnić upływający czas i odwlec wydarzenia, które miały nastąpić. Upewniwszy się, że mam wszystko to, co mogłam zdobyć, rozejrzałam się po pokoju. Chłonęłam każdy skrawek brązowo-zielonych ścian, każdy cal drewnianych mebli: biurka, szafy i półki z książkami, a także lustra, w którym widoczne było teraz moje smutne odbicie. Za chwilę wszystko to miało wyglądać zupełnie inaczej. Stanęłam w drzwiach i ostatni raz ogarnęłam wzrokiem moją sypialnię, a potem zamknęłam ją i zeszłam na dół. W kuchni, mama krzątała się przy blacie, przygotowując jajecznicę na śniadanie, a tata siedział przy stole, czytając gazetę i pijąc kawę. Co chwilę wymieniali między sobą różne uwagi, śmiejąc się i przekomarzając. Właśnie takimi chciałam ich zapamiętać.  Przyglądałam się im przez moment w milczeniu, oparta o framugę drzwi. W końcu tata spojrzał na mnie znad gazety i uśmiechnął się:
– Jak Ci się spało, Kochanie?
– Dobrze…- odpowiedziałam cicho, a mama posłała mi uważne spojrzenie, jakby wyczuwając, że coś jest nie tak i zapytała:
– Wszystko w porządku? Wydajesz się trochę przygaszona…
– Wszystko w porządku. Kiedy gotowe będzie śniadanie?
– Dziesięć minut- mama wróciła do trzepania jajek.
– W takim razie posiedzę w ogrodzie- rzuciłam i, nie czekając na odpowiedzieć, wyszłam z domu. Kilka słonych łez spłynęło mi po policzku, kiedy zatrzymałam się pod drzewem, pod którym często siadałam i czytałam. Wyciągnęłam różdżkę i westchnęłam ciężko, a potem zaczęłam krążyć wokół domu, mrucząc formułki zaklęć ochronnych.
– Protego totalum. Salvio hexia. Arcere malum…
     Z każdym wypowiedzianym zaklęciem przestrzeń wokół uginała się jakby, tworząc niewidzialną powłokę. Dziesięć minut później, kiedy wyczerpałam zasoby znanych mi uroków, wróciłam do kuchni, gdzie rodzice rozsiedli się już przy stole, gawędząc wesoło. W jednej sekundzie poczułam, że jeżeli nie zrobię tego teraz, nie będę w stanie w ogóle tego zrobić. Bezszelestnie stanęłam za nimi i drżącą ręką skierowałam różdżkę w ich kierunku. Dałam sobie chwilę na opanowanie się i skupienie, a następnie szepnęłam:
 Obliviate…
     W jednym momencie rozmowy i śmiechy umilkły. Całe pomieszczenie ogarnął błogi spokój. Tylko wewnątrz mnie serce trzepotało jak uwięziony ptak. Stałam tak jeszcze przez chwilę, przyglądając się sylwetkom moich rodziców. W końcu jednak wycofałam się do przedpokoju, gdzie z determinacją ruszyłam do wyjścia. Mijając komodę, na której stała ramka ze zdjęciem całej naszej trójki, spostrzegłam, że już mnie tam nie ma. Z fotografii uśmiechały się do mnie tylko twarze mojej mamy i taty. Nie przeciągając dłużej, wyszłam na oświetloną letnim słońcem ulicę, dziwnie cichą i pustą, jak na tą porę dnia. Skierowałam się w stronę kościoła, piętrzącego się w oddali, żeby deportować się do Nory. Kiedy byłam już na końcu drogi, odwróciłam się i ostatni raz spojrzałam w stronę domu w kolorze piasku, w którym spędziłam tyle przyjemnych chwil, a który nie wykazywał już żadnych śladów mojego istnienia. Ostatecznie skręciłam w boczną uliczkę i z lekkim trzaskiem deportowałam się do domu Weasley’ów.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Było a nie jest. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz