Kiedy Ogień spotka się z Lodem.

Obudziły mnie promienie słońca, wdzierające się do komnaty przez duże, gotyckie okna. Przewróciłam się na drugi bok, ale to nie poprawiło mojej sytuacji. Niechętnie rozchyliłam powieki, a moim oczom ukazało się soczyście zielone spojrzenie. Książę Fae leżał na boku i przyglądał mi się z uwagą. Zwykle czarne jak smoła tatuaże runów, lśniły na jego przedramionach jakby pokryte cienką warstewką złota.

– Witaj, Wiedźmiątko.- Uśmiechnął się, a ten uśmiech spowodował, że jego twarz stała się… piękna.

– Witaj, Książątko.- Wyciągnęłam dłoń i pogładziłam go po szorstkim policzku. Szatyn zmrużył oczy, poddając się tej pieszczocie. Po kilku sekundach złapał mnie za nadgarstek i spojrzał na ślady zębów po jego wewnętrznej stronie, blizny po jego ugryzieniu.

– Nie wyleczyłaś ich.- Spojrzał mi w oczy.

– Pomyślałam, że to najlepsza pamiątka po wojowniku Fae.

Rowan delikatnie, jakby z namaszczeniem, dotknął blizny po sztylecie Bellatrix Lestrange, przesunął opuszkami palców po obojczyku, odkrytym ramieniu… Moje ciało przeszyła fala przyjemnych dreszczy, a w okolicy podbrzusza buchnął płomień. Książę nachylił się nade mną, przesunął językiem po obnażonych kłach, uśmiechnął wilczo. Jego oczy błyszczały. Był jednocześnie przerażający i cholernie seksowny. Jego usta zbliżały się powoli do mojej szyi, czułam jego palący oddech. Dłonie zaciskały się na moich ramionach w stalowym uścisku. Dotarło do mnie, że jego ostrzejsze niż brzytwa zęby są niepokojąco blisko mojego gardła. Wystarczył jeden nieprzemyślany ruch… Biały Cierń wciągnął głęboko powietrze, warknął ostrzegawczo, musnął wargami zagłębienie między moją szyją a ramieniem, a potem… Potem odsunął się ode mnie i uśmiechnął w sposób, którego jeszcze nie znałam.

– Chyba żartujesz?!- Prychnęłam, nadal oddychając ciężko.

– Nie możemy spóźnić się na śniadanie.- Powiedział, naciągając koszulę na umięśniony tors. Jego ton nie zdradzał niczego, co się przed chwilą zadziało.

– Po posiłku wracamy do wspólnych treningów. Bądź gotowa.- Dodał jeszcze na odchodne i drzwi się za nim zamknęły.

Rzuciłam się na łóżko i ryknęłam wściekle w poduszkę. Książę zapomniał chyba z kim zadarł, ale skoro chciał wojny, będzie ją miał.

***

Śniadanie okazało się jeszcze bardziej zaskakujące niż wydarzenia samego poranka. Kiedy Hermiona pokazała nam kajdany Hefajstosa, a potem przyznała się, że wykorzystała je, żeby zyskać przewagę nad Rowanem, miałam ochotę nią potrząsnąć. Moje ukryte pod stołem dłonie pokryły się lodem, który stopił się pod wpływem gorącej jak ogień ręki Fae, przykrywającej moje własne. Jego twarz niczego jednak nie zdradzała, kiedy dalej swobodnie dyskutował z przyjaciółmi. Omawialiśmy właśnie szczegóły powrotu do Twierdzy, kiedy do Wielkiej Sali chwiejnym krokiem wszedł Jaspis. Był nieco skulony i krzywił się lekko z każdym oddechem, zupełnie jakby sprawiało mu to ból. Zdałam sobie sprawę, że nie widziałam go od Balu.

– Cześć wszystkim!- Usiadł obok Hermiony i uśmiechnął się słabo.

– Jaspis, co z tobą?- Zapytała przyjaciółka.

– Głupia sprawa.- Przyznał chłopak.- Ogień w kominku w moim gabinecie wybuchł.

– Jak to wybuchł?- Zapytałam, przenosząc pytające spojrzenie na Rowana.

„To nie moja sprawka.”- Odpowiedział mi bezgłośnie.

– Nie do końca wiem, co się zadziało. Byłem w pijackim amoku. Emmo, możemy porozmawiać?- Zwrócił się do mnie. Mięśnie Fae napięły się, ale nic nie powiedział. Podniosłam się i wyszliśmy na zewnątrz.

– Przepraszam za… Za tamten wieczór.- Wydusił ze spuszczoną głową.

– W porządku. Wzięłam pod uwagę, że byłeś wtedy… niespełna rozumu.

– Byłaś przerażająca, kiedy powaliłaś mnie na ziemię, grożąc obrażeniami.- Zrobił krok w moją stronę.

– Nie żartowałam.- Wzruszyłam ramionami.- Złamałabym Ci rękę, gdybyś nie odpuścił.

W jego oczach pojawiło się przerażenie.

***

Trening z Rowanem był intensywny, ale nie na tyle, żeby mój gniew na Hermionę zelżał. Poprosiłam więc, żeby Fae poczekał na mnie w Wieży Zachodniej, a sama pokierowałam się w stronę gabinetu nowej zastępczyni dyrektorki. Wpakowałam się do komnaty bez płukania i rzuciłam ostentacyjnie na fotel przed biurkiem przyjaciółki. Ta z udawanym spokojem odłożyła pióro na blat i wbiła we mnie swoje szmaragdowe oczy.

– W czym Ci mogę pomóc? – Zagadnęła.

– Idziesz z nami do Twierdzy Cieni? – Zapytałam. W odpowiedzi Hermiona pokiwała tylko przecząco głową.

Chciałam porozmawiać z nią spokojnie, jak wiedźma z wiedźmą, jednak moja krew zawrzała.

– Nie mogę uwierzyć, że użyłaś tych kajdan przeciw Rowanowi! Jak mogłaś?! – Wyrzuciłam z siebie.

To jedno zdanie było kamykiem, które wywołało całą lawinę słów. Ja oskarżałam przyjaciółkę o zagrożenie jestestwu Białego Ciernia, a ona podważała sens mojej z nim znajomości.

– Nie masz pojęcia, o czym mówisz! – Prawie krzyknęłam, porywając się z krzesła, po tym jak Hermiona wygłosiła przemowę, że Rowan to nie Corveusz. Jak bym o tym nie wiedziała…

– Wieczna ucieczka nie jest odwagą. – Mądrzyła się. Nie miałam ochoty słuchać dłużej tych „dyrdymałów” – jak to sama wcześniej określiła. Obrzuciłam ją wściekłym spojrzeniem i wyszłam, trzasnąwszy drzwiami.

Kiedy w dzikiej furii mknęłam korytarzami Hogwartu do Wieży Zachodniej, miałam wrażenie, że za chwilę objawi się moja nowa moc. Ciskanie piorunami.

Zamaszystym ruchem otworzyłam drzwi, prowadzące do Pokoju Wspólnego i wtargnęłam do środka jak burza, którą podobno pachnę. Rowan nie był zaskoczony. Jego zmysły Fae ostrzegły go, że się zbliżam i że nie jestem w nastroju. Przemknęłam do swojej sypialni, zaszczycając go przelotnym spojrzeniem. Chwilę później stanął w drzwiach, obserwując jak nerwowymi ruchami różdżku wrzucam swoją własność do kufra.

– Idziesz ze mną czy zostajesz? – Warknęłam. Ostatnia partia przedmiotów wylądowała w drewnianej skrzyni, a jej wieko zamknęło się z hukiem.

– Dokąd?-Zapytał ostrożnie.

– W cholerę! – Prychnęłam. – Byle dalej stąd.

Odesłałam bagaże i zarzuciłam pelerynę  na plecy. Spojrzałam na pustą żerdź pod oknem, ale szybko przestałam zaprzątać sobie nią głowę. Lyre będzie wiedział gdzie mnie szukać. Wyszłam na wyjątkowo chłodny korytarz, a Książę ruszył za mną bez słowa. Przemierzyliśmy zasypane śniegiem Błonia w milczeniu, a z każdym postawionym krokiem pulsująca w mojej głowie złość ustępowała miejsce smutkowi i niewyobrażalnym pokładom lęku. Zanim zamek zniknął za zakrętem, zatrzymałam się, żeby spojrzeć na niego po raz ostatni. Rowan zrównał się ze mną, a jego ciepła dłoń objęła moją własną, skutą lodem.

– Nie bój się, Czarnoskrzydła. Jesteś silna, nie musisz się bać.

W odpowiedzi wspięłam się na palce i cmoknęłam go w lekko rozchylone usta, a potem pociągnęłam za sobą, nie puszczając jego dłoni. Jak tylko przekroczyliśmy próg magicznej bariery, rozległ się cichy trzask i już nas nie było. Książę zniósł teleportację zaskakująco dobrze.

***

W mieszkaniu było ciemno. Światło ulicznych lamp kładło miękkie cienie, tańczące na ścianach, a mroźne powietrze, wpadające do środka przez otwarte okno, omywało moją twarz, trącało kosmykami brązowych włosów. Siedziałam na parapecie z podkulonymi nogami, a ptaszki Opugno ćwierkały, wirując nad moją głową. Przez rozstaje ulic, na których położony był Bank Gringotta, przemykał czarny jak smoła kot. Nie byłam w stanie określić, ile czasu minęło od momentu, kiedy wysunęłam się z objęć śpiącego już Rowana i bezgłośnie opuściłam sypialnię. Słowa kłótni z Hermioną wciąż odbijały się echem w mojej głowie. Przyjaciółka miała rację w wielu sprawach, ale w tym jednym przypadku się myliła. Biały Cierń nie robił dobrego pierwszego wrażenia, trzeba było to przyznać. Ba, na początku naszej znajomości zupełnie nie przypadliśmy sobie do gustu. Miesiące spędzone razem w Twierdzy spowodowały jednak, że zawiązała się między nami dziwna więź. Więź, ze stratą której, pogodziłam się, opuszczając Doranelle.

– Twoja magia jest piękna…- Książę był tutaj jednak i opierał się teraz o framugę drzwi z lekkim uśmiechem na ustach. Rysy jego twarzy zaostrzyły się, kiedy w ostatnim momencie uchylił się przed mknącymi niczym sztylet magicznymi ptaszkami, które wbiły się w ścianę za nim, sypiąc pierze.- …i cholernie niebezpieczna.

Nie odpowiedziałam na to stwierdzenie. Uśmiechnęłam się dopiero, kiedy przysiadł obok mnie i pogładził szorstką, pobrużdżoną dłonią mój policzek. Odgarnęłam ciemnobrązowe kosmyki z jego twarzy. Zielone oczy błysnęły w świetle latarni.

– Zanim ruszymy w drogę, chciałabym odwiedzić jutro jeszcze jedno miejsce.

Fae skinął głową. Kilka dni temu zaszyliśmy się w moim mieszkaniu na ulicy Pokątnej. Każdego dnia pokazywałam mu moje ulubione miejsca, kompletowałam sprzęt, uzupełniałam składniki eliksirów, ważyłam bardziej wymagające mikstury. Za każdym razem, gdy stawałam przy stole, na którym bulgotały kociołki, piętrzyły się stosy magicznych ziół, pazurów bestii, różnokolorowych proszków i innych składników, Rowan rozsiadał się na krześle obok, a jego zielone spojrzenie śledziło każdy mój ruch. Wydawało się, że obserwowanie mnie przy pracy, sprawia mu przyjemność. Chociaż preferował magię w surowej formie, interesowała go finezja tej, pochodzącej z moich stron. Wyjaśniałam mu więc tyle, na ile pozwalał czas. Popołudnia przeznaczaliśmy bowiem na treningi, które odbywały się na leśnej polanie daleko w górach. Szło mi trochę lepiej, nadal jednak nie byłam w stanie nawet drasnąć przeklętego Fae, co powoli doprowadzało mnie do szału.

Wieczorami natomiast… Wieczorami toczyliśmy nieme bitwy. Szala zwycięstwa nie przesuwała się jednak na żadną ze stron. Kiedy zmywaliśmy już z siebie kurz i cząstki błota, a moje ciało powlekały koronki, których kolekcja z dnia na dzień się powiększała, wieczór się rozpoczynał. Ja kręciłam się swobodnie po domu, jakby nie miałam na sobie nieco przykrótkiej koszulki, a Rowan udawał, że nie patrzy na moje odsłonięte nogi. Czasami rozsiadaliśmy się na kanapie przed kominkiem i czytaliśmy książki. Książę odruchowo i niby od niechcenia muskał wtedy opuszkami palców mój kark, a ja starałam się ignorować dreszcze, które wędrowały wzdłuż mojego kręgosłupa pod wpływem jego dotyku. I choć w takich chwilach ogień w moim brzuchu narastał, a oczy Księcia Fae błyszczały z podniecenia, żadne z nas nie uległo.

Podczas jednego z takich wieczorów poszłam jednak o krok dalej, odnosząc tym samym małe zwycięstwo. Rowan czyścił broń, siedząc przy stole w kuchni, kiedy opuściłam pokój kąpielowy. Oparłam się biodrem o drewniany blat i skrzyżowałam ręce. Szatyn spojrzał na mnie i uśmiechnął się wilczo, widząc nową, granatową koszulkę, nie przerwał jednak rozpoczętej czynności, nie odezwał się też ani słowem.
– Chcesz herbatki?- Zagadnęłam. Fae skinął głowa, nie odrywając wzroku od srebrnego ostrza, który właśnie gładził.

Odwróciłam się i stanęłam na palcach, żeby zdjąć puszkę z herbatą z półki. Wtedy właśnie usłyszałam za sobą gardłowe warknięcie. Uśmiechnęłam się z satysfakcją. Książę zauważył, że zapomniałam nałożyć dolnej części garderoby. Szatyn zbliżył się do mnie i odwrócił mnie ku sobie jednym, zwinnym ruchem. Ujął moją twarz w dłonie i spojrzał mi głęboko w oczy. Jego zielone tęczówki płonęły żywym ogniem. Warknął raz jeszcze, błysnęły kły. Sekundę później poczułam piekący ból szyi, a następnie ciepłą, lepką ciecz spływającą po mojej skórze. W tym samym momencie, w odruchu, wbiłam mu paznokcie w plecy. Ryknął ostrzegawczo, zaciskając mocniej szczęki. Rozluźnił je po chwili i zlizał krew, muskał wargami moją chłodną skórę, podgryzał delikatnie, z uczuciem. Jego zapach, zapach jesiennych liści i popiołu, uderzył mi do głowy. Rowan odsunął się ode mnie, pogładził palcem moją górną wargę, wpił się w moje usta. Jego wargi były gorące i zaskakująco miękkie. Moje ciało przeszywały dreszcze, kiedy całował mnie tak jak potrafi tylko 300-letni wojownik Fae.

– Nie…- Wychrypiał, oderwawszy się w końcu od moich ust.- Jeszcze nie teraz.

W odpowiedzi uśmiechnęłam się tylko z satysfakcją. Książę raz jeszcze obrzucił mnie głodnym spojrzeniem i wyszedł.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Moon Stone. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz